Na kształt teologii i przepowiadania Ewangelii wpływ może mieć pozytywnie lub negatywnie przeżywany celibat.
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie pozytywne reakcje na mój krótki wpis na Fejsbuku. Otóż jakiś czas temu napisałem: „Wiem, że to temat na dłuższy zapis, ale odkąd jestem «na swoim» i nie wyręczam się nikim, żeby uprał, ugotował, usprzątał, o wiele bardziej widzę, ile zajmuje czasu życie. I ile wolniejsi są moi koledzy z branży, co «nie sieją i nie żną», bo tzw. codzienność mają ogarniętą. I oby dzięki temu byli bardziej dyspozycyjni. I ile mniej wolni są ci, którzy i dom, i pracę, i dzieci, i schorowanych rodziców, i wszystko inne. I jak bardzo kształtujemy ich życie religijne z pozycji zabezpieczonego klasztoru, a nie z pozycji życia czasami nie do ogarnięcia”.
Ten wpis uzyskał 280 lajków (poparcie wciąż rośnie) i był 13 razy udostępniany. Co się bardzo rzadko zdarza, wszelkie komentarze były pozytywne, a powtarzały się w nich słowa: „dziękuję”, „w sedno”, „celnie”. Swoje poparcie – co ważne – wyrażali także księża. Jak słusznie napisała Anna Sosnowska, „Tak entuzjastyczny odzew też o czymś świadczy”. Znaczy, coś rzeczywiście jest na rzeczy.
Muszę przyznać, że od dawna nurtuje mnie pytanie o zależność kształtu naszej teologii i naszego duszpasterstwa od celibatu duchownych. Brzmi to prowokacyjnie? Być może, ale faktem jest, że w Kościele katolickim obrządku łacińskiego teologię uprawiają przede wszystkim – a niegdyś wyłącznie – celibatariusze. I zapewne nie pozostaje to bez wpływu.
Księdzu wiele trosk doczesnych zostało zaoszczędzonych
Pytanie o teologię celibatariuszy to faktycznie pytanie o relację między osobistym doświadczeniem teologa a jego myśleniem. Nie da się ukryć, że taka zależność istnieje. Wystarczy przyjrzeć się biografii i teologii trzech ostatnich papieży. To, co przeżyli i czego doświadczyli, nie pozostało bez wpływu na sposób teologicznego myślenia. Myślę, że na kształt teologii i głoszenia Ewangelii wpływ może mieć także pozytywnie czy negatywnie przeżywany celibat. Ale zostawmy tymczasowo na boku kwestię teologii i zajmijmy się duszpasterstwem.
W dużej mierze życie księdza jest życiem trosk zabezpieczonych, że tak powiem. Rzadko się zdarza, by osobiście prowadził dom, choć czasami tak jest na przykład na jednoosobowych parafiach. Najczęściej jednak jest ktoś, kto mu pomaga – gospodyni, która obgotuje, opierze, posprząta.
Życie wikarego pod tym względem wygląda jeszcze lepiej niż proboszcza, na którym wszak ciąży odpowiedzialność za dom, jego utrzymanie, wykarmienie współpracowników. Wikary – co najwyżej – dokłada się do wspólnej kasy. Z powodów oczywistych nieznane mu są troski o współmałżonka i o dzieci. Żona mu nie zachoruje, a dzieci nie przyniosą złych stopni ze szkoły ani nie nawiążą niedobrych relacji towarzyskich. Nie spać z tego powodu nie będzie. Najczęściej też nie opiekuje się bezpośrednio swoimi starzejącymi się rodzicami – choć bywają tutaj wyjątki. Nie boi się też o utratę pracy, którą ma zapewnioną aż po grób. Mówiąc krótko, wiele trosk doczesnych zostało mu zaoszczędzonych. Jego rówieśnik nie jest w tak komfortowej sytuacji. Musi bowiem zatroszczyć się o codzienny byt swój i swojej rodziny, co dzieje się często w kontekście niestabilnej sytuacji jego zatrudnienia. Dzisiaj praca jest, jutro może jej nie być.
