Wielu widzi w Bolesławie Leśmianie „bezbożnego humanistę”, ateistę bądź agnostyka. Nie był nikim takim, choć nie był też w prosty sposób teistą.
Przez wiele lat jeden z wierszy Bolesława Leśmiana pozostawał dla mnie wyzwaniem teologicznym.
Długo wyzwaniu temu nie potrafiłem sprostać i wątpię, że obecnie – gdy ponownie sięgnąłem do tego tekstu, jak również do wielu innych autora „Napoju cienistego” – zaszła w tej kwestii znacząca zmiana.
Jednak w tym wypadku przyznanie się do bezradności jest czymś innym niż odkrycie w sobie braku kompetencji do interpretowania tej, stawiającej opór teologicznym systematom, poezji. Wydaje mi się bowiem – choć może to supozycja nazbyt buńczuczna – że mogę co prawda dać komentarz do pewnych Leśmianowskich intuicji teologicznych, ale nie bardzo umiem dać odpór konsekwencjom ich przyjęcia.
Wiersz, który przed laty wzbudził mój niepokój, nosi tytuł „W czas zmartwychwstania” i myślę, że na wstępie tych rozważań warto przytoczyć go w całości:
W czas zmartwychwstania Boża moc
Trafi na opór nagłych zdarzeń.
Nie wszystko stanie się w tę noc
Według niebieskich wyobrażeń.
Są takie gardła, których zew
Umilkł w mogile – bezpowrotnie.
Jest taka krew – przelana krew,
Której nie przelał nikt – dwukrotnie.
Jest takie próchno, co już dość
Zaznało zgrozy w swym konaniu!
Jest taka dumna w ziemi kość,
Co się sprzeciwi – zmartwychwstaniu!
I cóż, że surma w niebie gra,
By nowym bytem – świat odurzyć?
Nie każdy śmiech się zbudzić da!
Nie każda łza się da powtórzyć!
Niekompletność zbawienia?
Słowa tego wiersza u chrześcijańskiego teologa budzą odruchowy niepokój i sprzeciw. Czy stworzenie może odmówić Stwórcy wskrzeszenia? Taka supozycja wystawi na próbę wiarę chrześcijan, że zbawienie całkowicie się urzeczywistnia w zmartwychwstaniu. W tym kontekście przychodzi mi od razu do głowy fragment Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian:
„Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1Kor 15,12–14).
Sęk w tym, że Leśmian nie bardzo w cytowanym powyżej wierszu samemu zmartwychwstaniu zaprzecza. Sugeruje jednak wyraźnie, że zmartwychwstanie nie musi wcale skutkować kompletnością zbawienia. Takie przypuszczenie zdaje się iść w poprzek nadziei, jaka powinna być udziałem chrześcijan, a także wyznawców judaizmu i islamu (bo trzeba pamiętać, że w tych religiach abrahamowych również obecna jest wiara w powszechne zmartwychwstanie, choć w żydowskich i muzułmańskich opowieściach o nim nie znajdujemy, rzecz jasna, motywów chrystologicznych).
Pytanie o sens śmierci i zmartwychwstania Chrystusa – a co za tym idzie także śmierci i zmartwychwstania każdego człowieka – to pierwsze i najstarsze z teologicznych pytań Kościoła. Z listów św. Pawła wiemy, że temat ten od początku budził liczne kontrowersje. Nie wszyscy potrafili w zmartwychwstanie uwierzyć. Być może głównym powodem był mający swe źródło w filozofii Platona, a powszechny w tamtym już czasie pogląd o niedoskonałości i niższości cielesności w odniesieniu do duszy (czy też ducha). Na wszelkie wątpliwości odnośnie do zmartwychwstania św. Paweł odpowiadał dobitnymi twierdzeniami:
„Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka [przyszła] śmierć, przez człowieka też [dokona się] zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć. Wszystko bowiem rzucił pod stopy Jego. Kiedy się mówi, że wszystko jest poddane, znaczy to, że z wyjątkiem Tego, który mu wszystko poddał. A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,20–28).
Ten tekst to podstawowy w Nowym Testamencie wyraz chrześcijańskiej nadziei na żywot wieczny. Zawarta jest w nim jednak dość niepokojąca sugestia: śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa są dopiero początkiem procesu, który ciągle wymaga dopełnienia. Śmierć wciąż nie została definitywnie pokonana. Dalej żyjemy w jej cieniu, zła doświadczamy (a i zło czynimy). Jednak Apostoł wyraźnie naucza, że możemy być pewni, iż kiedyś wszyscy zostaniemy „ożywieni”. Będzie to wstęp do ostatecznej walki, jaką Chrystus stoczy z największymi wrogami. Na koniec pokona śmierć i sam podda się Bogu, by mógł być On „wszystkim we wszystkich”.
