Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nie śmiejmy się z Czechów

Pomnik św. Wacława na pl. św. Wacława w Pradze. Fot. Ales Tosovsky/Wikimedia Commons

Pragmatyzm i pragnienie „świętego spokoju” to ochronny pancerz Czechów w ciągle zmieniających się i nieprzyjaznych warunkach geopolitycznych.

Być może czasy, gdy Czesi kojarzyli się nam przede wszystkim z poczciwym, acz dość nieudolnym Szwejkiem, czarnymi komediami, Krecikiem i bujnymi fryzurami czeskich piłkarzy minęły, ale wcale nie oznacza to, że nasze wyobrażenie południowych sąsiadów nie jest już obciążone licznymi stereotypami. Dzień 28 września stworzył doskonałą okazję, by przypomnieć choćby fragmenty dramatycznej historii narodu, z którym dzielimy najdłuższą linię graniczną i z którym wiąże nas więcej, niż gotowi bylibyśmy pomyśleć.

Dla przełamania stereotypu Czechów jako zbiorowości ludzi raczej nieporadnych, a na pewno niepoważnych, wiele zrobiły książki Mariusza Szczygła. Udało mu się ukazać dramatyczne losy Czechów w XX wieku w sposób przystępny, a jednocześnie przekonujący. Historie wielu znanych Czechów, które mogłyby się polskiemu czytelnikowi – po powierzchownej lekturze – wydawać skandaliczne, nabrały w książkach współzałożyciela Instytutu Reportażu rysów ludzkich, niejednoznacznych i często tragicznych.

W Czechach miejsce tradycyjnych religii zajęły przesądy i wiara w nieokreślone „coś” – „cosizm”

Jednocześnie, gdy rozprawiono się z jednym infantylnym wyobrażeniem naszych południowych sąsiadów, pojawił się kolejny, nieco tylko mniej mylny obraz. Czesi wydali się – przynajmniej dla części Polaków – niezwykle atrakcyjnym krajem ze względu na jego postępowość. Od dawna istnieją tam związki partnerskie, obowiązuje liberalna ustawa aborcyjna, a państwo przywiązuje dużą uwagę do świeckości. Czesi wcale jednak nie są tak postępowi, jak się niektórym wydaje. Ksenofobia jest tam równie, jeśli nie bardziej, rozwinięta jak w Polsce, a miejsce tradycyjnych religii zajęły przesądy i wiara w nieokreślone „coś” – „cosizm”, jak nazywa to ks. Tomáš Halík. Raz jeszcze przestrzegam przed wyrażaniem łatwych sądów o Czechach.

28 września jak w soczewce skupił w sobie różne koleje czeskich losów na przestrzeni wieków. Tego dnia nad Wełtawą obchodzi się przede wszystkim Dzień Czeskiej Państwowości dla wspomnienia śmierci św. Wacława – patrona Czech i Moraw w 929 lub 935 r. Książę czeski Wacław miał zostać zabity w wyniku spisku przygotowanego przez swojego brata Bolesława, który następnie przejął po nim władzę. Bolesław odnosił sukcesy i przyczynił się do chrystianizacji Polski, wydając Mieszkowi za żonę córkę Dobrawę. Tymczasem kult św. Wacława jako księcia pokoju, który słynął z pobożności i opieki nad ubogimi, już w X wieku rozszerzył się na liczne tereny słowiańskie. Św. Wacław został patronem czeskiego rodu królewskiego Przemyślidów, a w 1929 r. także patronem czeskiej państwowości.

Ktoś zapyta: po co tak świeckiemu krajowi patron taki jak Wacław? A choćby po to, by móc tego dnia wypić specjalne „świętowacławskie” piwo. Za punkt honoru biorą sobie czeskie browary możliwość uwarzenia takiego dorocznego produktu. Niech to jeszcze bardziej świadczy o zaszczycie, jaki spotkał papieża Franciszka, któremu specjalnie dedykowane piwo uwarzy największy czeski browar Budvar. Swoją drogą, jeśli szukać w Czechach sfery sacrum, to prawdopodobnie właśnie tradycja picia piwa się o to sacrum ociera. W kraju nad Wełtawą policjant nie wlepi nikomu mandatu za picie piwa w przestrzeni publicznej, ale dla samych Czechów takie zachowanie będzie wyglądało na co najmniej ekscentryczne, bo piwo pije się przecież w gospodzie, względnie barze. Towarzyszy temu cały rytuał i savoir-vivre, nie doradzam np. zapomnieć spojrzeć w oczy osobom, z którymi stukamy się kuflami „na zdrowie”. Co bardziej krewki i podpity osobnik może wziąć to za osobistą obrazę, w skrajnych przypadkach – głoszą miejskie legendy – może dojść do rękoczynów.

