Auschwitz – jeśli ma być zapamiętane – potrzebuje ludzkich twarzy. Ludzkich historii. Ludzi dokładnie takich samych, jak my.
Auschwitz to temat trudny, temat który staramy się trzymać poza naszą świadomością. Kojarzy się ze stosami butów, walizek i kubków, transportami na rampie w Birkenau, komorami gazowymi i krematorium. Kojarzy się przede wszystkim z Zagładą, to znaczy planową eksterminacją przede wszystkim Żydów. Nic dziwnego, że ludzie – jeśli zaczyna do nich ta wiedza docierać – się przed nią bronią. Nie przyjmują do wiadomości.
Moje spotkanie z Auschwitz zaczęło się od spotkania z żywym człowiekiem. Z kobietą, która przeżyła 3 miesiące w bunkrze bloku śmierci. Pani Wanda Sawkiewicz żyje do dziś, ma ponad 90 lat. A zaraz potem: z ludźmi, którzy przetrwali w jej pamięci. Zygmuntem Noskiem, maturzystą z Jarosławia. Mietkiem Borkiem, lakiernikiem z Sanoka. Jurkiem Kowalewskim, którego matka była majorem Wojska Polskiego, i który przez Wandę w grypsach do matki przekazywał do Warszawy raporty Pileckiego. Jankiem Olszyńskim, chłopakiem ze Śląska, aresztowanym z całą rodziną… Moją świadomość zasiedliły tłumy ludzi. Żywych ludzi, potrafiącym kochać i nienawidzić, bać się i żartować. Ludzi podejmujących dramatyczne, ale wolne decyzje.
Za nimi poszli kolejni, wspominani przez współwięźniów w spisywanych po wojnie relacjach. Muzealne archiwum ma ich tomy, starannie spiętych i skatalogowanych… Wystawę w Muzeum obejrzałam dużo później, mając już w oczach obraz kolejnych bloków i odnalezione miejsca wszystkich wydarzeń, o których czytałam.
Tu było Bekleidungskammer. Tu stała 17-latka przywieziona z więzienia w Mysłowicach, o nieznanym dziś imieniu. Tu zobaczył ją po raz pierwszy Genek Obojski, 20-letni wówczas chłopak z Warszawy. Stał gdzieś tutaj, przy wejściu do bloku 20. To tutaj „trafiła go” miłość, zakończona natychmiast i tragicznie, bo może kilka godzin później na własne oczy oglądał jej egzekucję pod Ścianą Śmierci. Genek Obojski pracował w obozie jako nosiciel zwłok. Niektórzy wymieniają go jako numer 5. Pileckiego. Czy faktycznie był członkiem pierwszej stworzonej w obozie „piątki”?
Tu Mietek Borek w czapce na sznurku spuszczał Wandzie przez okno do celi ziemniaka… W Wigilię roku 1942. Obok jest mur, chodził reflektor… Jakim cudem mu się udało? To przez to okno rozmawiali o gwiazdach. Betonowa zasłona nie pozwalała widzieć ich zbyt wiele. Trzy. Jedną dla niej, drugą dla niego, trzecią dla nich obojga…
Ścianę Śmierci rozebrano, dziś stoi replika. Ale w tym samym miejscu. Obok po prawej stronie leżała sterta piachu. W styczniu 1943 roku był mróz, musieli go rozbijać, zanim użyli do podsypywania… bo przecież inaczej pryskająca krew mogłaby ochlapać mundury esesmanów. W celi 19, drugie okno od końca, siedziało kilku robotników cywilnych, aresztowanych w najgłupszy z możliwych powodów. Liczyli strzały. Wyszli po trzech tygodniach, złożyli relację, jest w muzealnym archiwum.
W tym samym bunkrze bloku 11, w celi pod schodami, odbyły się pierwsze próby z cyklonem B. Do testów wykorzystano radzieckich jeńców. Zapewne użyto zbyt mało gazu, bo w celi bez okna umierali kilka dni.
To na tych ulicach obozowych stali na apelu. Tak, na ulicach, placu apelowego, tego z rysunków, przecież nie ma. Został zabudowany w początkach obozu. Stali piątkami, tak jak weszli przez bramę, na środku ulicy. Tak długo, aż zgodził się stan ciał. Żywych i martwych.
