Los Jakuba jest tak dalece niepowtarzalny, że nie wynika z niego żaden ogólny morał, budzi więcej zdumienia niż zrozumienia, wyzwala czyste współczucie.
Sztuka Tadeusza Słobodzianka „Historia Jakuba” w reżyserii Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym (Scena na Woli) bardzo mnie wciągnęła, nie zdałem sobie nawet sprawy, że trwała trzy godziny. W jej bohaterze Marianie Jakubie, zagranym w wysokich rejestrach emocjonalnych i refleksyjnych przez Łukasza Lewandowskiego, trudno nie rozpoznać postaci podobnej do ks. Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela.
Znam go od ponad 30 lat, a dzięki częstym rozmowom stałem się świadkiem – z dalszego poniekąd planu – jego poszukiwań własnej tożsamości. Słobodzianek opatrzył sztukę podtytułem „tragedia w XXXIII epizodach”. To ważna wskazówka, tragicznego losu bohatera nie powinny przesłonić szczegóły dokumentalne i wątki publicystyczne. Podobnie jak antyczni tragicy przetwarzali mity, Słobodzianek podporządkowuje faktografię historyczną zamysłowi artystycznemu. Dzięki kreacji, kondensującej i wyostrzającej rzeczywistość, otrzymujemy do niej klucz.
Człowiek autentycznie religijny nie jest człowiekiem jednowymiarowym
Tragedia Jakuba to tragedia dziecka Holokaustu, wychowanego w polskiej katolickiej rodzinie bez świadomości prawdy o żydowskim pochodzeniu. Poznaje ją późno jako człowiek dojrzały, gdy został już wyświęcony na księdza i uzyskał doktorat z filozofii. Zaczyna się zmagać o scalenie w sobie światów, które do siebie nie przystają, a nawet są sobie obce i wrogie, a do których on w pełni należy. Fatalizm losu, stanowiący źródło tragedii spotyka się z odwagą biblijnego Jakuba walczącego o trudną prawdę o sobie. Jakub chce być Żydem od Jezusa, krzyż chce wpisać w gwiazdę Dawida. Czy to możliwe? W sztuce Słobodzianka ta walka nie zostaje jeszcze rozstrzygnięta. Los Jakuba jest tak dalece niepowtarzalny, że nie wynika z niego żaden ogólny morał, budzi więcej zdumienia niż zrozumienia, wyzwala czyste współczucie.
Na losy Jakuba rzutują obydwie jego rodziny. W jego śnie zasiadają one do wspólnego stołu, ale nie jest to stół łatwego sentymentalnego pojednania, wspólny posiłek kończy się kłótnią i obrzucaniem ulubionym jego ciastem – szarlotką. Spektakl kończy się sprzątaniem po tej bitwie, a widownia nie może się zorientować, czy to już koniec, czy będzie jeszcze jakiś epizod. Słychać muzykę Bacha, nikt nie klaszcze, aktorzy nie wychodzą zza kurtyny. Właściwie nie ma końca.
Słobodzianek nikogo nie oszczędza, jego widzenie środowiska kościelnego oraz środowiska żydowskiego jest równie ostre. Jakub nie jest buntownikiem, ale trudno mu wytrzymać z jednymi i drugimi. Krytyka katolickiej hipokryzji w scenach ukazujących rozpustę na plebanii, podobnie jak krytyka żydowskiego ekskluzywizmu w scenach z życia kibicu, w którym dokonuje się rejudaizacji wykorzenionych Żydów, nie jest krytyką religii.
Jakub jest człowiekiem głęboko religijnym, który lgnie do obydwu wspólnot i w żadnej się nie mieści. Jest człowiekiem żywego zmysłu moralnego i religijnego, gwałtownej emocjonalności, idzie pod prąd, ale również potrafi się przystosować pod wpływem namysłu, a nawet doraźnej kalkulacji. Człowiek autentycznie religijny nie jest człowiekiem jednowymiarowym.
W sztuce Słobodzianka bardzo przekonuje próba wniknięcia do duchowego świata Jakuba. Porusza jego szczera modlitwa, kazania naznaczone osobistym bólem, wypływające ze sprzeciwu wobec antysemityzmu wśród chrześcijan. Innym oknem pozwalającym wejrzeć w sferę duchowych zmagań Jakuba są jego sny. Obecność snów z właściwą im hiperbolą koszmaru i erotycznej zmysłowości oraz tekstów mądrych i gwałtownych kazań tworzy dwa dopełniające się bieguny religijnej osobowości Jakuba.
