Treblinka to zbieranie okruchów, szukanie polanki w lesie, wypatrywanie śladów po wycince drzew na poprowadzenie bocznicy kolejowej do obozu. Treblinka to 17 tysięcy kamieni rozrzuconych po miejscu zagłady. Tyle osób można tam było zabić jednego dnia.
Pierwszy raz odwiedziłem były obóz zagłady w Treblince. Chyba żadne inne miejsce pamięci o Holokauście nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia.
Może to dlatego, że właściwie nic po nim nie zostało i nie wiemy, gdzie dokładnie znajdowały się poszczególne części obozu. Ten paradoks niewiedzy (bo przecież jednak wiemy, że zamordowano tam co najmniej 900 tysięcy osób) chyba najlepiej oddaje stan ducha człowieka skonfrontowanego z przemysłem śmierci, z tak banalnym i prostym złem. Nie sposób zrozumieć, ogarnąć nie da rady.
Ilekroć ktoś mnie pyta – a zdarza się to często, bo jestem przewodnikiem po Warszawie – czym właściwie był Holokaust, mam ochotę po prostu zamilknąć. Bo jak wytłumaczyć wymordowanie milionów ludzi jedynie ze względu na ich pochodzenie? 6 milionów ofiar to 6 milionów straconych opowieści, 6 milionów straconych szans na naprawę świata (w judaizmie proces ten nazywa się tikkun olam i jest rozumiany jako szczególna odpowiedzialność Żydów, jako narodu wybranego, za budowę sprawiedliwego świata).
Obrazy mówią więcej niż słowa. Aby pokazać, jak wiele wszyscy straciliśmy w wyniku Zagłady, prowadzę ludzi na ul. Nalewki (obecnie ul. Bohaterów Getta), gdzie dumnie stała Wielka Synagoga, a rabini głosili kazania po polsku. Tuż obok miał siedzibę Związek Dziennikarzy i Literatów Żydowskich, w okolicy znajdowały się redakcje największych żydowskich dzienników i pism. U zbiegu z ul. Długą prężył się Pasaż Simonsa, jeden z największych domów handlowych ówczesnej Warszawy. Dziś nie ma tam dosłownie nic, poza brukiem i kawałkiem starych szyn tramwajowych. Któż jest w stanie sobie wyobrazić, że swego czasu tu znajdowało się centrum żydowskiego mikrokosmosu?
Być może Treblinka tak silnie na mnie oddziałuje właśnie dlatego, że jej stan przypomina dawne Nalewki? W Treblince niewiele da się zobaczyć. Treblinka to zbieranie okruchów, szukanie polanki w lesie, wypatrywanie śladów po wycince drzew na poprowadzenie bocznicy kolejowej do obozu. Treblinka to 17 tysięcy kamieni, które rozrzucone są po miejscu zakłady. Właśnie tyle osób można tu było zabić w ciągu jednego dnia. Pod kamieniami wylano beton, prawdopodobnie m.in. po to, żeby powstrzymać powracających szabrowników, szukających resztek pożydowskiego złota.
Moje poruszenie Treblinką może wynikać z tego, że tam zabijano „moich Żydów”. Nie, nie chodzi o to, że jedni byli „mojsi”, więc innych tak nie żal. Wszystkich żal, każdego trzeba opłakać. Ale w Treblince ginęli moi niedoszli sąsiedzi z Muranowa, Nowego Miasta, Woli, Pragi, Żoliborza. To oni powinni mieszkać ze mną w bloku, to ich piekarnia kusiłaby rano zapachami.
Przeszywający był moment przystanięcia w tak makabrycznym miejscu, akurat kiedy promienie słońca rozgrzewały chłodne marcowe powietrze, a ptaki nieśmiało śpiewały z okolicznego lasu.
Nie zapomnieć.