Nowy prezydent Niemiec to polityk, który nawet poza kampanią wyborczą przyjeżdża do zwykłych ludzi, zrzuca krawat, rozmawia i słucha. Teraz chce zabiegać o „szacunek dla wspólnego demokratycznego fundamentu”.
„Świat wyszedł z orbit – i mnież to los srogi każe prostować jego błędne drogi?” – tym cytatem z Szekspirowskiego „Hamleta” Frank-Walter Steinmeier chętnie się posługuje. O tym, że świat trzeba znów naprawić, mówił ostatnio 12 lutego, gdy Niemieckie Zgromadzenie Federalne wybrało go na dwunastego prezydenta Niemiec. Od przejęcia urzędu 18 marca, a właściwie od momentu zaprzysiężenia (22 marca) ma szansę na realizowanie tego hasła.
Naprawa świata oznacza dla Steinmeiera obronę demokratycznych fundamentów własnego państwa i Unii Europejskiej. Czy urząd prezydenta Niemiec mu w tym pomoże? Jaki wpływ będzie miała jego prezydentura na stosunki polsko-niemieckie?
Uchwalona w maju 1949 roku ustawa zasadnicza powstającej właśnie Republiki Federalnej Niemiec znacznie ograniczyła uprawnienia prezydenta państwa. Ojcowie założyciele zrobili tak ze względu na złe doświadczenia z prezydentem Paulem von Hindenburgiem, który w 1933 roku mianował Adolfa Hitlera kanclerzem Rzeszy. Dziś rola prezydenta ograniczona jest do reprezentowania Niemiec na forum międzynarodowym. Mianuje on także ministrów na wniosek kanclerza, którego z kolei wybiera Bundestag tuż po wyborach parlamentarnych. Prezydent Niemiec mianuje sędziów federalnych i oficerów oraz podpisuje ustawy. Na wniosek kanclerza może rozwiązać Bundestag. Nie jest on jednak – jak prezydent w Polsce – zwierzchnikiem sił zbrojnych, nie odpowiada za bieżącą politykę kraju. Według Federalnego Trybunału Konstytucyjnego ma być „autorytetem integrującym i reprezentującym jedność państwa i narodu”.
Dlatego Niemcy oczekują od niego wspierania konsensusu społecznego, elementarnej zgody i jedności narodu. To on ma strzec demokratycznego paradygmatu. Nie oznacza to oczywiście, że prezydent Niemiec nie może zabierać głosu w aktualnych debatach politycznych. Jest już tradycją, że robi to raczej w obszarze metapolityki, by zachować neutralność i nie angażować swojego autorytetu we wspieranie żadnej opcji politycznej.
Każdy z prezydentów powojennych Niemiec starał się – z różnym skutkiem – stawiać własne akcenty w dyskursie publicznym. Do najwybitniejszych należy Richard von Weizsäcker. Jego przemówienie w Bundestagu 8 maja 1985 roku w 40. rocznicę zakończenia II wojny światowej przeszło do historii. Nazwał 8 maja dniem, który „wyzwolił nas wszystkich od pomiatającego człowiekiem systemu narodowosocjalistycznej przemocy”. Do podobnych „wstrząsów” społecznych i zmieniających bieg polityki debat potrafił doprowadzić w 1997 roku Roman Herzog, a motywem przewodnim prezydentury Joachima Gaucka była wolność obywateli.
Długie lata Steinmeier pracował w cieniu charyzmatycznego Schrödera
Co wniesie prezydentura Franka-Waltera Steinmeiera? Pewnych wskazówek dostarcza jego biografia. 61-letni Steinmeier urodził się i wychował we wschodniej Westfalii, jest doktorem prawa. Polityczną karierę zaczynał w kancelarii stanu związkowego Dolnej Saksonii, u boku Gerharda Schrödera, ówczesnego premiera landu. Nie bez znaczenia jest fakt, że długie lata Steinmeier pracował w cieniu tego charyzmatycznego polityka, dając się poznać jako lojalny i rzetelny biurokrata. Od 1999 do 2005 roku był szefem urzędu kanclerskiego i tym samym należał do najściślejszego kręgu władzy. To on jest architektem radykalnej reformy społecznej „Agenda 2010”. Jest pragmatykiem, cenionym za dyplomatyczną ostrożność, której pewnie zabrakło mu w bezpośrednim starciu wyborczym z kanclerz Angelą Merkel w 2009 roku. Po przegranej Steinmeier skoncentrował się już na roli szefa MSZ. W 2010 roku zaskarbił sobie sympatię i uznanie wielu Niemców, kiedy wycofał się na ponad pół roku ze sceny politycznej, by móc ofiarować nerkę chorej żonie.