To dość tajemnicza przepowiednia, która wielokrotnie wśród chrześcijan budziła dużo kontrowersji. Bo wbrew uspokajającym wypowiedziom kaznodziejów i teologów ze słów św. Pawła wynika niezbicie, że nieustannie ponad nami – a skoro cierpimy i umieramy, najpewniej też w nas samych – rozgrywa się bitwa. Jaki jest jej przebieg? Czy możemy uważać się za ofiary w tej wojnie? Czy w takiej sytuacji wolno nam wierzyć, że przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa dane nam już zostało kompletne zbawienie?
Teologowie zwykle unikają tych pytań. Nie ma się co dziwić – próby odpowiedzi na nie od starożytności często kończyły się oskarżeniami o herezję i potępieniami. Kwestie te raz po raz jednak powracają. I dziś oficjalne kościelne wykładnie Sądu Ostatecznego mogą budzić niepokój. W najnowszym Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:
„Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstaniu. Królestwo wypełni się więc nie przez historyczny triumf Kościoła zgodnie ze stopniowym rozwojem, lecz przez zwycięstwo Boga nad końcowym rozpętaniem się zła, które sprawi, że z nieba zstąpi Jego Oblubienica. Triumf Boga nad buntem zła przyjmie formę Sądu Ostatecznego po ostatnim wstrząsie kosmicznym tego świata, który przemija” (KKK 677).
I dalej jeszcze: „Chrystus Pan króluje już przez Kościół, ale jeszcze nie wszystkie rzeczy tego świata są Mu poddane. Triumf Królestwa Chrystusa nie nastąpi bez ostatniego ataku mocy zła. W dniu sądu na końcu świata Chrystus przyjdzie w chwale, aby doprowadzić do ostatecznego triumfu dobra nad złem, które w historii, jak pszenica i kąkol, rosły razem. Przychodząc na końcu czasów sądzić żywych i umarłych, chwalebny Chrystus objawi ukryte zamiary serc i odda każdemu człowiekowi w zależności od jego uczynków oraz jego przyjęcia lub odrzucenia łaski” (KKK 680–682).
Twierdzenia te zdają się więcej zakrywać, niż odsłaniać. Ich kategoryczność brzmi trochę jak zakaz wstępu do rejonów, w których toczy się walka z „mocami zła”. Najpewniej dostrzec w tym trzeba rodzaj koniecznej profilaktyki przed brakiem nadziei: Kościół ma przecież bronić powierzonego depozytu, którym jest wiara w kompletność zbawienia w Chrystusie. Pogłębiona – o ile w ogóle możliwa – refleksja nad tym, że ono wciąż wymaga dopełnienia, u wielu wierzących wywołałaby wewnętrzne zmieszanie i niepożądane wątpliwości.
Tym bardziej jednak poruszające są głosy tych, którzy do owej kościelnej profilaktyki nie chcą się stosować. Twierdzę, że Leśmian dał nam w tym względzie przekaz szczególny. Bardzo mylą się ci, którzy, jak Artur Sandauer, chcieli w tym poecie widzieć „bezbożnego humanistę”, ateistę bądź agnostyka. Nie był nikim takim, choć nie był też w prosty sposób teistą – przynajmniej nie w sensie, w jakim do teizmu odnoszą się współczesne słownikowe definicje. Wierzę, że Bóg w wierszach Leśmiana nie jest ornamentem, a poeta starał się powiedzieć w swej twórczości coś bardzo ważnego na temat zbawienia. Coś, co mocno występuje przeciw bezpiecznej teologicznej profilaktyce.
Moc i bezsiła Boga
Wiersz „W czas zmartwychwstania” to dowód na to, że Leśmian nie bardzo potrafił uwierzyć w kompletność zbawienia, która miałaby się spełnić poprzez zmartwychwstanie. W każdym razie tekst ten sugeruje, że z pewnością nie polega ono na prostym przywróceniu do życia spraw, rzeczy i istot stworzonych przez Boga. Zmartwychwstanie przedstawione jest w tym wierszu trochę jak apokatastaza, jeśli ją rozumieć jako radykalne odczynienie i powrót do egzystencji bez znamion skażenia, grzechu i cierpienia. Tymczasem poeta głosi, że „jest taka krew – przelana krew / Której nie przelał nikt – dwukrotnie”. Dodaje też: „nie każda łza się da powtórzyć”.
