Katolicy mają prawo, a nawet obowiązek, wyrażać sprzeciw wobec nienawistnego liberalizmu. Sprzeciw jest braniem odpowiedzialności za wspólnotę.
Uznaje się Chrystusa za Mistrza dobrego i łagodnego, przewodnika niezawodnego i spolegliwego. Bez protestu i skargi przyjął cięgi i poniżenia kary śmierci, choć „winien” był tego tylko, że wzbudził ku sobie taką nienawiść, tak przejmującą chęć mordu. Ten sam Mistrz jednak kiedy indziej rozgonił świątynnych kupców; mówił też, że nie przynosi pokoju, lecz miecz… Jego przekaz był jednocześnie łatwy i trudny, przystępny i niepojęty, składny i mozaikowy, bliski i straszny, ciepły i parzący – tak, że jeden ze zdolniejszych historyków chrześcijaństwa, Paul Johnson, wyraża zadziwienie, iż coś tak skomplikowanego mogło być głoszone przez człowieka o całkowicie spójnej osobowości.
Od śmierci Mistrza historia świata uległa przeobrażeniu tak bardzo, że niepodobna było mierzyć czasu inną miarą niż ta właśnie, która do daty zgonu nawiązywała i która wyznaczyła punkt węzłowy w historii cywilizacji, którą się potem zwykło nazywać Christendom. Dziś jednak owa cywilizacja jest w fazie schyłkowej – w paradoksalnym paroksyzmie niepamiętająca swych korzeni i nieumiejąca ich odtworzyć, ale umiejąca przecież wciąż je odcinać i siec. Ta czysta nienawiść, z jaką jej liberalni luminarze zwracają się nieraz ku chrześcijanom, a zwłaszcza katolikom, ma przecież coś tragicznego. Jest bowiem niszczeniem samego siebie – nieusuwalnego, fundującego elementu własnej natury. Przez naturę rozumiem tu to, co jest zrodzone i zradza, tu: cywilizację zachodnią rodzącą i karmiącą liberałów.
Przerwać agonię kultury katolickiej
Nie całkiem nonsensowne jest pytanie o źródła niechęci, a nawet nienawiści do katolików. Jeśli ich poniżenie ma być odpowiedzią na dawne wywyższenie, to współcześni mściciele wykazują się słabym rozumieniem procesów historycznych. Warto jednak kwestię tę przemyśleć dobrze i roztropnie. Właśnie wybrzmiewa w Polsce pytanie o sztukę i granice używania w niej symboli religijnych. Odpowiedź, że granic takich nie ma, próbują narzucić liberalni okrutnicy, a wielu prominentnych katolickich komentatorów odnosi się do tej kwestii z zadziwiającym zrozumieniem mechanizmów owej „sztuki”. Głos tych ostatnich jawi mi się czasem jak skamlenie o to, by rozumieć ów prosty lud Boży, co to może się czuć skrzywdzony i poniżony. Polemikę z takim podejściem uważam za zbędną i niekonstruktywną. Ważne zaś są inne pytania. Czy katolicy mogą wobec podobnych działań sztukonaśladowczych wyrażać moralny sprzeciw? Jak to czynić?
Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: tak. Katolicy mają prawo, a nawet obowiązek, wyrażać sprzeciw. Jak przekonująco tłumaczył Karol Wojtyła, sprzeciw jest bowiem braniem odpowiedzialności za wspólnotę, jest wolą uczestnictwa. Bez niego zostają już tylko unik i konformizm. Słuszny sprzeciw, twierdził dalej, winien przy tym być skuteczny.
Jak zatem katolicy mogą uczynić skutecznym sprzeciw wobec „sztuki” pasożytującej na symbolach i dorobku chrześcijaństwa?
Po pierwsze, winni trwać w służbie cywilizacji ufundowanej na imieniu i misji Chrystusa, to jest cywilizacji przyznającej się do Biblii, filozofii greckiej i prawa rzymskiego. Prawo nie istnieje bez powodu, ale pełni rolę normo- i kulturotwórczą. Uchylanie się od jego stosowania, np. niekorzystanie z zapisów o ochronie symboli religijnych, nie jest naśladowaniem pokory Mistrza, lecz przyczynianiem się do rozkładu fundamentów cywilizacji chrześcijańskiej. Jest to wpisywanie się w postmodernistyczny rozkład struktur sensu i obowiązywalności reguł. Egzekwowanie prawa jest dziś podstawowym obowiązkiem chrześcijanina. Jest to zasadne i konieczne przypomnienie źródeł, od których współcześni twórcy próbują tę cywilizację odciąć. Pomóc im anihilować prawo – to raz jeszcze skazać Jezusa w procesie napędzanym nie racją prawną, lecz żądzą mordu.
