Jedynie Senat odpowiedział pozytywnie na prośbę luteranów o podjęcie okolicznościowej uchwały w roku jubileuszu Reformacji. Co jednak przy tej okazji mówiono o protestantach?
Dla większości polskiego społeczeństwa protestantyzm wydaje się zagadnieniem raczej odległym. Z lekcji historii pamięta się, co prawda, o tym, że na ziemiach polskich Reformacja pojawiła się już niedługo po 1517 r. W publicznej debacie nieustannie powtarzane jest określenie XVI-wiecznego państwa polsko-litewskiego jako tolerancyjnego kraju „bez stosów”. Jednak dziś zdecydowana większość Polaków nie ma codziennych kontaktów z wiernymi Kościołów protestanckich (protestanci różnych wyznań stanowią ledwie 0,3 proc. społeczeństwa). Nie musi zatem dziwić, że Reformacja nie wydaje się dla nich w jakikolwiek sposób istotnym zagadnieniem.
Mimo to w instytucjach politycznych Polski zdano sobie, że okrągłego jubileuszu tak ważnego wydarzenia jak wystąpienie Lutra nie wolno zupełnie pominąć milczeniem. Jednak starania polskich luteranów, by Sejm ogłosił rok 2017 Rokiem Reformacji ostatecznie spełzły na niczym. Patronatu nad całorocznymi obchodami jubileuszowymi nie zechciał też objąć prezydent Andrzej Duda, choć obiecał, że pod koniec października pojawi się na obchodach centralnych – i słowa dotrzymał.
Głoszone w senackiej debacie tezy o Reformacji były doprawdy zdumiewające
Jedynie Senat – izba wyższa polskiego parlamentu – odpowiedział pozytywnie na prośbę bp. Jerzego Samca, zwierzchnika Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, o podjęcie okolicznościowej uchwały. Jednak debata nad ostatecznym tekstem tego aktu, jaka odbyła się 1 lutego 2017 r., ujawniła zastanawiające (a przy tym, jak się zdaje, dość charakterystyczne dla znaczącej części społeczeństwa) postawy względem protestantyzmu, z jakimi mamy do czynienia w kraju nad Wisłą.
Reprezentujący parlamentarną większość senatorowie Prawa i Sprawiedliwości ostro wystąpili przeciw propozycji „uczczenia jubileuszu pięćsetlecia Reformacji”. Zamiast tego zaproponowali, by Senat przyjął uchwałę o „upamiętnieniu pięćsetlecia obecności protestantów na ziemiach polskich, […] którzy współtworzyli oblicze religijne, kulturowe, społeczne i gospodarcze naszej Ojczyzny” (senator Jan Żaryn). Argumenty przytoczone za tą zmianą były różnorakie: od historycznych przez teologiczne, po polityczne. Między senatorami, wywodzącymi się zarówno z partii rządzącej, jak i opozycji, wywiązała się żywa dyskusja, w której – niemal jak w soczewce – skupiły się główne sposoby spojrzenia na Reformację i protestantów w Polsce.
Luteranie w narodowym panteonie
Senatorowie zgodzili się, że w dziejach naszego kraju ruch reformacyjny zaznaczył się bardzo mocno. Zasugerowano nawet, że dzięki niemu Polska miała swój udział w rozwoju Europy Zachodniej: „rodzący się w Polsce protestantyzm nie tylko przyjmował ideę reformacji europejskiej, lecz również wpływał na jej bieg. Ikoną takiej relacji była działalność Jana Łaskiego, zasłużonego nie tylko dla kultury polskiej, ale też dla historii Belgii, Holandii i Anglii” (senator Leszek Piechota).
