Zima 2024, nr 4

Zamów

Siewca, czyli kaznodziejska (nie)dola

Biskup William Kenney podczas kazania. Fot. Lawrance OP/Flickr/CC BY-NC 2.0

Istnieje bowiem nie tylko technika mówienia, ale także technika słuchania. Nie tylko kaznodzieja jest odpowiedzialny za skuteczność kazania, ale i słuchacz.

Jezus wylicza dzisiaj cztery typy słuchaczy: ci, którzy są jak droga, jak grunt skalisty, jak gleba ciernista i jak ziemia żyzna. Tylko ten ostatni jest słuchaczem skutecznym. Trzej pierwsi narażeni są na niepowodzenie. A to Zły – niczym ptaki na drodze – przychodzi i porywa to, co zasiane. A to nasienie słowa nie ma jak zapuścić korzenia w naszym sercu, które jest niczym skała, a na sercu kamiennym niewiele wszak wyrośnie. A to troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo niczym ciernie. A nawet ten, którego serce jest jak żyzna gleba, wcale nie gwarantuje sukcesu, jedni bowiem wydają plon stokrotny, inni sześćdziesięciokrotny, a jeszcze inni trzydziestokrotny, a są pewno też i tacy, co ledwo dziesięciokrotny plon wydadzą. Wszak słuchacz do słuchacza niepodobny, a plon zależy nie tylko od jakości ziarna, ale też od gleby.

Gleba – jak wiadomo – glebie nierówna, z czego doskonale zdawał sobie sprawę Jakub z Vitry, średniowieczny autor, skoro wyróżnił aż 120 kategorii słuchaczy! Polski autor tego samego czasu, Piotr z Miłosławia, wyróżniał tylko cztery typy. Pierwszy obejmuje tych, którzy słuchają chętnie, ale szybko popadają w grzechy, albowiem to, co jednym uchem usłyszeli, drugim wypuścili. Drugi typ to ci, którzy opowiadań i ciekawostek chętniej słuchają niż kazania. Dziś pewno byliby namiętnymi czytelnikami pudelka. Trzeci rodzaj słuchacza to ten, kto słucha słów Bożych tylko po to, by się pochwalić ich znajomością. Czwarty typ stanowią ci, którzy słuchają, by naprawić swoje życie. Tylko ci słuchają „uszami serca”.

Kiedy się słyszy takie wyliczenia typów słuchaczy, to łatwo popaść w stan bardzo dobrze opisywany wyrażeniem „Jakiego mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takiego mnie masz”. Słowa te niejednego już zwolniły z pracy nad sobą i z odpowiedzialności za siebie. Można nimi usprawiedliwić wszelką bylejakość. Bo co ja poradzę, że serce mam kamienne, trosk doczesnych bez liku, a i Zły się na mnie uwziął? Kaznodzieje średniowieczni mieli i na to odpowiedź. Do słuchania kazania należało się przygotować: glebę serca użyźnić, przekopać, kamienie wyzbierać, ciernie wykarczować. Jeden z kaznodziejów wyliczał, że konieczne są do spełnienia cztery warunki owocnego słuchania: pokora, spokój od trosk ziemskich, brak pogardy dla mówiącego, uczucia czyste i niezepsute, a umysł niezaślepiony. To oczywiste, że nie da się zostawić życia za drzwiami kościoła, ale nie znaczy to też także, że zupełnie nie da się tego serca do słuchania przysposobić.

