Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy potrzebne jest Ekstremalne Nabożeństwo Majowe?

Nabożeństwo majowe przed warszawską kapliczką. Fot. Marcin Kiedio/Magazyn Dywiz

Chesterton powiedział: „Msza święta jest długa i nudna, kiedy nie kocha się Boga”. Jak pokazywać młodym atrakcyjność tradycyjnego nabożeństwa? Nie pokazywać? I pozwolić obumrzeć starym formom?

Lubię nabożeństwa majowe. Od dzieciństwa lubiłem. Lubię ten powolny, nostalgiczny śpiew litanii, to powtarzające się, błagalne „módlmy się”. Idę na majowe, kiedy mogę. Kiedy jednak poszedłem ostatnio do jednej z zielonogórskich parafii, spotkało mnie niemiłe zaskoczenie. Tłumów nie było. Usiadłem w ławce. Rozejrzałem się po kościele. Byłem chyba najmłodszy. Napisałem o tym krótki post na Facebooku. W dyskusji, która toczyła się pod postem, padła propozycja zorganizowania Ekstremalnego Nabożeństwa Majowego…

Oczywiście, jest w tej propozycji nuta złośliwa, ale przecież sam problem jest poważny. Czyżby rzeczywiście – jak to ktoś zasugerował – ta forma pobożności należy już do przeszłości? A czym ją zastąpić? Jakąś maryjną kalką Ekstremalnej Drogi Krzyżowej? Włączyć do tego jakieś doświadczenie fizyczne, element przeżycia, wyzwania dla ciała i dla ducha? Zwykłe nabożeństwo już nie ma racji kościelnego bytu? Bo jest – jak ktoś powiedział – nudne?

Nuda i atrakcja

Zacznijmy od końca, od tej rzekomej nudy. G.K. Chesterton powiedział: „Msza święta jest długa i nudna, kiedy nie kocha się Boga”. I miał bardzo dużo racji. Wszelką dyskusję o nudzie i atrakcyjności w Kościele trzeba zacząć od kwestii teologicznych, a nie formalnych.

Może trzeba Maryję trochę zdjąć z ołtarzy i piedestałów?

Są dwa rodzaje nudy: nuda teologiczna i nuda – powiedzmy – formalna. Tak samo jak są dwa rodzaje atrakcyjności: atrakcyjność teologiczna i atrakcyjność formalna. Co to jest nuda i atrakcyjność formalna, to wyczuwamy instynktownie. To, co atrakcyjne – pociąga nas, to co nudne – odpycha. Z nudą i atrakcyjnością teologiczną jest podobnie. Atrakcyjne w sensie teologicznym jest to, co nas do danej formy pociąga bez względu na ewentualną (nie)atrakcyjność formalną. Pociąga nas – na przykład – dane nabożeństwo, bo uznajemy jego wartość. Jest dla nas ważne, drogie, daje nam dużo duchowej satysfakcji.

Różaniec jest tego chyba najlepszym przykładem. To sama w sobie nudna modlitwa, ale – gdy się pozna jej wartość – przekroczy się próg nudy formalnej, a nawet w tym, co wydawało się odpychające rozpozna się istotną pomoc. To, co wydawało się monotonne, okaże się duchowym rytmem wspomagającym modlitwę. Atrakcyjność teologiczna nie jest dana raz na zawsze. Ją też trzeba pielęgnować. Miał bowiem rację Chesterton. Nuda przychodzi wraz z utratą wiary. To, co bezwartościowe, staje się ostatecznie nudne. A wtedy zaczyna się szukać fajerwerków, które miałyby tę nudę przykryć.

Wielokrotnie o tym wspominałem, że poszukiwanie w kościelnych formach atrakcyjności jest ślepą uliczką. Atrakcyjność bowiem formalna ma to do siebie, że wciąż szuka się jej nowych wyrazów. Człowiek przyciągnięty wyłącznie atrakcyjnością już na drugi dzień przyjdzie z nowymi oczekiwaniami, będzie spodziewał się nowych fajerwerków. To, co wczorajsze, dzisiaj będzie już passé, a potencjalny odbiorca będzie szedł z pytaniem: „Ciekawe, co nowego nam dzisiaj pokażą?”.  W ten sposób rodzi się nie tyle nowy kult, co raczej kult nowości. Nuda i atrakcyjność to dwie strony tego samego medalu, między którymi istnieje sprzężenie zwrotne. To, co atrakcyjne, szybko staje się nudne, a znudzony domaga się bardziej ekstremalnych atrakcyjności. W tym znaczeniu nawet najbardziej nudna formalnie liturgia wcale nie jest nudna. Jej atrakcyjność bowiem leży w jej istocie, w tym, czym jest, a nie w tym, jaka jest.

