Rocznica wyborów 4 czerwca znów minęła bez państwowych obchodów.
W kalendarzu prezydenta zapisano na ten dzień jedynie udział w festynie poświęconym postaci bł. Honorata Koźmińskiego w Nowym Mieście nad Pilicą. Podobnie było rok temu, gdy prezydent udał się z wizytą do Włoch. Ówczesny szef biura prasowego prezydenta Marek Magierowski tłumaczył wtedy, że sam „specjalnie świętował nie będzie”, bo byłoby to „świętowanie wyborów, które do końca demokratyczne nie były, które były wynikiem nie do końca uczciwego porozumienia”.
Tymczasem 4 czerwca jest Dniem Wolności i Praw Obywatelskich. Takie święto ustanowił cztery lata temu Sejm 405 głosami, w tym 199 Platformy Obywatelskiej i 119 Prawa i Sprawiedliwości. Za świętem podnieśli rękę i Donald Tusk, i Jarosław Kaczyński. W przyjętej uchwale Sejmu czytamy, na jaką interpretację historii zgodzili się wrodzy sobie polityczni liderzy:
„4 czerwca 1989 r. odbyły się pierwsze w powojennej historii Polski częściowo wolne wybory do Sejmu oraz całkowicie wolne wybory do Senatu, zniesionego w 1946 r. w następstwie sfałszowanego referendum.
Było to symboliczne zwycięstwo kolejnych pokoleń Polaków, którzy nigdy nie pogodzili się ze zniewoleniem. Było to zwycięstwo »Solidarności«, przeciwko której w grudniu 1981 r. władza wysłała czołgi, chcąc siłą złamać narodowego ducha wolności.
4 czerwca 1989 r. siłę zastąpiła kartka wyborcza. Wynik tego głosowania zapoczątkował proces uwalniania się Europy od komunizmu.
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, przekonany o szczególnym znaczeniu tej daty dla Polski – suwerennego i demokratycznego państwa wolnych i świadomych swoich praw obywateli, ogłasza dzień 4 czerwca Dniem Wolności i Praw Obywatelskich”.
Dla obecnych władz państwowych wydarzenia związane z jakimikolwiek kompromisami (a takim niewątpliwie są częściowo wolne wybory) wydają się niegodne upamiętnienia. Świadczą o tym cytowane słowa rzecznika prezydenta, a także wypowiedzi samego Andrzeja Dudy. Jego zdaniem Polakami, którzy po 1945 roku „zachowali się jak trzeba”, byli „żołnierze wyklęci”, a po roku 1989 tylko „teoretycznie” nie panował w Polsce ustrój zdrajców. Zgodnie z tą logiką prezydent po raz drugi ignoruje rocznicę wyborów, w których Polacy uwierzyli w polityczną reprezentację „Solidarności” i odrzucili komunizm.
Jednak 4 czerwca chyba nigdy nie był przemyślanym i udanym świętem. Dlaczego? Być może kolejnym rządom zabrakło zdecydowania albo chęci, by zorganizować obchody na sto procent – z wojskiem, orkiestrą i całym należnym szacunkiem? Może artykułowania potrzeby takiego święta zabrakło komentatorom w debacie publicznej? Nieraz przeciwstawiali oni „poważny” 11 listopada idei „radosnych” obchodów 4 czerwca, które mogą się obejść bez patriotycznej egzaltacji.
Kilka lat temu powstała wprawdzie oddolna inicjatywa wznoszenia tzw. toastów za wolność – namiastka „radosnego” obchodzenia 4 czerwca – ale ucichła. Ostatnie wybory 2015 roku pokazały, że dla dużej części Polaków codziennym doświadczeniem nie jest Polska sukcesu, ale „Polska w ruinie”. Za taką Polskę nie wznoszą toastu.
W efekcie dziś 4 czerwca jakby nie było.
Podpisuję się pod refleksją Kuby Halcewicza, dodałbym tylko, idąc z kolei za myślą Stefana Frankiewicza, wyrażoną w książce „Nie stracić wiary w Watykanie” (Więź 2014), że niedocenianie daty 4 czerwca 1989 i w ogóle pokojowego przejścia od komunizmu do demokracji jest też grzechem zaniedbania polskiego Kościoła. Czyż ten „cud historii” nie był świadectwem chrześcijańskiego ducha polskiego społeczeństwa? Tak przecież był postrzegany przez śwIat! Pamiętamy słynne zdjęcia modlących się robotników podczas sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej. Czytaliśmy encyklikę Jana Pawła II „Centesimus annus”…. Arcybiskup warszawski kardynał Nycz zainicjował wprawdzie po latach Święto Dziękczynienia, obchodzone – co znamienne – w niedzielę w okolicach 4 czerwca. Cóż, kiedy w swoim liście pasterskim na tegoroczne Święto Dziękczynienia o tamtej dacie z 1989 roku nie wspomniał ani słówkiem… Jak widać, Kościół sam jest mistrzem kompromisów politycznych…