Dlaczego przychodzą do nas? Jedna z matek powiedziała: „Oczekujemy od Caritas, że naszym dzieciom będzie przekazywana nie tylko wiedza, ale i wartości”. Pytałem wtedy: „Ale Pani wie, że Caritas to część Kościoła katolickiego?”.
Debata publiczna dotycząca uchodźców rozgrywa się między dwoma biegunami. Na jednym mamy do czynienia z absolutnym odrzuceniem możliwości udzielenia im pomocy, na drugim naiwną wiarę w kolorowy świat multi-kulti. Od razu przyznaję, że daleko mi do każdego z tych biegunów. Od prawie trzydziestu lat mogę na żywo obserwować w Niemczech, jak funkcjonuje model wielokulturowy.
Znam rosnące poczucie wyobcowania, kiedy w sklepach zakupy robi coraz więcej kobiet ubranych w czador, nikab czy burkę, a ulice mojego osiedla przepełnione są miejscami, do których wyłączny dostęp mają mężczyźni z obcego mi kręgu kulturowego. Wiem też, że coraz większa obecność tych mężczyzn wpływa na poczucie bezpieczeństwa przeciętnej Polki czy Niemki. I wreszcie przyznaję, że najpóźniej od zamachu na berlińskim jarmarku świątecznym jadąc tutejszym metrem, rozglądam się czujnie, kto do niego wsiada i z jakim bagażem.
Mimo to… Nie potrafię o uchodźcach powiedzieć, że to terroryści, gorsza rasa, bydło, ciapaci. W uszach brzmią mi słowa Chrystusa „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 40,45). Poszkodowanego w wypadku człowieka nie pytamy wpierw, czy ma ubezpieczenie zdrowotne i jakiej jest narodowości, ale udzielamy mu jak najszybciej pierwszej pomocy. Tu w Berlinie poznałem ludzi, którzy tej pomocy potrzebują. Nie chcą oni być utożsamiani z bydłem czy terrorystami. Tak jak ja, kiedy prawie trzydzieści lat temu przyjechałem do Niemiec, nie chciałem być utożsamiany z „polskimi złodziejami”.
Takiej konkretnej pomocy udziela uchodźcom Kościół katolicki w Niemczech. Można dyskutować, czy robi to dobrze i bezinteresownie, czy też po to, żeby polepszyć swój wizerunek. Ja chciałem sprawdzić, jak to robi. Poniżej zapis rozmowy, którą 26 maja 2017 roku w berlińskim studiu COSMO radio po polsku przeprowadziłem z Piotrem Bocianem, szefem działu Migracja i Integracja tamtejszej Caritas.
Tomasz Kycia: Jak możemy sobie wyobrazić konkretnie pomoc dla uchodźców w archidiecezji berlińskiej? Uchodźcy pukają do drzwi plebanii?
Piotr Bocian: To jest złożony problem. Uchodźcy pukają tam, gdzie mają nadzieję na znalezienie pomocy. Ale profesjonalne poradnictwo dla nich organizuje berlińska Caritas. Jako część Kościoła katolickiego Caritas zajmuje się profesjonalnym poradnictwem, natomiast nie ukrywam, że ostatnio bardzo ważną instytucją są parafie. Nie mają one tego profesjonalnego zaplecza, ale próbują z wolontariuszami i z własnej inicjatywy pomóc uchodźcom. To są czasem zapotrzebowania, które można bardzo szybko zaspokoić. Jest to często krótka informacja, gdzie się udać, by coś załatwić, z kim porozmawiać itp. A czasami są to rzeczy, które trwają dosyć długo.
Rozumiem, że do samego biura Caritas uchodźcy nie przybywają?
– Centrala naszej berlińskiej Caritas mieści się w dzielnicy Wedding. Stamtąd próbujemy organizować całą sieć naszych placówek na terenie całej archidiecezji, czyli w Berlinie, Brandenburgii i Mecklemburgii – Pomorzu Przednim. W ostatnich latach próbujemy organizować tzw. Caritas-Centra, gdzie są skumulowane nasze poradnictwa i oferty nie tylko dla uchodźców, ale w ogóle ludzi w potrzebie. W Berlinie działa 7 takich placówek Caritas, w których mogą oni otrzymać profesjonalną pomoc.
Ale jak taka konkretna pomoc wygląda? Co konkretnie Caritas proponuje uchodźcom?
