Elementy stroju liturgicznego mogą dziś oznaczać coś innego niż dawniej. Ale niech przynajmniej oznaczają cokolwiek!
Podczas targów Sacroexpo 2017 w Kielcach odbyły się pokazy mody liturgicznej, na których zaprezentowano oryginalne ornaty autorstwa ks. Marka Wójcika. Film z pokazu jest dostępny w internecie.
Oto istotny element liturgii, jakim są szaty liturgiczne, został wyrwany z naturalnego środowiska i poddany obcym sobie kryteriom – ornaty zostały wyjęte z przestrzeni sakralnej i przeniesione na wybieg.
Autor przyznał, że są to ornaty z każdego okresu jego fascynacji. Jak rozumiem, fascynacji estetycznych. Nie twierdzę, że oto estetyka wyparła teologię, ale coś jest na rzeczy. Ostatecznie bowiem szata liturgiczna musi „mówić”, a nie tylko upiększać. Wyrażać wiarę Kościoła, a nie estetyczną fascynację autora.
Inność czy podobieństwo?
Jedno z istotnych pytań dotyczących sztuki sakralnej, w tym także szat liturgicznych, ale też wszelkiej aktywności pastoralnej Kościoła, to pytanie o relację formy kościelnego działania do świata: czy Kościół ma być w swym działaniu „podobny” do świata czy też zasadniczo inny, „niepodobny”? Czy między Kościołem a światem ma dominować wrażenie continuum – estetycznej ciągłości czy raczej zasadniczej inności? Ma się Kościół odróżniać czy upodabniać?
To bardzo istotne pytanie dotyczy kształtu liturgii, sztuki kościelnej, muzyki liturgicznej czy budownictwa sakralnego. Jak wiemy, odpowiedzi na to pytanie bywają różne. Niektóre tendencje posoborowe – u nas mało aktywne – wychodziły z założenia, że Kościół należy maksymalnie zbliżyć do świata, w związku z czym postulowano sprawowanie Mszy św. w cywilnym ubiorze (stuła na marynarkę), na zwykłym stole i w codziennych naczyniach. Ostatecznie zwyciężyło jednak przekonanie, że ryt Mszy św., który jest przeniesieniem poza codzienność, domaga się „pozacodziennych” środków wyrazu, także stroju czy naczyń liturgicznych. Nie znaczy to, że dążenie do estetycznego upodobnienia zupełnie zanikło.
Przyjmijmy jednak, że liturgia jako przestrzeń święta winna się wyrażać językiem zasadniczo innym niż świat, że przekraczając drzwi świątyni, uczestnik liturgii winien – także poprzez znak szaty liturgicznej – odnieść wrażenie, że wkroczył w „inny świat”, który domaga się innego języka znaków niż codzienność. Jak daleko jednak ma ta inność sięgać? Czego ma dotyczyć? Czy liturgia – jak chcą niektórzy – musi być koniecznie sprawowana „w starych dekoracjach”, a więc także w szatach historycznych, aby była postrzegana jako „inna”?
Nagranie z tego pokazu prowokuje skrajne emocje: od zachwytu nad artystyczną oryginalnością zamysłu projektanta po zdecydowane odrzucenie. Jedni zarzucają autorowi, że wpuszcza kicz do Kościoła, inni – że bezkrytycznie hołduje nowoczesności, wprowadzając kroje, kolory czy ornamentykę obcą tradycji liturgicznej.
Mówiąc inaczej, to według niektórych przykład tego, że światowość – przed którym tak bardzo przestrzegają zarówno Benedykt XVI, jak i Franciszek – wkrada się do Kościoła. Że już nawet nie chodzi o znalezienie owego estetycznego continuum, ale że jest to po prostu przejecie „wzoru z tego świata”. Czy da się wytyczyć granice?