Nadal powszechne jest zapraszanie proboszcza lub biskupa do poświęcenia nowo otwartego browaru. Piwo towarzyszyło Czechom w ciągu całej ich historii i dlatego zajmuje tak istotne miejsce w kulturze. Wydaje się nam to mało poważne? Cóż, to konsekwencja uznania drobnomieszczańskiego fundamentu własnego narodu. Z perspektywy Czechów znacznie bardziej karykaturalne wydają się obecne polskie zwyczaje poszlacheckie, skoro zdecydowana większość z nas wywodzi się z ciemiężonego przez szlachtę chłopstwa.

28 września przywołuje też inne, znacznie mniej pozytywne, wspomnienia. Tego dnia w 1938 roku zwołano do Monachium konferencję przywódców Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii i Francji, którzy nazajutrz zdecydowali o rozbiorze Czechosłowacji. Czechów litościwie poinformowano o tej decyzji, nie dopuszczając wcześniej do uczestnictwa w rozmowach. Do rozbioru kraju szybko dołączyła Polska, a później także Węgry. W ten sposób Pierwsza Republika Czechosłowacka straciła ponad ćwierć terytorium, a de facto i niepodległość, choć to dokona się oficjalnie w marcu następnego roku.

Czy to nie my mamy czego żałować porównując losy Warszawy i Pragi?

To chyba wtedy narodziła się w Polsce narracja, która określała Czechów jako tchórzy, którzy nie podjęli walki w obronie państwa. Faktycznie, sami Czesi mają swoisty kompleks Monachium (opowiada o tym m.in. znakomity i arcyautoironiczny film Petra Zelenki „Zagubieni”), choć w całej historii podkreślają przede wszystkim wątek zdrady i ciosu w plecy, który zadali im sojusznicy i sąsiedzi. Ówczesna rezygnacja z obrony doprowadziła do upadku państwa, ale dokonała się w naprawdę dramatycznych okolicznościach. Czechosłowacka armia była zmobilizowana i gotowa do walki, w kręgach militarno-politycznych istniała silna opozycja, która domagała się wojny.

Ostatecznie wygrał pragmatyzm – Czesi ustąpili. Co ciekawe (choć niekoniecznie zaskakujące) wojskowi, którzy najpierw najgłośniej wzywali do oporu wobec Niemców, później stawali się twarzami kolaboracji z nazistami, jak choćby Emanuel Moravec.

Historia w zasadzie powtórzyła się w maju 1945 roku, gdy Czesi już wzniecili antyniemieckie powstanie w Pradze, aby ostatecznie podpisać ugodę z Wehrmachtem i pozwolić niemieckim jednostkom na ucieczkę przez Pragę do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Ten pragmatyzm bywa tu i ówdzie powodem do żartów z Czechów. Ale czy to nie my mamy czego żałować porównując losy Warszawy i Pragi w XX wieku?

Wreszcie 28 września to także urodziny urzędującego prezydenta Miloša Zemana, skrajnego populisty, który smakuje się w wulgarnych komentarzach na temat politycznych przeciwników, podsyca ksenofobiczne nastroje w społeczeństwie i jest gorącym zwolennikiem polityki Władimira Putina i Chin.

Wesprzyj Więź

W pełnej kompromitacji prezydenturze jest jednak coś, co podoba się Czechom, skoro Zeman zachowuje szansę na reelekcję w kolejnych wyborach prezydenckich, które odbędą się już na początku przyszłego roku. To prawdopodobnie fakt, że Czesi generalnie odczuwają niechęć do mówienia o wielkich ideach, do pompatycznych wystąpień i ciągłej walki o honor. Być może dlatego Zeman, który chluby nikomu nie przynosi, ale który jednocześnie nawet nie próbuje kreować się na intelektualistę, używa bardzo pragmatycznych i populistycznych argumentów, ma tak duże poparcie.

