Autor dokonuje wiwisekcji mrocznych zakamarków ludzkiej duszy, demaskuje hipokryzję człowieka, w którego życiu wszystko staje się pozorne, nieprawdziwe.
Pismo Święte nie jest tylko książką. W każdym razie nie powinno nią być dla chrześcijan. Stary Testament to wybór z literatury ludu izraelskiego z ponad tysiącletniej jego historii. Nowy Testament to wybór z literatury chrześcijaństwa w pierwszym wieku istnienia. Bibliści zwracają uwagę, że nie jest to zawsze literatura religijna. Mamy bowiem w Piśmie stare baśnie (sagi), opowieści historyczne o różnej dokładności, kodeksy praw, kroniki wydarzeń bieżących, opisy protestów społecznych, poezję świecką i religijną, literaturę prorocką. Można zatem powiedzieć inaczej, że Biblia nie jest książką – jest biblioteką, czyli zbiorem siedemdziesięciu trzech ksiąg.
Najistotniejszą cechą Biblii z punktu widzenia człowieka wierzącego jest natchnienie, czyli specjalne współdziałanie Boga i człowieka, którego owocem jest Pismo Święte jako księga bosko-ludzka. Natchnienia jednak, jak pisał wybitny biblista, ks. prof. Michał Czajkowski, nie można odrywać od całego zbawczego dzieła Boga w historii starego i nowego Ludu Bożego. Inaczej mówiąc, chodzi o nadprzyrodzone i charyzmatyczne działanie Boga obejmujące cały proces powstawania, rozwoju i napisania ksiąg świętych. Reasumując: Bóg jest źródłem natchnienia, a więc Biblia jest prawdziwym Słowem Bożym, człowiek jest bezpośrednim adresatem natchnienia, a więc Biblia jest jednocześnie autentycznie słowem ludzkim, Biblia jest owocem natchnienia, a więc jest księgą bosko-ludzką.
Profesor Anna Świderkówna pisała, że człowiek, który uważa się za niewierzącego, powie, że jest to niesłychanie ciekawy zbiór pism, natomiast ludzie wierzący powiedzą to samo, tylko dodadzą, że te wszystkie sensy, które odkrywają kolejne pokolenia, były w Piśmie ukryte już od początku – właśnie po to, byśmy mogli je odnaleźć, kiedy sami do tego dojrzejemy. A dojrzeć to znaczy wierzyć, czy raczej starać się wierzyć na wzór Zbawiciela, który jest Absolutną Miłością.
Jakiej zatem prawdy uczą nas te natchnione księgi? Czy można z nich wyciągać tak ekstremalne wnioski, jak to robi Wieniamin, bohater rosyjskiego filmu „Uczeń” w reżyserii Kiriłła Sieriebriennikowa? Film ten jest adaptacją sztuki teatralnej „Męczennicy” niemieckiego dramaturga Mariusa von Mayenburga. „Uczeń” jest laureatem głównej nagrody na 10. Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”. Bohater sztuki teatralnej ma na imię Beniamin i wychowuje się w środowisku protestanckim. Sieriebriennikow przenosi dramat w rzeczywistość rosyjską i prawosławną. W Polsce sztukę Mayenburga wystawiono dwukrotnie. W koprodukcji szczecińskiego Teatru Współczesnego i wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego – w reżyserii Anny Augustynowicz, i w warszawskim TR w reżyserii Grzegorza Jarzyny, który zresztą zmienił nie tylko imię, ale także płeć głównej postaci. Kontekst religijny obu przedstawień to oczywiście polski katolicyzm.
Rosyjski film właśnie wszedł na ekrany polskich kin. W roli Wieni występuje fascynujący i zjawiskowy Piotr Skworcow, młody rosyjski aktor, odkrycie ostatnich lat. Doskonale oddaje „bezduszność” Wieni, jego zamknięcie się na świat, zagubienie, diaboliczność.
Do jakiej zatem wiary dojrzał bohater filmu, posługujący się cytatami biblijnymi jak złowieszczymi zaklęciami? Biblia jest przecież księgą Prawdy dotyczącej naszego zbawienia. Każda fanatyczna manipulacja przekazem biblijnym jest w istocie niszczeniem jego głównej idei: zbawienia i miłosierdzia.
