Krzysztof A. Zajas jest niesamowicie oryginalny w swojej myśli, że nikt nie zrozumie historii i kultury żydowskiej jak Polak – z jego pełną duchów i metafizycznego romantyzmu kulturą.
Bohater powieści Krzysztofa A. Zajasa, dziennikarz Wojciech Jaromin, wielokrotnie słyszy zdanie o swoim mieście: nienawidzę go. Oświęcim, miasto jakby z wpisanym w nie niezatartym wyrokiem historii. Gdzie się nie ruszyć, zawsze jest się spętanym przez przeszłość. Bo najpierw jest obóz, a dopiero potem miasto. Zajas przywraca naturalny porządek rzeczy: najpierw Oświęcim, dopiero później Auschwitz. A pomiędzy nimi był jeszcze Oszpicyn – tak swój rodzinny Oświęcim nazywali Żydzi.
Opowiedzieć o Oświęcimiu literaturą grozy
Wykopany przypadkowo skarb rozpoczyna lawinę makabrycznych zdarzeń. Szóstka dzieci staje się sprawcami okrutnych wypadków, zaś miasto zostaje dotknięte plagą szczurów. Na terenie Oświęcimia rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie skarbu pozostawionego na terenie miasta, a im bardziej jest poruszona ziemia, tym gęściej ściele się trup.
Jaromin, jak przystało na dziennikarza, zadaje za dużo pytań, które irytują miejscowy establishment. Z atmosfery niedomówień, podejrzliwości i rosnącej grozy powoli wyłania się wzór, który rozpiętością sięga od historii poprzez mistykę, od normalności poprzez szaleństwo aż do punktu, w którym przecina się do doświadczenie jednego człowieka i wielokulturowej tożsamości miejsca…
Tak pokrótce zarysowuje się fabuła „Oszpicynu”. Na ponad 500 stronach i przestrzeni kilkunastu lat Krzysztof A. Zajas rozpisał wielowymiarową powieść. Jest przede wszystkim o Polsce – tej z lat 90., z jej dzikim kapitalizmem i tej współczesnej, z europejskimi dotacjami. Między nimi tkwi obracane przez przypadki, czas i tożsamość miejsca zdanie: „Żydowskie, czyli niczyje. Ich już nie ma. Jak znajdziesz, to twoje”.
To także autorska próba odpowiedzi na boom wspomnieniowy w literaturze i śmiałą eseistykę historyczną (nawiązania do „Sąsiadów” czy „Złotych żniw” Jana T. Grossa są łatwo uchwytne). Krzysztof Zajas proponuje własną odpowiedź, nieczęsto u nas spotykaną, by o Oświęcimiu opowiedzieć literaturą grozy.
Trzecia droga pamięci
„Oszpicyn” byłby „tylko” dobrym, a miejscami świetnym (zwłaszcza część trzecia powieści) czytadłem, gdyby nie drugie dno tej książki – wcale nie takie oczywiste i dosyć skrzętnie ukryte za wartką akcją. I to właśnie ono jest najbardziej frapujące.
Za zasłoną czarnego kryminału, erotyki, ciętego dowcipu, błyskotliwych dialogów, kolejnych scen grozy, Zajas umieścił niezwykle bogatą, misterną sieć nawiązań do literatury i historii. Nie sposób ich wszystkich wymienić, jednak dwa przykłady uważam za znamienne.
Na kartach książki Wojciech Jaromin zadaje sobie pytanie: „Czy jak człowiek słyszy głosy zmarłych, to już jest wariatem?” (…) Tu zginęło milion ludzi, ich jęk powinien nieść się po okolicy jak chór świerszczy w letni wieczór. A jest całkiem cicho. (…) Tymczasem ja od tylu lat zajmuję się sześciorgiem zaginionych dzieci, które krzyczą, protestują, walczą i nawet zabijają w tej walce. Dlaczego tamten milion jest jakby, nie wiem… normalny, a te dzieci nie?”.
Nie zdradzając zbytnio fabuły należy nadmienić, że oprócz sześciu dzieci Jaromin zacznie wkrótce poszukiwania jeszcze jednego, siódmego. Pytanie o milion oraz ciszę w przywołanym fragmencie jest subtelnym odwołaniem do pracy Toma Segeva „Siódmy milion”. Historyk przedstawił w niej los „siódmego miliona”, a więc Żydów ocalałych z Szoah, który był dla współczesnego państwa Izrael bardzo kłopotliwy: nowy kraj pragnął mieć bohaterów, opowieści o chwale i zwycięskich wojnach, a u jego założycielskich źródeł leżały opowieści o bezradności i strachu. Opowieść ocalanych, zbyt dramatyczna i niewygodna, musiała poczekać na nowe pokolenie, które było gotowe go wysłuchać. Kto wysłucha siódme dziecko? Kto odnajdzie zagubione gdzieś w „polskich miesiącach” echo siódmego miliona?
Związek bohatera „Oszpicynu” z Sarą, niemą Żydówką (czytelne odwołanie do małomównej Sary z Księgi Rodzaju), jest zaskakującą odpowiedzią: historię Zagłady musi już opowiedzieć Polska.
Zajas jest niesamowicie oryginalny (i konsekwentny, co widać w przywołanych cytatach poetów, którymi rozpoczyna każdą część powieści – Herbert, Baczyński, Miłosz) w swojej myśli, że nikt nie zrozumie historii i kultury żydowskiej jak Polak – z jego pełną duchów i metafizycznego romantyzmu kulturą.
Kadysz miesza się z litanią, żydowska klątwa mieszka pospołu ze złym urokiem, jednako dusze nie zaznają spokoju po śmierci, gdy nie domkną pozostawionych za życia spraw. A złożona przez żywego obietnica, obowiązuje również, gdy ten odejdzie. To właśnie na kartach „Oszpicynu”, polskie chochoły i żydowskie golemy przechadzają się pomiędzy esejem historycznym Jana T. Grossa a reportażem Hanny Krall, wytaczając trzecią, własną drogę pamięci.