Jakie zatem znaczenie ma wedle Leśmiana powstanie z martwych? W cytowanym wierszu zawarte jest przypuszczenie, że podczas zmartwychwstania moc Boga trafić musi na opór, co wystawi na próbę Jego domniemaną wszechmoc. W oporze tym objawia się zatem bezsilność Stwórcy wobec Jego stworzenia.
Boża słabość względem własnego dzieła to wielki temat poezji Leśmiana i zarazem bardzo niepokojąca teologiczna intuicja. Może najpełniej ujawnia się ona w poemacie „Eliasz”. Prorok – zgodnie z biblijnym przekazem – opuścił w nim na kolistym wozie ziemię. „I odtąd już go nigdy na ziemi nie było”. Po chwili podróży w przestworzach także „Wszechświat stał mu się błędną wokół bezmogiłą”. Przemierzywszy różne rejony stworzonej rzeczywistości – symbolizowane m.in. przez planety Układu Słonecznego – zobaczywszy też jak „jęczała Nieskończoność, kół miażdżona złością, / A gwiazdy rozpaczały nad nieskończonością”, Eliasz dotarł w końcu do Boga. I usłyszał przejmujące słowa:
Chcę ci wyznać to, czego nie wyznam nikomu.
Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu!
Mogłem niegdyś przymusić nicość jeszcze młodą
Do uśmiechu w mrok inny! Mrok nie był przeszkodą…
Gdybym dał inny rozkaz, innych snów narzędzie,
Czy byłoby inaczej, niż jest i niż będzie?…
Stwórcy wyraźnie nie zadowoliło Jego dzieło. Powód był jeden: (za)istnienie stworzenia polegało na powołaniu go do życia. Był to jednak tylko, jak się dowiedział Eliasz w leśmianowskim poemacie, jedna z możliwości. Bóg tak bowiem dalej tłumaczył się przed prorokiem:
Życiem tworzył! Tak, właśnie! Nieodparte życie!
Na gwiazdach, na dnie jezior, na pagórów szczycie,
W lwich paszczękach, w kłach wężów i w snu pozawzroczach,
W jamach krecich, w łzach ludzkich, i w wargach i w oczach,
Nawet w miazgach padliny, w tumanach bez treści
Jeszcze coś się mocuje, krząta i szeleści!
Cóżem jeszcze mógł czynić? Jaką wybrać drogę?
To – wszystko. Twór skończony. Nic nad to nie mogę.
Na czym jednak polega niedoskonałość życia? Dlaczego Bóg skarży się Eliaszowi na ten, zdawałoby się, najważniejszy z przymiotów, jakie mógł nadać swemu stworzeniu? W szkicu o metafizyce leśmianowskiej Władysław Stróżewski napisał, że życie w wierszach Leśmiana to tylko: „[…] «najmocniejszy» sposób istnienia: zakłada realność bytu, jego autonomię i samowystarczalność. Taki byt może być tylko tworem Boga. Ale i jego wszechmoc zdaje się ograniczona, a może i wybór nietrafny: mógł stworzyć byt inny, wedle innego wzoru, innej idei. Urzeczywistnić inną możliwość. Teraz jednak, skoro już się stało, nawet Bóg jest bezsilny: bezsilny – podkreślmy – wobec spełnionego i realnego istnienia. Jeszcze inaczej: to istnienie, w swej realności, ogranicza wszechmoc Boga, mimo że przez nie zostało stworzone! Bóg uzależnia się od swego stworzenia przez sam fakt swojego zaistnienia. Dokonanie się czegoś istniejącego jest – wskutek zaistnienia właśnie – nieodwołalne! Jeśliby nawet miało zostać unicestwione, pozostanie faktem, że stało się – i że, wskutek tego, był czas, kiedy Bóg musiał się z nim liczyć, brać je pod uwagę. Stworzenie może budzić troskę i współczucie, może wywoływać żal, że jest takie, a nie inne, a kto wie czy nie nawet zazdrość, gdy się okaże, że jakąś jego namiastkę wytworzy czy wyśni sobie ktoś inny – nie może być jednak Bogu obojętne”[1].
Skoro jednak Bóg jest bezsilny wobec „spełnionego i realnego istnienia” nic dziwnego, że „w czas zmartwychwstania Boża moc / trafi na opór nagłych zdarzeń”. Niedoskonałe stworzenie od początku jest „tworem skończonym”. Dlaczego zatem w zbawieniu dokonywanym przez Boga – przyznającego się, że „nic nadto nie może” – miałoby ono osiągnąć doskonałość?
