Krytyka poszczególnych form upamiętniania Powstania Warszawskiego nie powinna prowadzić do wycofywania się z celebrowania rocznicy jego wybuchu.
Z artykułu Jakuba Halcewicza „Kto dojrzał do pamięci o powstaniu?” wynika, że sposób upamiętniania Powstania Warszawskiego przez polskie państwo i społeczeństwo zasługuje na krytyczną ocenę. Widzę to mniej pesymistycznie. Może spieramy się po prostu o to, czy szklanka jest do połowy pusta czy pełna, ale chyba warto ten spór podjąć.
Ze wspomnianego wyżej tekstu wynika, że ranga obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego powinna być mniejsza, skutkiem upamiętniania go przez państwo na dużą skalę jest bowiem zawłaszczanie pamięci o Powstaniu przez ruchy skrajnej prawicy (dla których Powstanie jest pretekstem do ataków na osoby o innych poglądach) oraz marginalizowanie innych ofiar drugiej wojny światowej.
Polska i Warszawa to więcej niż marsz narodowców w centrum stolicy
Takie myślenie to wylewanie dziecka z kąpielą. Zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że upamiętnianie Powstania Warszawskiego od kilkunastu lat było istotnym elementem polityki historycznej również tych ekip, które nie miały problemu z wyraźnym odcinaniem się od organizacji takich jak ONR.
Mamy chyba z autorem tego artykułu podobne odczucia dotyczące prób zawłaszczania pamięci o Powstaniu (do którego ja dorzuciłbym zarzut o jego infantylizację). Dość mocno różnimy się natomiast w generalnej ocenie kultywowania przez państwo i społeczeństwo pamięci o tragicznym wydarzeniu sprzed siedemdziesięciu trzech lat i w naszych receptach na rozwiązanie dostrzeganego przez nas obu problemu.
Powstanie zawłaszczane
Fakt, że obchody rocznicy Powstania Warszawskiego nie ograniczają się do pompatycznych akademii trudnych do strawienia dla młodszych pokoleń, oceniam pozytywnie. Trudno mi jednak pogodzić się z tym, że niektóre warszawskie ulice corocznie 1 sierpnia niewiele się różnią od piłkarskich stadionów z szalikami, flagami i dymem z rac.
Pamiętam swoje zniesmaczenie, kiedy w zeszłym roku, idąc z żoną i synem (w wózku) wąskim fragmentem ul. Kapitulnej, musiałem gwałtownie przyspieszyć, żeby minąć się z idącym całą szerokością ulicy pochodem młodych ludzi z fryzurami podobnymi do mojej, ale z poglądami zgoła innymi, dla których świętowanie 1 sierpnia polegało przede wszystkim na skandowaniu agresywnych haseł.
Straszny i śmieszny news sprzed kilku lat o wyprodukowaniu kija bejsbolowego z logiem Polski Walczącej był skrajnym przykładem, ale przecież również elementem szerszego zjawiska: z popularyzacją tematu wśród młodzieży łączy się próba zawłaszczania go przez środowiska o skrajnych poglądach i specyficznym, jak na warunki demokratycznego państwa, stosunku do stosowania przemocy.
Mój duży dystans budzi jednak nie tylko wspomniany kij bejsbolowy, lecz także powstańcze graffiti czy tatuaże. Zwłaszcza te, które chęć upamiętnienia bohaterów historii wpisują w sprawy tak błahe w zestawieniu z okropnościami drugiej wojny światowej jak fakt kibicowania temu bądź innemu klubowi piłkarskiemu, za czym idzie często cały kibicowsko-chuligański „etos”.
Powstanie wpisywane jest wtedy w całą gamę zachowań, które z dziedzictwem Polski Podziemnej nie mają nic wspólnego. Jak łączyć upamiętnianie walki z żołnierzami nazistowskich Niemiec ze wznoszeniem przez kibiców antysemickich lub rasistowskich haseł czy podnoszeniem rąk w „rzymskim salucie”? Jak połączyć deklarowaną patriotyczną i propaństwową postawę z rzucaniem w policję kamieniami? Sprzeczność chyba dla każdego jest oczywista (uprzedzając zarzuty – zachowania te znam z wieloletniego chodzenia na mecze piłkarskie, nie zaś z doniesień mediów). Pamięć o Powstaniu bywa po prostu narzędziem używanym przeciw komuś i nie powinno tak być.