Spotyka go pasmo niepowodzeń. Cieszył się z widoków na karierę uniwersytecką, ale nie zrobił habilitacji, wypchnięto go na emeryturę. Cenił go „ojciec rektor”, którego prototypem jest tomista o. Mieczysław Krąpiec. Jakub nie znajduje z nim wspólnego języka. Fascynacja filozofią życia i myślenie personalistyczne oddalają go od systemu tomistycznego. Boi się, że jednostronna koncentracja na racjonalnych aspektach człowieczeństwa przesłoni brzydkie zwierzę w człowieku i strywializuje dramat zła. Od ojca rektora odpycha go jego wulgarny antysemityzm. Rozstają się, gdy Jakub już widzi, że można zrobić karierę akademicką i mimo to zmarnować dar myślenia. Mówi podniesionym głosem, wreszcie wyzwolony, pewny moralnej racji: „A czy ojciec rektor nie marnuje talentu, współpracując z antysemickim radiem? Wygłaszając tam swoje felietony? Gdzie w audycjach obok neguje się Oświęcim? A słyszał ojciec, co opowiada się tam o Jedwabnem? Nawet Episkopat przeprosił za Jedwabne”.
Inne bolesne rozstanie to wyrzucenie z klasztoru przez brata Daniela, despotycznego przełożonego, ceniącego bardziej regułę niż względy na ludzkie uwarunkowania. Zwymyślał początkującego zakonnika za to, że zaspał i nie przyszedł na kolację. Odnalezienie w okolicach Jerozolimy wspólnoty zakonnej, opartej na chrześcijańskiej tożsamości hebrajskiej, wydawało się wymarzonym miejscem dla Jakuba, ale i tu nie odnajduje przystani i idylli. Jest on człowiekiem prawdziwie tragicznym, co nie znaczy, że jego żywot jest wyłącznie pasmem katastrof, nie ma w nim jednak kresu wędrówki i zmagania się o swą tożsamość.
Jakub odzyskuje swą żydowskość, ocala swe chrześcijaństwo i kapłaństwo, a to oznacza, że jest człowiekiem w drodze, pielgrzymem, tułaczem, jest samotny i wierny swym rodzinom. Schodząc ze sceny, mówi do siebie samego:
„Wziąłem walizkę.
Kim jestem?
Nie wiem.
Scalić to wszystko.
Naprawdę chcę.
Było cicho.
Było pusto.
Nie było nikogo.
Wyszedłem na ulicę
i zamknąłem za sobą drzwi”.
Sztuka jest stanowczo za długa. I przez to robi się nudna.
Jakby autor wyrzucił ze 20 epizodów to byłoby jeszcze do zniesienia. Tak robi się nie do wytrzymania (sztuka ma podtytuł Tragedia w XXXIII epizodach)
Sztuka nie jest za długa. Nie ma ani chwili nudy, do końca jako widz czułem zwiazek z głównym bohaterem. Gdyby autor wyrzucił 20 epizodów, to by ja zmasakrował. Każdy jest ważny.
Dobra, trudna i odważna sztuka. Brak tylko pozytywnych przykładów zarówno wśród księży i żydów. Jedynym sprawiedliwym jest tutaj Jakub. Sztuka pełna akcji, wartka i ani przez moment nie nużyła. 3 godziny przeminęły bardzo szybko.
Niestety mocno czarno-biała – księżą na plebanii to rozpustnicy i jedynie Jakub jest tam postacią pozytywną. Na KUL-u Ojciec Rektor (o. prof. Mieczysław Albert Krąpiec OP) to antysemita, krytyk Wojtyły, SB-ek. Żydzi to ludzie, którzy nie cofną się ani na milimetr i w niczym nie ustąpią Jakubowi. Wszędzie jest pełno obłudy, świat zatapia się w hipokryzji. Bohater nie może odnaleźć swojego miejsca, ale wszędzie zasiewa swoje szlachetne idee. W jego rodzinie ojciec to kapuś i donosiciel, nawet matka go przez lata okłamuje. Rodzice i brat – żydowscy – o nich nie wiemy prawie nic.
Nawet siostry zakonne jakieś takie naiwne…poza tymi, które pracowały z ociemniałymi.
Obłuda i grzech dosięgają wszystkich od zwykłych ludzi, po duchownych, siostry zakonne, czy żydów.
Plus za świetną grę aktorską. Szczególnie dla p. Łukasza Lewandowskiego.
Aby dobrze zrozumieć sztukę trzeba zobaczyć film dokumentalny “TORN” (dosł. cierń) – pol. “Na rozstaju”. Jeszcze lepiej przeczytać książkę wywiad p. Rosika z ks. Waszkinelem. Sztuka jest opowieścią z punktu widzenia księdza, który ma swoje poglądy jest bardzo wrażliwy. Kto zna ten film lub książkę, albo jedno i drugie to nie będzie się dziwił.
Pogląd na księży, żydów, o. Krąpca – punkt widzenia przez głównego bohatera…