Charakterologicznie najbliżej mu do Trumpa, od którego różni go jednak to, że jest profesjonalnym, doświadczonym politykiem. Zeman jest specjalistą od różnych wolt i zmian kursów, potrafi znaleźć niespodziewanych sojuszników do realizacji swoich celów. Jeśli reelekcję trzeba będzie wywalczyć po serii manipulacji, kłamstw i fake newsów, nikt nie ma wątpliwości, że Zeman właśnie do takich środków się ucieknie. I dlatego właśnie to polityk niebezpieczny, bo używa niebezpiecznych środków i groźnego języka. Ale Czesi mogą na niego zagłosować, o ile tylko wykalkulują, że ekonomicznie na tym nie stracą, a jednocześnie zyskają „święty spokój” od intelektualistów i ich wzniosłych idei.

Bo Czesi w gruncie rzeczy są trochę jak ten pracownik warzywniaka z „Siły bezsilnych” Havla. Pragmatyzm i pragnienie „świętego spokoju” to ich ochronny pancerz w ciągle nieprzyjaznych i zmieniających się warunkach geopolitycznych. I trzeba przyznać, że jak dotąd nie wychodzą na tym najgorzej.

Podziel się

Wiadomość

Przyjrzyjmy się faktom. w X wieku Polska i Czechy miały podobną powierzchnię i liczbę ludności. Obecnie po 10 wiekach czeskiego pragmatyzmu i polskiej lekkomyślności i wzniosłych idei Polska jest 4 razy większa od Czech i ma prawie 4 razy większą liczbę ludności. Co więcej Polska straciła niepodległość na 123 lata, a Czechy prawie na 400 lat (bitwa pod mohaczem). Dodatkowo przez większość z tych 10 wieków Polska była niepodległym państwem, a Czechy przez większość część swojego istnienia były częścią jakiegoś pańśtwa niemieckiego, albo niemieckojęzycznego.Polska w największym okresie swojego rozkwitu była znacznie potężniejsza niż Czechy w średniowieczu, podczas szczytowego okresu swojej świetności i potęgi.

Jeżeli chodzi o Zaolzie to Polska nie zrobiła w 1938 roku niczego, czego Czechosłowacja nie zrobiła w 1919 roku wobec Polski, Po prostu nasi politycy zemścili się za haniebny czyn Czechosłowacji w 1919 roku. Ozzywiście w czeskiej wersji historii o tym wzmianki nie ma. Co do powstania warszawskiego, to gdyby ono nie wybuchło Warszawa i tak byłaby zniszczona. Niemcy planowali zrobić z Warszawy twierdzę, wcześniej wysiedlając ludność cywilną, Warszawa miała podzielić los Mińska. Zwyczajnie Warszawa była skazana na zagładęm Niemcy nie planowali zamienić Pragi w twierdzę, więc to porónanie jest bezsensowane i świadczy o braku podstawowej wiedzy istorycznej autora.

Mieszkam w Czechach od 7 miesięcy, w Pradze. To co jest napisane w tym artykule ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, czytając ten artykuł wydaję mi się, że Czechy gdzie ja mieszkam to jakaś zupełnie inna kraina niż ta ukazana w artykule.Polecam korzystać z kilku źródeł, a nie opierać całego artykułu na książkach jednego autra, a jeszcze lepiej przyjechać do Czech i zobaczyć jak to wygląda u nas tu na miejscu.

@Przemek Doceniam Pana komentarz. Jednocześnie dość problematyczne jest interpretowanie całej historii Czech i Polski w kontekście krótkiego tekściku. Zupełnie nie o tym jest mój artykuł i nigdzie nie zaznaczyłem takich jego ambicji. Poza tym to pławienie się w chwale wielkości Polski może zostać spokojnie skontrowane pytaniem o to, kto dziś i w przeszłości miał większy komfort życia: Czesi czy Polacy? I tutaj Polska już tak okazale nie wypada.

Co do ostatniego akapitu – ktoś mądrzejszy ode mnie powiedział kiedyś, że po pół roku pobytu w danym kraju, wydaje się człowiekowi, że wie i rozumie on wszystko. Po roku zaczyna dochodzić do niego, że tak nie jest, a po dwóch latach wydaje mu się, że nic nie rozumie. Dopiero po kilku kolejnych latach ten obraz zaczyna się układać w całość. Ostrożnie bym prosił też z tymi wycieczkami osobistymi o opieraniu artykułu o książki jednego autora, w tym wypadku to strzał Panu Bogu w okno.

Pozdrawiam!