Wienia słyszał w Słowie Boga siebie, swoje przekonania i fantazje, być może wynikające z obłędu na tle religijnym albo z wyrachowania i cynizmu, a może ze strachu przed ujawnieniem głęboko skrywanej tożsamości seksualnej (kompleks ciała), wreszcie może z buntu przeciwko hipokryzji moralnej otaczającej go rzeczywistości społecznej (rodzinnej i szkolnej). Bunt ten mógł w końcu doprowadzić chłopca do skrajnego i bezwzględnego fanatyzmu religijnego. A może postawa chłopaka to przede wszystkim prowokacja, która – jak mówi Jelena, nauczycielka biologii i szkolna psycholożka – „bywa niekiedy wołaniem o pomoc”.
Sieriebriennikow, tak jak Mayenburg w sztuce, sygnalizuje różne możliwości interpretacyjne. Możemy jednak przyjąć, że na postawę Wieniamina mogły złożyć się wszystkie wymienione elementy. Jedno wiadomo na pewno: Wienia „nie usłyszał” w Piśmie suwerennej, zbawczej woli Boga. Przeciwnie, zamknął się na to, co On chce nam powiedzieć w swoim orędziu, niczym wielki manipulator znalazł tylko to, co może potwierdzić jego szaleńcze idee i poglądy.
To szaleństwo ma swoje racjonalne podstawy, pustka duchowa jego najbliższego otoczenia może bowiem prowadzić tego młodego, kształtującego się dopiero człowieka do degradacji moralnej i depresji psychicznej.
Środowisko, w którym się wychowywał, przypomina mi przygnębiającą atmosferę małej osady z filmu „Biała wstążka” Michela Hanekego. To był film o braku miłości, który może doprowadzić do zbrodni. Wizja reżysera przybliżała nas do genezy faszyzmu. W filmie Sieriebriennikowa, który jest tragedią z elementami „smutnej komedii”, bardzo rosyjskiej, jakby wyjętej z Gogola, podobnie jak w filmie Hanekego, znajdujemy – zachowując wszelkie proporcje – coś i z Dostojewskiego, i z Kafki. Autor dokonuje wiwisekcji mrocznych zakamarków ludzkiej duszy, demaskuje hipokryzję człowieka, w którego życiu wszystko staje się pozorne, nieprawdziwe. Najbardziej pozorna wydaje się miłość, a jej brak to prosta droga do przemocy.
Te pozory widać w postawach kolejnych person „Ucznia”. Oto Inga, matka Wieni (w tej roli Julia Aug), nierozumiejąca swojego syna, zahukana kobieta, pracująca kilkanaście godzin na dobę, żeby tylko zarobić na życie, wychowuje bowiem syna sama, jej małżeństwo dawno się rozpadło, co jest także źródłem stanów depresyjnych chłopaka.
Dyrektor szkoły Ludmiła (Swietłana Bragarnik), zakłamana purytanka, gotowa zaakceptować nawet ewidentną nieprawość dla świętego spokoju, szuka zgniłych kompromisów, ale w głębi duszy jest nieszczęśliwą kobietą i budzi współczucie, a nawet sympatię, tak jak pozostałe nauczycielki (z wyjątkiem Jeleny); to kobiety, które przeżyły ZSRR, widziały w życiu niejedno, o wiele za dużo, teraz chcą tylko spokoju.
Jest i prawosławny ksiądz, batiuszka Wsiewołod (Nikołaj Roszczyn), któremu trudno wyjść ponad banały teologiczne, nic zresztą niewnoszące w życie jego i parafian, a który wobec Wieni i jego matki wykazuje całkowitą bezradność i bezduszność. Liczy się tylko Cerkiew, instytucja.
No i wreszcie Jelena, biolożka (Wiktoria Isakowa), postać kluczowa, podejmująca walkę o duszę Wieni. Jest jeszcze jej mąż, nauczyciel wuefu. Widzimy, jak między małżonkami narasta obcość, ten nieudany związek musi się w końcu rozpaść. Nauczycielka prowadzi swoją perwersyjną grę pod maską racjonalizmu i naukowości. Jelena jest w gruncie rzeczy taką samą fanatyczką jak Wienia, tylko że „racjonalną”, naukową. Jej ateizm jest anachroniczny, jakby z XIX wieku; naucza na przykład o Darwinie, ale tak naprawdę jest epigonką darwinistyczną, prymitywnie upraszczającą teorię ewolucji, która przecież nie jest sprzeczna z chrześcijaństwem.
