Uwierzyłem, że prezydent zawetuje jedną albo dwie ustawy, widząc wczoraj o 21.00, że zjawił się nagle na Jasnej Górze, by wziąć udział w Apelu Jasnogórskim.
Nie uwierzycie, gdy Wam powiem, kiedy uwierzyłem, że weto jest możliwe.
Pisząc kilka dni temu komentarz „Potrzebna DudaPomoc bis”, sam w możliwość weta właściwie nie wierzyłem. Ale im dłużej trwały protesty, im bardziej się rozszerzały, im bardziej czytelnie były obywatelskie, a nie partyjne – tym bardziej zaczynałem wierzyć, że niemożliwe może stać się możliwe.
Zaś przekonania, że prezydent zawetuje jedną albo dwie ustawy, nabrałem wczoraj o 21.00, gdy… zobaczyłem, że zjawił się nagle na Jasnej Górze, by wziąć udział w Apelu Jasnogórskim.
Wizyta była całkowicie niespodziewana. Obok prezydenta nie było nawet miejscowego metropolity. Był młody biskup pomocniczy, wyraźnie niepewny i zaskoczony. Patrząc wczoraj na Andrzeja Dudę, odbierając te niewerbalne komunikaty – miałem wrażenie, że jest już po decyzji stanięcia (przynajmniej w tej sprawie, przynajmniej częściowo) wbrew stronnictwu, które wyniosło go do funkcji głowy państwa.
Mówi się, że Jasna Góra to duchowa stolica Polski. Można było w ostatnich latach mieć co do tego wątpliwości, widząc, z jak szerokimi ramionami witano tam pielgrzymki rozmaitych środowisk radykalnych. Uznajmy więc, że tym razem i z Jasnej Góry popłynęło przesłanie, że katolikiem-patriotą można być na różne sposoby.
Życzę więc Jasnej Górze, żeby była otwarta na wszystkich, nie tylko tych, co mają serce radykalnie po prawej stronie. A prezydentowi – żeby umacniał się w tej nowo uzyskanej samodzielności. Polska tego potrzebuje.