Prasa katolicka powinna budować pomosty między ludźmi, rozsiewać braterstwo, nadzieję i pokój oraz powinna także umieć polemizować w sposób ewangeliczny, tzn. bez nienawiści – mówił bp Jan Chrapek w rozmowie z Alicją Wysocką, Tomaszem Wiścickim i Krzysztofem Wojciechowskim.
Wywiad ukazał się w książce „Dzieci Soboru zadają pytania”, wydawnictwo „Więź”, Warszawa 1995.
Alicja Wysocka, Tomasz Wiścicki i Krzysztof Wojciechowski: W tytule soborowego dekretu „Inter mirifica” pojawia się określenie „środki społecznego przekazywania myśli”, w tekście natomiast użyto sformułowania później spopularyzowanego: „środki społecznego przekazu”. Dlaczego nie posłużono się najpopularniejszymi „świeckimi” określeniami – „środki masowego przekazu”, „mass media”? Co oznacza ta różnica terminologiczna?
Bp Jan Chrapek: W określeniu „środki masowego przekazu” kryje się przeświadczenie, że przekonaniami i zachowaniami ludzi można dowolnie sterować. Kościół świadomie przeciwstawia się takiemu uproszczonemu poglądowi. Funkcjonował on zwłaszcza w amerykańskich studiach nad środkami komunikowania, a także w badaniach nad propagandą w krajach komunistycznych. Wyniki badań amerykańskich z lat międzywojennych i wczesnych powojennych zakwestionowały to przekonanie o przemożnym wpływie mediów na odbiorców.
Określenia użyte w Dekrecie zawierają wskazanie, że środki społecznego przekazu nie mogą być traktowane jako wyłączna własność władzy politycznej albo kręgów biznesu. Są one własnością społeczną – powinny służyć konstytuowaniu społeczeństwa poprzez przekazywanie określonych treści.
Słowo „środki” akcentuje, że oddziaływanie prasy, radia, telewizji zależy od tego, przez kogo zostaną użyte, w jakim celu i jaką treść przekazują. Są to więc właśnie „środki” służące rozmaitym celom. To, czy przekazywana treść zostanie przyjęta, zależy od bardzo wielu czynników – nie tylko od intencji nadawcy. W soborowym Dekrecie nie pojawia się jeszcze zbyt wyraźnie myśl, że na odbiorcę oddziałuje nie tylko przekazywana treść, ale także natura danego medium z jego językiem, jak też środowisko przez nie stwarzane itp. Ze zrozumiałych względów dokument ten miał charakter ogólny, stąd zasygnalizowana przez ojców Soboru potrzeba wydania szczegółowej instrukcji.
Była nią dość szczegółowa instrukcja „Communio et progressio” z 23 maja 1971 roku. W dalszej kolejności powstała jeszcze bardziej szczegółowa instrukcja Kongregacji ds. Seminariów i Wychowania Katolickiego z 1986 roku, dotycząca nauczania problematyki mediów na uczelniach i w szkołach katolickich, jak też w seminariach duchownych. Kolejna instrukcja wydana przez Papieską Radę ds. Środków Społecznego Przekazu z 1992 roku „Aetatis novae” jest dalszym uszczegółowieniem rozważań soborowych. Widać więc, jak bardzo nauczanie kościelne rozwinęło się od czasu, gdy ojcowie Soboru sformułowali swój dekret.
DSP przypisuje środkom społecznego przekazu niezwykłe znaczenie. W punkcie 24. czytamy, że „los [społeczności ludzkiej] coraz bardziej uzależniony jest od właściwego korzystania z tych środków”. Podobne sformułowanie punktu 11. sugeruje, że za pomocą mediów można „przez informację oraz propagandę prowadzić rodzaj ludzki ku dobremu lub ku złemu”. Czy to znaczenie rzeczywiście jest tak olbrzymie? Czy ojcowie Soboru nie ulegli pewnej modzie intelektualnej?
– Kiedy ten dokument był przygotowywany, ta „moda myślenia” dopiero się tworzyła. Ojcowie Soboru korzystali za pośrednictwem ekspertów z wyników ówczesnych badań eksperymentalno-behawiorystycznych, dotyczących oddziaływania mediów. Dziś, z perspektywy czasu, odczytuję ten dokument jako znak działania Ducha Świętego.
Widzimy, jak bardzo ojcowie Soboru mieli rację przewidując, że media w tak wielkim stopniu kształtować będą nową mentalność, nową wrażliwość – nie tylko przez przekazywane treści, ale także z powodu samej odmiennej natury języka, jego gramatyki. Dziś coraz bardziej widoczna staje się, dostrzegana już przez ojców Soboru, konieczność wychowywania do właściwego korzystania z mediów. Chodzi o to, by kształtować wśród odbiorców umiejętność dokonywania wyboru i zachowywania postawy krytycznej wobec samych mediów, a także wobec przekazywanych treści.
Wydaje mi się, że ojcowie Soboru przeczuwali niebezpieczeństwo pewnego „skrzywienia cywilizacyjnego”, polegającego na tym, że fascynacja mediami elektronicznymi oddala człowieka od czytelnictwa i skazuje go na jeden tylko sposób przekazu informacji.
Przeważający w dokumencie optymizm był, jak mi się wydaje, owocem sposobu myślenia właściwego tamtym czasom.
