Jesień 2024, nr 3

Zamów

Los królestwa

Barcelona, 21 września. Fot. Ramon de cal Benido / na licencji CC

Gra hiszpańskiego rządu z katalońskim parlamentem przypomina działania Wielkiej Brytanii wobec separatystów z Irlandii Północnej. Z tą różnicą, że nie powstało jak dotąd w Katalonii żadne zbrojne ugrupowanie walczące z hiszpańskim rządem.

Czy Katalończycy to Hiszpanie? W sensie przynależności politycznej – na pewno. Są bowiem obywatelami Królestwa Hiszpanii. Jednak w sensie poczucia odrębności narodowej odpowiedź nie jest jednoznaczna. W znacznej części ludność katalońska czuje się odrębna od kastylijskich Hiszpanów, podobnie jak Baskowie w Kraju Basków czy – w mniejszym stopniu – ludność Galicii lub Andaluzji. Jednocześnie nie odczuwa ona potrzeby odcięcia się od państwa, które zamieszkuje.

Istnieje jednak spora i medialnie widoczna grupa mieszkańców Katalonii opowiadająca się za pełną niepodległością. Żeby to zobaczyć, wystarczy pójść na mecz FC Barcelony. Ale akcenty narodowe w postaci katalońskich flag czy patriotycznych napisów na murach są widoczne praktycznie wszędzie w całym regionie.

Ku niepodległej Katalonii

Sprawa niepodległości Katalonii wraca obecnie za sprawą premiera katalońskiego Generalitat Carlesa Puigdemonta, który stawiając na szalę polityczną karierę (a nawet w obliczu ostatnich wydarzeń – ryzykując uwiezieniem przez hiszpańskie władze) wraz ze współpracownikami oraz lokalnym parlamentem wybrał drogę – nieuznanej przez żaden podmiot międzynarodowy – niepodległości Katalonii.

Symboliczne poparcie dla idei niepodległości spłynęło od innych ugrupowań nacjonalistycznych, które walczą o niepodległość w Europie (z Irlandii, Szkocji, Walii, Bretonii, Korsyki czy Kraju Basków) i od mocno kontrowersyjnego twórcy WikiLeaks Juliana Assange’a. Jednak Hiszpania nie może sobie pozwolić na oderwanie Katalonii, to fakt bezsprzeczny. Wynika to z kapitalnego znaczenia tego najbogatszego w Królestwie regionu – jedna trzecia budżetu oraz jedna piąta wypracowanego PKB to realne kwoty z podatków dla Madrytu.

Sytuacja polityczna w Hiszpanii stała się napięta, odkąd – po niepodległościowej decyzji parlamentu Katalonii – premier Mariano Rajoy, wraz z Senatem Królestwa Hiszpanii, postanowił, po raz pierwszy w blisko 40-letniej historii, uruchomić artykuł 155. konstytucji, który odbiera autonomię zbuntowanego regionu oraz ustanawia nad nim bezpośredni zarząd Madrytu.

Reminiscencje brytyjsko-irlandzkie

Podobną sytuację mieliśmy w marcu 1972 roku w Wielkiej Brytanii, gdzie cofnięto autonomię Irlandii Północnej na prawie 30 lat. Warto dodać, że mimo wysokiego poziomu decentralizacji, zarówno Hiszpania, jak i Wielka Brytania, są państwami o unitarnym (nie federalnym) ustroju terytorialnym.

Nacjonalizm kataloński jest w dużej mierze nacjonalizmem gospodarczym, podobnym do postulowanego przez Arthura Griffitha w Irlandii u początków XX wieku. Zakłada najpierw zapewnienie bogactwa regionu, a dopiero później realizację marzeń o niepodległości. Irlandii się to częściowo udało (pomijając kwestię Ulsteru), Katalonia jest dopiero w trakcie swojej drogi.