Pamiętam, co o epigonach ewolucji mówił Czesław Miłosz. To było w 1998 r., nagrywaliśmy pierwszy odcinek „Rozmów na koniec wieku” właśnie z polskim noblistą. Miłosz powiedział wtedy, że śmieszą go kreacjoniści i epigoni ewolucyjni, ci drudzy nawet bardziej, bo wychodziłoby według nich, że „Mickiewicz był bliżej małpy niż ja”.
Jelena posługuje się Biblią tak jak Wienia, manipulując cytatami po to, by udowodnić swoje „naukowe” tezy. On robił to dla uzasadnienia swojej obłąkanej religijności, ona zaś – naukowości. Wszystko, co napisano w Piśmie, jest według niej kłamstwem, bajką, indoktrynacją, ogłupianiem ludzi, zawłaszczaniem ich umysłów – przecież nauka nie potwierdza opisanych w Biblii zdarzeń, wręcz przeczy tym niedorzecznościom, a poza tym Bóg przecież nie istnieje, był tylko Wielki Wybuch. Nie widać w nauczycielce empatii, nie chce w gruncie rzeczy zrozumieć chłopaka, ona pragnie go przerzucić na drugą stronę barykady ideologicznej, na stronę totalnego ateizmu. Okazuje się to jednak niemożliwe.
Przemoc, do której dojrzewa Wieniamin, nie musi być makabryczną jatką. Sieriebriennikow w filmie, podobnie jak Mayenburg w sztuce, spory fragment poświęca torturom psychicznym. Wienia zadaje je swojemu przyjacielowi Griszy (znakomity w tej roli Aleksandr Gorczylin). Pozwala mu na zbliżenie fizyczne po to, żeby zaraz potem brutalnie go odrzucić i potępić jego homoseksualizm przy akompaniamencie stosownych cytatów biblijnych. W sztuce Beniamin ewidentnie skrywa swoją tożsamość seksualną, jest ona dla niego męką. Reaguje agresją wobec swojego przyjaciela (?), choć tak naprawdę jest to agresja wobec siebie. W filmie ten problem wybrzmiewa słabiej, ale jest bardzo wyraźny, może nawet kluczowy dla zrozumienia obłędu Wieni.
Wszystkie osoby wykreowane przez rosyjskiego reżysera to w istocie ludzie upadli, także biedny Grisza, wyklęty przez przyjaciela. Podczas lektury „Męczenników” i podczas oglądania „Ucznia” miałem nieustannie wrażenie pustki, tak jakby wszystko się rozpadło, zdechło, tak jakby w tej małej społeczności nie było już miejsca nie tylko dla ludzkich uczuć, ale po prostu dla ludzkich odruchów.
Więc o czym jest ten film? Każda interpretacja będzie w tym przypadku bardzo subiektywna. Myślę o „Uczniu” podobnie jak o filmie Hanekego. To dramat młodych wchodzących w świat dorosłych, ale i dorosłych, którzy całkowicie zagubili między sobą „ludzki” kontakt, wszystko w ich życiu poddane jest bezdusznej poprawności, nijakości albo ideologii. Oto tak naprawdę świat bez Boga, bez Absolutu, bez aksjologii – jak kto woli. W takim pustym miejscu może pojawić się wszystko, również faszyzm, nacjonalizm, terror o różnej proweniencji ideowej.
Słowa wykrzyczane przez Wieniamina w rozmowie z księdzem Wsiewołodem przypominają deklaracje norweskiego terrorysty Andersa Breivika, tego „samotnego wilka” wymierzającego sprawiedliwość światu w imię swojego boga. Oto manifest ideowy: „Inne religie mają swoich bojowników o wiarę, zamachowców, samobójców, męczenników, którzy za swoich bogów bez wahania oddają życie. A chrześcijanin? Kogo stać na taki czyn?”.
Czy szaleństwo Wieniamina nie zagląda już do polskich okien, które centymetr po centymetrze uchylają się i wpuszczają powiew takich złowieszczych idei? Oto do czego prowadzi fanatyczna wiara i fanatyczna niewiara. Wtedy rzeczywiście zwycięża bestia w człowieku.