DSP został uchwalony jako drugi z kolei dokument soborowy. Datę 4 grudnia 1963 roku dzielą dwa lata od zakończenia Soboru. Dlaczego tak się stało?
– Niewątpliwie wydanie tego dokumentu na początku Soboru było znakiem wielkiej otwartości Kościoła wobec nowych zjawisk w świecie. Nie można jednak nie doceniać względów praktycznych. Dekret nie miał tak wielkiego znaczenia doktrynalnego jak inne dokumenty soborowe, nie wymagał więc tak długiej pracy.
Ponadto dokument ten był owocem pracy wcześniejszej. W 1957 roku Pius XII wydał przecież encyklikę „Miranda prorsus”, zwaną „summą” na temat mediów, w której podsumował wcześniejszą refleksję Kościoła na temat mediów, jak też dał podstawy doktrynalne do dalszej obecności Kościoła w świecie mediów oraz nakreślił horyzonty rozwoju tej współpracy.
Jak soborowy Dekret został przyjęty przez świat?
– Z jednej strony – przyjęcie było bardzo pozytywne. Podkreślono, że po raz pierwszy Sobór zajmował się tak “świecką” dziedziną, w dodatku wydał ten dokument zaraz na początku swych obrad. Tej radości i optymizmowi towarzyszyło jednak, z drugiej strony, swego rodzaju rozczarowanie, że Dekret jest zbyt ogólny i nie zawiera jakiegoś szczególnie nowatorskiego sposobu widzenia mediów. Takie reakcje były najsilniejsze w środowiskach amerykańskich i kanadyjskich, w których zarówno same mass media, jak i refleksja nad nimi były najbardziej rozwinięte. Nic więc dziwnego, że właśnie w tych krajach rozpoczęto prace nad przygotowaniem instrukcji zapowiedzianej w „Inter mirifica”.
UJEDNOLICENIE CZY ZRÓŻNICOWANIE
Powiedział Ksiądz Biskup, że działanie mediów nie jest mimo wszystko tak przemożne, jak to się kiedyś wydawało. Jednak trudno zaprzeczyć, że właśnie pod wpływem mediów nastąpiło niezwykłe ujednolicenie wzorców kulturowych i obyczajowych. W Europie, Azji, Ameryce tak samo się ubieramy, podobnie się zachowujemy, mamy te same konsumpcyjne pragnienia.
– Owszem, z badań nad oddziaływaniem środków społecznego przekazu wynika, że bardzo silnie wpływają one na nasze zachowania zewnętrzne. Mogą więc ujednolicić style zachowania czy ubierania się. Jednak inaczej wygląda wpływ treści mediów na poziomie głębszym. Człowiek przyjmuje przede wszystkim te treści, które są zgodne z jego dotychczasowymi doświadczeniami. Ze spotkania tych treści przychodzących z zewnątrz z treściami obecnymi w naszym indywidualnym, zróżnicowanym doświadczeniu wynika raczej zróżnicowanie niż ujednolicenie. W najbliższych latach każdy będzie mógł teoretycznie odbierać kilkaset kanałów telewizyjnych i tworzyć z nich swój własny, prywatny program. Może się więc okazać, że nie będzie wspólnego doświadczenia kulturowego, spajającego społeczeństwo. To może je naprawdę rozbić, zatomizować.
Inna obawa wiąże się z wchodzącą na rynek telewizją wirtualną, dzięki której każdy odbiorca może stworzyć sobie własny, sztuczny świat. Ten świat wirtualny może wydawać się „bardziej rzeczywisty” od świata realnego, a to może spowodować poważne zagrożenie dla ludzkiej psychiki.
Mimo wszystko obawa ujednolicenia świata, przynajmniej w warstwie zewnętrznej, nie wydaje się przesadna ani nieaktualna. Czy można się przed tym bronić, respektując jednocześnie zawsze mocno akcentowane przez Kościół prawo do informacji?
– To jest rzeczywiście bardzo ważny problem, stojący zresztą nie tylko przed Kościołem. Na ten temat dyskutowano w Parlamencie Europejskim, także niedawne spory wokół GATT dotyczyły tej kwestii. Istnieje niebezpieczeństwo zalania rynków audiowizualnych tanimi produktami amerykańskimi, nie zawsze zgodnymi z wartościami europejskimi. Niepokój wielu budzi także to, że kraje i narody biedne, nie dysponujące odpowiednim zapleczem technicznym, nie mogą pokazać w języku mediów elektronicznych bogactwa, które tkwi w ich kulturze i tradycji. Produkcja ze Stanów Zjednoczonych zalewa rynek Afryki, Ameryki Południowej, ostatnio także Rosji. Myślę, że barierę mogłyby postawić temu zjawisku instytucje międzynarodowe. Kościół ma w tym swój udział. W 1994 roku chrześcijańskie Kościoły europejskie wystosowały specjalne memorandum na ten temat.
Po to Pan Bóg daje nam różne osiągnięcia, abyśmy wykorzystali je do obrony przed zagrożeniami
Z podobnym zjawiskiem mamy zresztą także do czynienia w Polsce. W okresie, kiedy chcieliśmy za wszelką cenę spluralizować naszą prasę, a przy tym odnowić jej zaplecze techniczne, nie zastosowaliśmy żadnych barier prawnych – nie zdawaliśmy sobie sprawy z niebezpieczeństwa. W efekcie np. prasa młodzieżowa została w bardzo dużym procencie wykupiona przez kapitał zachodni i proponuje wzorce odległe od polskich.