Można powiedzieć, że geopolitycznie region znajduje się  w znacznie trudniejszej sytuacji niż Irlandczycy w pierwszej połowie ubiegłego stulecia, gdzie de facto dekolonizacja i rozpad Imperium Brytyjskiego wymusiły powstanie niepodległej Irlandii. Poza ruchami separatystycznymi w Europie nikt poważnie nie traktuje deklaracji niepodległości Katalonii. Hiszpanie uznali to za zamach stanu, zaś władza zdecydowała się na atomowy scenariusz z konstytucyjnym artykułem i uwiezienie liderów katalońskiej „suwerenności”.

Konstytucja Hiszpanii zapewnia autonomię regionów, ale w granicach porządku prawnego

Sytuacja jest także podobna to tej z Wielkiej Brytanii po dublińskim powstaniu wielkanocnym z 1916 roku. Pierwotnie ludność lokalna była przeciw powstańcom, ale brytyjskie retorsje, w postaci prześladowań liderów przegranego powstania, spowodowały odwrócenie wektora o 180 stopni i większe poparcie dla nacjonalistów irlandzkich (w wyborach do Izby Gmin w 1918 r. Sinn Fein uzyskała większość mandatów irlandzkich i sformowała Dail Eireann – niezależny od Westminsteru parlament lokalny).

To realne ryzyko w Hiszpanii. Represje wobec liderów katalońskiej wolty mogą okazać się zbyt surowe. Przypuszczenie to zdaje się wspierać ostatni sondaż (po decyzji o uwiezieniu polityków z rządu Puigdemonta i jego samego), w którym za proniepodległościowymi ugrupowaniami jest ponad 50 proc. Katalończyków.

Gra hiszpańskiego rządu z katalońskim parlamentem przypomina działania Wielkiej Brytanii wobec separatystów z Irlandii Północnej. Z tą różnicą, że nie powstało jak dotąd żadne katalońskie ugrupowanie zbrojne walczące z rządem Hiszpanii (podobne jak ETA w Kraju Basków czy zbrojne ramię wspomnianej już Sinn Fein – IRA w Irlandii). Prawdopodobnie nie powstanie, to nie byłoby zachowanie typowe dla gospodarczego nacjonalizmu Katalończyków. Wykluczyć tego całkowicie jednak się nie da. Sinn Fein też początkowo nie planowała powstanie IRA, mając na sztandarach hasła podobne do katalońskich.

Czy Madryt działa legalnie?

Czy władze w Madrycie miały prawo do takiego działania wobec zbuntowanej prowincji? Odpowiedz znajdziemy w Konstytucji Królestwa Hiszpanii z 1978 roku, w której w artykule pierwszym czytamy: „Konstytucja opiera się na nierozerwalnej jedności Narodu hiszpańskiego, wspólnej i niepodzielnej ojczyzny wszystkich Hiszpanów, a także uznaje i zapewnia prawo do autonomii stanowiących go narodowości i regionów oraz solidarność między wszystkimi”.

Z punktu widzenia konstytucji i ustroju Hiszpanii premier Mariano Rajoy miał pełne prawo do uruchomienia artykułu 155. Konstytucja Hiszpanii zapewnia bowiem autonomię regionów, ale jedynie w granicach konstytucyjnego porządku prawnego. A ten został przez liderów katalońskiej wolty poważnie nadwyrężony.

Ale oprócz aspektu ustrojowego, mamy też koszt polityczny tej decyzji. Po domniemanej deklaracji niepodległości Katalonii, rząd w Madrycie musiał powziąć wszelkie dostępne prawem środki, aby zapewnić integralność terytorialną Królestwa Hiszpanii. To oczywiście oznacza, że nie ma już opcji powrotu do punktu wyjścia sprzed deklaracji niepodległości i uruchomienia artykułu 155. Wygra albo Madryt, albo secesjoniści. A polityczny koszt tej gry może być ogromny dla obu stron. Dla Madrytu, gdyż zaognienie sytuacji może spowodować potężne straty wizerunkowe oraz realne straty ekonomiczne; dla Katalończyków – brak autonomii to realny brak wpływu na region, oddalenie potencjalnej niepodległości na wiele, wiele lat oraz pogrążenie się prowincji w społeczno-politycznym chaosie w i tak już ekstremalnie podzielonej Katalonii.