To, co atrakcyjne, szybko staje się nudne, a znudzony domaga się bardziej ekstremalnych atrakcyjności

Nie znaczy to wcale, że formalna strona liturgii nie jest istotna. Liturgia winna być piękna adekwatnie do jej teologicznej atrakcyjności. Myślę, że część naszych wiernych skłania się ku tzw. liturgii przedsoborowej (nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego) właśnie dlatego, że znajdują tam koherentną jedność teologicznej atrakcyjności i formalnego piękna, które – oczywiście – nie musi przemawiać do wszystkich i często uznane bywa za nudne przez tych, którym ta forma modlitwy jest daleka. Na przykład przewidziane w tej liturgii chwile milczenia mogą być odebrane jako nudne nic-nie-dzianie-się. Wszystko zależy od tego, jakiej formalnej atrakcyjności się ktoś spodziewa. Jeden pójdzie na Mszę świętą dla dzieci i wróci zadowolony, bo „wreszcie coś się dzieje”, drugi – wyjdzie w połowie, bo dla niego „dzieje się za dużo”, co nie pozwala mu przebić się przez aktywizm wszystkich do sedna liturgii. To samo może się dziać w przypadku nabożeństwa majowego.

Od rytuału do eventu

Przyjrzyjmy się temu nabożeństwu jako rytuałowi. Jedną z istotnych cech rytuału jest jego niezmienność. To ona chroni ten rytuał, ale także czasami go zabija. Niezmienność i statyczność formy gwarantuje przede wszystkim poprawność treści, a także stałość nastawienia odbiorcy. Ci, którzy idą na rytuał – na przykład na majowe – wiedzą, co ich tam czeka: wystawienie, śpiew litanii, nauka, błogosławieństwo. Ten stały rytm chroni zarówno samą treść nabożeństwa, jak i jego uczestników. Powolny, jednostajny – by nie powiedzieć: nudny – rytm wcale im nie przeszkadza, jest dla nich organicznym elementem tej formy pobożności. Czy trzeba ją uatrakcyjnić?

Nie chcę wracać do dyskusji na temat Ekstremalnej Drogi Krzyżowej (pisałem o tym w „Tygodniku Powszechnym”). Jej fenomen jednak nie powinien zostać zignorowany. Pokazuje on bowiem, że jest zapotrzebowanie nie tyle na formy pobożności atrakcyjne formalnie, ale formy bardziej zintegrowane ze współczesną mentalnością i sposobem życia, gdzie istotną rolę odgrywają elementy doświadczenia fizycznego, przekraczania siebie, fizycznej ekstremalności, a nawet współzawodnictwa czy bicia kolejnych rekordów. A wszystko to opisane w kategoriach – jak to się mówi – eventu. Takie nowe formy pobożności odpowiadają określonym grupom społecznym i generacjom, które mają zupełnie inny rytm organizacji dnia pracy i tygodnia życia.

Czy potrzebne byłoby analogiczne nabożeństwo maryjne, a nie tylko pasyjne? Nie wiem, ale takie pytanie wcale nie jest pozbawione sensu. Pobożność musi także odpowiadać mentalności danego czasu.

W ręce ludzi

Nie znaczy to wcale, że czas nabożeństw majowych bezpowrotnie minął. Tak jak nie znaczy to wcale, że minął czas pobożności maryjnej. Pozostaje tylko pytanie o sposoby jej wyrażania. Obawiam się na przykład, że los nabożeństwa majowych mogą podzielić także nabożeństwa pierwszych sobót. W czasach kultury weekendu sobota jest „złym” dniem dla pobożności. Myślę, że nie ma co liczyć na zbyt liczną obecność na tych formach nabożeństw ludzi ze średniego pokolenia, które – ze względu na rytm pracy – już odpoczywa od piątkowego wieczoru, wyjechało na rowery, robi zakupy itd.

Wcale nie jest tak, że Matka Boża „nikogo” już nie interesuje

Być może jakimś ratunkiem dla nabożeństw majowych byłoby „oddanie” ich w ręce ludzi. W wielu parafiach wiejskich wciąż jeszcze ludzie gromadzą się przy kapliczkach i krzyżach. Środowisko bliskiego „Więzi” internetowego magazynu „Dywiz” przez ostatnie lata wskrzeszało tę tradycję w miastach w ramach inicjatywy „Ucieczka grzesznych”. Odzew oczywiście nie był liczony w setkach osób, ale może jest to jednak szansa także dla pobożności miejskiej, nie tylko wiejskiej. Potrzebne byłyby tutaj oddolne grupy inicjatywne, a nie wyłącznie księżowskie zachęty wygłaszane z ambony.

Nowa maryjność?

Pytanie o formy pobożności maryjnej jest także pytaniem o miejsce samej osoby Maryi w wierze i pobożności. Jaka jest „maryjność” średniego i młodszego pokolenia, które raczej nie wychowało się na pielgrzymkach i nabożeństwach majowych?