Brak wielu trosk to jednocześnie więcej wolnego czasu i odmienny rytm dnia. Wielokrotnie spotkałem się z opinią wyrażaną przez ludzi świeckich, że księża nie liczą się z ich czasem, a wiele inicjatyw jest organizowanych „pod nich samych”, a nie pod ludzi. Dotyczyć to może godzin otwarcia kancelarii parafialnej, rozkładu nabożeństw czy też ich ilości.
Czasami odnosi się wrażenie, że funkcjonowanie parafii dostosowane jest do rytmu życia księdza, a nie rytmu życia wiernych, a jeśli już to na pewno nie tych wiernych czynnych zawodowo. Żeby chcieć uczynić zadość wielu propozycjom, jakie bywają zapowiadane w naszych kościołach, trzeba by mieć dużo wolnego czasu i to w określonych porach dnia. Czasami trudno się dziwić, że w przypadku niektórych propozycji wśród wiernych dominują siwe głowy, wszak ludzie w wieku produkcyjnym są właśnie w pracy. Sam słyszałem wypowiedzi ludzi w średnim wieku, że aby sprostać oczekiwaniom frekwencyjnym niektórych proboszczów, trzeba by zaniedbać rodzinę.
Tak się niestety czasami też i dzieje. Podobno przyczyną niejednego rozwodu była nadmierna pobożność żony, której częsta obecność w kościele skutkowała zaniedbaniami obowiązków domowych (o odwrotnych przypadkach jakoś nie słyszałem). Może trzeba by częściej przypominać wiernym, że uświęcają się nie tylko poprzez akty religijne, ale także poprzez realizację obowiązków stanu.
Pobożność księży nie jest dobrym modelem pobożności osób świeckich
Moim zdaniem, pobożność księży nie jest dobrym modelem pobożności osób świeckich. To nie jest laicka wersja pobożności klerykalnej. A czasami odnosi się takie wrażenie: że to propozycje celibatariuszy dla innych celibatariuszy nieobciążonych życiem codziennym i jego troskami.
Interesujące jest to, że Kościoły, które nie mają celibatu duchownych, nie mają też rozbudowanej pobożności i liturgii w dni powszednie. Być może także dlatego, że pastor, duchowny prawosławny czy ksiądz posługujący w takiej wspólnocie sam jest zajęty sprawami i troskami własnego domu. Gdy jeden może iść do kościoła, bo go nic na plebanii nie trzyma, drugi bywa zajęty sprawami rodziny. Nie twierdzę, że brak celibatu jest tu jedynym powodem odmiennej praktyki liturgicznej Kościoła, ale trudno nie zauważyć, że jakiś związek istnieje. Celibat na pewno pozwala na częstszą obecność w świątyni.
Wszystko to powinno się przełożyć na większą dyspozycyjność księdza. Nie mając własnej rodziny, tym bardziej powinien być rodziną dla innych. Nie będąc ojcem dzieci naturalnych, tym bardziej powinien być ojcem w porządku nadprzyrodzonym. Byleby na nikogo nie projektował własnego plebanijno-klasztonego trybu życia. Bo jego wierni – prócz pobożności – mają jeszcze życie, a może nawet – przede wszystkim życie i płynące z niego obowiązki. I źle byłoby je zaniedbać nawet w imię – szlachetnych ze swej natury – aktów pobożności.
Jestem agnostykiem ale nawet zdroworozsadkowo trudno doradzac o rzeczach o ktorych samemu nie ma sie pojecia. Ksiazki nie zastapia zycia.
Nie rozumiem jak ktoś ze zdrowym rozsądkiem może być agnostykiem.
Argument o wiekszej ilosci czasu zawodowego to totalna bzdura. Odkad jestem ojcem trojki pracuje tyle samo czasu ale madrzej. M.in. poprzez wychowywanie dzieci ucze sie zarzadzania czasem i innych miedzyludzkich umiejetnosci. To bardziej wartosc dodana niz obciazenie.
