Zima 2024, nr 4

Zamów

Wszystkie seanse zarezerwowane. „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy

Na zdjęciu: Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłłowicz w filmie „Człowiek z marmuru” w reż. Andrzeja Wajdy (1976). Fot. Renata Pajchel / Studio Filmowe „Zebra” / Filmoteka Narodowa / www.fototeka.fn.org.pl

To film olśnienie. I wciąż najbardziej poruszający obraz tamtych strasznych, nieludzkich czasów, jaki kiedykolwiek powstał w Polsce.

Oto wielki twórca kina postanowił rozliczyć stalinizm, czas represji, prześladowań i zbrodni, czas budowy systemu totalitarnego, ale też odbudowy Polski po klęsce i zniszczeniach wojennych. Temat skrywany w kinie PRL-owskim. Jeśli podejmowany, to aluzyjnie, widz domyślał się tylko, co reżyser chce przekazać. Wajda mówił do nas wprost, na ile było to możliwe w okresie gierkowskim.

Wajda zrealizował „Człowieka z marmuru” w swoim Zespole Filmowym „X”, w którym zgromadził grupę młodych filmowców. Dość szybko stali się oni najważniejszymi twórcami polskiego kina. Byli to m.in. Agnieszka Holland, Feliks Falk, Janusz Zaorski. W zespołach „X” i „Tor” (Stanisława Różewicza, a potem Krzysztofa Zanussiego) powstały najważniejsze filmy kina moralnego niepokoju, ujawniającego postępującą atrofię aksjologiczną dekady gierkowskiej.

„Człowiek z marmuru” to jeden z najważniejszych filmów mojego życia. Jako młody chłopak byłem pod jego wielkim wrażeniem. W łódzkim kinie „Przedwiośnie” na ulicy Żeromskiego – tylko tam „szły projekcje”, taki był nakaz władz, aby wyświetlać „Człowieka…” tylko w jednej sali kinowej w mieście – byłem chyba na dziesięciu seansach, dzień po dniu.

Obawialiśmy się, że władze zaraz zdejmą z ekranów to „nieprawomyślne” dzieło. Wiedzieliśmy przecież dzięki Wolnej Europie i polskim samizdatom, że filmu nie można wysyłać na międzynarodowe konkursy filmowe (na festiwalu w Cannes był prezentowany poza oficjalnym repertuarem); na festiwalu polskich filmów w Gdańsku jurorzy nie mogli Wajdy nagrodzić, dlatego dziennikarze przyznali reżyserowi swoje wyróżnienie, na schodach festiwalowych wręczyli mu słynną „czerwoną cegłę”. Kopii było bardzo mało, a w niektórych kinach w repertuarze, zamiast tytułu filmu, zamieszczano informację: „wszystkie seanse zarezerwowane”.

„Jak to możliwe, że film ten w ogóle wszedł na ekrany” – zastanawialiśmy się wtedy. Po czasie dowiedzieliśmy się, jak wielką rolę odegrał w tej sprawie Józef Tejchma, ówczesny minister kultury i sztuki, człowiek mądry i oczytany. To on podjął decyzję, że film Wajdy można rozpowszechniać. Wkrótce stracił stanowisko ministra. I pomyśleć, że w 1970 roku Tejchma był głównym kandydatem na stanowisko I sekretarza KC PZPR po upadającym właśnie Gomułce. Walkę o władzę wygrał jednak Gierek, szef partii w Katowicach. Czasami zastanawiam się, jak wyglądałaby PRL pod rządami Tejchmy? Dziś od czasu do czasu w klubach literackich na Starym Mieście albo na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie spotykam starszego pana podpierającego się laską. Pan Tejchma, kulturalny, elegancki, oczytany i erudycyjny, zabiera czasami głos na tych spotkaniach. Ponad pół roku temu mogłem dłużej z nim porozmawiać. Ciekawe spotkanie i pouczające. Tak, kto by pomyślał, że po latach ja, szczeniak z 1977 roku, będę mówił kazanie na pogrzebie Andrzeja Wajdy, a prywatnie spotkam się z ówczesnym, komunistycznym ministrem kultury. Takie to są ludzkie dzieje.

