Zima 2024, nr 4

Zamów

Kim jest ten trzeci? My wiemy

Fragment obrazu „Wieczerza w Emaus” Caravaggia.

Chyba każdy z nas wie, czym jest doświadczenie Jerozolimy, w której na naszych oczach zawala się dotychczasowy świat, a Bóg, w którego wierzyliśmy, umiera. Ale Jezus i wtedy nam towarzyszy.

Przyłączanie się kogoś nieznajomego do wędrowców nie było niczym nadzwyczajnym w Palestynie tamtych czasów. Podróżowanie w kraju, w którym roiło się od zbójców i nie zawsze karnych żołnierzy, bywało niebezpieczne, o czym przekonał się choćby bohater Jezusowej przypowieści, który maszerował z Jerozolimy do Jerycha. Jak pamiętamy,  „wpadł [on] w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli” (Łk 10, 3). Lepiej więc było wędrować w kilku niż w pojedynkę.

Kiedy dwunastoletni Jezus zgubił się rodzicom w drodze powrotnej z Jerozolimy, gdzie świętowali Paschę, Józef i Maryja przypuszczali, że „jest wśród pątników” (Łk 2, 44). Nic więc dziwnego, że i teraz wśród powracających ze święta Paschy ktoś do kogoś przyłączał się w drodze, by choć przez chwilę razem wędrować. Nic też dziwnego w tym, że to nieznajomy pierwszy do nich zagadał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” (Łk 24, 17), co można by chyba sparafrazować: „O czym tak idziecie i gadacie?”.

Stan ich ducha św. Łukasz kwituje krótko: „Zatrzymali się smutni” (Łk 24, 17). Smutni, bo spodziewali się, że Jezus Nazarejczyk wyzwoli Izraela. Smutni, bo arcykapłani i przywódcy ludu wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. Smutni, bo kobiety przeraziły ich wiadomością, że były u grobu, ale nie znalazły tam Jego ciała. Smutni, bo kobiety miały niby widzenie, że On żyje, ale nikt z Jego uczniów Go nie widział. Nie dość, że dał się zabić – a tym samym pogrzebał ich nadzieje – to jeszcze przeraziło ich to, co się z Nim stało po śmierci: umarł, a niby żyje. A przecież miało być zupełnie inaczej. Zostawiają więc za plecami niegościnną Jerozolimę i idą do Emaus. Być może któryś z nich miał tam dom: Kleofas albo ten drugi, bezimienny. Być może chcieli tam zacząć jakieś nowe życie. Już bez tego Jezusa, który ich zawiódł.

maxi_p2165595703
Ks. Andrzej Draguła. „Emaus. Tajemnice dnia ósmego”, Wydawnictwo Więź 2015.

Ostatnio czytam Różewicza – poetę, do którego przylgnęła etykietka poety-ateisty. On sam nigdy się z tą etykietką nie zgadzał. „Jaki tam ze mnie ateista” – pytał retorycznie w jednym ze swoich wierszy („Jest taki pomnik”). Mało kto wie, że przed wojną Różewicz należał do Sodalicji Mariańskiej, a jego dziecięca wiara była bardzo głęboka. Nie miejsce, by tutaj szczegółowo opisywać, jak przebiegała jego droga wiary, dość powiedzieć, że – odwołując się do wyznania samego autora – „naprawdę wierzył”. „Pierwsza komunia. Przyjąłem Boga. Głęboko w to wierzyłem. […] Większość moich rówieśników, a ja na pewno, myśmy naprawdę Boga przyjęli. Ten opłatek na języku… Przymknęło się oczy… Chwilę się klęczało… Potem wstało… I odchodziło się z Bogiem w sobie… Żeby znów przyklęknąć w ciszy… To było doświadczenie dziecka” – tak pisał o swej Pierwszej Komunii. A potem przyszła trauma wojny, z której nie mógł się otrząsnąć przez lata. W wierszu pt. „Ocalony” z roku 1947 pisał tak: „Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem / prowadzony na rzeź”. Ale jego wiara w obliczu hekatomby wojny, śmierci, zła, zniszczenia i nienawiści nie ocalała. W roku 1968 w wierszu „Cierń” deklarował wprost:

nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia
do zaśnięcia

nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka

Wyrazem tego wewnętrznego zmagania był wiersz pt. „Bez”, napisany w roku 1990, a więc 22 lata później. To właśnie w tym wierszu, w ktrym Różewicz pisze o opuszczeniu Boga i opuszczeniu przez Boga, pojawia się słynny dwuwiersz: „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”. W jego poezji od dłuższego czasu dochodziło do głosu pragnienie Boga, które Ryszard Przybylski już roku 1970 zdiagnozował trafnie i proroczo: „Różewicz znalazł się na drodze do Emaus”. Myślę, że można tak powiedzieć. Doświadczenie wojny było dla poety podobne temu przeżyciu, które nieśli w sobie ci dwaj uczniowie, którzy w wielkanocne popołudnie uchodzili z Jerozolimy. W obliczu wszechobecnego zła i powszechnego cierpienia wojennej apokalipsy umarła wiara Różewicza w Boga znanego z dzieciństwa, a jego świat zawalił się. Podobnie jak to było z Jezusowymi uczniami, także jego droga do Emaus „wiedzie przez zwątpienie i boleść” (Przemysław Dakowicz).

Chyba każdy z nas – mniej lub bardziej – wie, czym jest doświadczenie Jerozolimy, w której na naszych oczach zawala się dotychczasowy świat, niebo staje „w płomieniach”, Bóg, w którego wierzyliśmy, umiera, a z naszych piersi wyrywa się bolesne „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Z takiego Jeruzalem uchodzi się nierozumnym, ze smutkiem na twarzy i z sercem nieskorym do wierzenia (por. Łk 24, 2). Być może takie doświadczenie stało się udziałem naszych bliskich: syna, męża, córki, żony, przyjaciela. I bolejemy nad tym, że nie pozostali z nami w Wieczerniku. Nie, nie wszyscy zostali w Jerozolimie po „tym wszystkim, co się tam wydarzyło” (Łk 24, 14) i „co się tam w tych dniach stało” (Łk 24, 18). A stały się rzeczy straszne. Niektórym nie starczyło wiary czy siły, inni się po prostu pomylili, bo „spodziewali się”, że szli za kimś innym. A teraz z oczami, które są „jakby przysłonięte” idą do jakiegoś Emaus, gdzie – jak im się zdaje – będzie im lepiej.

Ale na tej drodze Pan nie zostawi nas samych: „[…] sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi” (Łk 24, 15). Zrazu idzie jako nieznajomy wędrowiec, nie daje się rozpoznać natychmiast, pozwala się wyżalić, wygadać, podzielić się swoim własnym, bolesnym doświadczeniem. Może niektórzy na swojej drodze do Emaus są dopiero tutaj: smutni i rozżaleni, zawiedzeni, bo „się spodziewali”. I to jest najważniejszy moment w drodze każdego z nas, aby pozwolić Bogu mówić, wsłuchać się w Jego głos, najpierw jeszcze obcy i nierozpoznany, ale – jak się później okaże – rozgrzewający serce, by nie powiedzieć – podpalający. Bo Jego słowo jest jak płonąca żagiew, jeśli tylko pozwolimy Mu się do nas zbliżyć. A potem już wszystko potoczy się bardzo szybko: łuski z oczu opadną, Pan pozwoli się rozpoznać „przy łamaniu chleba” (Łk 24, 35), żadne Emaus nie będzie już warte naszej obecności i „w tej samej godzinie” (Łk 24, 33) pobiegniemy z powrotem do Jeruzalem, w którym nie będzie już nas czekać smutek, ale zebrany Kościół, który nie przestaje głosić: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał” (Łk 24, 34).

Pytał Thomas Stearns Eliot w swoim poemacie „Ziemi jałowa”:

Wesprzyj Więź

Kim jest ten trzeci, który zawsze idzie obok ciebie?
Gdy liczę nas, jesteśmy tylko ty i ja
Lecz gdy spoglądam przed siebie w biel drogi
Zawsze ktoś jeszcze idzie obok ciebie, […]
– Kim jest ten, który idzie po twej drugiej stronie?

My wiemy, „kim jest ten trzeci”. To Ten, którego rozpoznajemy „przy łamaniu chleba”.

Więcej o znaczeniu drogi do Emaus przeczytają Państwo w książce ks. Andrzeja Draguły „Emaus. Tajemnice dnia ósmego”.

Podziel się

Wiadomość