15 sierpnia 2017 roku minęło 100 lat od urodzin bł. abp. Oscara Romero. Wiele wskazuje na to, że stanie się on symbolicznym świętym patronem pontyfikatu papieża Franciszka.
23 marca 1980 roku arcybiskup San Salwadoru Oscar Romero wezwał żołnierzy armii Salwadoru, w przeważającej mierze chrześcijan, do nieposłuszeństwa wobec rządzącej krajem junty wojskowej, która była odpowiedzialna za terror i śmierć kilkudziesięciu tysięcy ludzi w trakcie niecałych trzynastu lat wojny domowej (1979-1992). Następnego dnia odprawiał Mszę św. w kaplicy przy szpitalu Opatrzności Bożej. W trakcie liturgii eucharystycznej Romero został postrzelony w serce. Hostia i ołtarz nasiąkły krwią arcybiskupa, którego ciało zsunęło się na ziemię.
Romero natychmiast zmarł, podczas gdy jego morderca odjechał czerwonym samochodem wraz z członkami podporządkowanych reżimowi szwadronów śmierci. Szwadrony mordowały liderów opozycji, aktywistów działających w interesie wyzyskiwanych chłopów, a także duchownych, którzy w imię Ewangelii sprzeciwiali się wyzyskowi i krwawemu terrorowi. Te jednostki śmierci były najprawdopodobniej dozbrajane i finansowane przez amerykańskie CIA. Amerykanie w tamtym czasie wspierali prawicowe junty wojskowe w obronie swoich interesów w Ameryce Środkowej i Południowej.
Arcybiskup Romero został męczennikiem, zabitym z nienawiści do wiary (in odium fidei) – tak orzekł później Watykan. Jego pogrzeb stał się jedną z największych demonstracji (zupełnie jak niegdyś demonstracjami były pogrzeby w czasie zaborów w Polsce) w historii Ameryki Łacińskiej, uczestniczyło w nim kilkadziesiąt albo – jak podają niektóre źródła – nawet kilkaset tysięcy ludzi.
Romero wierzył, że Kościół powinien stać się orędownikiem „preferencyjnej opcji na rzecz ubogich”
Jakim duszpasterzem był Romero? Podpowiada to już jego zawołanie biskupie: Sentire cum Ecclesia (pl. „Czuć z Kościołem”). Dla arcybiskupa Salwadoru „czucie z Kościołem” oznaczało „czucie” ludu Bożego, bliskość z wiernymi, otwartość na trudy ich codzienności. A ta zamykała się w quasi-feudalnym systemie gospodarczym, potężnym wyzysku ze strony oligarchów posiadających kapitał, którzy płacili swoim pracownikom głodowe stawki poniżej pensji minimalnej i w… nadziei na zmianę społeczną. Nośnikiem tej nadziei mógł być socjalizm, komunizm, ale mogło nim być także chrześcijaństwo. Romero wierzył, że Kościół powinien stać się orędownikiem „preferencyjnej opcji na rzecz ubogich”.
„Uznałem za swój obowiązek stanąć zdecydowanie w obronie mojego Kościoła i u boku mojego ludu, tak uciśnionego i udręczonego” – pisał abp Romero. Zmieniał się pod wpływem niedoli swoich wiernych, którą „wyczuwał w Kościele”. Postrzegany niegdyś jako umiarkowany konserwatysta ze względu na brak szczególnego zaangażowania w sprawy społeczne, stał się później symbolem pokojowego oporu wobec krwawych rządów prawicy. Swoją postawę motywował zawsze Ewangelią, nie zaś ideologią.
Jedną z najbardziej poruszających wypowiedzi Romero – i zarazem dowodem wielkiej przemiany arcybiskupa w hierarchę zaangażowanego – była homilia, którą wygłosił w czasie pogrzebu jednej z poprzednich ofiar reżimu, księdza Rutilio Grande: „Chcemy wam oznajmić, nasi bracia mordercy, że was kochamy i prosimy Boga, żeby ulitował się nad waszymi sercami, ponieważ Kościół nie jest zdolny do nienawiści i nie ma wrogów” (cytat za Miszą Tomaszewskim).
Romero starał się też apelować do sumień polityków. Wzywał prezydenta Salwadoru do wyjaśnienia kolejnych politycznych morderstw, ale brak realnych działań ze strony władz coraz bardziej przekonywał go, że politycy sami mają na sumieniu krew ludzi. Arcybiskup pisał także do zagranicznych mocarstw. Apelował m.in. do prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, jako do współbrata w chrześcijaństwie, o zaprzestanie pomocy wojskowej dla rządu Salwadoru. Początkowo Carter nie reagował, ale morderstwo czterech zakonnic przekonało go do zawieszenia pomocy. Do wspierania rządu w San Salwadorze powrócił jednak Ronald Reagan. W sumie dzienna pomoc rządu USA dla reżimu wyniosła miliardy dolarów w ciągu dwunastu lat konfliktu.
