Nie będzie przesady w twierdzeniu, że w rękach widzów (czy też lepiej byłoby powiedzieć – nogach) leży los polskiego teatru. Nadchodzący sezon jest dla niego kluczowy. A z teatrem jest trochę jak z Kościołem – bez ludzi nie ma racji bytu.
Powyższe twierdzenie może wydawać się truizmem, ale niewątpliwie sezon 2016/2017 wstrząsnął w posadach polskim teatrem. Oto do przekazów medialnych, które kulturą zajmują się w ogóle tyle co kot napłakał, wtargnęła narracja o tym, jakoby w świecie teatralnym dokonywało się tylko moralne zepsucie i szarganie świętości (tak, myślę o słynnej „Klątwie”). Albo z drugiej strony: na wolność artystyczną dokonywany jest zamach, co sprowadzi teatr tylko do operetek, teatrów rapsodycznych lub pudełkowych XIX-wiecznych spektakli. Zatem nasza gorąca polsko-polska wojenka z całą mocą objawiła się także w świecie kultury, który w dość życzeniowej narracji wydawał się przestrzenią wolną tudzież neutralną wobec naszych społeczno-politycznych sporów.
Opadły więc łuski tych złudzeń i boleśnie dostrzegliśmy (my, ludzie kultury), że cała sieć teatrów instytucjonalnych jest w ogromnej mierze uzależniona od politycznych układów, a ściślej mówiąc od ekonomicznej presji samorządów lub ministerstw, które polskimi teatrami zarządzają. Dostrzegliśmy to w Teatrze Polskim we Wrocławiu, katastrofalnie objawiło się to w Narodowym Teatrze Starym, a w stolicy nieakceptowanie sposobu zarządzania dyrekcji jednego teatru doprowadziło do utworzenia przez ministerstwo sceny alternatywnej do niego w Łazienkach Królewskich. Mniejsza o personalia i daty – taki właśnie jest trend. A do tych, którzy są odbiorcami kultury, dociera przekaz o jakiejś fatalnej szarpaninie, co zniechęca do uczestnictwa w kulturze, mającej jako żywo być przecież jakimś momentem wytchnienia od codziennych trosk, których nam przecież nie brakuje.
Polski teatr nie stoi tylko „Klątwą” i personalnymi przepychankami
Nie zdziwię się więc wcale, gdy ktoś po tym, co przeczytał tu o teatrze w ostatnim roku, prędzej zaproszenie doń skwituje słowami kolegi Stanisława Palucha z filmu „Miś”: „W życiu bym do teatru nie poszedł”. Polski teatr nie stoi jednak tylko „Klątwą” i personalnymi przepychankami. To fascynujący świat, który rozgrywa się niemal w każdym powiecie i tam zresztą dzieje się chyba najciekawiej, bo jest najbliżej naszych problemów i refleksji.
Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego warto odwiedzić teatr przynajmniej kilka razy w nadchodzącym sezonie. Czekają nas wybory samorządowe, bardzo ważne dla instytucji kultury. To w ogromnej mierze władze samorządowe decydują o kształcie i sposobie funkcjonowania teatrów. Wybierając tego czy innego polityka do rady miasta, sejmiku województwa czy na prezydenta lub burmistrza, warto będzie posłuchać, co taki delikwent ma do powiedzenia na temat kultury. I jeśli komuś coś w funkcjonowaniu tego czy innego teatru się nie podoba, warto zapytać, powiedzieć kandydatowi, jakie byłyby oczekiwania. Każdy taki głos ma znaczenie.
Jest jeszcze kwestia roku 2018 – czasu wielkich stuleci: odzyskania niepodległości, Powstania Wielkopolskiego i tak dalej. Także teatr będzie mierzył się z tymi tematami, więc można włączyć się w tę refleksję. Istotne będzie także wspomnienie 1968 roku, a więc początku wielkich kontrkulturowych przemian – o nich opowiada duży program Teatru Ósmego Dnia, Galerii Miejskiej Arsenał i Estrady Poznańskiej.
Na co więc pójść? To pytanie mnie osobiście spędza sen z powiek, bo dziękować Bogu, jest jeszcze w czym wybierać. Nie mogę nie zacząć od inscenizacji Księgi Rodzaju. Michał Zadara w Nowym Teatrze w Warszawie zamierza stawić czoła pierwszej księdze Biblii, i będzie to opowieść w trzech częściach, z których pierwsza (premiera 1 września) obejmować ma rozdziały od 1 do 11. „Bóg stworzył świat i ludzi, ale nikomu nie dał instrukcji obsługi. Księga Rodzaju opowiada o trudnej relacji ludzi z Bogiem w czasach, kiedy dopiero się poznawali. Ludzie w tej opowieści popełniają mnóstwo błędów i Bóg ich za to karze – lub nie. Zupełnie jak dziś!” – piszą w zapowiedzi spektaklu twórcy. Będzie więc to opowieść o micie, na którym zbudowana jest cała nasza kultura, a o którym pamiętamy często w deklaracjach, a do którego nie zawsze powracamy w naszych refleksjach. Także w Nowym Teatrze zobaczymy wreszcie „Proces” w reżyserii Krystiana Lupy. Gdy do tego i tak wstrząsającego tekstu dodamy jeszcze język, jakim posługuje się Lupa – efekt będzie murowany.