Jan Łaski (1499 – 1560) to istotnie wybitna postać – jedyny Polak, którego upamiętniono na Pomniku Reformacji w Genewie. Dziś jednak rzadko się o nim wspomina nawet na szkolnych lekcjach. W polskich szkołach można za to usłyszeć (i słusznie!), że protestantyzm przyczynił się mocno do rozwoju edukacji w Polsce. To jedno z jego „najważniejszych dokonań kulturowych, którego wyznacznikiem stało się kształtowanie dojrzałości, refleksyjności i autonomii myślenia” (senator Piechota). Zwolennicy Reformacji nie tylko założyli w XVI i XVII w. wiele szkół niższego szczebla. Sam Łaski powołał do życia gimnazjum w Pińczowie. Podobne powstały w XVI w. w Gdańsku, Elblągu i Toruniu. Zdaniem wielu historyków gimnazja te miały de facto charakter szkół wyższych.
W reformacyjnych szkołach uczono po polsku. Niewątpliwie protestanci przyczynili się do rozwoju literackiej polszczyzny i narodowej kultury. Za ojca literatury polskiej uważany jest powszechnie poeta Mikołaj Rej (1505 – 1569), który przeszedł z katolicyzmu na luteranizm, a następnie na kalwinizm. Jego tekstów i dziś uczą się na pamięć polscy uczniowie.
Podczas dyskusji w Senacie wielokrotnie przypominano, że polscy protestanci wiązali swą wiarę z głębokim przywiązaniem do ojczyzny. „W dużej mierze dzięki protestantyzmowi przetrwała polskość na Śląsku Cieszyńskim i Mazurach. Do historii przeszło wielu Polaków ewangelików – […] Jerzy Trzanowski, duchowny ewangelicki, autor zbioru pieśni religijnych śpiewanych do dzisiaj w wielu kościołach protestanckich na świecie; pastorzy Krzysztof Mrongowiusz i Gustaw Gizewiusz, zasłużeni działacze społeczni i orędownicy kultury polskiej w Gdańsku i na Mazurach” (senator Piechota).
Senat podjął uchwałę nie z okazji jubileuszu Reformacji, lecz „w sprawie upamiętnienia 500-lecia obecności protestantów”
W Polsce często też podkreśla się historyczny wkład protestantów w walkę o niepodległość i umacnianie państwa. Kilku z nich weszło nawet do panteonu bohaterów narodowych, jak zabity przez hitlerowców Stefan Starzyński – prezydent Warszawy, kierujący jej obroną we wrześniu 1939 r., aresztowany po upadku miasta i niedługo potem zamordowany przez hitlerowców; czy urodzony w rodzinie ewangelickiej legendarny dowódca polskiej armii na Zachodzie podczas II wojny światowej – gen. Władysław Anders. Mniej Polaków pamięta, że w obozach koncentracyjnych w latach 1939-45 zginęło około 30 proc. polskich duchownych ewangelickich. Był wśród nich bp Juliusz Bursche, który za swoją pracę na rzecz odrodzonej po I wojnie światowej Polski – m.in. w trakcie konferencji wersalskiej oraz plebiscytu na Mazurach i Warmii (1920 r.) – został uwięziony i zginął w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu w 1942 r.
W Senacie wielokrotnie przypominano te postaci i fakty, utrzymując, że są one powodem do dumy dla wszystkich Polaków, tak samo jak znani współcześni polscy protestanci – np. skoczek narciarski Adam Małysz czy były premier i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Okazało się jednak, że ów niezaprzeczalny wkład polskich protestantów w narodową kulturę oraz historię i teraźniejszość dla niektórych naszych współczesnych parlamentarzystów jest niejako solą w oku. Ich zdaniem bowiem Reformacja nie powinna być w Polsce upamiętniania z powodów przede wszystkim teologicznych.
Ekumenizm jako odejście od Ewangelii
Zarówno wśród duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, jak i wśród zaangażowanych świeckich katolików, pojawiały się w ostatnich miesiącach głosy, że jubileuszu Reformacji świętować nie wolno. Przyczyniła się ona bowiem do bolesnego podziału zachodniego chrześcijaństwa.