Wystawa w Muzeum pokazuje dowody rzeczowe. Nie da się z niej zobaczyć ludzi. Są zdjęcia na ścianach, ale nic o nich nie wiemy. Wszystkie wydają się takie same. Szłam przez korytarze i czułam się tak, jakbym przechodziła wzdłuż stojących na apelu… W innym bloku trafiłam na szereg pasiaków na wieszakach. Nawet nie manekinów. Kolumna bezgłowych więźniów-wieszaków. Miałam ochotę krzyczeć: oddajcie im twarze. To nie były cienie, kukły, bezwolne manekiny. To byli żywi ludzie!
Nawet Pilecki w swoim raporcie wspomina, że kilka dni był w szoku
Żywymi ludźmi byli także ci z rampy w Birkenau. Po podróży bydlęcym wagonem, po wyrzuceniu na zewnątrz byli w szoku. Widok, który mogli zobaczyć… Dziś w Birkenau są puste miejsca po budynkach. Kiedyś były baraki, baraki, baraki… I ludzie w czymś, co normalnemu człowiekowi chyba najbardziej przypominało pidżamę. Trzeba o tym pamiętać, gdy pytamy o reakcję. Nawet Pilecki w swoim raporcie wspomina, że kilka dni był w szoku, dopiero po kilku dniach poczuł gniew i chęć walki. Oni – w większości – tego czasu nie mieli…
Ich droga kończyła się najpierw w Białym Domku, później powstały profesjonalne „fabryki śmierci”. W jednym budynku komora gazowa i krematorium, żeby nie trzeba było daleko nosić ciał. Przepustowość pięciu krematoriów (razem z pierwszym, w Auschwitz I, jedynym które dziś można zobaczyć) wynosiła „razem przy 24-godz. nieprzerwanej pracy dziennie 4756 osób”. To cytat z niemieckiego dokumentu. Oficjalne wyliczenie.
Palili po kilka ciał razem. Dwie kobiety i jeden mężczyzna, bo kobiety mają więcej tłuszczu, który wspomaga proces spalania. I tak było mało, obok krematorium piątego działały doły spaleniskowe. Zostało kilka zdjęć, z narażeniem życia zrobionych przez członków Sonderkommando. Na tych zdjęciach są ludzie. Upokorzeni. Rozebrani do naga. Okłamani. Na chwilę przed śmiercią. Ludzie.
I także ludzie zdobyli się w tym koszmarze na to, by dostarczyć aparat, by stanąć w drzwiach, by zrobić zdjęcie, by je dalej przekazać…
W Birkenau jest pomnik, ale tylko jeden budynek nadaje się na muzeum. To dawna łaźnia. Przechodzili przez nią ci, którzy mieli szansę żyć. W środku są dziś fotografie. Nie, nie obozowe. Rodzinne. Świąteczne. Ślubne. Całych rodzin. Dzieci. Niemowląt. Dopiero wtedy widać, co się tam stało. Ruina mówi niewiele, jeśli ktoś o niej nie opowie. Ziemia, choć czasem jeszcze oddaje kości, nie krzyczy…
Dobrze, że kolejne ekspozycje w Muzeum są już inne. To, co można od kilku lat zobaczyć w bloku 27 w Auschwitz I, multimedialna opowieść o Zagładzie, poraża. Po przejściu tego bloku nikt już chyba nie będzie w stanie lekceważąco podchodzić do tego, co się tam wydarzyło. Nie wiem, ile osób tam zagląda. To nie jest wystawa główna. Nie jest też jakoś szczególnie oznakowana…
Auschwitz – jeśli ma być zapamiętane – potrzebuje ludzkich twarzy. Ludzkich historii. Ludzi dokładnie takich samych, jak my. Ludzi, którzy mieli swoje życie wcześniej – i mieli je, jeśli dano im tę możliwość, także w obozie. Ludzi, którzy walczyli o każdy dzień i którzy potrafili śpiewać „Stoi komin murowany, ale my go wykiwamy”. Ludzi.
Tylko ludzi można zapamiętać. I tylko uświadomienie sobie, że nic ich nie różniło od nas, woła o to, by nigdy nikt więcej nie musiał przeżywać nawet ułamka z tego doświadczenia. Bez twarzy Auschwitz pozostanie tylko historią.
Oby tylko historią.