Mimo wszystko, nie byłbym na dłuższą metę w tej dziedzinie pesymistą. Po to Pan Bóg daje nam różne osiągnięcia, a wcześniej dał nam inteligencję, abyśmy wykorzystali ją do obrony przed zagrożeniami. To nie jest naiwny optymizm: to jest raczej zaproszenie do odpowiedzialnego myślenia. Nie możemy jedynie płakać, że oto pojawiają się takie wielkie niebezpieczeństwa, a my biedni z naszą wiarą stoimy z boku i drżymy ze strachu. Trzeba tworzyć bariery prawne, które pozwalałyby nam się bronić, ale nie po to, by zamknąć się przed obcymi wpływami. Żadne społeczeństwo nie jest samowystarczalne. Każdy z nas ma potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem – podobnie każde społeczeństwo potrzebuje współpracy z innymi społeczeństwami.
Od pewnego czasu mówimy o niebezpieczeństwach, tymczasem w Dekrecie bardzo niewiele mówi się o zagrożeniach wynikających z używania, a zwłaszcza nadużywania środków społecznego przekazu. Z czego wynika ten optymistyczny ton, którego nie podziela „Aetatis novae”? Co się zmieniło – świat czy sposób jego widzenia?
– I jedno, i drugie. Zmienił się trochę świat, ale także zyskaliśmy nową wrażliwość na niebezpieczeństwa, które niesie współczesność. Przede wszystkim jednak różne są rodzaje dokumentów.
„Inter mirifica” jest dokumentem ogólnym, napisanym dla całego Kościoła i dla całej epoki. Nie może więc zwracać uwagi na niebezpieczeństwa, zwłaszcza gdy nie wiadomo, jak długo będą one trwać, ani czy są rzeczywiście istotne. Stąd wynika ogólność sformułowań, która sprawia wrażenie entuzjazmu. „Aetatis novae” jest szczegółową instrukcją wydaną przez konkretną komisję i dlatego zwraca uwagę na bardziej konkretne niebezpieczeństwa.
OSWOIĆ RYNEK
Media podporządkowane są prawom wolnego rynku – Kościół, przepowiadając słowo Boże, posługuje się zupełnie innymi kategoriami. Czy wobec tego Kościół powinien brać udział w grze, której reguły są dla niego trudne do przyjęcia? Być może, Kościół jest z góry skazany na klęskę, skoro tego, co mówi, nie da się dobrze sprzedać?
– Czy rynek musi być koniecznie wrogiem Kościoła? W minionych dziesięcioleciach zagrożenie dla Kościoła stanowiły różne nurty filozoficzne i ideologiczne. Dziś zagraża mu przede wszystkim drapieżność rynku.
Kiedyś Kościół zderzając się z tamtymi trudnościami próbował wypracować język dialogu, przeciwstawiając się agresji ze strony wrogich mu kierunków myślenia. Wydaje mi się, że podobnie dzisiaj Kościół musi wypracować metody obecności w świecie zdominowanym przez rynek i ekonomię, tak aby stały się one ludzkim rynkiem i ludzką ekonomią. Nie ma w tym nic dziwnego – przecież średniowieczne cechy, organizacje ekonomiczne, miały zarazem wyraźny wymiar religijny.
Wielkim niebezpieczeństwem jest ocena wartości mediów wyłącznie według kryteriów komercyjnych
Kościół powinien humanizować obecne w rynku i ekonomii nurty niehumanistyczne, a także wykorzystywać ekonomię do działań ewangelizacyjnych. W średniowieczu ludzie, którzy osiągali zysk, inspirowali dzieła charytatywne, wspierali kulturę, budowali kościoły, sierocińce, szpitale, biblioteki. Myślę, że powinniśmy iść w tym kierunku. Dlatego nie widziałbym tego problemu w kategoriach opozycji. Kościół musi wejść w mentalność rynkową.
I też wypracowywać zysk?
– Raczej inspirować, by zyski służyły dobrym celom. Nie możemy siedzieć sobie wygodnie w fotelach i godzić się na to, że rynek będzie służył wyłącznie celom destrukcyjnym, a zysk będzie jedynie mieszać ludziom w głowach. Kościół musi się zderzyć z taką mentalnością. Szczególna rola przypada tu świeckim. Np. włoski dziennik katolicki „Avvenire” wydawany jest przez konsorcjum stworzone przez biznesmenów-katolików. Kościół powinien inspirować takie działania.
Na razie jednak ludzie pracujący w mediach wprawdzie nie katolickich, ale tzw. poważnych, w zasadzie niekomercyjnych, mówią często, że ich obowiązkiem jest np. wydawanie gazety, która się dobrze sprzedaje i jedynie to ich interesuje. Ich zdaniem, dobre jest to, co się dobrze sprzedaje.
– Wielkim niebezpieczeństwem jest ocena wartości mediów wyłącznie według kryteriów komercyjnych. Owszem, te kryteria są istotne – jeśli coś się dobrze sprzedaje, oznacza to, że zaspokaja potrzeby dużej grupy ludzi, nie można tego lekceważyć. Jednak w żadnym razie nie można na tym poprzestać.