Taką tezę powtarzali też często podczas debaty w Senacie polscy parlamentarzyści. Ich zdaniem senacka uchwała jubileuszowa, byłaby, jak wyraził się jeden z nich, „przyłożeniem ręki do największego rozbicia Kościoła, jakie dokonało się z powodu wystąpienia Marcina Lutra w 1517 r.” (senator Czesław Ryszka). Ci, którzy występowali z takim twierdzeniem, podkreślali przy tym, że współczesne dążenia do jedności chrześcijan i osiągnięcia ruchu ekumenicznego, są co prawda godne pochwały, ale w gruncie rzeczy wykopanej przed pięciuset laty przepaści zasypać już się nie da. Podkreślano przy tym rzekome różnice w „religijnej żarliwości” między luteranami a katolikami.
Jan Paweł II: poprzez wspominanie wydarzeń epoki Reformacji Kościół stara się poszerzyć granicę swojej miłości
Głoszone w debacie konstatacje były doprawdy zdumiewające. Senator Czesław Ryszka mówił m.in.: „rodzajem sloganu są dzisiaj słowa padające z wielu stron, także ze strony katolików, o potrzebie tak zwanej wspólnej ścieżki, która doprowadziłaby katolików i luteranów, jak to ujmują entuzjaści ekumenizmu, »od konfliktu do komunii«. […] obecnie jedyne, co wydaje się łączyć zarówno katolików, jak i luteranów, to stan głębokiego kryzysu, jaki dostrzegamy w całym chrześcijaństwie, zwłaszcza w krajach zachodnich. Ten kryzys wierzących ma podstawy w sekularyzmie, który najbardziej dotknął właśnie luteranów. […] Kościół luterański w krajach Zachodu dokonał po II wojnie światowej swego rodzaju samozniszczenia. Odszedł od tradycji kościelnej i zaczął przyjmować wszelkie zmiany kulturowe współczesnego świata, dostosowując dekalog do tak zwanych praw podstawowych, czyli do wszystkich trendów i zmian obyczajowych. […] dla luteranów obchody jubileuszu 500-lecia reformacji z pewnością są bardzo ważne, są jakąś szansą poszukiwania pierwotnej gorliwości. Zapewne też, uczestnicząc w różnych spotkaniach ekumenicznych i modlitewnych z katolikami, szukają oni dla siebie bodaj jakiegoś tchnienia życia Ewangelią. Jednak […] ekumenizm jest dla Kościoła katolickiego drogą do zaprzepaszczenia apostolskiego depozytu, odejściem od Ewangelii Chrystusa”.
Autor tej wypowiedzi (skądinąd z wykształcenia teolog katolicki) najwyraźniej nie ma problemu z tym, że – choć gani Lutra za „zakwestionowanie autorytetu Kościoła i papieża” – sam nie bardzo chce poddać się autorytetowi kilku ostatnich papieży, którzy otwarcie głosili konieczność ekumenizmu oraz potrzebę dialogu katolików z protestantami. Najwyraźniej z rezerwą odnosi się też do wspólnego, przygotowanego na jubileusz pięćsetlecia Reformacji, katolicko-luterańskiego dokumentu „Od konfliktu do komunii”.
Prymas ekumenista, papież ekumenista
Czy tak krytyczne względem Lutra, luteranizmu i ruchu ekumenicznego tezy są reprezentatywne dla Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce? Sądzę, że niestety oddają one mentalność dość wpływowego ruchu we współczesnym polskim katolicyzmie. Gdy w ubiegłym roku do honorowego komitetu Jubileuszu Reformacji przystąpił prymas Polski abp Wojciech Polak, spotkało się to w różnych środowiskach katolickich z otwarcie chłodnym bądź nawet negatywnym przyjęciem.
Mocne głosy krytyki podniosły się także na wieść o tym, że prymas zdecydował się przyjechać na inaugurujące jubileusz spotkanie do protestanckiego Kościoła Jezusowego w Cieszynie, by modlić się wspólnie i wygłosić trzyminutowe słowa pozdrowienia. Wyraźną rezerwę względem różnych inicjatyw jubileuszowych zajęli też liczni biskupi rzymskokatoliccy nawet w miastach (takich np. jak Szczecin), gdzie przed wojną zamieszkiwało wielu ewangelików.
