Co świętujemy w dniu Wniebowstąpienia: nieobecność czy obecność Chrystusa?
O uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego można mówić na dwa sposoby. Można dzisiaj świętować odejście albo pozostanie, obecność albo nieobecność Chrystusa. Na obie perspektywy interpretacyjne pozwala dzisiejsze słowo Boże.
W czytaniu z Dziejów Apostolskich słyszeliśmy relację św. Łukasza, jak to Jezus „uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu”, a oni „wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba”. Wtedy ukazało się dwóch mężów w bieli zapewniających, że „Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba”. Został wzięty i na końcu czasów powtórnie przyjdzie, więc nie ma Go tutaj, na ziemi. Skończyła się jego fizyczna, cielesna, historyczna obecność.
Ale można też inaczej. Można skupić się na Ewangelii i na słowach Jezusa wypowiedzianych przed odejściem: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”. Mimo swojego odejścia Jezus jest z nami. Co więcej, ta obecność jest bardzo dynamiczna: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”. To nie jest obecność bezczynna, jakaś jedynie symboliczna, daleka i niedostrzegalna. To obecność Tego, kto sprawuje władzę, kto rządzi, komu poddane są niebo i ziemia. To Jemu poddane są nasze losy.
Wśród starych notatek znalazłem wypowiedź Bono, wokalisty i lidera zespołu U2: „Wciąż interesują mnie sprawy duchowe, Bóg i zdumiewająca myśl, że być może On interesuje się nami”. Dla Bono to tylko „być może” Bóg, który interesuje się człowiekiem. Dla nas to na pewno Bóg, który nie tylko interesuje się człowiekiem, ale zapewnia o swojej obecności pośród ludzi „aż do skończenia świata”.
Czy Bóg jest do zrozumienia? Nie, On jest do przeżycia
Czasami jednak tę obecność bardzo trudno wyczytać z dziejących się wydarzeń. Nie dalej jak wczoraj ktoś, kto boryka się z wieloma problemami rodzinnymi, napisał mi w wiadomości: „jeżeli Bóg ma jakiś cel, to nie wiem, czy mój wzrok sięga aż tak daleko, by go ujrzeć…”. Wielu z nas zapewne mogłoby to zdanie powtórzyć, odnosząc je do niejednej życiowej sytuacji, która wydaje się kompletnie pozbawiona sensu i celu. Widzimy w niej więcej zła niż dobra, nienawiści niż miłości, cierpienia niż szczęścia, bez mała przekleństwa niż błogosławieństwa. Nie wiem, jaki Bóg ma w tym cel. Tak jak nie wiedział sprawiedliwy Hiob, gdy Bóg zgodził się, aby szatan dotknął go nieszczęściem. Nie, nasz wzrok niejednokrotnie nie sięga tak daleko, by ujrzeć cel, który ma ten, któremu „dana jest wszelka władza w niebie i na ziemi”.
Teologia nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak pogodzić opatrznościowy plan Boga z ludzką wolnością, która bywa przyczyną niejednego ludzkiego nieszczęścia i cierpienia. Z jednej strony istnieje przekonanie, że Bóg jest w swoich decyzjach całkowicie wolny i niezależny od ludzkich wyborów, ale gdzie byłoby wtedy miejsce dla wolności człowieka? Poza tym trzeba by wówczas Boga oskarżyć o wszelkie zło. Z drugiej strony istnieje przekonanie, że nie ma żadnego planu realizowanego przez wszechwiedzącego Boga, a bieg dziejów to tylko wynik wolnych ludzkich decyzji. Nie ma tu już żadnego miejsca dla Boga i Jego opatrznościowego planu. Jedynym właściwym rozwiązaniem jest zrozumienie, jak Bóg i człowiek spotykają się w historii. I to nie jakiś abstrakcyjny Bóg i abstrakcyjny człowiek, lecz taki Bóg, jaki jest dla tego, konkretnego człowieka i – taki człowiek, jaki jest, dla Boga.
Inaczej mówiąc, to konkret ludzkiego życia jest miejscem ewentualnego spotkania z Bogiem. Tylko w konkretnym doświadczeniu dany człowiek może rozpoznać działanie Boga. Ktoś inny w tym samym czy analogicznym doświadczeniu Boga nie rozpozna i żadnego planu nie zobaczy. Trzeba sobie więc najpierw odpowiedzieć, kim jest i jaki jest ten Bóg, którego plan, władzę, zamysł czy rządy chcę zobaczyć, zrozumieć i przyjąć. Myślę, że może to być tylko Jezus, czyli Bóg z krzyża, Bóg, który– jeśli można tak powiedzieć – sam przeżył plan Boga, plan będący, jak mówi św. Paweł, zgorzeniem i głupstwem (por. 1 Kor 1, 23), ale przecież plan skuteczny i zbawczy; plan, który się wypełnia w Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu. A przecież – parafrazując tekst Księgi Mądrości – „Zdało się oczom głupich, że pomarł, zejście Jego poczytano za nieszczęście” (por. Mdr 3, 2). A On zmartwychwstał i nas zbawił. Jeśli w takiego Boga uwierzymy, jest szansa, że Go spotkamy w każdym, nawet najbardziej niezrozumiałym nieszczęściu. Jest szansa, ale czy pewność? Niektórzy – przyznajmy – nigdy Go nie spotkali.
Na południu Francji, w miejscowości Aubrac, która leży na szlaku św. Jakuba wiodącym do sanktuarium w Santiago de Compostela, na wieży kościelnej wisi dzwon o imieniu Maria odlany w roku 1772. Ten dzwon nazywany jest „dzwonem zagubionych”. Widnieje na nim łacińska inskrypcja: „Deo jubila, clero canta, daemones fuga, errantes revoca” – „Wielbi Boga, śpiewa dla kapłanów, wypędza demony, przyzywa błądzących”. W ten dzwon mnisi uderzali nocą, by wskazać drogę błądzącym w górę pielgrzymom. Przybywającym mnisi mówili „Bóg na was czeka” i ofiarowywali ciepły posiłek wraz z posłaniem.
O ile wiem, dzwon wciąż tam wisi, choć nie ma już mnichów, którzy biliby w niego nocą błądzącym na ratunek. To prawda, że w niejednym doświadczeniu trudno nam rozpoznać ślad Boga. Ale jest miejsce, gdzie jesteśmy pewni, że „Bóg na nas czeka”. Tym miejscem jest Eucharystia. Jej też pewno zbytnio nie rozumiemy. Tylko czy Eucharystia jest do zrozumienia? Czy Bóg jest do zrozumienia? Nie, On jest do przeżycia. Przede wszystkim: do przeżycia, do znalezienia, a dopiero potem – o ile się da – do zrozumienia.
Gdzieś nie dawno przeczytałem, że wszechmoc Boga i wolność człowieka to dwie proste nierównoległe w jakimś tajemniczym miejscu się przecinające. Może właśnie tak jest jak Ksiądz napisał, że tym miejscem jest konkret ludzkiego życia. I choć teologia nie daje w tym zakresie jednoznacznej odpowiedzi, to dla mnie osobiście jest to fascynujące i dające ogromną nadzieję.