Bezpośrednio po wojnie Kościół spotkał się w Gorzowie z dużą życzliwością władz.
Dyskusja na Facebooku pod moim wpisem o „zacnym” oficerze sowieckim, którego spotkał ks. administrator Edmund Nowicki, skłoniła mnie do opisania ciągu dalszego przygód ks. Nowickiego w Gorzowie.
Może tych „zacnych” ludzi w powojennym Landsbergu było dużo więcej? Trudno jednocześnie nie postawić pytania, na ile ta „zacność” była szczera.
Ks. Nowicki w swoich wspomnieniach opisuje pierwsze spotkanie z pełnomocnikiem rządu i jednocześnie starostą – panem Kroenke oraz prezydentem miasta – panem Wysockim. Starosta, młody mężczyzna w wieku ok. 35-40 lat, powitał ks. Nowickiego dość swoiście: „No do diabła, czy to czasem nie mój biskup”? Ks. Nowicki prostował: „Jestem administratorem apostolskim”. Starosta nie przestawał wyrażać swojego zadowolenia: „Zaraz mi się widziało, psia krew. No ale to jest historyczna chwila”. Jak napisał ks. Nowicki, starosta „ucieszył się najwyraźniej”.
Dalej było jeszcze ciekawiej. Starosta zaczął rozdawać majątek hojną ręką. Natychmiast zatelefonował do kierownika Urzędu Ziemskiego i kazał wyznaczyć dla pierwszego polskiego biskupa na Ziemiach Zachodnich „majątek przynajmniej 2 tys. mórg”. Ksiądz Nowicki oponował: „Nie, panie starosto, ja nie chcę żadnego majątku”. Na co starosta zareagował w znanym już stylu: „Cicho, nie będziemy się lumpować”.
O wizycie w katedrze pisałem już w tekście „Gorzowska Notre Dame”, do którego odsyłam. Po wyjściu z katedry rządcy miasta zapytali ks. Nowickiego, co chciałby jeszcze zobaczyć, na co administrator odpowiedział, że chciałby zobaczyć, gdzie będą mieszkać księża. Starosta z prezydentem uciekli się do małego szantażu: „[…] no damy tych mieszkań, ile trzeba, ale żądamy, żeby tu biskup mieszkał w Landsbergu, nie gdzie indziej”. Ks. Nowicki, który nie zamierzał jeszcze podejmować decyzji co do miejsca urzędowania chciał – jak pisze – „nieco ostudzić ich entuzjazm” i zaczął wyliczać, że prócz mieszkania będzie potrzebował budynków na kurię czy seminarium. „Wszystko damy, o co chodzi? Zaraz pokażemy, siadajcie” – padła deklaracja i pojechali z ks. Nowickim na rekonesans.
Przy drodze na Barlinek pokazali ks. Nowickiemu kompleks kilkupiętrowych kamienic: „Proszę bardzo! To wszystko na seminarium”. Ks. administrator oponował, że to za dużo. I wtedy padło z ust starosty pytanie: „No dobrze, to ile tych kleryków ma być?”. „Około 150” – odpowiedział ks. Nowicki. „Co? – zdziwił się [starosta]. – Kleryków ma być 1000! To te wszystkie domy jeszcze nawet nie wystarczą”. Ks. Nowicki był dużo większym realistą: „Skąd 1000 kleryków? – teraz ja wpadłem w zdumienie. – Nie, te domy się nie nadają”. Trzeba było szukać innych budynków na seminarium i na dom dla biskupa.
Gospodarze miasta pokazali najpierw ks. Nowickiemu pałac, w którym jest dzisiaj siedziba Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta. Był jednak zajęty przez sowieckiego generała, „który dowodzi całym odcinkiem od Nowej Soli aż po Szczecin”. Poza tym pełnomocnik rządu zarezerwował ten budynek dla siebie. Potem pojechali na obecną ulicę 30 Stycznia. Tu zaproponowano budynek dawnej szkoły na seminarium, „skoro Ksiądz Biskup nie chce mieć tysiąca kleryków, tylko 150”. Tymczasowo był tam jeszcze szpital sowiecki. Naprzeciwko były dwie wille (bliźniaczo połączone wille Willa Maxa Bahra i Roberta Bahra). Kroenke zaproponował budynek na dom biskupa: „Myślę, że to by mogło się na biskupie mieszkanie może nadawać”. Budynek też był w tym czasie zajęty, gdyż mieszkali tam lekarz i była kuchnia szpitalna. „Ale to się da z tym komendantem generałem załatwić” – zapewnił starosta. Na tym pierwsza wizyta w Landsbergu się zakończyła. „Po tych spotkaniach obaj panowie wystarali mi się o bilet kolejowy w pociągu Sowieckiem [i] tym pociągiem wróciłem do Poznania” – kończy swą relację ks. Nowicki.
