Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ludzie czwartego wieku

Fot. Pavlofox/Domena publiczna

Jest bardzo wiele pozytywnych odpowiedzi udzielanych przez Kościół na potrzeby społeczne. Ale nawet najlepsze instytucje podlegają procesowi kostnienia, a „szaremu człowiekowi” grożą wyciszeniem sumienia i odsyłaniem potrzebujących pod stosowne adresy i telefony.

„Mogą was inni wyprzedzić w wielu sprawach, ale nikt nie może powstrzymać Kościoła w głoszeniu Ewangelii miłości, w upominaniu się o tych, o których nikt się nie upomina”… – te słowa Jana Pawła II skierowane w styczniu 1998 roku do polskich biskupów Redakcja podsunęła jako wstęp do refleksji.

Zwracając się wtedy do biskupów, miał Papież na myśli cały Kościół w Polsce, a wynikający z tych słów „rachunek sumienia” też nie tylko i nie przede wszystkim się odnosi do Pasterzy. Dlatego mówiąc o tym, co Kościół robi lub nie robi, i co robić powinien – chciałabym bardzo umieć myśleć o sobie, o swoim najbliższym kręgu w tym Kościele i rachunek sumienia też od siebie zaczynać. Więc najpierw banał: ogólnie nie lubię, mało kto lubi, żeby go inni wyprzedzali w wielu sprawach. A jeszcze – komuniści, ateiści, laickie państwo…

Wiemy, że mamy prawo znowu prowadzić katolickie szkoły i przedszkola, katolickie uniwersytety, szpitale i domy opieki. Jak na społeczeństwo nie cieszące się opinią najbardziej zdyscyplinowanego, w zadziwiająco szybkim tempie zdołaliśmy już prawie przeskoczyć półwieczną przerwę i podjąć kontynuowanie, rozwijanych w dwudziestoleciu przez Kościół form organizacyjnych (wtedy też przecież dopiero początkujących).

Liczba kościelnych ruchów, instytucji, szkół, przedszkoli, wyższych uczelni, czasopism, rozgłośni i wydawnictw – może przyprawić o zawrót głowy. Żeby nie było nieporozumień – sama się z nich cieszę i w powstawaniu niektórych maczałam, ile mogłam, palce. I cieszę się (jeśli to w tym kontekście właściwe słowo!), że zarządzona przez Biskupów zbiórka Caritas Polska na uchodźców z Kosowa aż tak zdystansowała inne instytucje i organizacje. Oczywiście, najważniejsze jest to, że choć tyle wszyscy jęczymy i narzekamy – w rzeczywistej potrzebie stać nas na kolejny zryw, ale nie jest mi też obojętne, że to „mój Kościół” tak wspaniale w tym „współzawodnictwie” wypadł. Możemy się zatem zgodzić, że – uwzględniając kilkudziesięcioletnią wymuszoną przerwę – tempo odbudowy struktur społecznych w Kościele jest naprawdę dobre.

Nasza odpowiedź na głodnych, nagich i bezdomnych to pole do ciągłej ewangelizacji i uwrażliwiania

Nawet jeśli tu i ówdzie poziom jeszcze nie nadąża (myślę o mediach i niektórych wyższych uczelniach, rozpoczynających działalność bez „bazy” profesjonalnego personelu, zaplecza pracowni i bibliotek) – to i tak sam fakt powstawania i rozwoju tych instytucji jest też dowodem dużego kredytu społecznego zaufania wobec nich. Ciągle, mimo że nauka religii wróciła już do wszystkich szkół – wielu rodziców woli jednak posłać dziecko do szkoły, przedszkola czy specjalnego zakładu prowadzonego przez zakonników lub zakonnice. Potwierdza się więc, że instytucje te są jakąś odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne.

Takich pozytywnych odpowiedzi udzielanych przez Kościół potrafię wyliczyć bardzo wiele. I myślę, że wszelkie ich niedoskonałości powinniśmy przyjmować spokojnie. Długo jeszcze, a raczej nigdy, doskonałe nie będą. Jednak przy całym tym zadowoleniu widzę też dosyć trudne do uniknięcia zagrożenie. Najbardziej katolickie instytucje, nie wyłączając struktur ściśle kościelnych, rodzące się z największego, bezinteresownego, charyzmatycznego zapału – podlegają nieuniknionemu prawu instytucjonalizacji, formalizacji, specjalizacji, słowem – procesowi kostnienia. A „szaremu człowiekowi” grożą wyciszeniem sumienia i odsyłaniem potrzebujących pod stosowne adresy i telefony, ewentualnie ograniczeniem się do udziału w organizowanych przez owe instytucje zbiórkach i składkach — niekiedy odliczanych potem od podatku. Słowem – nie musimy – zajęci swoimi sprawami, zapracowani, reagować bezpośrednio na głodnego, nagiego, bezdomnego… Tu jest pole do ciągłej ewangelizacji i uwrażliwiania.