Tygodnik „Der Spiegel” nazwał go nawet „prezydentem establishmentu”, ponieważ ministrem spraw zagranicznych był przez dwie kadencje i spotykał wielkich tego świata, a podczas głosowania na prezydenta był kandydatem wielkiej koalicji tolerowanym przez Zielonych. Tylko skrajna lewica i Alternatywa dla Niemiec wystawiły własnych kandydatów.
Tygodnikowi „Das Parlament” Steinmeier zapowiedział jednak, że będzie chciał być prezydentem zwykłych obywateli. Zamierza zająć się młodzieżą, by „podniosła głowę znad smartfona i zaczęła dostrzegać świat realny”. Nowy prezydent chce zabiegać o „szacunek dla wspólnego demokratycznego fundamentu”, ponieważ jego zdaniem świat znów stał się skomplikowany. Szczególne zagrożenie Steinmeier dostrzega w polaryzacji dyskursu publicznego. Można się spodziewać, że jego „naprawa świata” polegać będzie raczej na wielu spotkaniach niż na prezydenckich przemowach. Steinmeier – inaczej niż jego poprzednik Gauck – nie zasłynął jako retor. W swoim okręgu wyborczym w Brandenburgii dał się poznać jako polityk, który nawet poza kampanią wyborczą przyjeżdża do zwykłych ludzi, zrzuca krawat, rozmawia i słucha.
Można zaryzykować tezę, że Steinmeier – zostawiając za sobą dwie kadencje szefa dyplomacji – wróci do pierwotnych politycznych zainteresowań i będzie „prezydentem spraw wewnętrznych”. Będzie próbował zjednywać skłócone przez kryzys migracyjny społeczeństwo, docierać do zwolenników teorii spiskowych, do których dziś nikt dotrzeć nie potrafi.
Niewykluczone jednak, że skorzysta z doświadczenia ośmiu lat podróży zagranicznych i rozwiązywania konfliktów międzynarodowych.
Polakom Steinmeier kojarzy się z nazwaniem manewrów NATO „wymachiwaniem szabelką”
Co prawda Steinmeier często nazywany jest „przyjacielem Polski”, sam mówił o sobie, że jest zwolennikiem wspólnego polsko-niemieckiego podręcznika do historii i aktywnego wspierania Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży. Polakom Steinmeier kojarzy się jednak raczej z nazwaniem manewrów NATO „wymachiwaniem szabelką”. To on jest promotorem przyjaznej polityki wobec Rosji za rządów Schrödera. Wspierał budowę gazociągów Nordstream I i II, a w kryzysie ukraińskim dla wielu ekspertów ds. Europy wschodniej był dyplomatą mało przekonującym, uprawiając politykę dwóch kroków do przodu i jednego wstecz. Jeśli wrześniowe wybory do Bundestagu wygra SPD, niewykluczone, że kanclerz Martin Schulz będzie wobec Rosji odgrywał złego policjanta, a wywodzący się z SPD prezydent Steinmeier – dobrego.
To jednak tylko przypuszczenia. Steinmeier jest przekonanym Europejczykiem, Swój kraj widzi nie w roli hegemona, lecz dobrego filaru w Unii Europejskiej. Pole do porozumienia między nowym prezydentem Niemiec a polskim rządem daje tylko mądra reforma Unii. W polityce międzynarodowej Niemcy zwykli uprawiać Realpolitik. Również Frank-Walter Steinmeier będzie raczej prezydentem ostrożnym i pragmatycznym.
Po pierwsze, na niewiele pozwala mu konstytucja; po drugie, Steinmeier ma doświadczenie dyplomaty; po trzecie, Niemcy nie zatrzaskują sobie drzwi do partnera ze wspólnoty interesów Unii. Tak będzie zapewne również w przypadku stosunków polsko-niemieckich. „Świat wyszedł z orbit – i mnież to los srogi każe prostować jego błędne drogi?”. Jedno jest pewne: Steinmeier to nie Hamlet i decyzje podejmować potrafi.