Kontekst europejski i co dalej

Wesprzyj Więź

Co na to wszystko Unia? Aspekt europejski jest tu bardzo istotny, gdyż Katalończycy – będąc (podobnie jak Szkoci) bardzo proeuropejscy – liczyli na Europę. W zamian dostali odpowiedź, że UE nie uzna ich niepodległości i jest to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. W podobnym tonie mówił zarówno szef Rady Europejskiej Donald Tusk, jak i szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Szefowie Unii jedynie skrytykowali użycie siły przez madrycki rząd na początku października, co de facto spowodowało zaognienie sytuacji w regionie.

Sytuacja jest dynamiczna i napięta. Madryt twardo stoi na straży integralności terytorialnej. Dysponuje wojskiem, którego może użyć w razie dalszej eskalacji buntu. Na tym jednak na pewno by nie skorzystał. Nacjonaliści katalońscy natomiast mogliby powiedzieć: „Chcemy pokojowego prawa do samostanowienia narodowego, a tu spotyka nas agresja ze strony rządu Hiszpanii”.

Los całego królestwa leży w rękach polityków po obu stronach katalońskiej „barykady”.

Podziel się

Wiadomość

Tekst pana pana Bachrynowskiego udostępniłem na moim wallu. Wtedy odezwał się pan Andrzej Słowicki, legendarny współtwórca polskich Dyskusyjnych Klubów Filmowych, jedna z najważniejszych postaci w dziejach polskiego kina. Oto co napisał, warto się z tym punktem widzenia zapoznać.

Andrzej Slowicki
Jako potomek Katalończyka Don Miquela de Ribasa urodzonego w Barcelonie, pierwszego oficera w Sekretariacie Państwa i Wojny Królestwa Neapolu i osoba kochająca wolność, nie mogę nie zareagować na kolejny artykuł.

Większość wypowiedzi tzw. ekspertów oparta jest na pełnej nieznajomości historii, kultury Katalonii i języka katalońskiego, bardziej zbliżonego do prowansalskiego niż do kastylijskiego. To nie gospodarczy nacjonalizm, a nacjonalizm cywilizacyjny /jeśli można użyć takiego określenia w języku polskim/.

Pora, by ślepi biurokraci z Brukseli otworzyli oczy, zaczęli reagować na brutalne tłumienie demonstracji niepodległościowych w Katalonii, na dezinformację władz w Madrycie, sianie strachu o krachu nowego państwa, o wichrzycielach [pamiętam podobne słownictwo z PRL-u]. Nie można ignorować 450 000 Katalończyków demonstrujących za niepodległością ojczyzny. Dążeń niepodległościowych narodu katalońskiego nie można zatrzymać. Rząd hiszpański wysłał 3 maile do najbardziej wpływowych rządów w Europie jak powinny reagować.

NIE WSZYSTKO CO JEST PRAWEM, JEST RÓWNIEŻ SŁUSZNE pisał Der Spiegel – w końcu mądry artykuł w sprawie konfliktu w Katalonii. Diada Nacional de Catalunya („Święto Narodowe Katalonii“), także L’Onze de Setembre („11 wrzesień“) lub po prostu La Diada („Święto“) – w Katalonii obchodzony jest co roku jako dzień upamiętniający kapitulację Barcelony 11 września [nie pucz Pinocheta, nie World Trade Center] 1714 r. W czasie oblężenia miasta przez francuskie z hiszpańskimi/kastylijskimi oddziałami Filipa V i po dramatycznej obronie, w której uczestniczyły nawet kobiety i dzieci, Barcelona została zrównana z ziemią. Królestwo Aragonii i Księstwo Katalonii utraciły niepodległość i zostały podporządkowane centralistycznej władzy w Hiszpanii, króla Filipa V. Burbona. Wojna o hiszpańską sukcesję została zakończona. Tysiące katalońskich oficerów porzuciło ojczyznę i w emigracji założyli miasto Nova Barcelona / niemiecka nazwa Groß Betschkerek w banacie Temesvar (obecnie autonomiczny region Wojwodiny w Serbii).