Kultura nowego średniowiecza
Po drugie, katolicy winni przypomnieć sobie o eschatycznej funkcji kultury. Rosyjski myśliciel religijny Mikołaj Bierdiajew szedł tu może najdalej, twierdząc, że tworzenie kultury jest sprowadzaniem Królestwa Bożego na ziemię, jej na wskroś religijną transformacją, jej – by tak rzec – transsubstancjacją. Niszczenie kultury oznacza dewastację rozumnej, duchowej części w człowieku i pneumatologicznego pierwiastka w całym stworzeniu, uniemożliwia przebóstwianie świata, a w każdym razie je spowalnia. Trzeba zatem tworzyć kulturę chrześcijańską, w tym katolickie – to znaczy po prostu dobre i powszechne – teatry. Wydaje się tymczasem, że literatura i sztuka katolicka weszła w niekończącą się zgonem agonię wraz ze śmiercią François Mauriaca czy Sigrid Undset – czyli pisarzy, którzy wprost wpisywali los ludzki w dzieje i nauczanie Kościoła. Liberalne duraczenie w teatrach i muzeach jest możliwe nie dlatego, że liberałowie obsiedli stołki, lecz dlatego, że kultura katolicka się słabo odradza – zachwycona faktem, że „całą przyszłość ma już za sobą” (zasłyszane gdzieś określenie tradycjonalisty).
Po trzecie, katolicy winni nie tylko modlić się, ale też nosić i czynić widzialnymi symbole religijne, w tym krzyżyki, przypinki, różańce, stawiać przydomowe kapliczki etc. Przy czym należy tu odnaleźć prawdziwe piękno i wzniosłość, a także – oprócz literatury i sztuki – wynieść ponownie na wyżyny kunszt rzemiosła jubilerskiego, snycerskiego itp. Ileż dbałości o piękno i szczegół wykazał Bóg w danych swemu ludowi instrukcjach dotyczących budowy Arki Przymierza czy swej Świątyni! Zapewniał przy tym – i słowa dotrzymał – że rzemieślnikom szczodrze udzieli potrzebnych talentów.
Zadanie nie jest zatem proste. Katolicy winni przypomnieć istotę prawa oraz odbudować sztukę i rzemiosło. Cokolwiek czynią, ich celem winno być zbudowanie „nowego mediewalizmu” (Mikołaj Bierdiajew, Anthony Giddens). Jednak kultura nowego średniowiecza będzie musiała uwzględnić liberalizm jako część swego własnego dziedzictwa i wyjść poza sytuację polemiczną. Wówczas zaś pojawi się na nowo pytanie o katolicką ortodoksję. Trzeba będzie ją wyraźnie odróżnić od „ortodoksy”, czyli sankcjonowania obiegowych, potocznych opinii (doksa) jako pochodzących z natchnienia Bożego i uzasadniających porządki dobre, bo od liberalizmu dawniejsze. To właśnie może się okazać najtrudniejsze, a pozostaje jedyną lekcją nienawistnego liberalizmu, jaką warto, by katolicy rozważyli.
Zastanawiam się, czy Autorka (którą bardzo cenię za książkę „Osob(n)a” unaoczniającą antypersonalistyczne narzucanie kobietom tradycyjnych ról w myśli Jana Pawła II) nie tworzy w tym artykule zbyt radykalnego podziału na dwa obozy – po jednej stronie katolicy, po drugiej „nienawistni liberałowie”? Taka polaryzacja przywodzi mi na myśl przeciwstawienie, które widziałam w wywiadzie z pewnym prawicowym filozofem polityki: po jednej stronie „wspólnota etyczna” (zwolennicy PiS), po drugiej „wrogowie wspólnoty etycznej” (przeciwnicy zmian dokonywanych przez PiS). Czy wszyscy liberałowie są „nienawistni” i są w opozycji do katolików? Ja na przykład jestem katoliczką i mam liberalne poglądy gospodarcze, popieram też liberalizm rozumiany jako brak nadmiernej ingerencji wspólnoty (państwa i rodziny) w życie jednostki. Odnosząc się do interesującego zakończenia artykułu – „pojawi się na nowo pytanie o katolicką ortodoksję. Trzeba będzie ją wyraźnie odróżnić od „ortodoksy”, czyli sankcjonowania obiegowych, potocznych opinii (doksa) jako pochodzących z natchnienia Bożego i uzasadniających porządki dobre, bo od liberalizmu dawniejsze” – zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe. Weźmy na przykład kwestię kobiet i rzekomej „kobiecej natury”, której krytyczkami są zarówno dr Melonowska, jak i autorka niniejszego komentarza. Konserwatyzm i tradycjonalizm wydają się być niestety ufundowane między innymi na wizji kobiety, która „powinna” być „kapłanką domowego ogniska”, podającą mężowi obiad – oraz na wizji kultury, która nakazuje śmiać się z żartów o nieracjonalnych kobietach. Być może jednak dr Melonowskiej chodzi nie o konieczność reformowania konserwatyzmu, ale o wykształcenie się czegoś nowego – katolickiej ortodoksji jako kontry zarówno do antyreligijnego odłamu liberalizmu, jak i do „patriarchalnego” konserwatyzmu.