Wyjedźmy jednak z Warszawy. Może zacznijmy od Kielc. Tam w Teatrze im. Stefana Żeromskiego „Rasputin” w reżyserii Wiktora Rubina. Znów mogłoby się wydawać, że pojawią się gorszące sceny, ale nie. Mamy poprzez postać Rasputina zadać sobie pytanie o wiarę. Jak ona działa, gdy się boimy, gdy ogarnia nas lęk? Czy szukamy swojego Rasputina? Po odpowiedź jedziemy w świętokrzyskie. W zachodniopomorskiem natomiast zobaczmy „Przedstawienie »Hamleta« we wsi Głucha Dolna”. To nowa produkcja Teatru Polskiego w Szczecinie, za którą stoi Tomasz Obara. Bałkańska energia tego tekstu na pewno także i nam da do myślenia, ile jeszcze w nas, wciąż aspirujących do Europy bądź mieniącymi się prominentnymi jej członkami, prymitywizmu, prostactwa, ciągłego działania w afekcie. Ze Szczecina rzut beretem do Koszalina, więc na „Balladynę” w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. J. Słowackiego warto się wybrać. Tekst wieszcza wzrusza przecież za każdym razem, a zdaje się, że Krzysztof Galos przygotuje kilka niespodzianek.
Wracamy do centrum Polski. W Łodzi znakomita „Antygona w Nowym Jorku”. Niestety już bez jej autora, mistrzowskiego Janusza Głowackiego. Miał przyjechać na premierę 13 września. Teraz w Teatrze Nowym im. K. Dejmka w Łodzi jeszcze mocniej wybrzmi jego ponadczasowy tekst. To przecież nie tylko uwspółcześnienie Antygony. Jaka to prawdziwa opowieść o nas: ludziach zagubionych we wszechświecie, ale także o tych, którzy giną w morzach, uciekają przed wojną, stają w sytuacji granicznej między terrorem a śmiercią na morzu. O tym w sumie jest też trochę musical „Les Miserables”, który otwiera sezon w łódzkim Teatrze Muzycznym. Wiemy, co sobie różni panowie i panie od kultury myślą o Teatrach Muzycznych, ale akurat ten spektakl na motywach powieści Hugo jest kapitalnym uzupełnieniem rozważań o kondycji człowieka AD 2017.
Można zapytać: co się stało z Klatą? Jest, działa, i to gdzie! W Teatrze Polskim w Poznaniu Jan Klata wyreżyseruje „Wielkiego Fryderyka” Adolfa Nowaczyńskiego. Wprawdzie pruski król to w Wielkopolsce może niezbyt mile widziany gość, ale ta analiza postaci jest jednym z mocniejszych portretów psychologicznych polskiego dramatu, a przy okazji dobitnym pokazaniem naszych narodowych wad. Stamtąd drogą S5 jedziemy do Wrocławia. Polecałbym zainteresować się tam festiwalem teatralnym „Dialog”, którego tegoroczna edycja odbywa się pod znaczącym hasłem „Naprzód, ale dokąd?”. A na koniec mały, ale jakże wspaniały Wałbrzych: w Teatrze im. J. Szaniawskiego w grudniu zobaczymy „Lorda Jima” w koprodukcji z Teatrem Współczesnym w Szczecinie. Reżyserii podjął się Maciej Podstawny. Jakoś Rok Conrada nam przemyka, a dylematy moralne Lorda Jima, wciąż aktualne, dalej wytrącają nas z mieszczańskiej równowagi ciepłej wody w kranie.
Na koniec jeszcze mała refleksja. Ten i tak bardzo skromny wycinek mogłem zaprezentować, bo większość z wymienionych przeze mnie wyżej teatrów ma swój dział promocji reklamy, a ich twórcy czasem występują w mediach i w ogóle się o nich „mówi”. Rozejrzyjmy się jednak dookoła: są jeszcze teatry alternatywne, amatorskie, niszowe. Zachęcam do poświęcenia im czasu. Dzieją się tam fantastyczne rzeczy i choć czasami kołderka jest za krótka, to jednak mają one w sobie niesamowitą energię. Zarezerwujmy więc dla nich parę wieczorów. W ten sposób dopełnimy obraz naszego polskiego życia kulturalnego.