Z drugiej strony polskim katolikom trudno byłoby zanegować fakt, że w dialog z luteranami zaangażowany był św. Jan Paweł II (dla wielu to największy duchowy autorytet – emblemat najlepszej świętości i polskości). Nie dziwi więc, że w debacie w polskim Senacie w kontrze do krytycznych uwag odnośnie ruchu ekumenicznego przypomniano także słowa papieża Polaka z jego listu na pięćsetlecie urodzin Marcina Lutra.
Jan Paweł II wspomniał w nim co prawda o tym, że postać Reformatora i sama Reformacja wiążą się z pamięcią „o bolesnym okresie, a zwłaszcza z doświadczeniem początków głębokich podziałów w Kościele”. Jednak od razu nadmienił też, że: „naukowe badania uczonych tak ewangelickich, jak i katolickich, badania, w których już osiągnięto znaczną zbieżność poglądów, doprowadziły do nakreślenia pełniejszego i bardziej zróżnicowanego obrazu osobowości Lutra oraz skomplikowanego wątku rzeczywistości historycznej, społecznej, politycznej i kościelnej pierwszej połowy XVI wieku. W konsekwencji została przekonywająco ukazana głęboka religijność Lutra, którą powodowany stawiał z gorącą namiętnością pytania na temat wiecznego zbawienia. Okazało się też wyraźnie, że zerwania jedności Kościoła nie można sprowadzać ani do niezrozumienia ze strony Pasterzy Kościoła katolickiego, ani też jedynie do braku zrozumienia prawdziwego katolicyzmu ze strony Lutra, nawet jeśli obydwie te okoliczności mogły odegrać pewną rolę. Podjęte rozstrzygnięcia miały głębokie korzenie. W sporze na temat stosunku między wiarą a tradycją wchodziły w grę sprawy najbardziej zasadnicze, odnoszące się do właściwej interpretacji i recepcji wiary chrześcijańskiej, sprawy zawierające w sobie potencjalność podziału Kościoła niedającego się wytłumaczyć samymi racjami historycznymi”.
Te słowa musiały wydać się szokujące krytykującym dialog katolicko-luterański polskim senatorom, podobnie jak konkluzja papieskiego listu: „Ten dialog znajduje swoje solidne oparcie w tym, co – według pism wyznania ewangelicko-luterańskiego – łączy nas nadal, także po podziale, a mianowicie w Słowie Pisma Świętego, w wyznaniach wiary, w soborach starożytnego Kościoła. […] W pokornej kontemplacji tajemnicy Bożej Opatrzności i w pobożnym nasłuchiwaniu tego, czego nas dzisiaj uczy Duch Boży poprzez wspominanie wydarzeń epoki Reformacji, Kościół stara się poszerzyć granicę swojej miłości, aby wyjść naprzeciw jedności tych wszystkich, którzy jako ochrzczeni noszą imię Jezusa Chrystusa” (w trakcie senackiej debaty fragmenty tego listu Jana Pawła II przytoczył pochodzący z Cieszyna senator Tadeusz Kopeć).
Ślady po nieobecnym Innym
Taki punkt widzenia na osobę Lutra, Reformację i protestantyzm budzi jednak opór nie tylko w dużej części polskich elit politycznych, ale także w episkopacie i wśród pewnej liczby katolików. Bez wątpienia sam historyczny fakt Reformacji w tych kręgach wartościowany jest raczej negatywnie. Jeśli wskazuje się na jego pozytywne strony, to tylko w kontekście „polskiej tolerancji”, która wciąż jest jednym z głównych motywów budowania narodowej dumy. Z tego powodu przywoływana jest często tzw. ugoda sandomierska zawarta w 1570 r. między luteranami, kalwinistami oraz braćmi czeskimi, którą uznaje się za najstarszy ekumeniczny akt w Europie.
