Przepracowanie sędziów woła o pomstę do nieba! Dlatego sensowna reforma sądownictwa nastawiana na ograniczenie zadań sądu i lepszą organizację pracy jest konieczna – mówi prof. Adam Strzembosz w wywiadzie rzece „Między prawem i sprawiedliwością”.
Stanisław Zakroczymski: Sędzia Waldemar Żurek, aktualny rzecznik KRS, który znalazł się na celowniku obecnej władzy, opowiadał, że zaczynał karierę w krakowskim sądzie w latach dziewięćdziesiątych w Wydziale I Cywilnym, który nazywano „wydziałem śmierci”, bo rozpatrywał najbardziej zawikłane sprawy majątkowe, między innymi reprywatyzacyjne. Mówił, że miał tak liche warunki administracyjne, że sam musiał wyszukiwać w książce telefonicznej nazwiska świadków i z prywatnego telefonu wydzwaniać, aby stawili się na rozprawy…
Prof. Adam Strzembosz: Ale do dziś, proszę pana, wygląda to niewiele lepiej. Widziałem Sąd Rejonowy przy ulicy Kocjana w Warszawie: odpadające tynki, śmierdzące toalety, kilka osób gnieżdżących się w małym pokoiku, akta w sekretariacie zalegające od podłogi po sufit… Oczywiście żaden sędzia poza prezesem nawet nie zamarzy o własnym gabinecie. To jest dramatyczny problem. Sądy i sędziowie muszą mieć minimalny komfort pracy, aby była ona rzetelna i satysfakcjonująca dla obywateli.
Jarosław Gwizdak, który do niedawna był prezesem Sądu Rejonowego w Katowicach i otrzymał tytuł Obywatelskiego Sędziego Roku, opowiadał w wywiadzie, że sędziowie są tak przepracowani, że nieraz przychodzą do niego z płaczem, że nie mają czasu rzetelnie pracować.
– Jeśli do sądów wpływa 15-16 milionów spraw rocznie, sędziów jest poniżej 10 tysięcy, a aparat administracyjny wysoce niedostateczny, to nie ma się co dziwić, że mają oni problemy natury psychologicznej. To jest praca w ogromnym stresie! Referowano mi badania, z których wynika, że przeciętny sędzia w sądzie rejonowym w Warszawie, gdyby był policjantem, ze względu na stopień stresu nie zostałby dopuszczony do pracy poza komisariatem! To woła o pomstę do nieba, dlatego reforma sądownictwa, ale sensowna i nastawiona na ograniczenie jego zadań i lepszą organizację pracy jest konieczna. I sędziowie sami ją postulują, mówiąc na przykład o konieczności wprowadzenia sądów pokoju. Obecne władze niestety z nimi współpracować nie chcą. Traktują sędziów jako swoich przeciwników, których trzeba obezwładnić i na nowo ukształtować. Niestety, pewne niepokojące symptomy dały się odczuć już wcześniej.
Co ma Pan na myśli?
– Próby podporządkowania sobie władzy sądowniczej rządowi. Wyjmowanie cegiełek z budowli, jaką postawiono przy Okrągłym Stole…
Przyznaję, że trochę tego nie rozumiem. Przecież z krótkimi przerwami rządzili właściwie wciąż ludzie, którzy przy nim zasiadali…
– Ale zaczęli widzieć, że sądy mają bardzo dużo niezależności. Sądzę, że człowiek zmienia optykę, kiedy dochodzi do władzy.
Profesor Łętowska uważa, że każda władza ma tendencję do rozpychania się tak długo, aż napotka opór. Porównała trójpodział władzy do trójkąta ze sznurków. Każda pociąga jak najmocniej za te sznurki, licząc, że zmieni kształt trójkąta.
– Tu akurat zgodzę się z profesor Łętowską. Władza wykonawcza ciągnęła za sznurki już w latach dziewięćdziesiątych. Argumentowano, że Okrągły Stół to był taki nadzwyczajny moment, a teraz kiedy minister ma legitymację demokratyczną, to może mieć większy wpływ na sądy.
Niesłusznie?
