Czy rzeczywiście nasze parafialne kościoły powinny być dostępne wyłącznie „w godzinach serwisu”?
Pamiętam, jak przed laty zwiedziałem Holandię z moim przyjacielem pastorem luterańskim. Byliśmy bodajże w Utrechcie. W odróżnieniu od innych kościołów, tamtejsza katedra katolicka była zamknięta na cztery spusty. Wtedy z jego ust usłyszałem komentarz, że kościoły katolickie zawsze są w dzień pozamykane. Obruszyłem się na ten niesprawiedliwy komentarz, bo przecież znalem niejeden otwarty w ciągu dnia kościół, także w Holandii. Kiedy jednak w ostatnich dniach przejeżdżałem przez kilka miast Śląska i Małopolski, pomyślałem, że coś jednak jest na rzeczy. Prawie wszystkie kościoły – prócz oczywiście sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej – które chciałem nawiedzić, były zamknięte. A były to – dodajmy – miejscowości turystyczne. Po kilku nieudanych próbach zniechęciłem się na dobre. „Na pewno zamknięty” – mówiłem sobie w duchu i jechałem dalej.
Już wiem, co mi odpowiedzą księża proboszczowie. I zapewne mają rację, choćby jej część. Że gdybym to ja za kościół odpowiadał, za jego bezpieczeństwo i dobytek, wcale nie byłbym taki skłonny do pozostawiania kościoła otwartego na oścież od bladego świtu do głębokiej nocy. To jest zapewne uwaga, która wskazuje na istotny element problemu, ale przecież samego problemu nie usuwa. Czy rzeczywiście nasze parafialne kościoły – bo nie mówię o katedrach czy sanktuariach, które najczęściej są otwarte – powinny być dostępne wyłącznie „w godzinach serwisu”?
To prawda, że budynek kościoła służy przede wszystkim wspólnocie wierzących, aby móc tam sprawować Eucharystię, inne sakramenty, nabożeństwa. Z indywidualną modlitwą już jest nieco trudniej, bo to ona najczęściej rozbija się o drzwi kościoła a – w najlepszym razie – o szklane drzwi w przedsionku. Chyba jednak trochę zapomnieliśmy, że świątynia może także spełniać rolę ewangelizacyjną. Najbardziej spektakularny przypadek nawrócenia pod wpływem wejścia do kościoła, to niejednokrotnie opisywane zdarzenie z życie André Frossarda. Dziennikarz przyjaźnił się wówczas z katolikiem André Villeminem. Pewnego dnia, a było to 8 czerwca 1935 r., para przyjaciół postanowiła zjeść razem wspólny obiad. Po drodze zatrzymali się na Rue d’Ulm, gdzie znajdował się niewielki kościółek, w którym nieustannie trwała adoracja Najświętszego Sakramentu. Villemin wszedł na chwilę do kościoła. Gdy długo nie wracał, Frossard wszedł także i skupił swój wzrok na czymś, co znajdowało się na ołtarzu. Była to monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Ateista widział ją po raz pierwszy. Nagle Bóg stał się dla niego oczywisty.
Wiem, że to przykład nietypowy. Ani samo wejście nie było tak zupełnie przypadkowe, ani też nie było to nawiedzenie pustego kościoła, a doświadczenie obecności Boga w Najświętszym Sakramencie. Ale kościół może „mówić” także wtedy, gdy nie ma modlących się ludzi i nie ma adoracji eucharystycznej. Kościół może „mówić” ścianą, obrazem, rzeźbą, witrażem, czasami zupełnie niespodziewanym, a pozostawionym tam świadectwem wiary. Sam tego doświadczam, kiedy nawiedzam puste kościoły podczas wakacji. Czasami urzeknie mnie detal w kapitelu, czasami nietypowy wizerunek Ukrzyżowanego, czasami nieznany mi wizerunek świętego. Niejedno świadectwo takich osobistych „zachwytów” znalazło się w moich kazaniach czy wpisach na blogu. Zamknięty kościół nie pozwala już na wiele.
Przez wiele lat jeździłem na wakacyjne zastępstwo do Francji, do diecezji Châlons-en-Champagne. Na każde wakacje wydawany był przez departament turystyki regionu biuletyn „Les églises accueillantes”, czyli dosłownie „Kościoły przyjmujące”. Świątynie wpisane do folderu były obowiązkowo otwarte i dostępne dla zwiedzających. Pod moją „opieką” był jeden z takich kościołów. Lubiłem czytać wpisy z księgi umieszczonej przy świeczniku obok statui Matki Bożej. Może nie było tam spektakularnych dowodów nawrócenia, ale wiele było wpisów mówiący o ciszy, modlitwie – czasami pierwszej od lat – zachwycie czy odnalezionym spokoju. Kościół też może ewangelizować, by nie powiedzieć – nawracać. Pod warunkiem jednak, że da się do niego wejść i poddać jego urokowi.