Sam jestem – samiustek
Świadectw Boskiej bezsiły można znaleźć u Leśmiana sporo. Bóg bywa nawet czasem tak słaby, że potrzebuje pomocy człowieka. Ofiarowują Mu ją tytułowi bohaterowie poematu „Dwaj Macieje”. Mężczyźni po ciężkiej walce z potworem Czmurem zdobyli zaklęte ziele nieśmiertelności. Nie mogli go jednak spożyć, gdyż potwór zmiażdżył im szczęki. W drodze powrotnej do domu spotykają słabego, szlochającego Boga – zwanego przez Leśmiana „Płaczybogiem”. I postanawiają mu oddać ciężko zdobyty skarb. Jeden z Maciejów zwraca się do Boga następującymi słowami:
Weź to ziele na wszelki w niebiosach przypadek…
… Wiem, że cierpisz niekiedy – i ja czasem cierpię.
A nuż się nieśmiertelność w niebiosach wyczerpie!
Chociaż trwoga to – płonna, lecz myśl niebezwiedna:
Pewniejsze dwie wieczności, niźli wieczność – jedna.
Dość Ci, Boże, źdźbło małe tego ziela spożyć,
By do drugiej wieczności bez uszczerbku dożyć.
Kto zasłużył na ziele – niech się nim odświeży.
Bogu się nieśmiertelność – nam się Bóg należy.
Bóg nie tylko zatem cierpi. On może również umrzeć. Przyjmując podarek od Maciejów, oznajmia im:
Nic nigdzie nie posiadam, sam jestem – samiustek
Wpośród ziemskiej niedoli i zaziemskich pustek.
Trzeba płacz mój na ślepo, z całych sił uwierzyć,
By chcieć ze mną żyć razem albo razem – nie żyć.
Miłosierni Macieje umierają, ale to samo spotkać może Boga. Srebroń, bohater wiersza pod tym samym tytułem, wyznaje otwarcie, że wie, iż „Bóg to — łza i zamieć!”. Koda tego tekstu jest prawdziwie nietzscheańska – śmierć Boga to pewnik:
I szepce Srebroń w dal znikomą:
— „Nie samym światłem mrok się żywi —
Wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi,
Lecz po co srebrnieć? — Nie wiadomo…
Nim śmierć w źdźbło mroku przeistoczy
Pomysł mych łez — i zarys ducha —
Niech mi gwiazdami spyla oczy
Nicości złota rozsypucha!” —
I gdy tak mówi — nicość właśnie
Kłami połyska — zła i szczera —
I jeszcze jedna gwiazda gaśnie —
I jeszcze jeden Bóg umiera.
Bogów-Stwórców może być zatem wielu. Łączy ich szczególna wspólnota losu: doświadczają śmierci, co jest najpoważniejszym argumentem na brak wszechmocy. Mnogość boskich istot nie wyklucza przy tym boskiej jedyności. Zakładam – inaczej niż wielu uczonych komentatorów leśmianowskich wierszy – że takie przedstawienie ma swoją przyczynę nie tylko w rozbujałej wyobraźni poety. Teolog może przyjąć bowiem, że u Leśmiana – niczym na przykład w wielu starożytnych tekstach gnostyckich – boskość przejawia się na różne sposoby w zależności od eonu, w którym się ukazuje (przez „eon” trzeba tu rozumieć nie tylko wiek bądź epokę, ale i rodzaj boskiego przejawu lub boskiej postaci – istoty, która w sposób dla siebie odpowiedni ukazuje się na danym szczeblu wszechświata)[2]. Takim eonem jest również świat uznawany przez nas za realny – empiryczna rzeczywistość, hic et nunc, dostępna dla nas zmysłami i umysłem.
Leśmian zdaje się jednak opowiadać nam również o innych eonach, z którymi kontakt ma cała galeria dziwacznych – przynajmniej z naszego punktu widzenia – postaci, takich jak: Srebroń, Dusiołek czy Znikomek. Pojawia się też w tej poezji intuicja, że eony mogą się wzajemnie przenikać. Dzięki temu w naszym świecie mamy więc dostęp do objawień wywodzących się z innych porządków. Być może dlatego boskość i sama postać Boga ukazują się nam w sposób niejednoznaczny. Zdarza się, że doświadczamy boskiej wszechmocy (lub przynajmniej jej iluzji). Zdarza się też jednak, że doświadczamy boskiego umierania. Ta niejednoznaczność w poezji Leśmiana często dochodzi do głosu. Z perspektywy naszego świata Bóg nie przypadkiem, jak tłumaczy Władysław Stróżewski: „Niekiedy jest bliski i poufały względem swych – często niezbyt udanych – stworzeń, kiedy indziej występuje w majestacie stwórcy, wszechmocnego i wszechwiedzącego. Jego związek ze światem nie ma jednak nic ani z panteizmu, ani z panenteizmu: to nie świat jest Bogiem albo «częścią» Boga, lecz raczej Bóg jest «częścią» świata. A jako jego «część» właśnie dzieli jego losy, a nawet ułomności”[3].