W takim razie co to jest „dobra prasa”, którą należy popierać (wspomina o niej DSP 14)?
– Moim zdaniem, to jest taka prasa, która szanuje odbiorcę, jego przekonania i wyznawane przez niego wartości.
Ten szacunek nie ma nic wspólnego z tanim dogadywaniem się z czytelnikiem, łatwym kompromisem. Myślę, że szacunek może być także wyrażony w odpowiedniej polemice. Dobra prasa buduje przestrzeń porozumienia między ludźmi. Uczy także ludzi myślenia. To ma być także prasa na wysokim poziomie profesjonalnym.
A dobra prasa katolicka?
– Do tego, co powiedziałem przed chwilą, dodałbym, że dobra prasa katolicka musi być wierna całemu nauczaniu Kościoła, także głoszonym przez niego pryncypiom moralnym. Prasa katolicka powinna budować pomosty między ludźmi, rozsiewać braterstwo, nadzieję i pokój oraz powinna także umieć polemizować w sposób ewangeliczny, tzn. bez nienawiści.
Popularne określenie nazywa media „czwartą władzą”. Kontroluje ona pozostałe trzy władze, sama pozostając praktycznie poza kontrolą. Czy środki społecznego przekazu powinny być jakoś kontrolowane?
– Myślę, że tak i to na kilku płaszczyznach. Pierwszą z nich stanowi formowanie ludzi pracujących w mediach oparte na wartościach i dające im pewną wrażliwość w tej dziedzinie. Każdy, kto podejmuje się szkolenia ludzi mediów, jest częścią takiego mechanizmu kontrolnego. Dziennikarz czy redaktor ma nieraz niemal równie mało czasu na decyzję, co kierowca prowadzący samochód. Dobrze wyszkolony kierowca szybko reaguje na znaki drogowe i błyskawicznie podejmuje trafne decyzje. Podobnie profesjonalny, dysponujący odpowiednią wrażliwością etyczną, dziennikarz także będzie w stanie podjąć właściwe decyzje.
Inną płaszczyznę powinny stanowić instytucje reprezentujące całość społeczeństwa, biorące pod uwagę różnorodność panujących w nim opinii. Powinny one uwzględniać zarówno głos większości, jak i mniejszości. Powinny one reagować na podważanie czy negowanie podstawowych wartości. Nie chodzi o ingerowanie w sprawy szczegółowe – ten rodzaj tzw. kontroli powinien służyć właściwemu formowaniu sumień odbiorców.
Dobra prasa szanuje odbiorcę, jego przekonania i wyznawane przez niego wartości
Trzecią płaszczyzną kontroli powinno być tworzenie organizacji, które pozwalałyby dziennikarzom stale odświeżać w sobie tę wrażliwość etyczną. Tę funkcję mogą spełniać np. duszpasterstwa. Oczywiście to wyliczenie nie jest wyczerpujące. Nadto winno się wychowywać odbiorców do krytycznego i odpowiedzialnego odbioru. Ich głos będący konsekwencją takiej wrażliwości byłby również pewnym rodzajem kontroli.
FORMOWANIE SUMIEŃ
Wspomniał Ksiądz Biskup o duszpasterstwie. Jaką rolę Kościół może odegrać w formowaniu wrażliwości etycznej?
– W „Aetatis novae” jest mowa o potrzebie duszpasterstwa ludzi pracujących w mediach. Ma ono pomagać dziennikarzom w dochowywaniu wierności podstawowym wartościom.
Wydaje mi się, że niemal każdy człowiek pracujący w mediach ma skłonność do egotyzmu. Wskutek tego ma odwagę bronić swoich tekstów czy materiałów, ale jego ocena nie zawsze jest obiektywna. Duszpasterstwo daje szansę permanentnego uwrażliwiania, że istnieją progi, których nie wolno przekroczyć, treści, których nie wolno pomijać, metody, których nie wolno stosować. Jedną z zasad życia duchowego musi być profesjonalizm. Nie można zabierać się do operacji chirurgicznej bez odpowiedniego wykształcenia – podobnie nie można pracować w mediach bez odpowiedniej wiedzy i poczucia odpowiedzialności.
Dekret wymienia w pkt. 11. „organizacje zawodowe, które członków swych zobowiązują (…) do poszanowania praw moralnych w wykonywaniu zawodowych zajęć i obowiązków”. Wiadomo, że organizacje dziennikarzy przeżywają u nas poważny kryzys: młodzi dziennikarze od nich stronią, działalność tych związków niemal zamarła. Czy takie organizacje mają w ogóle rację bytu? Być może były one znakiem czasu, który minął…
– Sądzę, że organizacje zawodowe mające na celu kształtowanie wrażliwości etycznej, szczególnie dziś mają rację bytu. Nasze obecne trudności wynikają, moim zdaniem, z tego, że wyczerpały się dotychczasowe sposoby działania tych organizacji. Teraz powinny one przede wszystkim pilnować przestrzegania kodeksu moralnego.
