W teologii prawosławnej „pokajanie” – tak nazywana jest też spowiedź – to nie jest napad wyrzutów sumienia czy użalanie się nad sobą, ale nawrócenie się i ponowne ukierunkowanie życia. Czy da się jeszcze przywrócić temu słowu w języku polskim jego pierwotne znaczenie?
Jednym z głównych terminów Wielkiego Postu jest „pokuta”. Pewno w niejednym kazaniu namawiano nas do pokuty. Katolika obowiązuje spowiedź wielkanocna, czyli sakrament pokuty i pojednania, podczas którego kapłan zadaje nam pokutę. Jest grzech, jest więc także pokuta. Dla człowieka wierzącego to więcej niż oczywiste. Nie ma życia chrześcijańskiego bez pokuty. Do pokuty wzywała też Matka Boża w objawieniach fatimskich, których setną rocznicę obchodzimy. Czy znaczy to, że przyszedł czas, by włożyć pokutną włosiennicę? W roku 500-lecia Reformacji warto przypomnieć, że spór o rozumienie pokuty zawdzięczamy katolicko-luterańskim kontrowersjom, które ujawniały się choćby w tłumaczeniu Pisma Świętego.
Czy pokuta to nawrócenie?
Wszystkiemu zdaje się być winny św. Hieronim. To on konsekwentnie grecki czasownik metanoéō tłumaczył na łaciński wyraz poeniteri, czyli ‘czynić pokutę’. Jezus w Wulgacie nawołuje: Paenitemini et credite ewangelio (Mk 1, 15). Za św. Hieronimem poszedł ks. Jakub Wujek, u którego Jezus nie mówi: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, lecz „Pokutujcie, a wierzcie Ewangeliej”. I tak na wiele wieków pokuta zajęła miejsce nawrócenia.
Kariera „pokuty” i jej obecność zamiast „nawrócenia” w tłumaczeniu ks. Wujka ma swoje źródło w kontrowersjach katolicko-luterańskich. Odrzucenie sakramentu pokuty przez zwolenników Marcina Lutra nie było tożsame z odrzuceniem żalu za grzechy i konieczności nawrócenia, ale – jak zauważa Konrad Górski – „ludzie XVI wieku musieli tym silniej odczuwać pewną sprzeczność tego słowa [pokuta] z luterańską ideą usprawiedliwienia wyłącznie z wiary”, stąd konieczność znalezienia ekwiwalentów lepiej wyrażających reformacyjną optykę teologiczną. Pojawiło się pytanie – jak zauważa K. Górski – „czy owo przeżycie moralne, w którym dochodzi do głosu skrucha i żal za grzechy może być jeszcze nazwane pokutą”. Trzeba pamiętać, że pierwotne znaczenie słowa „pokuta” odpowiadało dzisiejszemu „kara” bądź „grzywna”. Tak też jest wciąż w j. czeskim, o czym sam się przekonałem, gdy przed laty czeski policjant kazał mi zapłacić „pokutę”, czyli „mandat”.
Trudno było zgodzić się reformacyjnym autorom na pokutę, która kojarzyła się z uczynkami, które Luter tak stanowczo odrzucił. Jak pisze Izabela Winiarska-Górska, terminy „upamiętanie” czy „pokajanie” były typowymi dla szesnastowiecznego piśmiennictwa reformacyjnego zastępnikami słowa „pokuta” (łac. poenitentia). W przekonaniu ówczesnych autorów reformacyjnych lepiej wyrażały one treść nawrócenia. Neologizm „upamiętanie” występował jako ekwiwalent greckiego wyrazu metanoia, a „pokajanie” miało oparcie w piśmiennictwie cerkiewnym, gdzie występował jako odpowiednik pokuty. Wawrzyniec Krzyszkowski, polski arianin, w przedmowie do przekładu „Dialogu z Żydem Tryfonem” autorstwa św. Justyna pisał w roku 1564: „Pokuta bowiem ono iest, co kto za iaki swoy występ cierpi. Ale Poenitentia iest ono rozmyślenie, gdy kto żałuje isz co z nieobaczenia uczynił, a przestawszy Onego uczynku, albo przedsięwzięcia, za co inszego się bierze. Takie lepak rozmyślenie nie pokutą, ale prosto kaianiem zowiemy”. Niestety, kariera tego słowa w przekładach Biblii była bardzo krótka, zbyt bowiem kojarzone było z propagandą antykatolicką, ale także nastąpiło osłabienie jego etymologicznego znaczenia, co w końcu sprawiło, że musiało ustąpić pokucie. Protestancka „Biblia gdańska” z roku 1632 –jak zauważa K. Górski – „przyniosła pełny renesans pokuty”, także z powodu silnego wpływu tłumaczenia ks. J. Wujka.