Powstanie infantylizowane
Pod adresem obecności tematyki powstańczej w popkulturze sformułować można zarzuty zarzut o ignorancję i bezrefleksyjność, które niekiedy idą w parze z ostentacją w upamiętnianiu danego wydarzenia z historii. Widząc młodych ludzi w koszulkach nawiązujących do Powstania Warszawskiego i ich zachowanie, niekiedy mam wrażenie, że pamięć o tym wydarzeniu ogranicza się do noszenia tego rodzaju ubioru.
Taka popkulturowa pamięć o Powstaniu często jest po prostu płytka. Przypomnieć tu można film „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”, który w innym miejscu poddałem ostrej krytyce m.in. właśnie dlatego, że propagował model upamiętniania Powstania przez hip-hopowców właściwie głównie poprzez patriotyczne „dziary” i rysunki na ścianach.
Infantylizacja Powstania Warszawskiego polega też na budowaniu opowieści o nim w sposób w czarno-biały, w którym jest miejsce jedynie na piękną historię o przystojnych młodych żołnierzach, którzy idą walczyć ze śpiewem na ustach, i pięknych sanitariuszkach. Jest tu miejsce na pokazanie bohaterstwa żołnierzy i ich patriotycznej postawy, brak zaś miejsca na straszny los cywilów czy dyskusję o sensowności Powstania.
Od połowy poprzedniej dekady temat Powstania jest żywy – to wartość sama w sobie
Tutaj można sformułować zarzut wobec Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym, przy wszystkich ogromnych zaletach ekspozycji, w sposób dalece niewystarczający pokazano złożoną dyskusję o sensowności Powstania Warszawskiego. A było ono oceniane niezwykle krytycznie przez osoby, którym nikt o zdrowych zmysłach patriotyzmu nie mógłby odmówić, jak gen. Władysław Anders, walczący w powstaniu Wiesław Chrzanowski i Jan Józef Lipski czy Stefan Kisielewski. Narrację stworzoną przez Muzeum Powstania Warszawskiego oddaje chyba nie do końca krzywdzący żart, że ktoś, kto nie znałby historii drugiej wojny światowej, po obejrzeniu ekspozycji mógłby sądzić, że Powstanie zakończyło się zwycięstwem… Polaków.
Niedojrzałe podejście do pamięci o Powstaniu Warszawskim ma jeszcze inne oblicze. Część jego krytyków (podkreślam, że tylko część; sam mam do tego wydarzenia stosunek ambiwalentny) w skrajnych ocenach zupełnie pomija wszelkie niuanse i szarości, do tego robi to w dość żenującej formie. Zaliczyłbym do takich, z jednej strony, związanego z prawicą publicystę historycznego, który przywódców Polskiego Państwa Podziemnego nie tyle krytykuje, co po prostu w dość ordynarny sposób obraża; a z drugiej strony, pewnego samorządowca, który chciał organizować symboliczny proces przywódców Powstania, i byłego ministra spraw zagranicznych, który kolejne rocznice Powstania uroczyście obchodzi komentarzami w internecie „o narodowej katastrofie” czy „samoeksterminacji”, wykazując się niezwykłą „subtelnością” i wyczuciem momentu. Przy takiej narracji o Powstaniu można niemal odnieść wrażenie, że za zbrodnie popełnione w jego czasie nie odpowiadają nazistowskie Niemcy, tylko… przywódcy Państwa Podziemnego.
Nie tylko Krakowskie Przedmieście
Koncentrowanie uwagi na negatywnych stronach obchodów rocznicy nie powinno moim zdaniem sprawiać, że znikną nam z oczu wszelkie elementy rzeczywistości niewpisujące się w tę wizję. Polska i Warszawa to coś więcej niż marsz narodowców na Krakowskim Przedmieściu, to nawet więcej niż kilkanaście czy kilkadziesiąt podobnych wydarzeń. Nie wiem, czy marsz ONR nazwałbym „oddolnym zwieńczeniem” działań państwa upamiętniających Powstania Warszawskie, ale nawet jeśli, to z pewnością tych „oddolnych zwieńczeń” jest więcej.