Każda muzyka dawna była kiedyś współczesna
Każda liturgia w pewnym sensie przenosi nas w „inny czas”, zgodnie z koncepcją Mircea Eliadego. Illud tempus – „ów czas”, w którym dzieje się liturgia, to czas święty, czas inny, czas anamnetyczny, który czyni obecnym wspominane podczas Mszy św. wydarzenia zbawcze. To, co uderza, kiedy się uczestniczy w tzw. starej Mszy (w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego), to wrażenie, że przenosi nas ona w „inny czas”, ale przede wszystkim w znaczeniu historycznym. Czy jednak „inność historyczna” to „inność teologiczna”? Estetyka, którą posługuje się stara liturgia, nie jest przecież ani „pozaczasowa”, ani „ponadczasowa”, ale jest to estetyka z określonej epoki historycznej.
Przyglądając się samemu ornatowi, można zauważyć, że dominuje tutaj tzw. ornat rzymski, skrzypcowy, którego powstanie datuje się właśnie na okres soboru trydenckiego (wiek XVI), a rozkwit estetyczny na barok. Nie miejsce tutaj, by szczegółowo przedstawiać genezę i historię przekształcania się ornatu, ale dość powiedzieć, że wywodzi się on z szaty świeckiej – paenuli, wierzchniej opończy bez rękawów z otworem na głowę. Z czasem ornat coraz bardziej odróżniał się od stroju świeckiego, a jego krój ewoluował – mówiąc w skrócie – od ornatu stożkowego (gotyckiego) do skrzypiec (rzymskiego).
Ornaty zmieniały się zgodnie z trendami w modzie
Kolejne etapy przemian tej szaty pokazują jednak ważny aspekt. Otóż ornaty zmieniały się zgodnie z aktualnie panującymi ogólnymi trendami w modzie. Zmiany te zachowywały estetyczną łączność ze stylistyką kolejnej epoki. Liturgia nie była przecież sprawowana w estetycznej, by nie powiedzieć – modowej próżni. Ornaty czasów romańskich były inne od gotyckich, a te od nowożytnych, bo inna też była moda.
Znamienne jest to, że na jednym z blogów poświęconych liturgii, a ściśle – szatom liturgicznym, jego autor napisał tak: „Warto zatem zauważyć, że szaty, które z naszego punktu widzenia są szatami «przedsoborowymi», kiedyś były «posoborowe» – wówczas nowoczesne, idące z duchem czasu i przekonujące swym bogactwem i pięknem”.
Jak słusznie powiedział pewien krytyk muzyczny (choć już nie pamiętam, który), „każda muzyka dawna była kiedyś współczesną”. Tak samo należy powiedzieć, że każdy „dawny” element stroju liturgicznego, czy – szerzej – liturgii, kiedyś był współczesny i ewokował estetyczne trendy tamtego czasu, a być może był nawet awangardą.
Opowieść papieskiej kapy
Chcemy czy nie chcemy, estetyka liturgii, tak jak estetyka architektury sakralnej, siłą rzeczy oddaje „ducha epoki”. I jest to naturalny proces i oczywista zależność. Nie da się – moim zdaniem – udowodnić, że któraś stylistyka: romańska, gotycka, barokowa czy modernistyczna lepiej oddaje sens chrześcijańskiej wiary niż jakakolwiek inna, choć wiemy, że takie poglądy istnieją.
Jak w książce „Kościoły naszych czasów. Dziedzictwo i perspektywy notuje” Henryk Nadrowski, „tradycja romańska i gotycka zaważyły na myśleniu zarówno architektów, jak i duchownych. […] Utrwaliło się przekonanie […] o sakralności konkretnych stylów, i to stylów sprzed wieków” (s. 46). To zwłaszcza romanizm i gotyk odbierane są jako style modlitewne, ale trudno zapomnieć o sztuce barokowej, która szczególnie sprzyjała pobożności eucharystycznej. Takie przekonanie obecne było na początku wieku XX, tak – jak się wydaje – jest też w dużej mierze na początku wieku XXI.
