Zima 2024, nr 4

Zamów

Agent uśpiony

„Punkt Zero: Łaskawe”, reż. Janusz Opryński, Teatr Provisorium w Lublinie.

„Czy jesteście przekonani, jak byście się zachowali na moim miejscu?”. Oto baumanowski „agent uśpiony”, który nagle może obudzić się w szlachetnym – wydawałoby się – człowieku.

We wtorek 25 lipca udało mi się wreszcie obejrzeć legendarny spektakl lubelskiego Teatru Provisorium. Warszawski Teatr Dramatyczny udostępnia swoją Scenę na Woli, dzięki czemu już po raz czwarty sztuka ta grana była w stolicy.

Scenariusz spektaklu „Punkt Zero: Łaskawe” napisał reżyser Janusz Opryński na podstawie fragmentów słynnej, niemal tysiącstronicowej powieści Jonathana Littella „Łaskawe” oraz nielicznych cytatów z dwóch powieści Wasilija Grossmana: „Życie i los” i „Wszystko płynie”. Tak powstała historia Maxa Aue – inteligenta i kata w jednej osobie, niemieckiego oficera, członka elitarnej grupy nazwanej „mistrzami śmierci”, który brał czynny udział w Zagładzie Żydów.

Zbrodnia staje się zwyczajnym elementem życia „porządnych” ludzi

Oto historia wykształconego Europejczyka , który uwierzył w „sens swojej pracy”, uwierzył w sens faszyzmu i nazizmu, w sens zabijania. Oto Europejczyk, który jednocześnie prowadzi „normalne” życie, czasami namiętne i perwersyjne. No właśnie, czy na pewno „normalne”? A może tą „normalnością” próbował zagłuszyć swoje sumienie? Zakładał maskę, dzięki której myślał, że wciąż jest jeszcze „człowiekiem”, a nie zbrodniczą maszyną do zabijania innych ludzi: Żydów, Romów, homoseksualistów? Zbrodnia staje się zwyczajnym elementem życia „porządnych” ludzi, mówią o niej między sobą jak o zakupach w sklepie czy o filmie, który ostatnio widzieli w kinie.

Spektakl robi ogromne wrażenie. Szczególnie gra aktorów, ekspresyjna, „wybebeszona”, czujemy ciało aktorów i ich duszę, akceptujemy ich i odrzucamy jednocześnie. Łukasz Lewandowski, jeden z największych aktorów współczesnego teatru, w roli Maxa dochodzi do najbardziej skrywanych, najciemniejszych zakamarków ludzkiej natury.

Dla Janusza Opryńskiego inspiracją były słowa prof. Zygmunta Baumana o „uśpionym agencie” w każdym z nas: „Najbardziej przerażającą nowiną, jaką przyniosły nam Zagłada – oraz to, czego dowiedzieliśmy się o jej sprawcach – nie była myśl o tym, że mogliśmy się znaleźć na miejscu ofiar, ale świadomość tego, iż mogliśmy się znaleźć na miejscu oprawców”.

Kiedy w 2006 roku Littell opublikował swoją powieść „Łaskawe” wybuchła wokół niej wielka dyskusja, kontrowersjom nie było końca. Jedni zachwycali się wizją niespełna czterdziestoletniego pisarza, inni nie kryli oburzenia. Autor opisuje fikcyjne wspomnienia byłego oficera SS Maximiliana Aue, doktora prawa konstytucyjnego, miłośnika wielkiej muzyki klasycznej, literatury i filozofii. Oto esteta i erudyta świadomy Zagłady Żydów, który lubi Platona i Tertuliana…

Jestem w trakcie lektury dzienników Josepha Goebbelsa (opasłe trzy tomy), tego oczytanego, inteligentnego potwora; i to nie jest fikcja – minister propagandy III Rzeszy skrupulatnie, momentami przenikliwie, zapisuje wydarzenia ważne i mniej ważne, polityczne i kulturalne, robi to niemal każdego dnia. Myślę, że te dzienniki mogły inspirować Littella. Goebbels popełnił jednak samobójstwo wraz z całą rodziną, podczas gdy Max – bohater powieści „Łaskawe” – unika po wojnie kary i znajduje bezpieczny azyl za biurkiem w fabryce koronek na północy Francji.

Sumienie jednak nie daje mu spokoju. Max żyje we Francji pod zmienionym nazwiskiem, spisuje dzienniki – to co pamięta (albo co chciał zapamiętać). W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku jest starym człowiekiem, emerytowanym dyrektorem wspomnianych zakładów włókienniczych, powszechnie szanowanym obywatelem.

Max uniknął kary za swoją przeszłość, ale jednak nie zaznał spokoju

Dopiero w dzienniku ujawnia tęsknotę za ojcem, którego nie znał, swoją nienawiść do matki, swój kazirodczy związek z siostrą – bliźniaczką, swój traumatyczny pobyt w surowym internacie dla chłopców. Przemierza szlak wojenny. Na osobiste zlecenie Himmlera sporządza raporty na temat funkcjonowania obozów koncentracyjnych, formułuje propozycje zmierzające do usprawnienia „współpracy” niemieckiego przemysłu z obozami zagłady. Ten szanowany mieszkaniec francuskiego miasteczka uniknął kary za swoją przeszłość, ale jednak nie zaznał spokoju… Pozorna sielanka w której żył okazała się piekłem, bo piekłem jest brak akceptacji samego siebie do końca życia.

