Jesień 2024, nr 3

Zamów

W świecie śmiesznym i strasznym

Pomnik Adama Mickiewicza w Krakowie

„Plankton” Mariusza Sieniewicza jest książką z zacięciem metafizycznym. Pytanie, które przewija się w niej brzmi: Czy wytyczne Ewangelii są niezmienne?

Rok 2092, zamachy terrorystyczne niemal zrównały z ziemią Kraków. Do tego czasu Rosja przyznała się wreszcie do zamachu smoleńskiego, a przez Europę przetoczyły się dwie wojny religijne. I nastała nowa geopolityka: siedzibą czarnego papieża Adama I został Sztokholm, a stolicą Polski – Olsztyn. Tyle tylko, że nie ma Polski, ale Polacja. Islam ponownie stanął u bram Europy. Jedynym ratunkiem są wiara i Kościół. Politycy przestali się liczyć, a władzę przejął kler. Bóg, Honor, Polacja – i wszystko jasne.

„Plankton” Mariusza Sieniewicza nie jest bynajmniej odpowiedzią na kolejne części „Metra” Dmitra Glukhovskiego. Dystopijna rzeczywistość przeraża, bo przerażać musi.

Duchowieństwo podporządkowało sobie polityków, a po zniesieniu celibatu to właśnie kapłaństwo jest pełnym uczestnictwem w życiu obywatelskim. Zakony skrzętnie przejęły poszczególne gałęzie zarządzania państwem: cystersi – rolnictwo i kontrola rynku spożywczego, dominikanie – edukacja, benedyktyni – poligrafia, jezuici – tajne służby, augustianie – sądy, franciszkanie – opieka społeczna i street workerzy… Zakonnice składają śluby milczenia, które są skrupulatnie egzekwowane przez odcięcie języka. Z wyjątkiem Maryi wszystkie imiona kobiecych świętych został „zmężnione”: zamiast Teresy jest Teres, a zamiast Faustyny jest Faustyn.

Powieść Mariusza Sieniewicza wyrasta z rozczarowania współczesną Polską i Europą. Autor celnie punktuje przejawy sojuszu tronu z ołtarzem, a jeśli dodamy do tego imponującą wyobraźnię językową – robi się strasznie i śmiesznie zarazem.

„Plankton” wyrasta z rozczarowania współczesną Polską i Europą

Oto wszędzie nad głowami obywateli Polacji latają wrony-drony rejestrujące wszystko i wszystkich. Oto Lech Kaczyński okazuje się ostatnim prezydentem człowiekiem, po nim następują już tylko prezydenci-avatary. Oto pomniki narodowe uciekają wraz z ludźmi ze zniszczonego Krakowa. A jest to scena (świetna!), której wyobraźnia nie jest w stanie do końca sprostać: „Wśród uciekinierów, repatriantów, tułaczy widzę ożywione pomniki władców, świętych, poetów i bohaterów. Idą z trudem, aż trzeszczy marmur, aż obłupuje się granit. Nikogo z ludzi to nie dziwi, jakby los uciekiniera jednoczył każdego – materię i żywych. (…) Oto pomnik Mickiewicza wyprzedza popiersie Jana Pawła II i Wałęsy. Rzeźbiony w bryle Fredro popycha Grottgera, Ofiary Faszyzmu prawie tratują Nieznanego Żołnierza, którego nieco niezdarnie wspiera popiersie Pączyńskiego, a Wyspiański depcze Skrzyneckiemu po piętach”.

Taki mniej więcej jest świat Polacji – dziwnie znajomy i dziwnie odległy zarazem. Można zatrzymać się na tym etapie odczytania „Planktonu”, pośmiać się przez łzy, wskazać, że to monomachia naszych czasów i zamknąć temat.

Jest jednak jeszcze jeden poziom odczytania „Planktonu”. Mam nieodparte wrażenie, że jest to książka z zacięciem metafizycznym. Od wielu lat czekam na współczesną powieść metafizyczną i poza „Lodem” Dukaja nic nie pasuje do tego miana.