Jeśli każda epoka kształtowała swoją własną estetykę liturgiczną, to dlaczego mamy zabronić, by własną estetykę ukształtowała także współczesność? Prawdą jest, że każda szata liturgiczna „ma swoją opowieść”. Na sugestię rozmówców, że „plastikowy ornat też ma swoją opowieść…”, Paweł Milcarek odpowiada w książce „Według Boga czy według świata?”: „Taką, jak opowieść kapy, którą miał na sobie bł. Jan Paweł II, otwierając Drzwi Święte w roku 2000. Plastikowy, straszny wytwór, który wykonano specjalnie, żeby unaocznić naszą epokę. To też była pewna opowieść. Dość przygnębiająca, przynajmniej dla mnie” (s. 110).
Nie wiem, co było przygnębiającego w tej mieniącej się kolorami kapie. Trudno mi też powiedzieć, czy rzeczywiście jej estetyka właściwie oddała naszą epokę, ale – jak rozumiem – jej projektanci świadomie sięgnęli po nowoczesność. To miał być Wielki Jubileusz Chrześcijaństwa, dlaczego bardziej adekwatna miała by być kapa – dla przykładu – XVI-wieczna od współczesnej?
Owszem, istotnym wymiarem religii jest jej ciągłość i tradycja, ale drugim – równie istotnym – jest jej zdolność wbudowywania się w przyszłość, co ojcowie soborowi nazywali aggiornamento. Kard. Joseph Ratzinger w „Nowej pieśni dla Pana” pisał: „Liturgia wrasta w coraz to nową współczesność i musi też stale pozostawiać za sobą współczesność, która staje się przeszłością, aby to, co istotne, jawiło się jako nowe i pełne mocy. […] Ten, kto sądzi, że może wybierać tylko między starym a nowym, już wszedł na błędną drogę” (s. 207).
Nie wszystko, co stare jest dobre, a co nowe – złe. I odwrotnie. W poszukiwaniach stylistyki liturgicznej trzeba wyjść poza tę prostą alternatywę.
Od estetyki do pobożności
Owa postulowana inność liturgii nie musi oznaczać totalnej inności stylistycznej, która dokonywałaby się poprzez historyczne nawiązania. Nikt mnie nie przekona, że warunkiem doświadczenia liturgicznego sacrum są gipiury, alby z koronką do pasa czy atłasowe rękawiczki. Mówiąc inaczej, „inność teologiczna” nie musi być sygnalizowana przez „inność estetyczną” rozumianą jako historyzm. Inność ta nie wyklucza – moim zdaniem – istnienia stylistycznego i estetycznego continuum między tym, co dzieje się w świątyni, a tym, co dzisiaj jest poza nią. Myślę, że wierny, który przekraczał progi świątyni jeszcze w wieku XVIII, nie odczuwał takiego stylistycznego pęknięcia, jakie jest naszym udziałem, gdy wkraczamy do dawnej przestrzeni liturgicznej, gdzie jeszcze (znów?) „Msza po staremu się odprawia”.
Kościół wieku XIX niestety nie nawiązał już dialogu z rodzącą się nową kulturą
Kościół wieku XIX niestety nie nawiązał już dialogu z rodzącą się nową kulturą. Podobnie jak to było ze stylami w architekturze, gdzie królował historyzm (styl neoromański, neogotycki, neobarokowy), tak samo ku przeszłości zwrócili się twórcy strojów liturgicznych. „Szaty liturgiczne średniowiecza i czasów nowożytnych nierzadko zachwycają misternością wykonania i artystyczną doskonałością. Z nostalgią spoglądali na nie twórcy dziewiętnastowieczni, próbujący odtwarzać dawne wzory i kroje, kierując się przy prawdą historyczną lub własną fantazją” – czytamy w blogu o modzie kościelnej.
Jaki był tego skutek? W „Ostatnich rozmowach” Benedykt XVI przyznaje: „Wszyscy – wtedy było to w modzie – żywiliśmy pewną pogardę dla XIX stulecia, chodzi o neogotyk i kiczowate posągi świętych, a dalej także o ciasną i nieco kiczowatą pobożność i nadmierną sentymentalność” (s. 100).
Estetyka i pobożność nie idą różnymi drogami. Dzisiaj estetyka strojów liturgicznych, podobnie zresztą jak architektura sakralna, stoi w rozkroku pomiędzy nawiązaniami do historii i tradycji a trendami modernistycznymi obecnymi w kulturze. I ze względu na ten rozkrok i pomieszanie jest często – przyznajmy to – nijaka.