Jedną z przeszkód w słuchaniu kazania bywa sam ksiądz, jego obraz, nasz do niego stosunek, lubienie czy nielubienie. Skąd się ono bierze? Przygotowując ostatnio artykuł o społecznym obrazie zawodu księdza, doczytałem, że niegdyś, jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku, ocena poszczególnych zawodów wiązała się bezpośrednio z oceną osób, które te zawody wykonują. Oceniało się jakiś zawód z perspektywy osobistego doświadczenia, na podstawie spotkania. Ktoś znał dobrego księdza i tą opinią obejmował cały stan kapłański (podobnie było niestety ze złą opinią). Obecnie prestiż wielu zawodów utożsamiany jest z prestiżem instytucji, którą reprezentują. Prestiż księdza jest dzisiaj w dużej mierze pochodną tego, co się pisze czy mówi o Kościele. Ksiądz jest bardziej postrzegany jako funkcjonariusz niż jako kapłan realizujący swoją sakralną funkcję pośrednika między Bogiem a ludźmi, bardziej mówi w imieniu Kościoła niż w imieniu Boga. Tak jest zresztą z innymi zawodami. To nie opinia o konkretnym sędzim, lekarzu czy policjancie kształtuje naszą opinię o zawodach, które reprezentują, ale uprzednie przekonania o służbie zdrowia, sądach i policji w ogóle. Ile to razy słyszeliśmy w rozmowach wypowiedzi typu: „Wiesz, jaka jest teraz służba zdrowia. Wiesz, kto siedzi w sądach” albo „Wiesz, jaki jest dzisiaj Kościół”. Trudno potem takie przekonanie zmienić nawet niejednym dobrym przykładem.

Wesprzyj Więź

Ale wróćmy do słuchania słowa Bożego. Kiedy się czyta średniowiecznych kaznodziejów, trudno oprzeć się wrażeniu poczucia wielkiego realizmu duszpasterskiego, jakim się odznaczali. Mieli świadomość, że skuteczność kazania, to nie tylko owoc ich krasomówczych zdolności, ale także właściwego nastawienia słuchacza i – co przecież wcale nie jest takie nieistotne – łaski Bożej. Jaki przyniesie skutek ta współpraca trzech podmiotów: kaznodziei, słuchacza i Boga – nigdy nie wiadomo. Czasami ten sceptycyzm szedł bardzo daleko. Jeden z kaznodziejów, wspomniany już Piotr z Miłosławia, cytował opinię papieża Grzegorza Wielkiego, że „Większym cudem jest nawrócenie grzesznika dzięki kazaniu niż wskrzeszenie umarłego”. A że nie znam zbyt wielu przypadków wskrzeszenia w najświeższej historii, to i nawróconych przez kazania pewno też jest niewielu. Dola kaznodziei – jak widać – wydaje się prawie beznadziejna. Nie umniejszając jednak odpowiedzialności kaznodziei za to, co mówi, trzeba – dla sprawiedliwości – upomnieć się także o odpowiedzialność słuchacza. Istnieje bowiem nie tylko technika mówienia, ale także technika słuchania, nie tylko teologia głoszenia, ale także teologia słuchania. Nie tylko kaznodzieja jest odpowiedzialny za skuteczność kazania, ale i słuchacz.

Trwają wakacje. To szczególny czas naszego życia duchowego. Zdarza się, że jesteśmy na Mszach św. w innych kościołach i słuchamy innych kaznodziejów. Dajmy im szansę, skoro swoich czasami mamy dość. Wsłuchajmy się w to, co ujawnia się poza i między słowami. Bóg – jeśli zechce – objawi się nawet „na zgliszczach składni”. Nawet z byle jakiego kazania da się znaleźć coś dla siebie, zaczepić się o słowo, frazę, obraz, myśl. Nawet jeśli się wydaje, że to bardziej ludzkie niż Boże słowo, to przecież nie jest ono głoszone bez Boga. „Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” – zapewnia nas dzisiaj Bóg przez proroka Izajasza.

Nawet dziurawe wiadro – choć wody nie doniesie – pozostaje mokre. Takim dziurawym wiadrem może być jednak nie tylko słaby kaznodzieja, ale i niechętny do słuchania słuchacz. A zadaniem księdza jest rzucać ziarno bez względu na glebę. Przecież nie wie, jakim słowem ten czy ów wierny nawróci się do Boga. Nie wie, co tamtego poruszy. Niejeden ksiądz może opowiedzieć o podziękowaniu za kazanie, które mu się wydawało beznadziejne, a – jak się okazuje – kogoś poruszyło. Kaznodzieja jest jak siewca, co nie ma pewności, czy wzejdzie rzucone ziarno, i jak rybak, który zarzuca sieci, choć nie wie, czy połów się powiedzie czy też nie. Na jego szczęście, nie wszystko od niego zależy.

Podziel się

Wiadomość