Mariusz Sieniewicz, „Plankton”
Mariusz Sieniewicz, „Plankton”, Znak, Kraków 2017

„Plankton” jest powieścią także religijną (metafizyczną), ale napisaną w inny już sposób. Nie da się posługiwać się pojęciami, które tkwią jeszcze w literaturze Dostojewskiego i filozofii Nietzschego. Nic i nihilizm już nie przemawia, jest językiem dawnej epoki. Dziś mamy drwinę, śmiech i memy – każda poważna dyskusja może zostać zastąpiona przez rechot. Sieniewicz wchodzi zupełnie świadomie w ten świat, sam używa języka śmiesznego i strasznego zarazem, a ta para, podobnie jak w średniowiecznych katedrach, będzie nierozłączna.

Wybór franciszkanina na głównego bohatera jest wpisaniem się w wielki korowód postaci, od spirytualistów, Joachima da Fiore, Savonarolę, bohaterów „Imienia róży”, po współczesnego papieża. Biedaczyna z Asyżu i „naiwność” Ewangelii zestawione są z Polacją i zadają pytania o granicę kompromisu. Przed wyborami musi stanąć bohater, brat Artur, który stara się trzymać ducha Ewangelii. Państwo zdominowane przez Kościół jest rządzone za pomocą dawnej zasady panem et circenses, stąd potrzeba dostosowania nauczania Kościoła do nowych wymogów. Jak pisze Sieniewicz: „Tutaj nasz Kościół poszedł na kompromis z ludem. Klonowanie, owszem, ale w zamian – całkowity zakaz aborcji i in vitro”. I jest to pytanie, które przewija się przez cały „Plankton”: czy wytyczne Ewangelii są niezmienne? Czy żyjąc w płynnej rzeczywistości nie chcemy zmienić zasad nauczania Mistrza z Nazaretu?

Wesprzyj Więź

Oczywiście, że chcemy. Powieść Sieniewicza pokazuje konsekwencje takiego wyboru. Kluczowe zdanie „Planktonu” brzmi: „Fundamentem jest nicość”. Na tym zdaniu opiera się metafizyczna oś książki. Homo planctus, narzeka jeden z księży, rodzi się bez poczucia transcendencji. Zamiast naturalnego głodu Boga posiada w sobie głód konsumpcji. Gromadzenie promocji, punktów lojalnościowych, zniżek, ma zagłuszyć wołanie o transcendencję. Jest w nas dziura, nicość, druga przestrzeń, której może sprostać tylko Ten Drugi. Spotkanie z Nim jest jednak ryzykowne. Jest to przecież stanięcie sam na Sam, które wytraca z poczucia bezpieczeństwa. Mylimy pragnienie Boga z zadowoleniem konsumenta, zdaje się mówić miedzy wierszami Sieniewicz.

Wartością przewodnią „Planktonu” jest miłość

W świecie śmiesznym i strasznym „Plankton” zawiera jeszcze jedną interesującą myśl. Nie da się nieustannie „śmieszkować”, uciekać od odpowiedzialności w bezpieczną kpinę, czy nawet w pogodny cynizm. Choć możemy tego nie chcieć, należy stanąć po stronie wartości. Jeśli oddamy je, bo nie chciało się nam angażować, to nie wrócą do nas. Staniemy się planktonem. Wartością przewodnią książki jest miłość. Zdecydować się na miłość – ojcowską, matczyną – to wystawić się na zranienie. Na możliwość utraty. Na poczucie bezsilności. Ale dlatego właśnie – dla tej miłości zrobimy wszystko. I chociaż w chrześcijańskim, religijnym, odczytaniu „Planktonu” będę tu widział odwołanie do Boga Ojca, do Chrystusa cierpiącego, to powiedzmy szczerze: Mariusz Sieniewicz nie daje aż tak jednoznacznych wskazówek. Jako autor nie musi tego robić – to jest już praca dla czytelnika.

Trzymając się narzuconej przez Sieniewicza metafory – możemy być planktonem, który zostanie pożarty przez lewiatana. Tego lewiatana sami możemy stworzyć. Chyba że staniemy mu kością w gardle.

Podziel się

Wiadomość