Boom pamięci o Powstaniu, związany z budową Muzeum Powstania Warszawskiego, wiąże się jednak z wieloma przedsięwzięciami, które z pewnością w budowę mądrej pamięci się wpisują. Sama ta placówka organizuje rozmaite projekty dokumentacyjne, naukowe, edukacyjne czy nawet muzyczne, które pokazują skomplikowany obraz wydarzeń, niemający wiele wspólnego z hurraoptymistyczną wizją Powstania Warszawskiego.
Bez szczególnego zaangażowania kilkanaście lat temu władz Warszawy (musi tu być wspomniana postać Lecha Kaczyńskiego) i Polski w nadawanie obchodom rocznic szczególnie wysokiej rangi nie byłoby nie tylko tych projektów, ale też rozmaitych dzieł artystycznych tworzonych właśnie w atmosferze budowania pamięci o Powstaniu, jak choćby płyty „Powstanie Warszawskie” Lao Che (ważnej w historii polskiego rocka, bo przypominającej, że można w tym nurcie znowu śpiewać o czymś ważniejszym niż to, że „Baśka miała fajny biust”) czy oba filmy Jana Komasy. Również one pokazują obraz Powstania z całym jego tragizmem.
Dzięki szczególnemu klimatowi wytworzonemu wokół upamiętniania tego wydarzenia z czasem przyszło duże zainteresowania losami ludności cywilnej. Bez tego klimatu hasło „rzeź Woli” mówiłoby cokolwiek znacznie mniejszej liczbie osób. Dzięki temu, że temat Powstania Warszawskiego jest żywy, również głos krytyków tego zrywu dzięki temu jest bardziej słyszalny.
Wreszcie, mądra pamięć o Powstaniu to też zupełnie oddolne zachowania: tysiące świeczek na grobach powstańców czy – potem – akcje ich sprzątania. To zatrzymujący się na ulicach i chodnikach ludzie w czasie godziny „W”. Marsze skrajnej prawicy tego nie przesłaniają.
Pamiętajmy mądrze, nie rezygnujmy z pamięci
Zupełnie nie mogę się zgodzić z zawartą w tekście Halcewicza tezą, że ogromne zainteresowanie Powstaniem Warszawskim jest „nie fair” wobec innych ofiar wojny. Oczywiście środki państwa i możliwość zaangażowania się Polaków w upamiętnianie różnych wydarzeń nie są nieograniczone. Z pewnością nie jest jednak tak, że kultywując Powstanie Warszawskie, zapominamy o ofiarach wojny we wrześniu 1939 r. i innych wydarzeń z późniejszych lat.
Taki sposób myślenia kazałby również nie obchodzić szczególnie uroczyście Powstania w Getcie Warszawskim, bo byłoby to nie fair wobec wszystkich ofiar Holokaustu. Według mnie to zupełnie absurdalne. Wycofywać się ze świętowania czegoś, bo są grupy, które to zawłaszczają? To tak jakby nie upamiętniać 31 sierpnia, tylko dlatego że Jarosław Kaczyński wykorzystał ten dzień jako okazję do ataków na przeciwników, którzy rzekomo mieli stać tam „gdzie stało ZOMO”, a stałym elementem rocznicy powstania „Solidarności” są dość gorszące spory.
Istnieją bez trudu dostrzegalne negatywne skutki kultu Powstania Warszawskiego (do jego zawłaszczania przez ruchy skrajnie prawicowe i kibiców oraz infantylizacji jego historii dodać przecież trzeba tak kuriozalne decyzje, jak łączenie w czasie obchodów państwowych w apelu poległych uczestników Powstania Warszawskiego z ofiarami katastrofy smoleńskiej). Mimo to nie powinny one przesłonić faktu, że dzięki specyficznemu klimatowi w debacie publicznej od około połowy poprzedniej dekady temat Powstania Warszawskiego jest tematem żywym – bardziej niż miało to miejsce w latach poprzednich. To jest wartością samą w sobie.
Wydaje mi się, że – nie powstrzymując się od krytyki zawłaszczania Powstania – warto wspierać inicjatywy budujące mądrą i dojrzałą pamięć o nim. Prawa do tej pamięci nikt nam nie odbierze. Rezygnowanie przez ludzi o demokratycznych poglądach z hucznych obchodów rocznic Powstania Warszawskiego z powodów marszów ONR? To dopiero byłby sukces tej organizacji.