Istnieją szczęśliwie i powstają wciąż nowe instytucje i stowarzyszenia, które jeszcze się nie zinstytucjonalizowały, a odpowiedzi na dramatyczne wyzwania naszych czasów udzielane są w wielu miejscach właśnie w atmosferze i duchu żywego charyzmatu. Myślę tu np. o wspólnotach ruchu „Wiara i Światło”, domach samotnej matki, schroniskach dla bezdomnych, a zwłaszcza o ruchu hospicyjnym, oddziałach niektórych szpitali przetrzymujących wbrew zasadzie opłacalności pacjentów niezdolnych do podjęcia samodzielnego życia, a ostatnio także o stowarzyszeniach i fundacjach na rzecz chorych na chorobę Alzheimera i ich rodzin.

Jest jednak przynajmniej jeden, ale bardzo liczny, krąg tych, o których „upominamy się za mało” w stosunku do narastających potrzeb. To ludzie starzy. W jakiejś mierze dotyczy ich ruch hospicyjny (jeśli dosięgnie ich choroba nowotworowa), w jakiejś – nowo powstające hospicja dla dotkniętych chorobą Alzheimera, w jakiejś – oddziały geriatryczne upadających szpitali, opieka PCK czy istniejące domy opieki: państwowe, prywatne, prowadzone przez zakony.

Kto jednak zetknął się bliżej z tym problemem, wie, czym jest szukanie w stanie narastającej już konieczności – jakiejś pomocy, miejsca, gdzie człowiek już nie trzeciego, ale „czwartego” wieku mógłby spędzić ostatnie lata życia w godnych warunkach. Nieliczne domy, które zapewniają takie warunki – czyli jakieś minimum samodzielności i intymności, pokoik, ulubione meble, kwiaty, nie wspominając już o starym przyjacielu: psie lub kocie – dostępne są dla ludzi bardzo dobrze sytuowanych, czy też mających bardzo dobrze zarabiające dzieci, gotowe zapłacić każdą cenę za uwolnienie się od ciężaru codziennego obcowania i opieki nad starymi rodzicami. Ci mniej zarabiający muszą próbować opiekę tę zapewnić we własnym zakresie, co przy największym nawet oddaniu zwykle doprowadza do konfliktów.

Strach przed starością jest chyba największą zmorą ludzi do tej starości się zbliżających

Taka sytuacja stwarza konieczność organizowania dyżurów (jeśli są one możliwe w najbliższej rodzinie), rezygnowania z wyjazdów, urlopów, a u starego człowieka rodzi narastające poczucie, że jest zawadą, że powinien umrzeć. Kto takiego życzenia nie słyszał – i to nawet w dobrej, kochającej się rodzinie? Pytanie o eutanazję wcale nie należy do rzadkości. Nie wiem, czy są i jak wyglądają statystyki pokazujące status ludzi starych żyjących samotnie, czyli tych, dla których nikt nie będzie wydreptywał miejsca w jakimś domu opieki, szukał kontaktów, telefonował, czy „nie zwolniło się miejsce?”. Po wielu latach uczciwej pracy i nawet niezłych zarobków – normalna emerytura nie daje naprawdę żadnych szans znalezienia kąta, dającego wspomniane wyżej minimum poczucia bezpieczeństwa przy równie minimalnych warunkach.

Tu i ówdzie pojawiają się, wzorowane na zachodnich, domy dla określonych, elitarnych grup zawodowych, związków twórczych. Wciąż jednak dotyczy to właśnie elit – także finansowych. Takie domy – niezależnie od tego, czy prowadzone przez społeczne związki, fundacje, osoby prywatne czy zakony – dla większości dzisiejszych emerytów i ich rodzin są niewyobrażalnie drogie, a na dodatek i w nich obowiązuje „kolejka”.

Wesprzyj Więź

Strach przed starością, zwłaszcza przed starością samotną, jest chyba w naszych czasach największą zmorą ludzi do tej starości się zbliżających. I na dodatek – nie ma co się łudzić – będzie on narastał i towarzyszył nam powszechnie u progu trzeciego tysiąclecia.

Rzecz jest znana i wielekroć opisana. Specjalne sesje ONZ, ogłoszony przez nią plan międzynarodowego działania, decyzja o corocznych obchodach Dnia Ludzi Starszych 1 października, wreszcie ogłoszenie obecnego, 1999 roku Rokiem Ludzi Starszych – to wszystko dowody, że na rozmaitych szczeblach problem został zauważony. Ogłoszony 1 października 1998 r. dokument Papieskiej Rady do Spraw Świeckich „Godność i posłannictwo ludzi starszych w Kościele i w świecie” – jest piękną i głęboką odpowiedzią na te wyzwania. Niewiele o nim jednak można dotąd usłyszeć w naszych kościołach i przeczytać w katolickiej prasie. Ten międzynarodowy rok powinien być okazją także do wielkiej mobilizacji w tej dziedzinie, która prędzej czy później nie ominie nikogo.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 6/1999.

Podziel się

Wiadomość