– Przede wszystkim są to porady. Zwracają się do nas ludzie z podstawowym pytaniem, gdzie mogę się przespać, w co mogę się ubrać, co mogę zjeść. Czyli podstawowe sprawy humanitarne. Caritas ma swoje magazyny z ubraniami, tam wysyłamy tych ludzi, by mogli się ubrać. W innych placówkach mogą oni dostać coś do jedzenia czy rozwiązać inne problemy. Kwestią noclegu zajmuje się berliński senat. Każdy, kto przyjeżdża do Niemiec, ma zagwarantowany nocleg. Ale my próbujemy tych ludzi jeszcze dodatkowo wspierać. Na przykład mamy placówkę dla osób bardzo chorych, które potrzebują opieki 24 godziny na dobę i które nie powinny mieszkać w zwykłym ośrodku dla uchodźców.
Ale czy dobrze zrozumiałem, berlińska Caritas nie relokuje po parafiach? Nie dzwonicie na daną parafię i nie pytacie, czy może ona przyjąć na przykład dwie rodziny?
– Nie, tak to nie przebiega. W sumie każdy z uchodźców ma już jakieś miejsce do spania. Pytanie jest tylko, czy ono wystarcza. Kościół katolicki, ale i Kościoły ewangelickie w Niemczech wzięły sobie do serca słowa papieża Franciszka, który apelował, by każda parafia przyjęła przynajmniej jedną rodzinę uchodźców. My to próbujemy robić również z tego względu, że warunki w ośrodkach dla uchodźców nie są aż takie fantastyczne i na pewno nie służą dalszej integracji tych ludzi. Uchodźcy w tych ośrodkach są dosyć samotni, często zdesperowani. To nie jest optymalna forma mieszkania.
No tak, pewnie nikt nie chciałby nocować w salach gimnastycznych czy na placu namiotowym. Ale wróćmy do tej konkretnej pomocy. Co z takimi ofertami jak kursy języka niemieckiego, pomoc w znalezieniu miejsca w szkole czy przedszkolu? Czy tym się też zajmuje Caritas?
– To nie jest albo-albo. Zawsze próbujemy pomóc na różnych płaszczyznach. Akurat Caritas w Berlinie ma bardzo duży wpływ na politykę, a senat berliński często jest nam wdzięczny za wskazanie nowych rozwiązań problemów. Wspomniane przez Pana kursy językowe są organizowane i finansowane przez państwo niemieckie, bo to państwo odpowiedzialne jest za integrację. My jako Caritas oczywiście wspieramy takie działania, ale takich kursów nie oferujemy. Naszym zadaniem jest raczej opiekowanie się uchodźcami czy w ogóle migrantami przed, w czasie i po tych kursach. My im w tym procesie towarzyszymy. Na przykład staramy się pomóc matce wychowującej samotnie dziecko, która chce wziąć udział w takim kursie, ale nie ma co zrobić z dzieckiem.
A jakimi problemami żyją uchodźcy w Berlinie?
– To zależy od ludzi. Każdy ma inne problemy i zależy, w którym momencie się do nas zwraca. Zaraz po przyjeździe są to te podstawowe problemy, czyli gdzie mogę spać, co mogę zjeść i w co się ubrać. Później dochodzi język, praca, ale głównie kwestie biurokratyczne. Uchodźcy często nie rozumieją, na czym polega procedura związana z wnioskiem o azyl. W Caritas mamy odpowiednią sekcję prawną, w której można zasięgnąć odpowiednich porad z tym związanych.
A pracownicy berlińskiej Caritas mówią po arabsku? Bo wiemy już, że mówią po polsku (śmiech).
– Niektórzy tak. My w Caritas nie rozróżniamy, czy ktoś jest uchodźcą z Syrii, Wietnamu czy Mali. Oczywiście język zawsze jest jakąś barierą, natomiast dla pracownika Caritas ważna jest pewna interkulturalna kompetencja i wrażliwość na problemy przybyszów. I to jest moim zdaniem największym atutem pracownika Caritas w sprawach migracyjnych. Natomiast wracając do języka, oczywiście język angielski jest w tych poradach językiem podstawowym, ale oczywiście pracujemy też z tłumaczami.
Czy napływ uchodźców z takich krajów jak Syria jest szansą dla Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa w Niemczech? Z jednej strony słychać krytykę, że nie wolno tych ludzi nawracać, inni twierdzą, że misyjność to część tożsamości Kościoła katolickiego i powinien on uchodźcom głosić Dobrą Nowinę. Jakie jest Pana zdanie i doświadczenia berlińskiej Caritas w tej kwestii?
– Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, by odpowiedzieć na tak złożone pytanie. Podam pewien przykład, który może zastąpi moją odpowiedź: kilka lat temu zorganizowaliśmy korepetycje dla migrantów. Zauważyliśmy bowiem, że w wielu szkołach, nie tylko państwowych, ale i katolickich dzieci i młodzież z rodzin uchodźców jakoś sobie nie dają rady. Oni bardzo chcą się uczyć i szybko się uczą, ale nie mają wsparcia swoich rodziców. Wiadomo, że rodzice nie rozmawiają ze sobą po niemiecku, albo nie na tyle, by dzieciom wszystko wytłumaczyć. Oni przede wszystkim nie znają tutejszego systemu szkolnictwa. Postanowiliśmy więc zrobić korepetycje.
Zawsze dziwiłem się, że do Caritas przychodzi dużo ludzi z Turcji czy z krajów arabskich. Do tego stopnia, że mieliśmy długie listy oczekujących. I kiedy prowadziliśmy z rodzicami rozmowy, pytając, jakie są ich oczekiwania, zapytałem, dlaczego przychodzą akurat do nas. Przecież są tu w Berlinie inne instytucje, które z Kościołem nie mają nic wspólnego, a lepiej znają mentalność krajów arabskich. Jedna z matek nie tylko bardzo mnie zaskoczyła, ale i bardzo umotywowała w tym, co robimy. Powiedziała „bo my oczekujemy od Caritas, że naszym dzieciom będzie przekazywana nie tylko sama informacja i wiedza, ale również inne wartości”. Pytałem wtedy „ale Pani wie, że Caritas to część Kościoła katolickiego?”, bo dla muzułmanów może to być czasem problemem. I słyszałem często odpowiedź „nam to jest obojętne”.
A zdarzyło się już w berlińskiej Caritas, że jakiś muzułmanin przeszedł na chrześcijaństwo i trzeba było mu tym bardziej pomóc, bo groziła mu deportacja, a w jego kraju pochodzenia byłby on jeszcze bardziej prześladowany?
– Takie przypadki zdarzają się dosyć często. Oczywiście pomagamy tym ludziom.
W ostatnich dwóch latach część osób, które wyrażały swoje lęki wobec uchodźców, chyba nie do końca została usłyszana, bardzo szybko będąc kojarzona ze środowiskami prawicowymi, z Alternatywą dla Niemiec (AfD) i PEGiDĄ. Ale ich lęki istnieją. Czy spotykacie się z zarzutami, że pomagacie w Caritas ludziom, którzy tej pomocy potrzebują, ale być może wśród nich pomagacie też potencjalnym terrorystom?
– Tak, spotykamy się z takimi zarzutami. To również temat bardzo złożony i nie sposób go w kilka minut tu w studiu wyczerpać. Oczywiście nie możemy lęku ignorować. Lęk jest wskaźnikiem, że coś trzeba zmienić, trzeba się danemu problemowi przyjrzeć. Uważam, że w tej chwili lęk został zinstrumentalizowany w społeczeństwie i przez polityków. Wielu ludzi wybiera Alternatywę dla Niemiec w proteście przeciwko aktualnemu rządowi, ale i dlatego, że ich strach w tej partii znalazł jakieś miejsce, został skanalizowany.
Natomiast warto sobie uświadomić jeszcze inny aspekt. To, co się działo w Niemczech przez ostatnie dwa lata, to nie jest żaden nowy fenomen. W latach dziewięćdziesiątych tu w Niemczech, tu w Berlinie przeżywaliśmy to samo i w sumie wszystko się powtarza. W latach dziewięćdziesiątych mieliśmy tę samą ilość migrantów i przesiedleńców z Polski i krajów byłego Związku Radzieckiego. Teraz po dwudziestu kilku latach można powiedzieć, że integracja się udała. Ale integracja potrzebuje czasu. Ja nie znam osobiście ludzi, którzy wtedy przyjechali razem z nami z Polski i dziś nie mieliby pracy, nie byliby częścią tego społeczeństwa.
Ale dochodzą tu oczywiście kolejne aspekty, jak kwestia osób z obcego kręgu kulturowego itd. Nie zdążymy w dzisiejszej audycji o tym wszystkim porozmawiać. Ale chciałbym na koniec zapytać o motywację Pana pracy. Pomaga Pan przybyszom w Berlinie, ponieważ sam doświadczył Pan kiedyś konkretnej pomocy, przybywając z terenów Śląska opolskiego do Berlina? Skąd ta motywacja, by pomagać uchodźcom?
– (cisza…) z wiary? To chyba nie przypadek, że wylądowałem w Caritas. Ponad wszystkimi ofertami naszej placówki jeszcze ważniejszym jest, dlaczego my to w ogóle robimy. Jako katolik uważam, że to nasz chrześcijański obowiązek.
Przeczytaj też: Zabiją Cię, Panie