Pytanie to dobrze sobie postawić właśnie w 100-lecie  objawień fatimskich. Może ten jubileusz mógłby być jakimś impulsem do odnowienia tej pobożności oddolnie, parafialnie, środowiskowo? Uchwały parlamentu i wielkie celebry tego nie załatwią. Aby jednak udowodnić, że nie jest tak, że Matka Boża już „nikogo” nie interesuje, weźmy chociaż dwa przykłady. Pierwszy – dość kontrowersyjny – to wideoklip „Jaraj się Marią” Ady „Adu” Karczmarczyk, a drugi – to piosenka „Mamo!” formacji Heres / Wyrwani z Niewoli. O ile utwór „Adu” jest bardziej artystyczną wariacją na temat Maryi niż wyznaniem wiary, o tyle ten drugi przykład wydaje mi się bardzo udany formalnie i merytorycznie. Myślę, że dobrze by zafunkcjonował na szkolnej katechezie.

Tylko co dalej? Zaprosić potem gimnazjalistów czy licealistów do kościoła na nabożeństwo majowe? I z czym się tam zderzą? To już nie będzie „mega kawałek”, ale – w kategoriach formalnych – nudne nabożeństwo. Jak ich teraz przeprowadzić z jednej formy do drugiej? Jak im pokazać atrakcyjność tradycyjnego nabożeństwa? Nie pokazywać? I pozwolić obumrzeć starym formom?

Kto wie, czy nie trzeba będzie się zastanowić nad jakąś „nową maryjnością”. Bartosz Bartosik mi podpowiedział, że w liście do młodzieży przed planowanym synodem biskupów papież Franciszek napisał: „Zawierzam was Maryi z Nazaretu, młodej dziewczynie, takiej jak wy, na którą Bóg skierował swe spojrzenie pełne miłości — aby was wzięła za rękę i poprowadziła do radości pełnego i wielkodusznego «Oto jestem» (por. Łk 1, 38)”. Może w tym jest sedno sprawy? Nasza maryjna pobożność w dużej mierze opiera się na teologicznych tytułach Maryi: Bogarodzica, Niepokalana, Królowa, Pośredniczka itd. Bardzo mało jest w niej owego odniesienia, o którym wspomina Franciszek: „młoda dziewczyna, taka jak my”. Może stała się zbyt daleka, wyniosła, rzekłbym – arystokratyczna i – co nie powinno się zdarzyć – ubóstwiona? Może trzeba ją trochę zdjąć z ołtarzy i piedestałów, zbliżyć się do niej i odkryć, że jest najpierw „taka jak my”, a dopiero potem Wniebowziętą Królową nieba i ziemi ze wszystkimi tego teologicznymi konsekwencjami?

Wesprzyj Więź

I na koniec jeszcze jeden aspekt. Kiedyś chodzenie na nabożeństwo majowe (jak i w ogóle chodzenie do kościoła) miało silny aspekt socjologiczny. Było formą spędzania czasu, swoistą „rozrywką”, okazją do spotkania się ze sobą. Niejedna panna spotkała tam niegdyś swego kawalera. Dzisiaj ten aspekt zupełnie nie funkcjonuje. Liczy się już tylko wiara i pobożność.

Jeśli dziś ktoś chce przyjść na nabożeństwo majowe, czerwcowe, październikowe czy jakiekolwiek inne, to tylko z powodu wiary i pobożności. I może od tego trzeba zacząć? A nie od dyskusji o nudzie?

Zapraszamy do modlitwy nabożeństwem majowym wraz z zaprzyjaźnionym magazynem „Dywiz”. Najbliższa modlitwa w Warszawie 15 maja o godz. 19. Więcej na ten temat tutaj.

Podziel się

Wiadomość

To prawda, że do kościelnych atrakcji potrzebny jest pewien dystans, ale nawet te niezbyt udane świadczą o poszukiwaniu, a to jest już wartością. Znam osobiście parę kościołów w których od pięćdziesięciu lat nie zmieniło się nic, nawet krzesło stoi w tym samym miejscu, choć nie o krzesło przecież chodzi. Zmieniają się proboszczowie, przychodzą nowi ludzie (drastycznie mniej) i wszystko jest takie same, aż trudno w to uwierzyć.Mówię oczywiście, nie o istocie Mszy św. bo ta musi być zawsze taka sama, ale o formie i treści przekazu duszpasterskiego. Staram się nie mieć grzesznych myśli, choć przyznaję z pokorą, że nie zawsze mi się to udaje, kiedy słyszę bełkotliwe czytanie przez ministrantów niedzielnych tekstów Pisma św. Słyszą to księża i nic, pewnie się cieszą, że w ogóle ktoś to przeczyta. Proponowałem kiedyś pomoc, ale bez zainteresowania. Rutyna? Kiedyś mój tata zapytał kolegę z pracy czy się modli, lekko zdziwiony usłyszał, że oczywiście, zadał więc kolejne pytanie jak się modli i usłyszał w odpowiedzi: Wiesz Jasiu ja zawsze wieczorem mówię „Pa Boziu”. Mam wrażenie, że niemała część duchownych w swoich działaniach duszpasterskich też została na poziomie „Pa Boziu”