Trzeba dodać, że starosta słowa dotrzymał. Gdy ks. Nowicki przybył w Uroczystość Chrystusa Króla, aby „objąć Gorzów”, pan Kroenke już wcześniej porozumiał się z generałem sowieckimi i wojsko opuściło prawie wszystkie pomieszczenia w willi przy ul. 30 Stycznia, która zresztą do dziś ma status domu biskupiego, mimo że od 1995 r. biskupi zielonogórsko-gorzowscy mieszkają na stale i urzędują Zielonej Górze. Dzisiaj mieści się tam Instytut Biskupa Wilhelma Pluty, który rezydował tu w latach 1958-86. Seminarium ostatecznie znalazło swoją siedzibę w kamienicach naprzeciwko klasztoru kapucynów przy ul. Warszawskiej. Ks. Nowicki wspomina: „Poszedłem do pana Kroenkego i mówi: – Proszę pana, dałby mi pan te kamienice? – Dałbym – on na to i dał dwie”. To nie była ostatnia „darowizna” ze strony starosty: „[…] dzięki uprzejmości p. Kronekego uzyskałem budynek na Caritas zaraz obok rezydencji, a przy rzeczce Kłodawce, która płynie obok ogrodu przy rezydencji, dostaliśmy budynek na małe seminarium” – wspomina ks. Nowicki.
Mianowanie rektora niższego seminarium brzmi wręcz anegdotycznie. Niejaki ks. Chmielewski ze Lwowa przywiózł ze sobą dwóch wikarych, z których jeden nazywał się Wenk, a drugi – Wujda. I to do tego ks. Wujdy, który widocznie musiał na nim zrobić dobre wrażenie, ks Nowicki powiedział: „Ksiądz […] będzie rektorem małego seminarium”. Ten zapytał zdziwiony: „A co to jest?”. „Księże, ja też nie wiem dokładnie […] i nigdy małego seminarium nie widziałem. Ale niech ksiądz pojedzie do Przemyśla, do Tarnowa i przypatrzy się, jak funkcjonują takie seminaria”. Ksiądz Wujda pojechał na rekonesans, a z podróży napisał list: „Widziałem. Fajno jest”. „Dosłownie tak napisał – fajno jest” – konkluduje ks. Nowicki.
Na koniec kilka słów komentarza. Tak duża życzliwość ze strony lokalnych przedstawicieli władzy ludowej wobec Kościoła może zaskakiwać. Jak pisze Tadeusz Dzwonkowski, władze centralne od samego początku traktowały nową administrację na Ziemiach Zachodnich „jako twór przejściowy”. „Pozwolono na jej organizację, dając milczącą zgodę miejscowym starostom, wójtom i burmistrzom na faktyczne przekazywanie obiektów kościelnych.
Przez kilka pierwszych miesięcy jej funkcjonowania wspierano nawet materialnie i organizacyjnie proboszczów erygowanych parafii, przy czym większość tego wsparcia udzielali niżsi rangą przedstawiciele administracji, w większości nieświadomi zamierzeń i planów władz centralnych. Ale i w tym przypadku stopień i intensywność wsparcia były różne. W dużej mierze zależały od przynależności politycznej poszczególnych starostów i wojewodów”.
Osobista życzliwość – bo przecież byli wśród nowych władz także katolicy – mieszała się ze względami praktycznymi. „Nowi przedstawiciele władz – pisze Dzwonkowski – w stosunku do których duża cześć społeczeństwa była co najmniej nieufna, w obecności miejscowych przedstawicieli Kościoła katolickiego mogli liczyć na większą akceptację społeczną”, stąd na przykład udział ówczesnych przedstawicieli władzy w uroczystościach kościelnych. Mówiąc krótko, czasami trudno było odróżnić rzeczywistą życzliwość od cynicznej gry politycznej. Z kolei Robert Żurek uważa, że ze względu na to, iż „większość [ludności] była nastawiona antykomunistycznie”, przedstawiciele władzy „czynili demonstracyjne gesty pozornej życzliwości”. Trzeba pamiętać, że ks. Nowicki nie został przyjęty przez Bieruta, ponieważ rząd – jak oznajmiono ks. Nowickiemu – nie może uznać jego nominacji.
Od roku 1949 zaczęła się otwarta walka z Kościołem, w styczniu 1951 roku władze państwowe usunęły ks. Nowickiego z urzędu i zakazały mu przebywać na terenie administracji apostolskiej. Na następcę księża konsulatorzy wybrali ks. Tadeusza Załuczkowskiego. W wakacje roku 1961 władze państwowe przejęły budynki seminarium w Gorzowie.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że zanim do tego doszło, bezpośrednio po wojnie Kościół spotkał się w Gorzowie z dużą życzliwością władz. Czy był to – jak chcą jedni – „konstruktywny dialog między państwem a Kościołem” (Baron Joseph) czy też może jednak „intencje komunistów od początku były wrogie, tyle że pozostawały ukryte” (Robert Żurek)?
A może wiele zależało od tego, na jakiego człowieka się trafiło? Może ks. Nowicki miał w Gorzowie szczęście do dobrych ludzi? Niewiele znalazłem w internecie informacji o panu Florianie Kroenke (1909-2004), staroście gorzowskim. Był najpierw pełnomocnikiem rządu na obwód gorzowski i starostą powiatowym, a potem wicewojewodą poznańskim i szefem ekspozytury w Gorzowie. W roku 1949 został usunięty z partii i pozbawiony urzędu. Zamieszkał w Warszawie, w roku 1998 został honorowym obywatelem Gorzowa, gdzie ma swoją ulicę. Ale jak wiemy, los ulic w Gorzowie – i nie tylko – niepewny.