Podjęto ostatnio niemało inicjatyw dotyczących stworzenia takiego kodeksu – wystarczy wspomnieć „Kartę etyczną mediów”. Widać, że taka potrzeba jest powszechnie odczuwana w środowisku. Istnieje jednak ryzyko, że nic właściwie z tego nie wyniknie: kodeksy powstaną, tylko nikt się nimi nie będzie przejmował.
– Oczywiście, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że kodeksy etyczne będą martwą literą. Szansę na to, by tak się nie stało, dają właśnie profesjonalne organizacje. Doświadczenia krajów zachodnich pokazują, jak bardzo są one potrzebne. W krajach postkomunistycznych odczuwamy „przesyt”, jaki pozostał po okresie społeczeństwa nadmiernie zorganizowanego, w którym oficjalne organizacje nie miały żadnego wpływu na rzeczywistość. Myślę, że ten przesyt nie będzie trwał wiecznie. Organizacje te powinny mieć pewne instrumenty działania, np. sądy koleżeńskie. Szczególnie ważny wydaje mi się wpływ moralnej akceptacji lub dezaprobaty ze strony środowiska: komuś, kto nie przestrzega zasad etycznych, można np. nie podać ręki.
Dekret stwierdza (w pkt. 7.), że „omawianie, opisywanie i przedstawianie zła moralnego, również za pomocą środków przekazu społecznego, może rzeczywiście służyć głębszemu poznaniu i analizowaniu człowieka”, „można przez te środki ukazać i uwypuklić wspaniałość prawdy i dobra”, ale przy tym „środki te (…) niech będą jak najściślej podporządkowane zasadom moralnym””. Czy nie brzmi to jak nakaz moralizowania? Jaki jest praktyczny sens tych zaleceń, np. dla mediów informacyjnych, które często nie mają do opowiedzenia historii zbyt budujących?
– To jest bardzo poważny problem. Staje przed nim właściwie każdy, kto odpowiedzialnie pracuje w mediach. Łatwą odpowiedź może mieć tylko ten, kto nigdy w tej dziedzinie nie pracował i kto mediów nie rozumie. Nie można oczywiście nie pokazywać przejawów zła, potrzebna jest jednak przy tym – jak w innych sprawach – pewna wrażliwość etyczna. Kryterium wyboru materiału w prasie, w filmie, w telewizji nie może być jedynie sensacyjność. Może to zabrzmieć moralistycznie, ale powiedziałbym, że prawda powinna być pokazywana ze współczuciem dla zła, które się dzieje i z odpowiedzialnością za odbiorcę.
Współczucie oznaczać ma usprawiedliwienie?
– Nie usprawiedliwienie, ale zrozumienie. Podkreślam, że tego nie da się określić w formie szczegółowych wytycznych – to muszą określić sami ludzie pracujący w mediach opierając się na istniejących systemach wartości, które od wieków kształtowały i kształtują społeczeństwa i narody.
Czyli decydować powinno sumienie?
– Sumienie oświecone łaską, które kształtuje się we wspólnocie Kościoła. Każdy muzyk musi co jakiś czas nastroić swój instrument. Musi oczywiście nauczyć się dobrze na nim grać, ale tylko permanentne strojenie instrumentu sprawia, że muzyk nie gra fałszywie. Podobnie jest z ludźmi pracującymi w mediach: powinni odznaczać się profesjonalizmem oraz wrażliwością humanistyczną i religijną, którą stale powinni doskonalić.
Według Dekretu (pkt 5.) „szczególnie korzystną rzeczą jest, by wszyscy zainteresowani urobili sobie prawe sumienie co do właściwego korzystania z tych środków” [społecznego przekazu]. W jaki sposób powinien temu sprzyjać Kościół w Polsce?
– Jeszcze niedawno mieliśmy niemal wyłącznie media obce Kościołowi. Wychowywano przede wszystkim do krytyki tamtych mediów. Teraz, w sytuacji pluralizmu środków społecznego przekazu, powinno się przede wszystkim wychowywać do umiejętnego – tzn. odpowiedzialnego – wyboru, do krytycznej postawy.
Myślę, że Kościół to czyni. Jednak ciągle jesteśmy zaskakiwani nową dla nas sytuacją i często nie umiemy tego wyboru dokonać. Uczyć wyboru powinny także media katolickie, podejmując polemikę w konkretnych sprawach, wykazując fałszywość przyjmowanych założeń ideowych albo po prostu udowadniając kłamstwa. Niestety, często zamiast konkretnej polemiki mamy łatwe generalizacje i oskarżenia.
UCZYĆ KRYTYCZNEGO ODBIORU
Czy w Polsce Kościół uczy, jak zaleca DSP, właściwego korzystania ze środków społecznego przekazu? Czy dzieje się to „we wszystkich szkołach katolickich, seminariach, (…) kołach apostolstwa świeckich” (pkt 16.)?
– Dekret mówi na ten temat stosunkowo ogólnie, natomiast instrukcja z 1986 roku zobowiązuje moderatorów seminaryjnych, by formacja dotycząca mediów była obecna we wszystkich instytucjach prowadzonych przez Kościół i aby odbywała się na trzech poziomach. Pierwszy z nich to uczenie odbioru, drugi – przygotowanie profesjonalistów, trzeci – rozumienie zjawiska mediów i jego powiązań społecznych.
