Passini proponuje nam odważną interpretację dziadów Mickiewicza i Moniuszki. Na wpół pogański obrzęd wciąż się dokonuje. Już nie w kaplicy cmentarnej, ale na plaży pełnej martwych rozbitków.
Jest takie słynne zdjęcie Eustachego Kossakowskiego ukazujące Tadeusza Kantora stojącego na brzegu morza, zwróconego twarzą do ludzi siedzących na plaży, z tubą w ręku. To „Panoramiczny Happening Morski”, wielopłaszczyznowy happening Kantora z roku 1967. „Widma” – oratorium Stanisława Moniuszki w reżyserii Pawła Passiniego, pokazane na Festiwalu Wratislavia Cantans, zaczynały się identycznie. Na środku sceny stał – niczym Kantor na plaży w Łazach – Guślarz w takimże samym szlafroku i z tubą w ręku. Ciekawe, kto z widzów poczuł się jak na plaży, na którą za chwilę przybędą rozbitkowie – niczym z nowej „Tratwy Meduzy” Théodore’a Géricaulta, którą zresztą Kantor wraz z Jerzym Beresiem rekonstruował na owej plaży w Łazach jako część happeningu?
Moniuszko napisał „Widma” jako muzyczną interpretację II części „Dziadów”. Libretto stanowią – jak sam nazwał – „sceny liryczne” z Mickiewiczowskiego dramatu, który rozgrywa się w cmentarnej kaplicy. Sam Moniuszko notował: „Poema niniejsze przedstawi obraz w podobnym duchu, śpiewy zaś obrzędowe, gusła i inkantacje są po większości wiernie, a niekiedy dosłownie z gminnej poezji wzięte”. Passini zapowiadał, że jego dziadom przewodniczył będzie Kantor. To on wywołuje duchy zmarłych, czyli widma: duchy zmarłych dzieci, Złego Pana, Dziewicy i milczącego Widma. Odpowiedzi na pytanie, skąd biorą się na piaszczystej plaży, udziela sam reżyser. W tle pojawia się film pokazujący statek wypełniony uchodźcami z Syrii. To współczesne widma. Ci, którzy nie dopłynęli. Współcześni rozbitkowie z Tratwy Meduzy. Passini proponuje nam odważną interpretację dziadów Mickiewicza i Moniuszki. Na wpół pogański obrzęd wciąż się dokonuje. Już nie w kaplicy cmentarnej, ale na plaży pełnej martwych rozbitków.
Warstwa plastyczna spektaklu jest rodem z obrazów Beksińskiego
Passini zdaje się nie dowierzać muzyce i słowu. Dramat rozgrywa się o wiele bardziej w warstwie plastycznej niż w muzycznej. Zresztą tych warstw jest wiele, co nie ułatwia wcale percepcji tego, co widzimy i słyszymy. Wszystko rozgrywa się niejako potrójnie: muzyka, gra aktorska i pantomima, które wzajemnie mają się uzupełniać i komentować. Prócz półnagich aktorów są jeszcze szczudlarze, lalki, postaci biegające nie tylko po scenie, ale między widzami, na balkonach, wszędzie. Warstwa plastyczna spektaklu jest rodem z obrazów Beksińskiego, czego zresztą Passini nie ukrywał. Ostatnie Widmo przywołuje na myśl obraz „Pełzająca śmierć” Beksińskiego. Pojawiające się wciąż mutanty w gałganach wprowadzają postapokaliptyczne odniesienie tak dobrze znane z wielu filmów.
Ale kluczy do interpretacji jest więcej. Guślarz-aktor gra w szachy z kimś, kto przypomina Śmierć z „Siódmej pieczęci” Bergmana. No i są jeszcze ratownicy, których ubiór jako żywo przypomina tych, którzy wyciągali ciała z World Trade Center. Tak ubrany jest choćby Guślarz-śpiewak. Wszystko to sprawia, że na scenie dzieje się dużo i – niestety – nie zawsze czytelnie, a muzyka – nieobecna. A szkoda, bo miejscami liryczna, innym razem dramatyczna muzyka Moniuszki w interpretacji Wrocławskiej Orkiestry Barokowej pod batutą Andrzeja Kosendiaka brzmi bardzo ładnie i oryginalnie. Dobrze, że przynajmniej chóry nie dały się zupełnie zepchnąć ze sceny. To one w dużej mierze ratują dziady. W pamięci pozostaje ich mocne „A kysz!”. Może więc jednak lepiej „Widm” nie inscenizować? By nie przekroczyć granicy między misterium a tańcem na grobach, nawet jeśli to postapokaliptyczny taniec samych umarłych.
S. Moniuszko, „Widma”, reż. P. Passini, dyr. A. Kosendiak, Wrocław, 12.09.2017 r., Festiwal Wratislavia Cantans, Narodowe Forum Muzyki