Podobnie jak argument o życiu proboszczów i wikarych z pozycji naukowego konika polnego bez obowiązków. Jasne, że celibatariusze mają inne obowiązki niż ojcowie rodzin ale jak wspomniał pan Paweł wszystko kwestią mądrego gospodarowania czasem. Powoływanie się na wspólnoty protestanckie gdzie kult zastąpiono dobroczynnością jest też słabe, bo dobroczynność ma wypływać z kultu a nie go zastępować.
Zapomniałem.dodać, że to co napisalem, nie jest wcale argumentem za jego –
celibatu – zniesieniem.
Dzięki
W końcu ktoś mądry napisał to o czym ja od dawna myślę. Czyli jest nadzieja, że nie jestem heretykiem.
To nie celibat jest problemem tylko mała wytrzymałość księży którzy nie umieją wytrwać chciałbym powiedzieć w samotności ale ksiądz nigdy nie żyje sam tylko w zjednoczeniu z Bogiem. Wcześniej było tak wielu kapłanów i jakoś dawali radę i celibat nie był problemem. Jeżeli ktoś chce mieć żonę i dzieci to niech da sobie spokój z kaplanstwem. Niech się dużo razy zastanowi zanim podejmie decyzję na całe życie. W tych czasach wszystko się zaczyna odwracać bo księża chcą być jak świeccy a świeccy chcą być jak księża.
O tym artykule dowiedziałem się, dzięki ostrej krytyce znajomego księdza grekokatolickiego. Żeby było ciekawiej, wczoraj też czytałem złośliwą wypowiedź nt. celibatu żony innego duchownego tego obrządku. Szkoda ich komentować.
Właśnie wróciłem z pierwszopiątkowych odwiedzin u chorych. Zmęczony chodzeniem po schodach i wszelkimi innymi niedogodnościami. I pytam się, dlaczego w Kościołach, które mają taką samą wiarę w Eucharystię, nie ma tego typu praktyk? Czemu odwiedziny „kolędowe” nie są normą, czemu choćby żaden pastor nie przyjdzie ze Słowem Bożym?
Wydaje mi się, że powyższy artykuł odpowiada na te moje pytania…
X. Pawle to co mówią księża rz-kat na temat żonatych duchownych kościoła gr-kat nie nadaje się do cytowania. Szanujmy się wzajemnie to jest kluczem do głoszenia dobrej Nowiny. To jest naszym wspólnym celem.
Nie wiem, czy jest tak jak Ksiądz pisze, dlatego sam napisałem „być może” w odniesieniu do związku między celibatem a odmiennością praktyk liturgicznych. To, że się odmiennie ukształtowały, musi mieć jakiś powód. Myślę, że jednym z nich jest celibat lub jego brak, co na pewno (nie)pozwala inaczej organizować życie codzienne, a w konsekwencji życie parafialne. Gdyby nie było u nas celibatu czy też jeśli się go zniesie, nasze plebanie też będą musiały inaczej wyglądać, trzeba będzie bowiem brać pod uwagę nie tylko życie i obecność księdza, ale także całej jego rodziny, możliwości pracy żony itd. Nie mam zbyt wielu znajomych księży prawosławnych, ale znam kilku pastorów. Żona jednego z nich ciężko choruje, a on sam dzieli się doświadczeniem „zaniedbywania”. Jego gmina bardzo go wspiera. Ten wymiar trzeba wziąć pod uwagę, co wcale nie znaczy, że uważam, że to argument za celibatem. Może wręcz przeciwnie. Zresztą, nie to było sednem tekstu, chodziło mi raczej o pytanie, na ile celibatariusz – świadomie bądź nie – projektuje swoje życie na życie wiernych. A na ten temat słyszałem już niejedną krytyczną wypowiedź ludzi świeckich, którzy się skarżą, że wiele propozycji jest niedostosowanych. O. G. Kramer jako proboszcz otworzył kancelarię o godz. 20.00 – dla zapracowanych. Może jemu nie pasuje, ale przypuszczam, że może pasować wielu „zapracowanym”. Jeszcze raz powtarzam, to nie jest argument ani za, ani przeciw celibatowi. Celibat lub jego brak siłą rzeczy kształtują nasze – księży – życie codzienne. Tu nie ma oceny i wskazywania za i przeciw. Chodzi jedynie o pytanie, na ile mamy tego świadomość: na przykład, na ile mamy świadomość, jak dzisiaj wygląda popołudniowe życie dzieci – choćby z względu na wielość działań pozalekcyjnych – i na ile dopasowujemy do tego nasze duszpasterstwo, które się ukształtowało w innych czasach. Trzeba trzymać rękę na pulsie zmian.