Jest wiele pism świeckich, w których powinniśmy być obecni jako katolicy
Biorąc pod uwagę wcześniejszą nieobecność Kościoła w tej dziedzinie, uważam, że robi się bardzo dużo, choć niewystarczająco. W wielu miejscach organizowane są – lepsze czy gorsze – kursy dla dziennikarzy katolickich. W 10 proc. seminariów odbywają się systematyczne wykłady z tej dziedziny. W innych specjaliści zapraszani są na okazjonalne sesje. W opracowywanym obecnie nowym ratio studiorum i ratio formatiorum (programie studiów i formacji) polskich seminariów wskazania Stolicy Apostolskiej zostaną na pewno uwzględnione.
Ale czy wynika z tego, że kleryk w seminarium nie tyle dowiaduje się, jak redagować gazetę albo jak występować w radiu, ile jest uczony umiejętnej lektury gazety czy odbioru programu telewizyjnego?
– Obawiam się, że nie – podobnie jak jakikolwiek inny odbiorca. To jest bardzo trudne – nie wypracowaliśmy narzędzi, nie ma specjalistów w tej dziedzinie. Usiłowałem robić coś takiego w mojej poprzedniej diecezji – wprowadziłem kleryków do redakcji, pokazywałem funkcjonowanie mediów. Mimo że w pewnym stopniu mogę uchodzić za specjalistę od tej tematyki, naprawdę nie wiedziałem, jak to robić. Ten problem stoi nie tylko przed Kościołem, ale przed wszystkimi instytucjami edukacyjnymi. Istnieje konieczność uczenia krytycznego odbioru, twórczego korzystania z mediów, tym bardziej że są one tak atrakcyjne, tak zniewalają samą swą naturą. To staje się najważniejszym niemal wyzwaniem.
Jaka powinna być reakcja Kościoła na niezwykłą popularność pism – zwłaszcza kobiecych i młodzieżowych – propagujących wzorce zdecydowanie obce chrześcijańskiemu systemowi wartości?
– Na pewno trzeba tworzyć bariery utrudniające import wartości odległych od naszego doświadczenia religijnego i narodowego. Istnieje jednak również konieczność działań pozytywnych – tworzenia dobrej, profesjonalnej, kolorowej prasy, która miałaby szansę zdobyć wielu czytelników.
Trzeba oczywiście tworzyć prasę katolicką na wysokim poziomie oraz uczyć czytelników form wspierania takiej prasy. Czy jednak nie powinniśmy także – my katolicy – trafiać do prasy niekoniecznie wyznaniowej, której linia ideowa nie jest sprzeczna z naszą hierarchią wartości? Myślę, że jest wiele takich pism, w których możemy i powinniśmy być obecni. Naród polski jest w swej większości katolicki — ze wszystkimi trudnościami i ograniczeniami, o których nie warto tutaj mówić. To, czym się ten naród karmi, przynajmniej nie powinno być sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi. Potrzebna jest obecność ludzi wierzących, a zarazem – profesjonalistów, którzy w imię zasad etyki katolickiej podjęliby odpowiedzialność za kształt mediów.
W Dekrecie czytamy: „Czujna troska o to, by ze złego używania tych środków [społecznego przekazu] nie wynikło poważne niebezpieczeństwo dla dobrych obyczajów oraz postępu społecznego w niczym nie umniejszy wolności czy to jednostek, czy to grup społecznych” (pkt 12.). Dziś uważa się powszechnie, że owszem, umniejszy: to właśnie państwo postrzegane jest jako główne zagrożenie dla owej wolności. Czy więc państwo raczej strzeże wolności środków społecznego przekazu, czy też raczej jej zagraża?
– Myślę, że obawa przed państwem wynika z dwóch przyczyn. Po pierwsze, jest ona skutkiem minionego czasu, gdy partyjne państwo nie tylko zagrażało wolności, ale wręcz ją zlikwidowało. Po drugie, te lęki z przeszłości wzmacniane są przez pokusy stojące przed różnymi ośrodkami władzy politycznej, polegające na chęci ograniczenia niezależności zarówno instytucji, które mają strzec wolności mediów (np. Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji), jak i samych mediów.
Sądzę jednak, że dzisiaj państwo jako takie raczej sprzyja wolności mediów. Państwo może to czynić za pośrednictwem instytucji – takich jak Krajowa Rada czy inne – zwłaszcza w telewizji publicznej, która powinna mieć zagwarantowaną niezależność. Media publiczne szczególnie powinny reprezentować, ukazywać różne nurty obecne w społeczeństwie. Zadaniem instytucji powołanych do tego jest dbanie o wolność mediów, utrzymywanie równowagi między różnymi kierunkami i pilnowanie, by nie była naruszona niczyja godność ani podstawowe wartości i wynikające z nich implikacje etyczne.
Według „Aetatis novae” dialog Kościoła ze światem wymaga aktywnego zainteresowania świeckimi środkami przekazu, a zwłaszcza wypracowania własnej polityki w tym zakresie (pkt 8.). Czy Kościół w Polsce ma taką politykę?