Postać Maxa prowokuje zarówno w powieści, jak i w sztuce Teatru Provisorium, włazi brutalnie w nasze wnętrze, narusza nasz spokój. Na początku i na końcu pada to przeszywające człowieka pytanie, którego wolelibyśmy nie słyszeć, a tym bardziej nie chcielibyśmy na nie odpowiadać: „Czy jesteście przekonani, jak byście się zachowali na moim miejscu?”. Oto baumanowski „agent uśpiony”, który nagle może obudzić się w szlachetnym – wydawałoby się – człowieku.

Nad wszystkim góruje biurokratyczna machina. Jak pisał Raul Hilberg, w przeważającej większości przypadków gorliwość biurokratów „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” nie brała się nawet z antysemityzmu. „Wypływała z profesjonalnego habitusu oraz z uogólnionego zobojętnienia. Biurokracja miała więc swój nieodzowny udział w eksterminacji europejskich Żydów” – pisał Hilberg. I ten biurokratyzm w sztuce lubelskiego teatru jest także widoczny.

Sam Littell powiedział w rozmowie, która ukazała się w „Le Débat”, że eksterminacja musiała przecież mieć budżet. „Zrozumiałem, że na wojnie niekoniecznie najciekawsi są faceci, którzy do siebie strzelają. Nawet w najgwałtowniejszych, najbardziej bezpośrednich konfliktach, zawsze są gdzieś z tyłu jakieś warstwy dyplomatyczne, administracyjne, polityczne, które działają zbiorowo, czyli trybem biurokratycznym”. Były na przykład transporty kolejowe z ludźmi przeznaczonymi do komór gazowych, a więc były także rozliczenia z dyrekcją kolei i maszynistami. I tak złączyły się w jedno:  bezpośrednia eksterminacja fizyczna w komorach gazowych z pozornie pośrednią biurokracją, bez której to wszystko nie mogłoby funkcjonować.

Opryński tak pisze o swojej pracy nad sztuką: „Tekst Littella jest wielkim materiałem dla teatru, jego niezwykła skrupulatność faktograficzna, staranność w opisywaniu zdarzeń, pobudza wyobraźnię. Posiada również niezwykłe odwołanie do tragedii greckiej – «Orestei». Widzimy rodzinę Maxa Aue w kontekście rodziny Atrydów. Historia Maxa i Uny to historia Orestesa i Elektry. To także historia przyjaciela naszego bohatera Thomasa, czyli greckiego Piladesa, tyle że jakoś po diabelsku mówiącego, a nie milczącego”.

Opryński wspomina także jak bardzo inspirująca była dla niego wystawa „Postęp i higiena” w warszawskiej Zachęcie. Zrobiła ona na reżyserze piorunujące wrażenie, szczególnie zdjęcia Leni Riefenstahl, kultowej reżyserki nazistowskich Niemiec. Rzeczywistość – według Opryńskiego – daje niebezpieczne sygnały także i dzisiaj, temat ten powraca, na przykład w postaci kultu ciała i kultu rasy.

Wesprzyj Więź

Imre Kertész w eseju „Do kogo należy Auschwitz?” opublikowanym w niemieckim „Die Zeit” pisał, że odrzuca „Listę Schindlera” Stevena Spielberga, która uważa za irytujący kicz. Pisał: „Za kicz uważam każdy utwór, którego autor nie jest w stanie – albo nie chce – zrozumieć związku pomiędzy deformacją naszego zbiorowego oraz prywatnego życia a uznaniem, że Holocaust nie wynika z natury człowieka i nie należy go włączać w krąg ludzkich doświadczeń. Za kicz uważam też stanowisko, które ogranicza Auschwitz jedynie do sprawy niemiecko-żydowskiej. Takie stanowisko głosi pogląd, że była to tylko fatalna w skutkach nieumiejętność współżycia ze sobą dwóch grup społecznych. Kiczem jest zapominanie o politycznej i psychologicznej naturze współczesnych totalitaryzmów, ograniczenie Auschwitz do kręgu ludzi, którzy go bezpośrednio doświadczyli, a nie pamięć o Auschwitz jako o doświadczeniu naszego świata”. Świata „tu teraz”.

Spektakl Teatru Provisorium rozprawia się z kiczem (symbolizowanym według węgierskiego pisarza przez film Spielberga). Rozprawia się bezwzględnie i okrutnie, odrzuca to, co Kertész nazywa „obozowym konformizmem”, „Holokaustem sentymentalnym”, odrzuca „rytualny świat języka”, który powstał, żeby było łatwiej spożyć gotowy „produkt Holokaustu”.

Wychodzimy po dwóch godzinach z teatru, które minęły „błyskawicznie” i pytamy: „To było o nas?”.

Podziel się

Wiadomość