My, Polacy, straciliśmy w patriarsze Huzarze wypróbowanego przyjaciela, dla którego pojednanie Polaków i Ukraińców było jednym z priorytetów pasterskiej posługi.
Nie ma po stronie kościelnej bardziej zasłużonego człowieka dla dialogu polsko-ukraińskiego niż zmarły 31 maja kardynał Lubomyr Huzar, wieloletni zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego.
Nie byłoby historycznej, wspólnej deklaracji Kościołów rzymsko- i greckokatolickiego w Polsce i na Ukrainie, podpisanej cztery lata temu w Warszawie w przededniu zbrodni wołyńskiej, gdyby nie ogromne zaangażowanie władyki Huzara w proces pojednania naszych narodów.
Wspomniany dokument podpisywał jego następca, abp kijowsko-halicki Światosław Szewczuk, jednak kard. Huzar może być uznawany za ojca tej deklaracji. W pierwszym dziesięcioleciu trzeciego tysiąclecia nie było bowiem wydarzenia w kościelnym (i nie tylko) dialogu polsko-ukraińskim, w którym nie wystąpiłby jako jeden z głównych aktorów.
Szczególnie duży rezonans wywołały jego słowa, wypowiedziane 27 czerwca 2001 roku przed liturgią z Janem Pawłem II we Lwowie. Kard. Huzar powiedział wówczas: „W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Aby nie ciążyła na nas straszliwa przeszłość i nie zatruwała naszego życia, chętnie przebaczamy tym, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas”.
Jakże te słowa pięknie harmonizowały z apelem Jana Pawła II, wygłoszonym dzień wcześniej w tym samym miejscu: „Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy gotowi będą stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”.
Władyka Huzar miał po stronie polskiej, rzymskokatolickiej godnego partnera w osobie kard. Józefa Glempa. Razem z nim 30 maja 2004 roku udał się na Lednicę, gdzie wobec tysięcy młodych deklarował: „prosimy o wasze przebaczenie i jesteśmy gotowi przebaczyć wszystko to, czego doświadczyliśmy”.
Rok wcześniej kard. Huzar był głównym sygnatariuszem listu biskupów metropolii kijowsko-halickiej do braci i sióstr sąsiadujących ze sobą narodów ukraińskiego i polskiego. Znalazły się tam takie m.in. słowa: „Prawdą jest, że nas krzywdzono. Lecz prawdą jest także i to, że myśmy krzywdzili. Wyznanie tych dwóch aspektów prawdy przywróci nam wewnętrzną wolność i historia przestanie być ostrym kamieniem, który trzymamy za pazuchą, aby uderzyć nim w naszego bliźniego”.
Do historii przeszedł też udział kard. Huzara razem lwowskim metropolitą łacińskim kard. Marianem Jaworskim w otwarciu i poświęceniu Cmentarza Orląt we Lwowie. W uroczystości tej 24 czerwca 2005 roku uczestniczyli prezydenci Polski i Ukrainy: Aleksander Kwaśniewski i Wiktor Juszczenko.
Przez grekokatolików, podobnie jak jego poprzednicy-kardynałowie: Josyf Slipyj i Myrosław Iwan Lubaczywśkyj, nazywany był patriarchą. Tego tytułu, który silnie forsował kard. Slipyj, nigdy oficjalnie nie uznała Stolica Apostolska, aby nie zadrażniać relacji z Kościołem Prawosławnym, zwłaszcza z Patriarchatem Moskiewskim. Tytuł ten jest jednak używany w liturgii bizantyjsko-ukraińskiej oraz wszedł do obiegu medialnego, o czym świadczyły informacje „o śmierci patriarchy Lubomyra Huzara”.
Zachowałem w pamięci kilka osobistych wspomnień o władyce. 10 czerwca 1999 roku w sanktuarium unitów podlaskich w Pratulinie zapytałem go, jak można interpretować fakt, że na unickim do niedawna Podlasiu nie ma już dzisiaj unitów. Spojrzał na mnie spod grubych szkieł i powiedział; „Widocznie formy praktykowania wiary, do których się tak przywiązujemy, choć istotne, nie są jednak najważniejsze”. To mówił człowiek, który nie stracił swojej ukraińskiej i greckokatolickiej tożsamości żyjąc w diasporze, na zlaicyzowanym Zachodzie. Ba, był tam zakonnikiem.
Zawsze chętnie rozmawiał z dziennikarzami, nie dzielił ich na „swoich” i „obcych”. Pamiętam, jak zaczepiłem Kardynała tuż przed wspomnianą liturgią 26 czerwca 2001 roku we Lwowie, prosząc o wypowiedź. Zaraz otoczył nas wianuszek dziennikarzy, a władyka Huzar, nie zdradzając żadnych oznak niecierpliwości, choć zbliżał się czas Mysz św., gotów był odpowiadać na pytania. Całą naszą dziennikarską brać przepędził bezceremonialnie członek świty papieskiej odpowiedzialny za organizację pielgrzymek. Na tle pełnego buty watykańskiego urzędnika (nazwiska nie wspomnę), kultura i klasa władyki Huzara jaśniała niczym gwiazda na zachmurzonym niebie.