Poza historycznymi przywołaniami polskiej tolerancji o protestantyzmie słyszy się w Polsce nader rzadko
Za najwyższą chlubę uznaje się jednak przede wszystkim konfederację warszawską z 1573 r. (wpisaną w 2003 r. na listę UNESCO Pamięć Świata). Jej szlacheccy sygnatariusze zobowiązali się do nienarzucania wiary przemocą przedstawicielom tego, cieszącego się pełnią praw, stanu. Gdyby zaś władze zwierzchnie próbowały wszcząć prześladowania religijne, podpisana pod ustawą szlachta miała się temu zdecydowanie przeciwstawić, i konfederacja gwarantowała jej pełną swobodę w wyborze wyznania. Ponieważ zaś nie określała, o jakie wyznanie chodzi, dopuszczała przeto istnienie w szlacheckiej Rzeczypospolitej przeróżnych sekt i Kościołów. Była więc najbardziej tolerancyjnym w ówczesnej Europie aktem tego typu, skoro we Francji w edykcie nantejskim (1598 r.) przyznano swobody wyznaniowe jedynie hugenotom, a nawet w Siedmiogrodzie dopuszczono do istnienia tylko cztery, wyraźnie określone wyznania. Akt konfederacji warszawskiej podpisali także katoliccy parlamentarzyści (także jeden katolicki biskup, który został zresztą za to mocno przez innych wiernych Rzymowi hierarchów mocno zganiony).
Owe XVI-wieczne akty stały się częścią polskiej mitologii. Mało kto skłonny jest przypominać, że w następnych stuleciach – w epoce dojrzałej nowożytności – pojawiały się w Polsce coraz częściej przejawy nietolerancji względem innych wyznań. W polsko-litewskim państwie kontrreformacja niewątpliwie odniosła sukces. Co więcej, utrata niepodległości pod koniec XVIII w. przyczyniła się do silnego wiązania nowoczesnej polskiej tożsamości narodowej z katolicyzmem. Tragiczne dzieje Polski w XIX i XX w. mocno wpłynęły na petryfikację tego związku. Niedawne badania pokazały, że aż 30 proc. społeczeństwa polskiego uważa, że prawdziwie dobrym Polakiem może być tylko katolik.
Poza historycznymi przywołaniami polskiej tolerancji o protestantyzmie w publicznym i katolickim dyskursie słyszy się nader rzadko. Wiele osób ze zdumieniem odkrywa np., że katolickie obecnie kościoły na zachodzie i północy Polski należały ongiś do wspólnot ewangelickich. Niektóre pamiątki po protestantach, jak np. kościół pokoju w Świdnicy, traktowane są jako wielkie turystyczne atrakcje. To jednak już tylko dla większości ślady po nieobecnym Innym.
Przyjazne rozmowy
Tym większy szacunek należy się wspólnym działaniom polskich katolików i protestantów, które służą wspólnym spotkaniom. To nie tylko coroczna organizacja Tygodnia Jedności Chrześcijan czy innych spotkań modlitewnych (prowadzonych np. przez ekumeniczne Stowarzyszenie Pokoju i Pojednania „Effatha” z Warszawy). To np. także Zjazdy Gnieźnieńskie, które konsekwentnie przygotowywane są ekumenicznie – i to w sposób kreatywny, sięgający do szerokich zasobów tego, co łączy chrześcijan różnych wyzna n pomimo różnic. To również „Debaty Dwóch Ambon” w bazylice dominikanów w Lublinie, gdzie do głoszenia homilii zapraszani są duchowni innych niż katolickie wyznań (w kościele tym istotnie zachowały się dwie barokowe ambony, z których w XVII w. dominikanie toczyli dysputy z różnowiercami).