Nasz świat wedle Leśmiana z pewnością nie jest najlepszym z możliwych. Przede wszystkim dlatego, że naznaczony jest śmiercią. Wydaje się, że mógł go stworzyć tylko albo Bóg bezsilny, niewszechmocny albo zły demiurg, o którym z upodobaniem rozprawiali starożytni gnostycy. Do niewątpliwie okrutnego Boga zwraca się umierający w wierszu „Pogrzeb”:
Słyszę, jak deszcz po liściach coraz gęściej pluska.
Tak mnie nuży zwłok moich w zaświaty wywózka
Na kołach, co się kręcą, choć nie wiedzą drogi!…
Dla mnie już tylko – mroki i mroków rozłogi!
Boże, czemuś dał duszę, co snu musi żebrać –
I życie, które można tak łatwo odebrać?
I czemuś mnie z takiego utworzył marliwa,
Że mnie w tę obcą ciemność byle noc porywa?
Czemu nieśmiertelniejesz na moim pogrzebie?
Czemuś zabił mnie jadem, co nie truje ciebie?
Czemu nuży mnie zwłok mych w zaświaty wywózka,
A deszcz po żywych liściach coraz gęściej pluska?…
Wedle Leśmiana zatem Bóg nie zawsze okazuje się odporny na „jad” śmierci. Nasz świat i inne eony mogą się obyć bez żyjącego Boga (i to jeśli ufnie założymy, że nie jest On – w swym pożądanym przez nas miłosierdziu i dobroci – tylko fałszywą maską jakiegoś złośliwego demiurga)[4].
Boskiej śmierci i triumfu zanimalizowanej nicości „złej i szczerej” doświadczył, jak przeczytaliśmy, Srebroń. Podobne doświadczenie stało się udziałem niekochanej przez nikogo bohaterki wiersza „Jadwiga”, do której wystąpił z miłosnymi awansami –„zwilgotniałym pyskiem czynny” – czerw. Kobieta przyjmuje je ochoczo, nie zważając na to, że robak stopniowo w pieszczotach pożera jej ciało. W końcu zwraca się do swego nienasyconego kochanka z dramatyczną prośbą:
— „Powiedz, czerwiu, czy Bóg widział moje męki, moje żale?
I czy jest On w niebiosach, czy też nie ma go wcale?” —
A on zadarł pysk ku niebu i mackami wzruszył dwiema
I pokazał na migi, że go nie ma, bo — nie ma!
Więc ku snowi wieczystemu uchyliła nieco czoła
I spojrzała w zaświaty, a tam nicość dokoła!
A tam — nicość, rozścierwiona od padołów aż do wyżyn!
I tańcował, i śmiał się biały szkielet Jadwiżyn…
Czerw (czyżby była to jedna z postaci gnostyckiego złego demiurga bądź przynajmniej jakiegoś wysłannika tegoż?) okazuje się zatem zwiastunem niemiłej nowiny: Boga nie ma, a w zaświatach króluje nicość. Ta kategoria w poezji Leśmiana daleka jest od jednoznaczności. Ona także – niczym Bóg – ma różne postaci i atrybuty. Zdarza się, że jest integralnym elementem (naszego) świata. Odsłania się w miejscach po istniejących wcześniej bytach. Ale, jak konstatuje Stróżewski, „[…] poezja Leśmiana zdaje się zakładać jeszcze inną nicość – tę, która przeciwstawia się, jednak nie na zasadzie przeciwieństwa – całokształtowi istnienia, radykalnie z nim sprzeczna, lecz jakby istocząca się poza jego obrębem. Jeśli poprzednie odmiany nicości określić by można jako immanentne bytowi, tę wypadałoby nazwać nicością transcendentną”[5].