Szanowna Pani, bardzo Pani dziękuję za ten wnikliwy komentarz. Mój tekst celowo jest skonstruowany na pewnym uproszczeniu, jego zamysł jest zresztą widocznie mobilizująco-prowokatorski i nawiązuje do określonych wydarzeń społecznych. Wzywa do sprzeciwu i jest sprzeciwem. Gdy piszę o „nienawistnych liberałach” to takich właśnie mam na myśli, nie chodzi mi o zrównoważony, uważny liberalizm zawierający się w mniejszym bądź większym stopniu w różnych poglądach na rzeczywistość. Ostatnie słowa Pani komentarza trafiają w szczególnie trudną kwestię. Konserwatyzm bywa komiczny i słusznie czyni się mu zarzut, że wiele mówi o „hierarchiach” jednocześnie unikając podania zasady hierarchizacji albo kierując się tu niedorzecznymi arbitraryzmami. A jednak obecny kształt świata wymaga „nowego mediewalizmu”, który w jakimś sensie – jak sądzę – implikuje też „nowy konserwatyzm”. Nie mam tu gotowych konkluzji, które mogłabym jasno wyłożyć – przyłapała mnie Pani na bardzo głębokiej rozterce intelektualnej. Owszem, zgadzam się z Panią, że potrzeba czegoś „nowego” (ani antyreligijny liberalizm, ani patriarchalny konserwatyzm), ale: a. zastanawiam się, czy fundamenty/pierwociny owego „nowego” nie byłyby jednak czymś najstarszym (zwłaszcza List do Rzymian) i w tym sensie konserwatywnym; b. czy konserwatyzm musi z definicji być patriarchalny? W tym drugim przypadku miotam się między realistycznym zwątpieniem a idealistyczną nadzieją. W każdym razie patriarchat nie wynika wprost z założeń konserwatywnych: mówi się tam częściej o powinności i zasłudze niż o kobiecości i męskości. Oczywiście łatwo przy tym popaść w zidiocenie twierdząc, że zasługą jest kobiecość i/bądź męskość. Tu przerwę, żeby nie zalać Pani rzeką niekonkluzywnej wymowy. Załączam jeszcze wyrazy szacunku dla Pani.
Pani Justyno, widać niestety, że nie potrafi Pani jasno wyłożyć własnych poglądów. W związku z tym może trzeba się powstrzymać od ich wyrażania? Uproszczenia, do których się Pani przyznaje, niczemu nie służą, podobnie jak ten prowokatorski styl. Taki sposób uprawiania publicystyki obniża poziom dyskusji.
I jeszcze jedno… Za agonię kultury katolickiej nie ponoszą odpowiedzialności „nienawistni liberałowie” tylko katolicy, którzy w swoich wypowiedzich posługują się zbyt daleko idącymi uproszczeniami. Życzę powodzenia w budowaniu nowego średniowiecza… Proszę tylko najpierw gruntownie – bez uproszczeń – upewnić się, co chce Pani budować…
Poza tym szkoda, że nie odpowiedziała Pani Panu Krystianowi. Bardzo jestem ciekaw Pani wyjaśnień.
Pomieszanie z poplątaniem.
„…jednak kultura nowego średniowiecza będzie….”
Mamy tworzyć kulturę „nowego średniowiecza” ?
No dobrze, niech będzie.