Warto też przywołać Colloquia Torunensia w Toruniu, nawiązujące do wydarzenia z 1645 r. – Colloquium Charitativum (czyli „przyjaznej rozmowy”). Mianem tym określono zjazd katolików i protestantów (luteranów, kalwinistów oraz braci czeskich). Siedemdziesięciu sześciu teologów toczyło wtedy przez kilka miesięcy dyskusje, mające na celu przywrócenie zgody między wyznaniami. Spotkanie nie przyniosło oczekiwanego skutku, ale odbiło się szerokim echem w ówczesnej Europie.
Jan Paweł II w czasie swej pielgrzymki do Polski w roku 1983 przypomniał to wydarzenie, mówiąc, że było ono „próbą osiągnięcia jedności między wyznaniami […], dając niejako początek praktycznemu ekumenizmowi”. W 1995 r. w Toruniu nawiązano do XVII-wiecznego Colloquium. Odtąd co roku – właśnie pod nazwą Colloquia Torunensia – odbywają się w tym mieście spotkania z udziałem przedstawicieli różnych wyznań, a także osób niewierzących. W trakcie tych debat poruszane są tematy budzące w życiu społecznym, politycznym, kulturalnym i religijnym współczesnej Polski największe kontrowersje.
To nie polska rocznica?
W senackiej debacie na temat uchwały dotyczącej jubileuszu Reformacji podnoszono też argumenty o charakterze politycznym. Jeden z uczestników debaty stwierdził bez ogródek: „polski Senat powinien się wypowiadać przede wszystkim na temat polskich rocznic. Pytanie jest takie: dlaczego mamy się wypowiadać na temat rocznicy zdarzenia, które nie miało miejsca na terenach polskich? Ono wprawdzie oddziałuje na historię Polski, ale tak jak cała historia światowa, bo przecież jesteśmy jednym z narodów świata. Czy czciliśmy w ten sposób np. odkrycie Ameryki? Czy czciliśmy w ten sposób inne wydarzenia, które nie rozgrywały się na terenach polskich? To nie jest wydarzenie z historii Polski. Wybuch Reformacji, podział Kościołów to nie jest wydarzenie z historii Polski […]” (senator Jerzy Czerwiński).
Ostatecznie Senat po gorącej dyskusji przyjął 1 lutego 2017 r. uchwałę nie w sprawie jubileuszu Reformacji, ale „w sprawie upamiętnienia 500-lecia obecności protestantów na ziemiach polskich”. Za przyjęciem uchwały w stuosobowej izbie głosowało 40 senatorów, 24 było przeciw, a 17 wstrzymało się od głosu.
Obraz Reformacji przedstawiony na obradach wzbudził oburzenie polskich protestantów. Jak czytamy w luterańskim komentarzu do senackiej uchwały, tym bardziej należy podjąć wszelkie kampanie edukacyjne, „które mogą promować Reformację, przedstawiać jej przebieg w Polsce oraz osoby z nią związane. Polscy ewangelicy, po dyskusji w Senacie, stają zatem przed zadaniem: mogą wykorzystać jubileusz, by propagować idee Reformacji we współczesnej rzeczywistości, uświadamiać jak Reformacja wpłynęła na polską kulturę, edukację, gospodarkę i politykę oraz pokazywać, że ewangelicy w Polsce nie są jedynie obecni, nie są też obcy, ale stanowią część polskiego społeczeństwa, w którym nadal odgrywają istotną rolę”.
Rozmach, z jakim przebiegają w tych dniach oficjalne polskie obchody 500-lecia Reformacji, pokazuje, że luteranie potrafili wykorzystać tę szansę. Czy jednak katolicka większość usłyszy ten głos?
Fragmenty tekstu napisanego do książki wydanej z okazji jubileuszu 500-lecia Reformacji przez Biuro Kultury Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Laboratorium „Więzi”.
A dlaczego nic o wspólnej deklaracji z dn. 31.10.1999 z Augsburga, o uznaniu Luterańskiej „Rechfertigungslehre” (nauka o usprawiedliwieniu), do której doszło pod auspicjami św, Jana Pawła II-go??? Przecież tam Kościół Rzymsko-Katolicki uznał istotę nauki Lutra; zbawienie przez Wiarę i Łaskę.
