Poza zamknięte drzwi naszych serc, domów czy kościołów nie należy wychodzić bez Ducha Świętego. To dopiero On pozwala mówić „obcymi językami” tak, aby stać się dla tego świata zrozumiałym.
„Pocieszycielem jesteś zwan” – przyzwyczailiśmy się do tej frazy z hymnu Veni Creator („O, Stworzycielu Duchu, przyjdź”). Przez wiele stuleci w polskiej tradycji teologicznej Duch Święty nazywany był Pocieszycielem. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze” (J 14, 16) – zapowiadał Jezus.
W najnowszym, piątym już tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, które obecnie obowiązuje w liturgii, Pocieszyciela już nie ma. Zamiast niego jest greckie słowo Parakletos, w spolszczonej formie – Paraklet. Tłumacze zapewne doszli do wniosku, że żaden polski odpowiednik nie oddaje całej bogatej jego treści.
Paraklet to nie to samo, co pocieszyciel, a przynajmniej to nie tylko pocieszyciel. Jak mówią słowniki, rzeczownik parakletos znaczy dosłownie „przywołany na pomoc”. Paraklet (Parakletos) to starożytny termin techniczny, stosowany w sądownictwie wobec osoby wezwanej do pomocy prawnej dla oskarżonego w procesie. Paraklet to obrońca, adwokat (łac. ad-vocatus – „przywołany”). Parakletos występował i przemawiał w sądzie imieniu oskarżonego. Słowo to bywa tłumaczone na język polski także jako rzecznik, wspomożyciel, orędownik czy asystent.
Myślę, że dobrze się stało, że tłumacze odeszli od Pocieszyciela na rzecz Parakleta. Mnie osobiście pocieszenie i pocieszyciel kojarzą się umiarkowanie dobrze, by nie powiedzieć – źle. Bardzo często pocieszenie bywa bowiem sprowadzane do poklepywania po ramieniu, ewentualnie serdecznego uścisku, do słów typu „Nie martw się, jakoś to będzie”. Pocieszenie niejednokrotnie zamienia się w tzw. tanią pociechę, która nic nie kosztuje pocieszyciela, a pocieszanemu wcale nie przynosi żadnego wzmocnienia. Zdarza się także, że w chwilach trudnych szukamy pocieszenia w cudzych ramionach. I nie jest to zazwyczaj dobre pocieszenie, zwłaszcza wtedy, gdy nie są to ramiona męża czy żony. Pocieszenie, które daje Duch Święty, jest zupełnie innego rodzaju. To jest ta pociecha, którą daje czyjaś czynna obecność. Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o pocieszenie, ale o coś więcej – o wsparcie, o wzmocnienie.
Interesujące inspiracje kaznodziejskie można znaleźć czasami w nieoczekiwanym miejscu. Nie tak dawno czytałem fascynującą skądinąd książkę pt. „Dom. Krótka historii idei” autorstwa Witolda Rybczyńskiego. Autor zastanawia się nad tym, co to znaczy „komfortowy dom”. Każdy by chciał taki mieć. Ale co to jest ten komfort? Rybczyński pisze: „Słowo «komfortowy» nie miało pierwotnie nic wspólnego z zadowoleniem czy przyjemnością. Jego korzeniem jest łacińskie confortare – «wzmacniać» albo «pocieszać» – i w takim znaczeniu używano go przez wieki. Mówiło się: «Był komfortem dla swojej matki na stare lata». W tym samym sensie stosowano je w teologii: Komforter – Duch Święty. […] w świeckiej terminologii epoki wiktoriańskiej «komforter» przestał znaczyć «Zbawiciel», natomiast słowo to zaczęło oznaczać ciepły, trykotowy szal; dziś to pikowana kołderka” (s. 38-39).
Autor odwołuje się oczywiście do języka angielskiego. W polskiej literaturze teologicznej nie znalazłem przykładu użycia wobec osoby Ducha Świętego tytułu Komforter. Może dlatego, że trudno byłoby ten termin przetłumaczyć na język polski. Powiedzieć o Duchu Świętym, że jest „Wzmacniaczem” nie brzmi najlepiej. Z dwojga złego już wolę obraz Ducha Świętego jako kołderki… Ale ta analogia do języka angielskiego jest bardzo interesująca, ponieważ pokazuje, że chodzi nie tyle o „pocieszenie”, co o „pociechę”. A to są przecież dwa różne słowa i dwie różne rzeczywistości.
Czy i my nie mówimy czasami, że ktoś był dla kogoś pociechą na stare lata? Taką pociechą jest wiara. Taką pociechą jest Duch Święty. Pociechą, a nie pocieszeniem. To znaczy pomocą, wsparciem i otuchą. Pociecha nie wmawia, że jakoś to będzie. Ani też nie daje fałszywej nadziei, że będzie lepiej. Pociecha mówi, że będzie jak ma być, ale w tym, co przyniesie przyszłość, nie jesteś sam. Jest z tobą Paraklet – ten, którego obecność przynosi wzmocnienie. To jest ten – chciałoby się powiedzieć – komfort, który przynosi sam Duch Święty.
A cała ta może nieco skomplikowana analiza filologiczna po to, abyśmy w tej perspektywie przeczytali dzisiejszą Ewangelię. Jezusowe zaproszenie „Weźmijcie Ducha Świętego”, które najpierw przeznaczone było dla Apostołów zgromadzonych w Wieczerniku, odnosi się także i do nas.
Jezus kieruje to wezwanie do tych, którzy zebrali się tam, „gdzie drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami”. Obawy uczniów były zrozumiałe. Pamiętali choćby te słowa Jezusa: „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20), które przecież wypowiedział nie tak dawno, bo przed kilkoma dniami, podczas Ostatniej Wieczerzy. Pogłoski o Zmartwychwstaniu Jezusa i rozpowiadana historia rzekomego wykradzenia ciała Chrystusa z grobu zapewne nie uspokajały nastrojów wszystkich tych, którzy dążyli do skazania Jezusa na śmierć. A w dodatku niektórzy uczniowie znani byli przełożonym ludu. Nienawiść wobec Mistrza mogła się teraz skierować wobec Jego uczniów. Dlatego zaryglowali drzwi od środka. Świat na zewnątrz był światem wrogim. Znamy to aż za dobrze.
I w nas jest pokusa ryglowania drzwi przed światem, który czyha na nas. Czasami jest to prawda, a czasami tylko tak nam się zdaje. Nie wiem, co częściej. Tak czy inaczej, poza te zamknięte drzwi naszych serc, naszych domów czy naszych kościołów nie należy wychodzić bez Ducha Świętego. To dopiero On – jak wówczas Apostołom – pozwala mówić „obcymi językami” tak, aby stać się dla tego świata zrozumiałym. To On jest naszym Parakletem, naszym adwokatem, tłumaczem i komfortem.
W jednym ze swoich kazań kard. Jorge M. Bergoglio przyrównywał Kościół do wdowy. „Przez to, że zabrali jej pana młodego, oblubienica płacze, zostaje sama, jest owdowiała. To objawienie wdowieństwa Kościoła, który oczekuje na ostateczne przyjście Oblubieńca”. To my wszyscy oczekujący powtórnego przyjścia Jezusa jesteśmy tym Kościołem-wdową, a Duch Święty jest dla nas pociechą na te „wdowie lata”.
Dzięki Niemu czujemy się komfortowo.