Ale parę linijek wyżej mamy:
„Po pierwsze, winni trwać w służbie cywilizacji ufundowanej na imieniu i misji Chrystusa, to jest cywilizacji przyznającej się do Biblii, filozofii greckiej i prawa rzymskiego. ”
Trzeba się zdecydować i określić czy jest się zwolennikiem „nowego średniowecza” czy greckich filozofów sławiących myślenie i rozum ponad wszystko?
Czy też rzymskiego prawa i rzymskiego świata pełnego dekadencji, rozpusty i wielobóstwa w tym kultury ciała oraz niewolników ?
To zlepek bardzo dziwnych tez.
To takie na siłę tworzenie sztucznej wizji.
„Nie całkiem nonsensowne jest pytanie o źródła niechęci, a nawet nienawiści do katolików.”
Jestem katolikiem i nie czuję by ktoś z tego względu mnie nienawidził.
Bycie katolikiem oznacza trwać w Jezusie a nie zabiegać o to by wszyscy mnie kochali, głaskali po głowie i się do mnie uśmiechali.
Czuję w tym tekście duży strach przed liberałami.To nie jest chrześcijańskie podejście.Strach przed liberałami oznasza że ktoś czuje się mały, zmarginalizowany, pełny obaw o swoją wartość, a tak być nie powinno.
Przyznawanie się do chrześcijaństwa? Tak, zawsze.
Natomiast nadmierne nim epatowanie szkodzi i jest to „niedźwiedzia przysługa”.
Tym bardziej śmieszy mnie apel o powszechne noszenie krzyżyków i stawianie kapliczek w każdym ogródku.Panie lekkich obyczajów też bardzo lubią nosić krzyżyki.
A nie o to nam przecież chodzi.Ani o różaniec na każdym lusterku samochodowym.Jeśli ktoś czuje taką potrzebę to powinien to zrobić tylko dla siebie.
Jednak w tym artykule brzmi to jak hasła rodem z PRL : „Wykonamy plan dziesięcioletni !
Tysiąc nowych kapliczek w każdym województwie !”
Nie w ilości jest rozwój kultury katolickiej a w jakości.
O jakość chodzi.
I może tą jakość uda nam się stworzyć.
Nie mam nic do uzupełnienia, więc nie powinienem absorbować swoim komentarzem tutejszą publiczność, ale jednak czuję obowiązek przyznania się, że dotknięte przez autorkę zagadnienia, a także przez p.Annę Czpiel w komentarzu są dla mnie ważne, że jest nas więcej zastanawiających się nad nimi, że stawianie ich ma sens. Jako konserwatysta (chociaż nie wiem, czy inni przyznający się do wartości konserwatywnych dziś by mnie za takiego uznali) zastanawiam się, na ile swoim „starym” konserwatyzmem przeszkadzam Bogu w prowadzeniu spraw tego świata, które to pytanie obie Panie stawiają mi przed oczy. Dziękuję,
Do Pani Doktor Justyny Melonowskiej – dziękuję Pani serdecznie za docenienie moich uwag i odpowiedź na nie. Cieszę się, że Pani poglądy na temat liberalizmu jako takiego nie są tak krytyczne. Rozumiem, co Pani ma na myśli, mówiąc o potrzebie nowej postawy myślowej, która jednocześnie będzie nawiązywać do źródeł ewangelicznych, a z drugiej strony nie będzie patriarchalnym tradycjonalizmem. Słuszna tu jest Pani uwaga o byciu „między realistycznym zwątpieniem a idealistyczną nadzieją” i również się z takim stanem niepewności utożsamiam. Z jednej strony oczywiście teoretycznie możliwe jest utworzenie „mądrego”, odwołującego się do źródeł, katolickiego konserwatyzmu, który na przykład czerpie z rozmów Jezusa z kobietami – np. z Samarytanką – w taki sposób, że interpretuje je w duchu personalizmu, szacunku i zrozumienia wobec osoby (niezależnie od płci) poszukującej Boga, a nie w kontekście „wyjątkowości” i „relacyjności” kobiety. Z drugiej strony myślę, że w praktyce niemożliwe jest „przestawienie” np. konserwatystów z „Frondy”, „Teologii Politycznej” czy chociażby o. prof. Jarosława Kupczaka na umniejszenie esencjalizmu płci na rzecz filozofii osoby, zakładającej samostanowienie kobiety takie same jak mężczyzny, bez żadnych figlarnych dodatków o „kobiecej wrażliwości”. Przesyłam wyrazy szacunku.