Jeden ze średniowiecznych kaznodziejów pisał – a porównania mieli wówczas bardziej dosadne – że ci, co nie wchodzą do kościoła, lecz sterczą przed jego bramą i z daleko wpatrują się w środek, są jak pies, który zagląda przez drzwi we wnętrze kuchni. Być może brzmi dosadnie, ale czasami sam się tak czuję z nosem przylepionym do szklanych drzwi przedsionka. Papież Franciszek często mówi o pozamykanych kościołach: że to nie kościoły, a muzea. Tylko że akurat muzea są najczęściej w dzień pootwierane. Żebyśmy czasami nie musieli kiedyś robić „dni kościołów” na wzór Nocy Muzeów.
A wracając na koniec do słów mego przyjaciela o zamkniętych kościołach katolickich, muszę jednak dodać, że świątynia ewangelicka w samym centrum Pszczyny też była zamknięta. Pomyślałem, że trochę to chyba jednak słabo jak na Rok Reformacji. Czy naprawdę zamknięcie świątyń jest jedynym wyjściem? Jestem przekonany, że w każdym kościele Bóg może dotknąć łaską. Niestety, często jest tak, jak mówi Franciszek: „kościół zamknięty i klucz w kieszeni”. Obyśmy nie byli winni grzechu zaniedbania.
Dziękuję za ten głos. Mnie też dziwi (i, szczerze mówiąc, wkurza) to zamknięcie katolickich kościołów w ciągu dnia. Ludzi się boją? U mnie w mieście jest wprawdzie otarty jeden mały kościółek adoracyjny, więc nie powinnam narzekać. Ale rzadko tam wstępuję, bo mnie przygnębia wielka, ciężka krata oddzielająca prezbiterium od reszty wnętrza…
Kościoły ewangelickie w Polsce z reguły otwierane są tylko na niedzielne nabożeństwo. Tak też było do niedawna z moim kościołem Opatrzności Bożej we Wrocławiu. Teraz jest otwarty codziennie.
Niektórzy ludzie dziękują za możliwość wejścia i modlitwy. Na przykład pan, który dzień wcześniej stracił psa. Ale wielu nie chce wejść do środka, bo to kościół ewangelicki. Boją się? Trudno powiedzieć.
Pamietam jak w moim suburbiu w noc śmierci JPII wszystkie kościoły były zamknięte na głucho. Wierni stawali przed płotem.
Kościoły zamknięte, a jak już są otwarte to konfensjonały , puste bez księży,księża jeżdżą samochodami, z wiernymi spotykają się tylko raz w roku , chodząc po kolędzie, a tak przebierają się w cywilny strój,żeby nikt ich nie poznał .
Niektórzy księża minęli się z powołaniem, stają sie politykami, recenzentami, dziennikarzami, skłócają i dzielą ludzi , a nie sieją miłośc i zgodę, nie rozumieją problemów ludzi współczesnych,zapominaja, że są pasterzami potrzebnymi każdej owcy, a tak chyba i stada niedługo nie będzie, bo i pasterz zmienił profesje i nie interesuje się swoim stadem. Człowiek wierzący dzisiaj jest samotny,obcy jest nawet swojemu pasterzowi, który ma tyle spraw na głowie, tylko nie zbawienie powierzonej mu owcy
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Jest to temat ważny dla mnie. Mam 3 dzieci i rzadko czas na to, aby zaszyć się na modlitwie w kościele. Ale udaje mi się wygospodarować na to czas, bo bardzo tego potrzebuję. Jednak zawsze muszę wyjeżdżać poza swoją parafię, bo u nas nie ma możliwości wejścia do kościoła poza nabożeństwami.
Gdy byłam małą dziewczynką, bardzo dużo czasu spędzałam z babcią, która codziennie uczyła mnie, że zawsze, ale to zawsze, gdy przechodzę obok kościoła, mam tam wejść, nawet na sekundę. Bo to tak, jakby przejść obok własnego taty w środku miasta i minąć go bez słowa. I nauczyłam się tego. To niesamowite, bo te sekundy często były najpiękniejszymi chwilami dnia.
Obecnie codziennie spaceruję z moimi dziećmi i nie mam możliwości wprowadzić ich w ten zwyczaj. Co więcej, dzieci nie mają możliwości swobodnie poznać naszego parafialnego kościoła, podejść do obrazów, poprzyglądać się, poszukać swoich ulubionych miejsc.
Ostatnio powstał nowy ołtarz, wielkie złote coś, co jest kolejnym powodem zamykania kościoła. Z pewnością to są ważne miejsca w kościele. Czy jednak dostępność do miejsca modlitwy, zwłaszcza tam, gdzie jest Jezus w swoim ciele, w tabernakulum, nie powinna być priorytetem. To jest coś, co mocno buduje relację z Nim i życie powszednie parafian.
Podobne odczucia mam, gdy po Mszy świętej jestem od razu wyganiana z kościoła.. Ech