„Nicość transcendentna” nie ma żadnego związku z bytem. Nie powinna być zatem rozumiana jako jego „brak”[6]. Takiej nicości w naszym świecie doświadczamy w śmierci. To doświadczenie może mieć zresztą moc wyzwalającą. Umierając, wychodzimy z okowów eonu, w którym doświadczamy Boga słabego, który nie może nas wspomóc, albo też Boga okrutnego, który – jak w cytowanym powyżej wierszu „Pogrzeb” – „nieśmiertelnieje” wraz ze zgonem człowieka. Taką możliwość wynikającą z poezji Leśmiana zdaje się widzieć Cezary Rowiński: „Śmierć stawia człowieka w obliczu negacji jego jednostkowego istnienia i jednocześnie otwiera mu perspektywę na nicość. Ale nicość rysuje się nie jako bezpośrednie zagrożenie jego jednostkowego istnienia, lecz jako możliwość unicestwienia bytu jako całości. Dopóki jest byt, nicość będzie dla człowieka absolutną niemożliwością. Istnieje możliwość przejścia od niebytu do istnienia, z nicości nie ma już powrotu. Nicość byłaby więc alternatywą dla bytu, niebyt, otchłań zaś alternatywą dla będącego w bycie, dla tego, co istnieje”[7].
Mogło być inaczej
Leśmianowski Eliasz, przemierzając (niczym w gnostyckich apokryfach) kolejne eony, natrafił wreszcie na władającego jednym z nich – „wszechświatem” – Boga. Stwórca, który przyznał się do swej słabości względem stworzenia, bardzo pragnie zatrzymać się u siebie proroka. Ten jednak mocno się przeciw temu buntuje, wyrzucając ostro Bogu, że mógł wszystko lepiej urządzić:
Tak, mogło być inaczej ! Słowa śmiesznie złote
Dla zbłagania ciemności! Chcę iść w tę Innotę,
Chcę być tam, gdzieś nie bywał! Chcę walczyć sam na sam!
Niech czuję, że zwyciężam, lub wiem, że wygasam!
Chcę wzburzoną swobodą przekroczyć mą dolę!
Puść mię tam – w bezbożyznę! Puść – na wolną wolę!
Postroń wszystko, co było! Nie poskąp mi lotu!
Już – z Tobą!… Już – bez Ciebie!… Nie żądaj powrotu!
I wyzwolenie od Boga istotnie następuje. Jego panowanie, jak się okazuje, ma wytyczone granice. Eon, zwany „wszechświatem”, wyraźnie jest ograniczony. Są domeny, nad którymi Stwórca nie sprawuje władzy. I nie ma też do nich dostępu. Eliasz wyrywa się ze sfery rządzonej przez Boga:
Wolny, Bogu zbyteczny – sam teraz popłynął
Wyżej i niebezpieczniej w ten zmierzch ponadniebny!
Gdzie już nie ma stworzenia i Bóg – niepotrzebny!
Wszechświat skończył się… w oczach, niby gwiazd utrata,
Utkwiła mu ta nagła skończoność wszechświata.
Zmógł się z lotem ostatnią swych pragnień bezsiłą.
I odtąd już go nigdy w wszechświecie nie było.
Eliasz wybrał się do Boga z naszego świata. Dotarł na „tamten” świat, ale pojął, że tam właśnie mógłby zostać przez Boga zniewolony. Kim zatem jest Stwórca, który nie pragnie dla stworzenia wolności? Z jakiego powodu jej nie pragnie? A może jest tylko kimś, kto przybiera maskę Boga, by władać lub przynajmniej nie trwać w samotności? A może to ktoś, kto tylko nazywa siebie „Bogiem”? Z relacji Leśmiana wiemy tylko, że Eliasz chce się od takiego „Boga” uwolnić. I udaje mu się to. Czyniąc się wolnym i „Bogu zbytecznym”, trafia do „nie-tamtego” świata:
I spełniło się:.. Eliasz czuł przez jedną chwilę,
Że spełniło się właśnie… I czuł tylko tyle…
Pochłonęła go drętwa i pilna Ciszyzna.
Wiedział, że Bóg – daleko – że nic mu nie wyzna.
Dreszcz lęku w nim zanikał raz jeszcze – raz jeszcze –
I wstrząsnęły nim obce ciału przeciwdreszcze.
Czekał, do jakich mroków pierś chętną dołoni?
Dłoń wyciągnął w niewiedzę… Lecz minął czas dłoni!
Rozwarł oczy… Czas oczu minął niepochwytnie!
Już nie było błękitu, więc trwał bezbłękitnie.