– W naszej krótkiej praktyce demokracji liberalnej opartej na trójpodziale władz formalne gwarancje niezawisłości sędziowskiej są niezbędne, gdyż nie obroni jej długa tradycja funkcjonowania poszczególnych instytucji ani nacisk opinii publicznej doskonale rozumiejącej następstwa wpływania na sędziów przez aparat władzy. Tych dwóch rzeczy nam brakuje.
Początkowo wpływ na obsadę prezesów sądów chciał zwiększyć rząd Hanny Suchockiej, ale prezydent Wałęsa zawetował tę ustawę…
– Tak, nie bez udziału Krajowej Rady Sądownictwa.
To przykład udanego lobbingu środowiska?
– Nie, proszę pana, przykład wypełniania swojej roli przez konstytucyjny organ państwa. Natomiast nie udało się powstrzymać takich prób za kolejnym podejściem, inicjowanym przez ministra Lecha Kaczyńskiego. W miejsce przepisu, który pozwalał ministrowi wybrać prezesa sądu spośród dwóch kandydatów przedstawionych przez jego Zgromadzenie Ogólne wprowadzono inne rozwiązanie: to minister wskazuje kandydata, a Zgromadzenie tylko może go zablokować. W tym drugim przypadku spór rozstrzyga Krajowa Rada Sądownictwa. Dodatkowo minister wywalczył sobie prawo opiniowania wszelkich kandydatów na sędziów.
A nie wydaje się Panu, że to była nie tyle ekspansja władzy wykonawczej, co pewna reakcja na dużą ekspansję władzy sądowniczej, która miała miejsce przy okazji Okrągłego Stołu? Może w ten sposób relacje wracały do normy? Władze zaczynały się równoważyć, a boki trójkąta wracały do takiej samej długości?
– Po pierwsze: władza sądownicza nigdy w tym trójkącie nie może być najsilniejsza, choćby z tego prostego powodu, że nie dysponuje twardymi środkami: budżetem ani siłą fizyczną. Po drugie, te władze się już równoważyły, choćby w Krajowej Radzie Sądownictwa…
Ale przecież tam sędziów było siedemnastu, a polityków ledwie ośmiu!
– Ależ ci politycy, a zwłaszcza posłowie i senatorowie, z rzadka bywali na posiedzeniach, a jeszcze rzadziej zabierali głos! Nie przypominam sobie, aby za mojej kadencji w Radzie któryś z parlamentarzystów zgłosił się do jakiegoś zespołu roboczego przygotowującego jakąś sprawę na posiedzenie. Co innego ministrowie sprawiedliwości czy przedstawiciel prezydenta, zwłaszcza gdy za prezydentury Wałęsy był nim prof. Jerzy Jasiński…
Może mieli dużo innej pracy, w sejmie, w komisjach, w okręgach…
– Albo się swoją pracę traktuje poważnie, albo nie. Funkcja przedstawiciela parlamentu w KRS to bardzo ważna praca. Żeby była jasność, ja nie uważam, żeby postanowienia z Okrągłego Stołu to były jakieś tablice Mojżeszowe. Można było je renegocjować, weryfikować… Mimo to nie pamiętam, by któryś z ministrów domagał się zmiany składu KRS. Nowelizacje jej dotyczące były zawsze inicjowane przez zespół sędziowski.
To fragment książki „Między prawem i sprawiedliwością”, która swoją premierę będzie miała 5 października.
Autorze, czy wiesz, że w Polsce jest więcej sędziów na 100 tys. mieszkańców niż w innych krajach „starej” Unii? Wyprzedzają nas tylko kraje bałkańskie oraz Litwa, Czechy i Węgry (https://isws.ms.gov.pl/pl/porownania-miedzynarodowe/), czyli kraje postkomunistyczne. Ta wiedza przydałaby się by zadać rozmówcy nieuprzejme pytanie kwestionujące jego tezę, o strasznym przepracowaniu sędziów. Chyba, że system jest tak źle zorganizowany, że nadmiar sędziów w Polsce nie pomaga szybciej sądzić. Ale wtedy wracamy do koniecznej reformy sądów.
A tu pytanie pozornie z innej beczki. Dlaczego przez polskie sądy idzie fala feminizacji zawodu?