I jeszcze jeden komentarz z mojego walla, zapewniam że ostatni. Nadesłał go stary przyjaciel z pierwszego NZS-u, Jacek Kozieł:
A propos Katalonii, nie potrafię się oprzeć wrażeniu że to typowy przykład sytuacji, gdy ogon chce kręcić psem. Mniejszość, zaczadziała nacjonalizmem, usiłuje wpływać na życie ludzi, których większość nie chce zmiany. Katalończycy w większości uważają się za poddanych króla Hiszpanii, i tak jest od czasów rekonkwisty, gdy Katalonia stała się częścią królestwa Aragonii, (obok Aragonii i Walencji). Nie chcę tu mówić o przypisywanym im działaniu według zaleceń obcej agentury, bo nie mam wystarczających danych do takiego twierdzenia. Sądzę natomiast, że dwie niemal milionowe manifestacje Katalończyków popierające hiszpańską jedność dowodzą, że roszczenia nacjonalistów mają niewielki związek z rzeczywistością. Do tego dochodzi groteska przejawiająca się w działalności p. P. et consortes na „wygnaniu” w Brukseli, Tu jest sytuacja zupełnie inna niż w GB, gdzie część Szkotów chciała co prawda niepodległości, ale z zachowaniem monarchii, armii, floty lotnictwa, unii walutowej. W odpowiedzi rząd rozważał możliwość wprowadzenia kontroli granicznej (Schengen) w okolicach wału Hadriana). Nie znam tak dobrze sytuacji hiszpańskiej, ale opieram się na analizach mojego znajomego z PPS (trudno go zatem podejrzewać o jakieś hiszpańsko-autorytarne ciągoty), od wielu lat mieszkającego w Barcelonie. A tak praktycznie rzecz ujmując, to komu służy dezintegracja UE dokonywana poprzez rozbijanie jedności europejskich państw? Przecie następnym krokiem może być kwestia Śląska. Tu jednak zwolennicy „autonomii” to znikoma mniejszość oscylująca w granicach promila, niewiele zresztą mająca wspólnego ze Ślązakami, choć i ci stanowią mniejszość w porównaniu z przybyszami z innych stron kraju..Konkludując, wobec awantur hiszpańskich, według mnie, należy zachować daleko idącą powściągliwość.

Nieco pośrednio wywołany do tablicy (nie tylko tej z portalu społecznościowego) jako autor powyższego tekstu. Cieszę się, że ten tekst jest dyskutowany, i świetnie, że twórczo krytykowany. Zasadniczą kwestią i problemem tego typu artykułów jest jego mała objętość i syntetyczność wymuszająca pewne skróty myślowe. Będę jednak upierał się na porównaniu nacjonalizmu katalońskiego do irlandzkiego ujęcia proponowanego przez twórcę Sinn Fein, Arthura Griffitha, i dodam mocniej do tej merkantylnej, ekonomicznej wersji dodano nieco sztucznie nacjonalizm językowy (słynny esej Douglasa Hyde’a o konieczności „de-anglicyzacji Irlandii”), przecież to nie stało w sprzeczności ze sobą. Nie twierdzę w żaden sposób, że porównanie to jest jeden do jednego, natomiast strona hiszpańska ewidentnie podnosi aspekt „egoizmu gospodarczego” Katalończyków (vide: http://www.rp.pl/Swiat/310119879-Mariano-Rajoy-idzie-na-ustepstwa-ws-Katalonii.html). Ja starałem się wyważyć argumenty obu stron konfliktu. Odnośnie kwestii dezintegracji państw wewnątrz UE, to jest pewien proces, który już został rozpoczęty i prawdopodobnie nie będzie można tego już zatrzymać (m.in. Katalonia, Szkocja). Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie artykułu. Ps. Polecam zainteresowanym książkę pani profesor Małgorzaty Myśliwiec, „Katalonia – w drodze do niepodległości?” oraz „Pragmatycy i idealiści” o Irlandii pana profesora Wawrzyńca Konarskiego. Warto je przeczytać! (SzB)