Dróg nie było, więc drogi na pewno nie zmylił,
I z wozu gasnącego w bezświat się wychylił,
By stwierdzić jasnowidztwem ostatniego tchnienia
Możliwość innej jawy, niż jawa Istnienia!
W „nie-tamtym” świecie nie występuje już w żadnym kształcie to, co Bóg (lub ktoś, kto przybrał jego maskę) ofiarował swemu stworzeniu – istnienie. Tymczasem chrześcijanie chcą wierzyć, że zmartwychwstanie jest początkiem istnienia lepszego, „chwalebnego”, w którym jednak – przez ciało – zachowujemy pamięć o świecie, w którym przyszło nam żyć do zgonu. A może Niedziela zmartwychwstania to tylko zwodzący nas sen – pisze Leśmian w wierszu „Za grobem”:
Z zaprószoną wspomnieniami źrenicą
Cień zmarłego, co drętwotę pokonał,
Mknie pośmiertnie urojoną ulicą,
Aby wśnić się w dom, gdzie mieszkał i skonał.
W rozwiewisku zagrobowej pokrzywy
Dziwaczeje pleśniejąca Niedziela…
Szukam brata, który nie był szczęśliwy!
Szukam siostry, co nie znała wesela!
Cienie, cienie! Darmo w mroku was gonię!
Pustkę tylko chwytam dłońmi obiema…
Więc nie wszyscy tu się znajdą po zgonie?
Więc są tacy, których nie ma, bo nie ma?
Czytam te słowa i czuję, jak ciarki przebiegają mi po plecach. Są tacy, których nie znajdziemy po śmierci? Czy dotrą oni tam, gdzie leśmianowski Eliasz? Czy uwolnić się od cierpień można dopiero poza „jawą Istnienia”[8], a więc również poza zmartwychwstaniem?
Nierozstrzygnięcie
Paweł Różewicz (bratanek Tadeusza) wspominał, że spotkał Jerzego Nowosielskiego niedługo przed tym, nim ów (na wiele lat – aż do swej śmierci w 2011 r.) zamilkł. Usłyszał wtedy – od tego, który był, jak sądzę, nie tylko jednym z wybitniejszych polskich malarzy, ale i teologów – „Wiesz co, Pawełku, boję się śmierci, ale jeszcze bardziej boję się tego, co jest po śmierci. Tam może być jeszcze gorzej niż tu”[9].
Myślę, że Nowosielski raczej nie bał się piekła. Być może lękał się, że upragnione zbawienie może okazać się niekompletne. Między Chrystusem a „Zwierzchnościami, Mocami, Władzami” na tamtym i w naszym świecie toczy się wciąż nierozstrzygnięta walka. Czy możemy doświadczać skutków tego nierozstrzygnięcia po śmierci? Czy wyczekiwany przez chrześcijan Sąd Ostateczny będzie od owej walki uwolnieniem? A może zmartwychwstanie wydarza się tylko w jednym z eonów, z którym nie ma nic wspólnego „Bóg najprawdziwszy”. Wielokrotnie taką możliwość przyjmowali przecież cenieni przez malarza gnostycy.[10] Leśmian w swej poezji przekazał nam chyba podobne świadectwo.
Czy to znaczy, że nie mamy szans, by spotkać się z „Bogiem najprawdziwszym”[11]? U Leśmiana pojawia się przypuszczenie, że jednak przez takiego Boga nie jesteśmy całkowicie opuszczeni. Oto jeszcze jeden przejmujący wiersz:
Boże, pełen w niebie chwały,
A na krzyżu – pomamiały –
Gdzieś się skrywał i gdzieś bywał,
Żem Cię nigdy nie widywał?
Wiem, że w moich klęsk czeluści
Moc mnie Twoja nie opuści!
Czyli razem trwamy dzielnie,
Czy też każdy z nas oddzielnie.
Mów, co czynisz w tej godzinie,
Kiedy dusza moja ginie?
Czy łzę ronisz potajemną,
Czy też giniesz razem ze mną?
Moc Boga (i to Boga, który jest na krzyżu) nas nie opuści, choćbyśmy mieli ginąć (tzn. przechodzić do jawy „innej niż jawa Istnienia”) z Nim – słabym i nie-wszechmocnym. Leśmian mimo wszystko zaleca nam trwanie albo przynajmniej próbę trwania przy takim Bogu. Może jest bowiem i tak, że sam ów Bóg czeka na zmartwychwstanie. Pisze poeta w wierszu „W przeddzień zmartwychwstania”:
W przeddzień swego zmartwychwstania, w przeddzień żywota
Bóg, leżąc w mogile, żmudne liczy chwile,
A przykuła go do ziemi ciała ciężkota.