Słownictwo konfrontacyjne
Z perspektywy czasu trochę szkoda, że „pokajanie” odeszło w teologiczny i językowy niebyt. Był to – jak notuje K. Górski – „wyraz prastary, w średniowiecznej polszczyźnie dobrze znany i w XVI wieku nadal żywotny”. Już w roku 1285 formuła spowiednicza (Confiteor) po polsku zaczynała się od słów „kaję się Bogu”. Wyrazy „kajać się” i „pokajanie” były bardzo popularne i donosiły się do wielu aspektów nawrócenia, zawierały w sobie bowiem odniesienie i do pokuty, i do żalu, i do zadośćuczynienia. Niestety, swoiste „przejęcie” tego wyrazu przez piśmiennictwo reformacyjne skazało go na swoistą banicję. Ks. Jakub Wujek pisał na marginesie swojej Biblii w komentarzu do Mt 3,8: „Nowowiernicy dzisiejszy, nieprzyjaciele Pokuty Ś[więtej] ani Sakramentu, ani samego słowa Pokuty scierpieć nie mogąc miasto pokuty upamiętanie, abo pokajanie omylnie i zdradliwie podmietują: aby jednym słowem i on żal serdeczny, i dosyć uczynienie, i utrapienie wszelakie za grzechy, zaraz i samą pokutą odrzucili”.
Uczciwie trzeba jednak zauważyć, że i sam ks. J. Wujek nie pojmował pokuty bardzo wąsko – jedynie jako karę za grzechy, ale wielokrotnie w przypisach do swego tłumaczenia podkreślał, że pokuta to jest „skrucha serdeczna, albo żal za przeszłe grzechy, z umysłem żywota polepszenia”. Z drugiej jednak strony upominał się o penitencjarny wymiar pokuty: „pokuta nie jest proste upamiętanie, uznanie, albo pokajanie, i nie samo poprzestanie złego, albo zaczęcie żywota nowego: ale jest skrucha serdeczna albo żałość za przeszłe grzechy, z pomstą i karaniem, albo dosyć uczynieniem za nie, i z utrapieniem ciała, które grzeszyło”. Bo w prawdziwej pokucie jest wszystko: i kara, i łaska, i żal, i nawrócenie.
Wiosna postu
Współczesny słownik języka polskiego wyjaśnia, że „kajać się” to „przyznawać się ze skruchą do winy, żałując tego, co się zrobiło”. U Doroszewskiego pojawia się jako synonimiczne do „ukorzyć się”. I tak to chyba pozostało. „Pokajania” nie ma, przynajmniej nie w powszechnym użyciu. A jeśli jest to jako publiczne upokorzenie połączone z przyznaniem się do winy. Wystarczy zajrzeć do Korpusu Języka Polskiego: „publiczne pokajanie się”, „pokajanie się sprawców”, „pokajanie przed kamerami telewizji”, „samokrytyczne pokajanie się kierownictwa”. „Pokajanie” nabrało nagle politycznych i rozliczeniowych kontekstów.