– Tak, choć nie wiem, czy w pełni dopracowaną. Przecież Katolicka Agencja Informacyjna została powołana przede wszystkim po to, aby prowadzić ten dialog z mediami świeckimi, dając im informacje o działalności Kościoła. Powoli, z wielkimi trudnościami uczymy się też, że w związku z kościelnymi wydarzeniami powinniśmy przygotowywać materiały dla dziennikarzy. Na Zachodzie jest to rzeczą normalną, u nas wygląda to różnie w różnych diecezjach, ale niewątpliwie tego powoli się uczymy. Elementem tej polityki są również wystąpienia duchownych, także biskupów, w mediach świeckich. Pobożni katolicy uważają nieraz, że biskup nie powinien rozmawiać z pewnymi gazetami. Niepobożni mówią, że takie wystąpienia biskupów to klerykalizacja. Jednak mimo takiej krytyki wywiady w różnych mediach dają możność dotarcia do szerokiej opinii publicznej.
EWANGELIZACJA POPRZEZ MEDIA
Czy katolickie środki społecznego przekazu są środkiem ewangelizacji?
– Ewangelizacja ma na celu pomóc ludziom doświadczyć osobistego spotkania z Chrystusem. To doświadczenie dokonuje się w sakramentach i przez słowo Boże, zawsze we wspólnocie Kościoła, dzięki spotkaniu z żywym świadkiem Chrystusa. Środki społecznego przekazu służą raczej preewangelizacji i postewangelizacji. Działaniem preewangelizacyjnym będzie budzenie zaciekawienia treścią przekazu Chrystusowego, jego pięknem, a także zbliżanie do Kościoła ludzi odmiennie myślących — przez szacunek, jakim ich darzymy. Preewangelizacją jest także pokazywanie, jak żyje Kościół w swoim wymiarze konkretnych wspólnot zanurzonych w społeczeństwie.
Ewangelizacja ma na celu pomóc ludziom doświadczyć osobistego spotkania z Chrystusem
Postewangelizacja to umacnianie doświadczenia wyniesionego z ewangelizacji. Może to się dokonywać na różne sposoby, np. poprzez mówienie o tym, jak żyją ludzie, którzy przeżyli ewangeliczną prawdę o Chrystusie jako osobistym Zbawicielu i jak próbują to przetłumaczyć na swoje konkretne zachowania w życiu codziennym — w rodzinie, w pracy, w szkole. Postewangelizacją będzie także inspirowanie powstawania wspólnot, w których mogłoby się dokonywać dojrzewanie i budzenie odpowiedzialności za własne środowisko. Wymieniłbym tu także uczenie myślenia w kategoriach katolickiej etyki społecznej, czyli przekładania na konkretne działania ogólnych formuł — zasady pomocniczości, sprawiedliwości, dobra wspólnego, godności osoby ludzkiej. W obecnym czasie niezwykle ważne jest, aby politykę przedstawiać jako rozumną troskę o dobro wspólne, a nie — jak nam się często wydaje — brudną grę, służącą instrumentalizacji człowieka.
Sytuacja Kościoła w Polsce w okresie komunizmu spowodowała konieczność powoływania przy katolickich mediach asystentów kościelnych. O takiej funkcji nie wspominają ani omawiane dokumenty, ani Kodeks Prawa Kanonicznego. Czy czas asystentów kościelnych w prasie katolickiej minął?
– Nie było jeszcze żadnej oficjalnej wypowiedzi Konferencji Episkopatu w tej sprawie. Myślę, że ten czas jeszcze nie minął, choć obecnie ta instytucja nie jest już absolutnie niezbędna. Wciąż jeszcze wielu dziennikarzy nie czuje się pewnie pisząc o Kościele i asystent kościelny może służyć pomocą i inspiracją.
Czy trudności ze stworzeniem dobrych mediów katolickich w Polsce wynikają tylko z braku pieniędzy, czy też można się dopatrzyć innych przyczyn?
– Trzeba sobie uświadomić, że od wojny ani Kościół instytucjonalny, ani ludzie wierzący nie mieli możliwości prezentowania w mediach treści religijnych. Nie mogliśmy wypracować odpowiedniego języka. Nie znamy także mechanizmów funkcjonowania mediów – ich strony organizacyjnej, finansowej. Wydaje nam się często, że jeśli wydajemy bardzo słuszne pismo, to wszyscy powinni przyjmować je na kolanach i czytać. Te słabości wynikają zarówno z braku zaplecza finansowego, jak i braku doświadczenia. Brakuje też często ludzi umiejących się posługiwać językiem mediów, zupełnie różnym od języka kazań. Tego wszystkiego powoli się uczymy.
Biorąc pod uwagę te wszystkie uwarunkowania, myślę, że dokonane zostały gigantyczne kroki. Nie oznacza to, że powinniśmy popaść w samozadowolenie, ale nie powinniśmy też czuć się Kopciuszkami. Istnieje wiele tytułów na bardzo dobrym poziomie profesjonalnym.
Kościół nie jest tylko ludzką instytucją
Są pisma – niezbyt może liczne – które doszły do sporych nakładów. Trzeba myśleć z wielkim szacunkiem o tych Bożych szaleńcach – świeckich i duchownych – którzy tego wszystkiego dokonali. Musimy zadbać o znajomość natury mediów, o wzajemny szacunek i zaufanie, o wypracowanie języka przekazu religijnego, wreszcie o profesjonalizm na miarę wyzwań, przed jakimi stoi Kościół. Jestem głęboko przekonany, że Kościół da radę na nie odpowiedzieć, ponieważ nie jest on tylko ludzką instytucją. Jest wspólnotą, w której żyje i działa Chrystus i posługując się nami dokonuje rzeczy, o których nam się nie śniło.