Innym razem przyjaciele ukraińscy poprosili mnie, abym towarzyszył im w wizycie kard. Huzara w redakcji „Gazety Wyborczej”. Zawsze mówił on językiem prostym, ale tam, w środowisku laickim, trochę się zagalopował w swoich teologicznych wywodach, gdy podkreślił, że grekokatolicy swojej eklozjologii nie wyobrażają sobie inaczej niż w jedności „cum Petro”. Pamiętam dyskretne kopnięcie w kostkę pod stołem autorstwa wicenaczelnej „GW” Heleny Łuczywo i jej szept do mojego ucha: „o czym kardynał mówi, o czym kardynał mówi?”.
Zresztą władyka Lubomyr bardzo często podkreślał swoją lojalność wobec następców św. Piotra, chociaż dwukrotnie doznał despektu ze strony papieża, razem ze swoim mentorem, kard. Josyfem Slipyjem, wyciągniętym z łagrów sowieckich dzięki osobistemu zaangażowaniu Jana XXIII.
W 1977 roku kard. Josyf Slipyj wyświęcił studytę o. Lubomyra Huzara na biskupa, ale Paweł VI nie uznał kanoniczności tego aktu. Uczynił to dopiero w 1996 roku Jan Paweł II.
Wcześniej jednak miał miejsce zgrzyt między kard. Slipyjem a papieżem-Polakiem. Stary purpurat chciał, aby jego następcą został władyka Huzar, Jan Paweł II widział zaś w tej roli biskupa Myrosława Iwana Lubacziwśkiego. Obaj kandydaci byli znakomici, ale nominacja tego drugiego władyki została nie najlepiej odebrana w kręgu zwolenników kard. Slipyja.
Ilekroć słuchałem patriarchy Huzara, zawsze byłem pod wrażeniem jego pięknej polszczyzny. Trudno mi zrozumieć, skąd się brała doskonała znajomość języka polskiego u ukraińskich lwowiaków, takich jak np. kardynałowie Lubacziwśky czy Lubomyr Huzar, którzy opuścili Ukrainę jako dzieci w czasie drugiej wojny światowej. Huzar uciekł ze swoimi rodzicami z okupowanego Lwowa, kiedy miał 11 lat i prawie pół wieku spędził na emigracji n Zachodzie. Mimo to mówił niemal jak rodowity Polak, a jego wschodnie ipochodzenie zdradzała wymowa zaledwie kilku wyrazów, np. Ewropa.
W ostatnich latach życia stracił wzrok, ale widział wszystko, co się wokół dzieje: na Ukrainie, w Europie, w Kościele. Ze swojej niemocy potrafił subtelnie ironizować, np. kiedy opowiadał o swojej ostatniej wizycie u Jana Pawła II: „Słabo nam się rozmawiało. Nie mogło być inaczej – on już słabo słyszał, ja prawie nic nie widziałem”.
Rzadko się zdarza, żeby imię człowieka w tak doskonałym stopniu oddawało jego charakter, jak w przypadku kard. Huzara. Imię Lubomyr składa się z dwóch słów: lubow (miłość) i myr (pokój). Patriarcha kijowsko-halicki niósł bowiem swojej Ojczyźnie i swojej Cerkwi miłość i pokój.
Czym był dla Ukraińców niech zaświadczą słowa jego następcy z liturgii pogrzebowej w kijowskim soborze Zmartwychwstania Chrystusa. Abp Szewczuk nazwał zmarłego „nowym Kobziarzem”. Pierwszy to narodowy poeta Ukraińców, Taras Szewczenko. Patriarcha Huzar, mówił obrazowo jego następca, grał swoją kobzą w duszy każdego Ukraińca, opiewając nową i niezawisłą Ukrainę. Prezydent Petro Poroszenko podkreślił natomiast, że jego słowo „odgrywało wielką rolę w obronie wielkości ukraińskiej, całości terytorialnej kraju i naszej suwerenności ukraińskiej”.
Dzięki roztropności Kardynała, jego postawie dialogu i zaangażowaniu społecznemu Cerkiew Greckokatolicka zyskała jeszcze większy prestiż wśród Ukraińców.
Wraz ze śmiercią władyki Huzara odchodzi pokolenie duchownych greckokatolickich, które swoją młodość i dorosłe życie spędzało na emigracji, a powróciło do Ojczyzny dopiero po odzyskaniu przez nią niepodległości.
My, Polacy, straciliśmy w patriarsze Huzarze mądrego, wypróbowanego przyjaciela, niezrównanego partnera dialogu, z którym można było rozmawiać na najtrudniejsze tematy i dla którego pojednanie Polaków i Ukraińców było jednym z priorytetów pasterskiej posługi.
Wicznaja pamiat, Patriarcho.