Liturgiczna haute couture
Zaniechanie stosowania stylistycznego kanonu w projektowaniu strojów liturgicznych prowadzi do dowolności i dawania upustu własnej fantazji. Do tego dochodzi także zatracenie zmysłu symbolicznego nie tylko u wiernych, ale także u twórców i projektantów (a także użytkowników) tych szat.
Raz jeszcze wrócę do Milcarka, który zauważa: „na tylnej części ornatu kapłan miał zwykle krzyż Chrystusowy. Wszyscy patrzyli na ten krzyż: uczestniczyli przecież w ofierze. Ofiarnik zbliżał się do miejsca ofiary: z Chrystusem ofiarowaliśmy się, stojąc pod krzyżem. A kiedy ksiądz odwracał się do ludzi, miał Baranka paschalnego na piersiach: ofiara w sposób symboliczny przedstawiała się jeszcze mocniej. A w innym układzie, kiedy się odwracał, miał na piersi Zmartwychwstałego. […] Była to opowieść, hagada” (s. 110).
Tak było. Ale tak – niestety – bardzo często już nie jest.
Zdarza się, że nasze współczesne stroje liturgiczne nie opowiadają już żadnej hagady, nie odwołują się do symboliki religijnej, ograniczając się do geometrycznych ornamentów. Nie mówią nic albo mówią niewiele, co gorsza – także dla tych, którzy je noszą.
Niestety, do tej liturgicznej amnezji przyczynił się sam Kościół, który już od swoich duchownych nie wymaga, by przy nakładaniu szat odmawiali modlitwy (po polsku czy po łacinie), które nieustannie uświadamiały bogatą symbolikę.
Dowolność w projektowaniu szat liturgicznych wynika z nieznajomości ich znaczenia i symboliki. Prócz trendów w modzie, trzeba by jeszcze postudiować choćby „Święte obrzędy Kościoła” Amalariusza z Metzu, który alegoryzuje każdy element stroju liturgicznego. Czy ktoś wie, że kapłańska stuła „sięga do kolan, które są przyzwyczajone do zginania ze względu na pokorę”, a „dalmatyka ma otwory poniżej ramion, ponieważ diakon chce naśladować Chrystusa, którego bok został przebity włócznią”? Oczywiście, ta symbolika to nie objawienie ani element depositum fidei. Dzisiaj elementy stroju liturgicznego mogą oznaczać coś innego, ale niech oznaczają cokolwiek! Trudno jednak, by współczesny twórca mody kościelnej kierował się tylko pytaniem: skrócić czy wydłużyć?
„Wszystkie te ornaty, które tutaj były pokazane, to są ornaty do odprawiania Mszy św. To nie są eksponaty. W każdym z tych ornatów odprawiłem Mszę św.” – deklaruje ich autor. Moda wybiegowa – jak wiadomo dzieli się na haute couture i prêt-à-porter. W dużym skrócie można powiedzieć, że ta pierwsza idzie w kierunku artystycznej kreacji, ta druga – przeznaczona jest do noszenia. Przyznaję, że nie przyglądałem się dokładnie każdemu z prezentowanych ornatów. Ten osąd pozostawiam każdemu. A kryterium jest jedno: ornat – jak każdy element liturgii – winien wyrażać kanon wiary Kościoła, a nie (wyłącznie, przede wszystkim?) estetyczne fascynacje autora.
Na moje oko, to bardziej kreacja, liturgiczna haute couture niż prêt-à-porter – moda, którą można by bez zastrzeżeń przenieść wprost z wybiegu do prezbiterium.
Plusem tej kolekcji jest fakt, że nie ma w niej ornatów w kolorze złotym. Złotem kipi niemal każdy odpust w Polsce, w wiejskiej parafii i w największych sanktuariach. Są stragany i złote ornaty – jest odpust. Złoty nie jest kolorem liturgicznym, a powszechnie twierdzi się, że „zastępuje” każdy kolor.