Biorąc pod uwagę przywołane w tekście fakty, Autorowi trzeba by pozazdrościć końcowego pytania, a właściwiej – przebijającego przez nie przekonania, że mamy w Polsce katolicką większość.
Papież Jan Paweł II wielokrotnie określał zaangażowanie w ekumenizm jako „imperatyw chrześcijańskiego sumienia” (zob. np. encyklika „Ut unum sint” 8 i 15), zaś wedle przytoczonych słów senatora Ryszki „ekumenizm jest dla Kościoła katolickiego drogą do zaprzepaszczenia apostolskiego depozytu, odejściem od Ewangelii Chrystusa”. Zdaniem więc senatora św. Jan Paweł II nauczał, że katolik jest zobligowany w sumieniu do odejścia od Ewangelii (jak by nie kombinował, nie da się wyciągnąć innego wniosku). Skoro takie tezy wygłasza nie jakiś menel spod przysłowiowej budki z piwem, ale parlamentarzysta, w dodatku dyplomowany katolicki teolog, to świadczy jedynie o mizerii polskiego katolicyzmu.
Co ma senat do encyklik papieża? Papież Jan Paweł II pisał: „Kościół katolicki z nadzieją podejmuje dzieło ekumeniczne jako imperatyw chrześcijańskiego sumienia oświeconego wiarą i kierowanego miłością” Ut unum sint, 8. I dobrze, że tak napisał. Trudno, żeby papież cieszył się, że pół Europy oderwane od Kościoła i cywilizacji. Więc jakoś próbuje skutki tego podziału zażegnać, czy to można zrobić nakazywaniem ekumenizmu, czyli nakazywaniem miłości. Owszem można nakazywać cokolwiek, ale dało to jakieś efekty? Ja nie widzę.
Z kolei, zadanie państwa a więc senatu, to kierowanie się rozumem, a nie wiarą i miłością, jak papież. A rozum każe patrzeć na to, co się stało, jakie przyczyny o tym zadecydowały, jakie skutki zaszły i co dalej z tym robić. Stał się tragiczny podział Europy na pół i swawolny powrót pogaństwa, niestety w tej gorszej wersji, czyli hołdowania sferze wegetatywnej, np. u protestantów homo-małżeństwa, pozwalanie im na przejmowanie dzieci. To promieniuje na inne części świata, a także na kościół katolicki, co widać choćby po skandalach, czego podstawą marzenia o powrocie do stanu nieświadomej grzeszności, nawet wśród katolików.
Wielki błąd to co innego mówić, a co innego robić. Mówi się o imperatywie jedności a odejście od tradycji łacińskiej się pogłębia, w efekcie pogłębia się hipokryzja. Może by tak na pierwszym miejscu postawić inny imperatyw, że dusza ludzka winna wznosić się nie tylko na wierze, ale i na rozumie.
Dziękuję za artykuł, w którym wymieniony jest śp. Stefan Starzyński, prezydent Warszawy, który nie uciekł tak jak wielu rządzących, ale został ze swoimi na miejscu i bronił się do końca. Nota bene warto podkreślić, że Starzyński, po uwięzieniu i zabiciu został pochowany, tylko że do dziś nie wiadomo gdzie. Ten fakt bezczeszczenia zmarłych, choćby przez zakopanie ich nie wiadomo gdzie jest dowodem, że Europa w XX wieku osiągnęła kulminację w działalności zaprzeczania tego, czym jest naprawdę. Na marginesie warto zauważyć, że na złe obchodzenie się ze zwłokami duży wpływ miała reformacja, np. nie wiadomo gdzie są szczątki św. Elżbiety Węgierskiej, której złota trumna jest w Marburgu (podobnie ze szczątkami św. Jadwigi Śląskiej?)