Dekret soborowy (w punktach 13., 14., 20.) mówi o obowiązkach pasterzy Kościoła w dziedzinie mediów. Chcielibyśmy przenieść tę kwestię na płaszczyznę bardziej osobistą: jak Ksiądz Biskup rozumie swoją posługę w tej dziedzinie?
– Trochę studiowałem problematykę mediów, próbuję więc przekazać to studentom. Staram się dzielić tym doświadczeniem ze wszystkimi, którzy są na to otwarci, korzystając z zaproszeń różnych instytucji i organizacji.
Zostało mi zlecone zorganizowanie sieci radia katolickiego, spróbowałem więc zorganizować studio centralne („Square”) i jego satelitarne połączenie z lokalnymi stacjami. Wcześniej próbowałem załatwiać koncesje, organizowaliśmy szkolenie dla dyrektorów radiostacji i dziennikarzy, próbowaliśmy załatwiać sprawy praw autorskich. Jestem przewodniczącym komisji do spraw mediów w krajach Europy Środkowo-Wschodniej przy Radzie Konferencji Episkopatów Europy. Komisja ta inspiruje podejmowanie wspólnych działań, np. kształcenie profesjonalne.
A duszpasterstwo sensu stricto?
– Nie chciałbym o tym mówić – to są tajemnice tych ludzi, których spotykam. Mogę powiedzieć tylko tyle, że dla mnie są to doświadczenia najbardziej wzruszające i najpiękniejsze. Dla jednego czy dwóch takich przypadków warto było się tego wszystkiego podejmować. To są sprawy sakramentalne – tajemnice ludzkich poszukiwań, powrotów, odkryć. W mediach istnieje pewna grupa ludzi wyzutych z wszelkich wartości, ale jest tam ogromnie dużo ludzi zagubionych, którym potrzeba duszpasterza. Bardzo dużo nauczyłem się od ludzi, których spotkałem podczas mojej pracy w piśmie, na uniwersytetach – przede wszystkim nauczyłem się ich niezwykłej wrażliwości. Myślę, że o wiele więcej nauczyłem się od nich niż oni ode mnie. To mi pomogło głębiej przeżywać moje kapłaństwo, a teraz moje biskupstwo.
NADRABIANIE ZANIEDBAŃ
W „Aetatis novae” w pkt. 20 jest mowa o tym, że „wielki współczesny areopag – świat środków przekazu – był dotychczas przez Kościół w mniejszym lub większym stopniu zaniedbywany”. Czy jest tak nadal?
– Od Soboru Watykańskiego pojawiło się bardzo wiele inicjatyw w tej dziedzinie. Powstał np. Międzynarodowy Instytut Badań nad Komunikowaniem i Kulturą, na wszystkich uniwersytetach katolickich w Stanach Zjednoczonych, a także na rzymskim Uniwersytecie Gregorianum powstały wydziały nauk o mediach. Powstało Centrum Telewizji Watykańskiej. Nie brak też bardziej szczegółowych przedsięwzięć, np. uczenie, także biskupów, umiejętności występowania w telewizji czy w radiu. Jest więc coraz więcej inicjatyw mających na celu pomoc Kościołowi instytucjonalnemu w rozumieniu zjawiska mediów i twórczej w nich obecności.
Czy to znaczy, że Dekret soborowy spełnił pokładane w nim nadzieje?
– Myślę, że tak. On właśnie zainicjował odważne myślenie w tej dziedzinie. Instrukcja „Communio et progressio” zaszokowała swą otwartością wielu przedstawicieli Kościoła.
Sądzę, że ta instrukcja nie byłaby możliwa bez wcześniejszego Dekretu oraz nauczania papieża Piusa XII na ten temat. Bez niego nie byłoby także tych wszystkich inicjatyw. Dekret o środkach społecznego komunikowania przede wszystkim zachęcił do odwagi i do obecności w świecie mediów. Nawet to, że Papież po raz pierwszy udziela wywiadów dziennikarzom – i to wcale nie gazet katolickich – nie byłoby możliwe jeszcze niedawno. Podobnie trudno byłoby sobie wyobrazić książkę — zapis dziennikarskiej rozmowy z Papieżem, czy też tak szerokie wykorzystywanie przez następcę św. Piotra ekranu telewizyjnego.
Wywiad ukazał się w książce „Dzieci Soboru zadają pytania”, wydawnictwo „Więź”, Warszawa 1995.
Bp Jan Chrapek – ur. 1948, zm. 2001, michalita, dr teologii, od 1999 roku do swojej śmierci biskup radomski. Studiował w Lublinie i Louvain. W latach 1983-1986 byt redaktorem naczelnym miesięcznika „Powściągliwość i Praca”, 1986-1992 przełożonym generalnym zgromadzenia księży michalitów. Autor licznych publikacji z zakresu teologii pastoralnej, zwłaszcza środków społecznego przekazu, m.in. „Recepcja programów TV przez młodzież” i „Kościół a media”. Od 1994 do 1999 roku biskup pomocniczy toruński.