Czy da się jeszcze przywrócić temu słowu jego pierwotne, jakże bogate znaczenie? Nie wiem. Pozostało ono jeszcze w tradycji wschodniej. W teologii prawosławnej „pokajanie” (tak nazywana jest też spowiedź) to nie jest napad wyrzutów sumienia czy użalanie się nad sobą, ale nawrócenie się i ponowne ukierunkowanie życia. Św. Jan Klimak mówi, iż „Pokajanie jest córką nadziei i odrzuceniem rozpaczy”. Jak przeczytałem na jednej z prawosławnych stron internetowych, „Kajać się – znaczy patrzeć w górę, na miłość Bożą, a nie w dół na swoje wady i przewinienia, nie wstecz z wyrzutami do samego siebie, ale wprzód z ufnością. Czynić pokutę, to widzieć nie to, kim się stałem, ale kim przez łaskę Chrystusa mogę się ciągle jeszcze stać. Takie pozytywne rozumienie pokajania nie sprowadza się do pojedynczego czynu, lecz oznaczą ciągłą postawę, bezustanną pracę nad swoim życiem duchowym”.
W jednym z prawosławnych tekstów liturgicznych czytamy: „Zajaśniała wiosna postu – kwiat pokajania zaczął się rozwijać”. W „pokajaniu” nie chodzi więc o – jeśli można tak powiedzieć – „świeckie” upokorzenie. To raczej „nowe otwarcie”, początek nowego życia, którego jednak nie da się podjąć bez bolesnego pożegnania ze starym żywotem. Bo – jak pisał ks. Wujek – „Grzech który przez pokutę nie jest oczyściony, drugie grzechy wnet za sobą ciągnie”. I nie chodzi tutaj tylko o pokutę zadaną na spowiedzi, ale o całe duszy naszej i ciała pokajanie.
W potocznym rozumieniu pokuta to rzeczywiście jakiś rodzaj kary. Wyznajemy kapłanowi grzech w konfesjonale i słyszymy : za pokutę proszę odmówić np. litanię. I statystyczny wierny rozumuje następująco: grzechy przebaczone, ale za karę muszę się… pomodlić. Gdyby nie było poważne, to byłoby śmieszne. Istota modlitwy ginie, zostaje mniej lub bardziej uświadomione przekonanie, że ta modlitwa to najpierw kara, ewentualnie obowiązek, w najlepszym razie przyjemność wyświadczana Bogu. Można się zastanowić czy w ogóle opaczne rozumienie modlitwy, nie bierze się także z tego – za pokutę proszę odmówić…
Trudno nam się „pokajać”.
Nawet przed Bogiem.
Uważamy nasze przewinienia za małe a grzechy za malutkie.
I najczęściej własnie takie one są.
Ale to że dziś nasz grzech jest mały, nie wyklucza tego że jutro w innych okolicznościach zareagujemy tak że grzech będzie ciężki.
To że codziennie wieczorem lubimy wypić sobie dwie lampki winna,to nie jest grzech.Jeśli jednak pewnego wieczoru sytuacja nas zmusi żeby po tych kieliszkach jechać samochodem, to juz grzech.
Podoba nam się sąsiadka.To nic złego.Jeśli jednak pewnego wieczoru wylądujemy z nią w łóżku,to już gorzej.
Musimy mieć tę świadomość iż z naszych „małych” ułomności w pewnych okolicznościach powstaje grzech ciężki.
Jezus był głodny.Więc po takim długim poście chyba może sobie załatwić chleb ?
Eva w raju poprostu lubiła świeże owoce.A że była dobroduszna to dzieliła się nimi z Adamem.
Abel tak długo denerwował Kaina że ten w końcu nie wytrzymał i zatłukł go motyką. Swiadków nie było.Więc było łatwiej.
Okres Wielkiego Postu to dobry czas by sie pokajać przed Panem.
Pokajać i prosić o to by nie było okazji,w ktorej nasza ułomność zmieni się w grzech ciężki.
Bo może się okazać że brak okazji do popełnienia grzechu jest jedynym czynnikiem który nas ratuje od upadku.
„…. i nie wódz nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego.Amen”