Autor artykułu powołuje się na dobre strony reformacji. No w historii 500 lat można zapewne znaleźć też dobro. Tym bardziej, że na tym świecie trudno znaleźć idealne zło, to znaczy takie zło, w którym nie byłoby czegoś dobrego. Zapewne, że przypominanie o złu w czasie jubileuszu nietaktowne, ale też nie należy go wykorzystywać do bezpodstawnego wysławiania czegoś, co się wcale nie skończyło, ale trwa i przynosi wciąż złe owoce.
Autor opisuje reformację od strony zjawiskowej i subiektywnej, a nie opisuje jej istoty. Mianowicie był to rozwód z Kościołem, był to podział cywilizacji, było to zaprzeczenie tradycji europejskiej, był to powrót do pogaństwa. Jednym z sławnych znawców reformacji w XX wieku był ks. Michał Poradowski, który na własne oczy widział i opisywał, jakie opłakane skutki sieją sekty protestanckie w Ameryce Południowej. W książce pt. O filozofii i rewolucji, na str. 103 tak pisał:
„To, że Reformacja nabrała tak dużego rozpędu, nie jest winą
religii katolickiej, lecz ówczesnych katolików. Bez ich czynnego
poparcia, Reformacja
nie byłaby możliwą. Tak masowa zdrada Kościoła św. mogła
mieć miejsce tylko w atmosferze szatańskiej. Wśród przywódców
narodów wytworzył się wielki obłęd, który jest bardzo zaraźliwy.
Mógł więc, przybyły z Genewy, John Knox
głosić kalwinizm w katolickiej Anglii i to bezkarnie.
Przede wszystkim, poparli go ci możni, którzy stali się
posiadaczami zrabowanych dóbr kościelnych”.
Jeśli to prawdą, że dużym czynnikiem w rozwoju reformacji miał argument ekonomiczny, to dajmy sobie spokój z usprawiedliwianiem tych postępków zawiłymi ideałami. Przede wszystkim reformacja oddzieliła od Kościoła połowę Europy, czyli podzieliła i poróżniła ludzi podważyła wpływ tradycji na ich życie, a zatem oderwała ludzi od korzeni cywilizacji. Tu istota sprawy. To należy porządnie studiować. A nie powtarzać formułki o nakazanym ekumenizmie, który nie przyniósł żadnych rezultatów, bo zbudowany nie na twardych faktach, lecz ulotnych iluzjach.
Wiadomo, że Europa w stanie agonalnym, nie ma woli obrony, coś ludzi powstrzymuje przed rozwojem i obroną, choć mają siły. Niewykluczone, że błąd reformacji ma duży wpływ.
Prawda jest taka, że ta tzw. reformacja była przede wszystkim krokiem w stronę rozkładu Kościoła – piszę to jako człowiek niemający z Kościołem żadnych rzeczywistych więzi. Kraje, które uległy wpływom tzw. reformacji są dziś bez żadnych przeszkód islamizowane. Zaszczepianie i rozrost islamu przebiega bez żadnych przeszkód, bo wpierw kraje te zostały ogołocone z chrześcijaństwa.
Zachęcam do obejrzenia filmu dokumentalnego „Luter i rewolucja protestancka” (100 minut prawdy na 500-lecie zakłamania)
Dziękuję Autorowi za ten wyważony i obiektywny tekst. Krytykantom dzieła Reformacji pragnę przypomnieć, że do rozłamu ówczesnego, przeżartego korupcją i pazernością Kościoła, doprowadził nie Marcin Luter, tylko papież, który odmówił rozmowy z Lutrem i wysłał mu bullę z ekskomuniką.
To, co obecnie obserwuje się w KK, takie komentarze „Michał” świadczą tylko o rodzeniu się skrajnego radykalizmu Katolickiego, pozbawionego umocowania w ewangelicznej nauce Kościoła z czasów Apostolskich.
Autor jak zwykle stara się być obiektywny i bezstronny i jak zwykle to nie wychodzi.