PS. Niestety film wchodzi na ekrany w niewielu kopiach, tak jakby dystrybutor nie wierzył, że rosyjski film może kogoś w Polsce zainteresować. Trzeba się zatem spieszyć, bo niedługo nie znajdziecie „Ucznia” w kinowych repertuarach.
Bohater filmu, jak i wielu mu podobnych prawdziwych członków Kościoła, określiłoby autora recenzji mianem marksisty, relatiwysty podważającego prawdy wiary w duchu modernizmu. Kto w tym sporze miałby rację? Czyja interpretacja jest słuszna? Intelektualisty idącego na kompromisy, „ratującego” wiarę poprzez afirmowanie jej zgodności ze zdobyczami nauki? (nawet jeśli w praktyce miliony chrześcijan różnych wyznań odrzuca teorię ewolucji, im bardziej religijni tym częściej) Intelektualisty próbującego spacyfikować brutalność i niezrozumiałość Starego Testamentu poprzez nieustanne podkreślanie jego historyczno-literackiego kontekstu?
A może rację mają Ci młodzi gniewni wojujący z „polityczną poprawnością”, widzący w ortodoksji lek na zepsucie świata? Bo niby czemu słowa Starego Testamentu, tudzież wojownicze deklaracje papieży sprzed stuleci wzywające do śmierci za wiarę i gloryfikujące śmierć wrogów religii miałyby byc dzis mniej aktualne.
Pierwsza postawa to dla jej krytyków desperacki kompromis maskujący niespójności, w którym religia staje się powoli wydmuszką, bo jej prawdy nie gwarantują już żadnej stabilności.
Druga postawa to równie desperacka ucieczka w fałszywe interpretacje, obalone przez historię, naukę czy filozofię, a nawet wprost odrzucone przez współczesny Kościół.
Zasadnym jest pytanie, czy istnieje jakakolwiek alternatywa, nie będąca przy okazji zaprzeczeniem wiary.
Kiedy rok temu oglądałem spektakl „Męczenników” w reżyserii Anny Augustynowicz, sztuka Mariusa von Meyenburga włożona w polskie realia raziła mnie sztucznością. Taki przypadek jak fanatyczna religijność Beniamina, posługującego się cytatami z Pisma Świętego w sposób zupełnie opaczny, daleki od Ewangelii Jezusa Chrystusa, w polskich realiach powszechnego dostępu do autentycznego nauczania religii wydawał mi się niewyobrażalny, wydumany. Może prędzej w protestanckich Niemczech? – myślałem sobie. Ale w filmie Sieriebriennikowa, cała historia włożona w realia postkomunistycznej Rosji współczesnej staje się przejmująco wiarygodna. A zarazem, dzięki talentowi reżysera i aktorów, nabiera wymowy uniwersalnej. Nie jest to bowiem film, jak mogłoby się wydawać, o sporze między światopoglądem ateistycznym a religijnym, lecz o ciemnych stronach człowieka i społeczeństwa, które dochodzą do głosu coraz wyraźniej w naszej zlaicyzowanej postoświeceniowej Europie. A zmanipulowana religia, w postaci wykrzywionej religijności, bywa groźnym narzędziem tych ciemnych sił. U nas w Polsce także. Choćby ostatnio, parę dni temu oglądałem w telewizji Trwam , ze zdumieniem i przerażeniem, duży materiał gloryfikujący nacjonalizm i NSZ. Rozmowę z dwoma pobożnymi łysymi młodzieńcami prowadził poczciwie wyglądający ksiądz, który zakończył program słowami: „Z Panem Bogiem”.
Fundamentalnie nie zgadzam sie z oceną biolożki Jeleny. Nieprawdziwie Pan napisał, że nie wbudza ona sympatii. Otóż wzbudza, i to wielką. Jest humanistką, racjnonalistką, osobą światła, mądra, bystrą, inteligentną, wrażliwą (tak, tak!), a ponadto pełną kobiecego czaru, uroku. Studiuje Biblię po to, by móc podjąć rywalizację z chłopakiem jego własną bronią. Ona oczywiście również traktuje tę ksiegę wybiórczo, ale jej selekcja jest właściwa, jej cytaty stanowią niejako rewers tych, którymi szermuje nasz bohater, sa wobec nich wręcz komplementarne. Jelena nie jest żadną fanatyczką, jest po prostu osobą niewierzącą. Pan to uznaje za ciężki minus, ja za wielki plus.