Śmierć mu w oczy wieje, a on samotnieje.
[…]
I śnią mu się nasze twarze, niby niczyje,
Ręce nasze krwawe i lewe i prawe –
I to życie, co po śmierci nie wie, gdzie żyje,
Jeno szuka siebie po własnym pogrzebie.
Mówmy wobec jego zgonu
To, co mówi dzwon do dzwonu
Późnym wieczorem.
Nie zakłóćmy snu bożego, bożej niemoty!
Któż Boga obudzi pierwszy spośród ludzi?
Kto rozepnie w jego cieniu swoje namioty?
Cień się jego szerzy w bezbrzeż po bezbrzeży,
A my stójmy zwartym kołem
I śnijmy się Bogu społem,
Póki czas jeszcze.
Bardzo smucą mnie te słowa. Jestem bowiem pewien, że żaden teolog takiego Boga z takiego śmiertelnego snu nie obudzi. Wielce jest za to prawdopodobne, że w śnieniu o nas Bogu teologowie niestety mocno przeszkadzają.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2017
[1] W. Stróżewski, „Metafizyka Leśmiana”, w: tenże, „Istnienie i sens”, Kraków 2005, s. 208-245; s. 236.
[2] Por. K. Rudolph, „Gnoza”, tł. G. Sowiński, Kraków 1995, s. 63, 73n.
[3] W. Stróżewski, „Metafizyka Leśmiana”, dz. cyt., s. 220.
[4] Tematu tego nie mogę niestety tu rozwinąć. Szczególnie ciekawe wydaje mi się skonfrontowanie poezji Leśmiana z jej intuicją Boga jako maski złego demiurga z Tischnerowskim ujęciem zła jako „zjawy nie z tego świata” – zob. J. Tischner, „Zło metafizyczne czyli wejrzenie w otchłań”, w: „Znak” 1993, nr 3, s. 13-28.
[5] W. Stróżewski, „Metafizyka Leśmiana”, dz. cyt., s. 228.
[6] Stróżewski w swym szkicu przywołuje rozróżnienie rodzajów przeciwstawień ze średniowiecznego dzieła przypisywanego św. Tomaszowi z Akwinu (jego autorem był jednak najpewniej Tomasz Suton) De quatuor oppositis. Są to: sprzeczność (contradictio), brak (privatio), przeciwieństwo (contrarietas) i tzw. przeciwstawienie relatywne (oppositio relativa). Zdaniem Stróżewskiego klasyfikacja ta przystaje do różnych rodzajów negatywności występujących w poezji Leśmiana. Zob. „Metafizyka Leśmiana”, dz. cyt., s. 223.
[7] C. Rowiński, „Człowiek i świat w poezji Leśmiana”, dz. cyt., s. 155.
[8] Warto zauważyć, że Srebroń nazwany został przez Leśmiana „niepoprawnym Istnieniowcem”. Nie dane jest mu zatem wyjść – tak samo jak wielu podobnym mu postaciom z leśmianowskich wierszy – poza „jawę Istnienia”.
[9] Słowa te cytuje Krystyna Czerni w swojej biografii malarza – zob. K. Czerni, „Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego”, Kraków 2011, s. 405.
[10] Taką koncepcję odnaleźć można choćby w apokryficznej „Ewangelii Filipa” – na ten temat zob. K. Rudolph, „Gnoza”, dz. cyt., s. 61-62.
[11] Niektórzy gnostycy zarzucali chrześcijanom, że Boga nazywają „Ojcem”, gdy tymczasem nazwa ta, podobnie, jak „syn”, „duch święty”, „zmartwychwstanie” odnosi się do rzeczywistości w pełni skończonych. Zamiast o „Ojcu” lepiej już mówić o „Przedojcu”, by choć trochę oddać sprawiedliwość „Bogu prawdy” – zob. K. Rudolph, „Gnoza”, dz. cyt., s. 62-63n.
Tę „bezsilność” Stwórcy wobec swojego stworzenia – wypada pamiętać, ustanowił Ostateczny Tryumfator. Zmartwychwstanie jako wejście w przeistoczenie, nie zaś jako powrót do natury skorygowanej. Przecież również wszechstworzenia są czasową emenacją Kreatora o niemożebnej eksmisji poza Jego aurę. Czy tak to odbierał Leśmian, czy tak inny teologant. Z pewnością u Boga jest dużo inaczej. Skoro Bóg jest wieczny, to nicości nigdy nie ma.