Doświadczenie Kościoła represjonowanego przez prawicowe reżimy jest mało znane Europie
Nietrudno zatem zrozumieć, że właśnie Romero może stać się symbolicznym świętym patronem pontyfikatu papieża Franciszka. Ma szansę być pierwszym, którego papież beatyfikował, a następnie kanonizował w trakcie swojej posługi. Choć plotki o tym, że papież chce w najbliższym czasie przylecieć do Salwadoru i tam kanonizować Romero, okazały się nieprawdą, to wydaje się, że już wkrótce salwadorski męczennik faktycznie zostanie ogłoszony świętym.
Jego doświadczenie Kościoła represjonowanego przez prawicowe reżimy jest wszak znacznie lepiej znane Ameryce Łacińskiej, niż Europie. A przecież już za dwa lata odbędą się Światowe Dni Młodzieży na Panamie. Romero może stać się ich twarzą. Sam fakt, że postulatorem procesu kanonizacyjnego Romero jest abp Vincenzo Paglia, jeden z najbliższych Franciszkowi hierarchów, świadczy o istotności sprawy. Abp Paglia wyraził nadzieję, że do kanonizacji dojdzie już w przyszłym roku i raczej można mu wierzyć na słowo.
„Był przyzwyczajony do tego, by być miłosiernym. Jego szczodrość w dawaniu tym, którzy go prosili, była – jak opowiadają świadkowie – hojna, całościowa, przeobfita. Mówił czasem, że gdyby mu oddano pieniądze, które rozdał, byłby milionerem!” – mówił kard. Amato podczas mszy beatyfikacyjnej arcybiskupa Romero. Czy „preferencyjna opcja na rzecz ubogich” nie jest jednym z głównych haseł pontyfikatu Franciszka? Albo czy „czucie z Kościołem” nie jest centralną ideą papieskiej adhortacji „Evangelii gaudium”, w której papież przedstawia ideał biskupa, który zna i czuje swoje owce?
W świecie ciągle rosnących nierówności społecznych, przepaści ekonomicznej między bogatymi i ubogimi oraz tragedii spotykającej uchodźców i migrantów, abp Oscar Romero może być bardzo pomocnym świętym patronem.
Żebyśmy tylko nie przecukierkowali jego postaci. Wszystko to prawda, ale dodajmy też, że z naiwną prostotą witał zbrojne dojście lewicy do władzy w Nikaragui. Zdarzyło mu się poprzeć wcześniejszą juntę w Salwadorze, czym zraził do siebie lewicę. Abp Romero wybrał nie tyle lewicę, co stracił jakiekolwiek złudzenia co do katolickości prawicy. W trakcie kazania transmitowanego przez radio wskazywał, jakich ministrów w rządzie należy wymienić. Kościół miał prawo się niepokoić taką aktywnością biskupa. To instrumentalne traktowanie postaci abp Romero przez lewicę po jego śmierci (bo wcześniej się na niego obraziła) hamowało Jana Pawła II i Benedykta XVI przed zapaleniem zielonego światła dla procesu beatyfikacyjnego. Ale uznawali jego męczeństwo. Polski papież wymienił abp Romero wśród współczesnych męczenników w trakcie obchodów jubileuszu roku 2000 w rzymskim Koloseum. Słowa Jana Pawła II z mszy świętej na gdańskiej Zaspie w 1987 roku, gdy zwrócił się do zakneblowanej, podziemnej „Solidarności”, że chce mówić o nas … i za nas, zostało przywitane burzliwymi oklaskami. Być może inspirował się tym, że 10 lat wcześniej arcybiskup Romero mówił, że musi być głosem tych, którzy mówić nie potrafią. Papież wystąpił w tej samej roli. Także Benedykt XVI w maju 2007 w trakcie lotu do Brazylii publicznie stwierdził, iż abp Romero zasługuje na beatyfikację. Są takie okoliczności, w których wybranie „neutralności” oznacza poparcie dla zła. I w „katolickim” Salwadorze, i w komunistycznej Polsce. Bo na śmierć Oskara Romero można spojrzeć jak na ofiarę księdza Jerzego Popiełuszki. Obaj stanęli po stronie ludu przeciw przemocy. Obaj jej nie stosowali. Im obu zarzucano motywacje polityczne i pragnienie popularności. Im obu zarzuty te stawiali także ludzie Kościoła. Obaj zasługują na ołtarze.