Ubocznym skutkiem celibatu, a w zasadzie nadmiernym skupieniu się na nim, może być, zapewne nieuświadomione, pomniejszanie wartości sakramentu małżeństwa i w ogóle małżeństwa jako jednego z obrazów Kościoła. Przecież liturgia eucharystyczne jest również ucztą weselną Oblubieńca (Jezusa) i Oblubienicy (Kościoła). Potem się dziwimy, że ludzie wyglądają na mszy jak na stypie. A głęboka analogia między komunią eucharystyczną a komunią małżeńską prawowiernemu kapłanowi nawet przez myśl nie przejdzie…
Dziękuję za szczerość . Szczerze odpowiem tak: różne są sposoby posługiwania , różne myślenie i oczekiwania, a cel zawsze ten sam. Zbawienie. Moje zbawienie i osób za które odpowiadam. Sposobem jest miłość wzajemna i dobroć.
Wszystko co sie napisze o celibacie, pozytywnie czy negatywnie, zawsze bedzie prawda. Celibat to osobista decyzja czlowieka. Jedynie wtedy ma sens
Problem celibatu moim zdaniem to nie sam celibat, tylko jego obligatoryjność w przypadku gdy ktoś zostaje powołany do bycia prezbiterem. Chyba to najbardziej ludzi denerwuje, że jest skrajność taki system 0 – 1. Albo małżeństwo albo kapłaństwo i nic po środku (instytucja diakonów stałych w Polsce jeszcze kuleje). I tacy ludzie później się męczą, cierpią, z czasem odpuszczają, bo chcieli by mieć rodzinę i zawodowo zajmować się duszpasterstwem. W obecnym wydaniu celibat jest jakby obowiązkowy i narzucony dla ludzi, którzy mają być duchownymi (zakony to inna bajka i tam celibat jest nieunikniony). Taki ostry, zasadniczy podział prowadzi też do moim zdaniem niebezpiecznego prostego schematu myślowego, że w takim razie małżeństwo to coś gorszego, mniej wartościowego, a celibat i sakrament święceń to bardziej miłe Bogu. PŚ mówi o celibacie dla Królestwa, ale dowolnym, bez przymusu i obostrzeń.
Właśnie o brak zrozumienia księży chodzi. Nasz proboszcz ma do mnie żal, że nie śpiewam psalmu na mszy jak to miało miejsce do niedawna. Mam 4 dzieci, najmłodsze 8 miesięcy. Tłumaczyłam mu trudność sytuacji i usłyszałam, że na te 5 minut mogę odejść od dzieci. Dodam, że chodzi o takie spontaniczne śpiewanie, bo x nie potrafi ustalić jakiegoś harmonogramu i np. raz w miesiącu szłabym osobno, bez dzieci. Ja mam się dostosować. W efekcie nie chodzę do nas do kościoła, gdyż komentarze były i z ambony. Nie wprost, ale w tak małej parafii większość wie…
Chodzi jeszcze o żonę i dzieci. Wszystko jest opisane tak jakby ksiądz stał w centrum czy to celibatu czy małżeństwa. Tymczasem celibat (oprócz wymiaru teologicznego) w pewnym sensie chroni również małżeństwo. Nie może być tak, że małżeństwo byłoby służebne wobec kaplaństwa albo kaplaństwo wobec malzeństwa. W myśl encykliki Familiaris Consortio małżeństwo to communio personarum a nie communio (papież to odróżnia) a zatem brak celubatu jest niedopogodzenia.