Wajda oceniał, że to jedyny tego rodzaju film w demoludach, który mówi, że robotnik upomina się u robotniczej władzy o swoje

Do dziś pamiętam prawie każdy kadr „Człowieka z marmuru”. Wajda oceniał z perspektywy czasu, że to jest jedyny tego rodzaju film w demoludach, który mówi o tym, że robotnik upomina się u robotniczej władzy o swoje. „Bo właściwie nie miał prawa się o nic upominać, przecież rząd był robotniczy. A nasz film to kłamstwo demaskuje. Nie mówię tego, żeby się przechwalać, tak się dla mnie po prostu szczęśliwie złożyło, choć dopiero po latach”. Ale ten film to było także – powtarzam – rozliczenie się z czasami stalinowskimi, na tamten czas niezwykle odważne i bezkompromisowe.

Zresztą ten przejmujący obraz nie stracił nic ze swojej siły, sądzę, że jest to ciągle najbardziej poruszający i najprawdziwszy obraz tamtych strasznych, nieludzkich czasów, jaki kiedykolwiek w Polsce powstał. Wciąż robi ogromne wrażenie. Wajda: „Zdecydował o tym scenariusz Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Siła tego filmu brała się także stąd, że znalazłem aktora do roli robotnika. Jerzy Radziwiłowicz miał taką szczerość i uczciwość w sobie, że to co mówił, było całkowicie niepodważalne. Udało się stworzyć bohatera, który może naiwnie, ale szczerze wierzył w te ideały, i dlatego tak boleśnie odczuł ich zdradę. Podobna do niego w swojej pryncypialności jest Agnieszka (Krystyna Janda), która robi o nim film, ale ona już nie ma złudzeń, nie jest naiwną bohaterką socrealistycznego kina.

Janda i Radziwiłowicz zaczynali wtedy swoje kariery. Byli bardzo młodzi i sami szukali odpowiedzi na pytanie, w czym w ogóle biorą udział. Starali się zrozumieć tamte czasy i dlatego byli tak przekonujący. Dowiadywali się o latach pięćdziesiątych i zawiadamiali o tym widownię lat siedemdziesiątych”.

Pamiętam doskonale ataki na film w prasie partyjnej, a szczególnie w tygodniku „Ekran”, opanowanym wtedy przez „Grunwald”, czyli grupę narodowych komunistów, którzy atakowali wszystko, co powstawało poza zespołem „Profil” Bohdana Poręby. Tropili wszystko, co miało znamiona antypolskie i antysocjalistyczne.

Któż jeszcze pamięta Bożenę Krzywobłocką, Ryszarda Gontarza (Jana Bijatę), Wojciecha Roszewskiego, Henryka Gaworskiego, Szczepana Żaryna? Naczelnym był Benedykt Nosal i to on napisał, że „przy ocenie owego okresu (Nosal ma na myśli stalinizm – przyp. AL) stopień subiektywizacji może być zaledwie niewielki. W każdym razie stawianie znaku równoś­ci – przy ocenie naszej teraźniejszości – między okresem kultu a dniem dzisiej­szym, jest równoznaczne co najmniej z powtarzaniem błędu, jakiego dopuściła się tak zwana literatura rozrachunkowa. Mó­wię o tym nie bez powodu. «Człowiek z marmuru» Aleksandra Ścibora-Rylskiego, który stał się osnową filmu Wajdy, zalicza się bowiem do nurtu literatury rozrachun­kowej ze wszystkimi jej ograniczeniami, z których najdotkliwszą jest jawna ten­dencyjność i nietolerancyjność przy oce­nie zjawisk społecznych. Ale to jeszcze mogło być uzasadnione osiem­naście lat temu (data ukazania się utworu A. Ścibora-Rylskiego): ów skrajny subiektywizm, polemiczne zacie­trzewienie, ów aprioryczny, arbitralny punkt widzenia – wszak literaturę ówcze­sną cechowało nade wszystko dążenie do (…) natychmiastowego odwetu za doznane krzywdy społeczne w okresie błędów i wypaczeń. Nie trzeba jednak dodawać, że ten punkt widzenia nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwą oceną. A o marksistowskiej analizie zjawisk społecz­nych po prostu mowy być nie może. Tutaj dochodzi do głosu manicheistyczny dualizm, gdzie cały sens ludzkiej egzystencji sprowadza się do walki dobrego ze złem. Zło utożsamiane jest w tym przypadku z siłami, które przeciwstawiają się ludziom skazanym – bez względu na to, jak hero­iczna byłaby ich walka – z góry na prze­graną. Czy ten fatalistyczny determinizm pozwala w ogóle, żeby kino było nie tylko aparatem do badania rzeczywistości, ale po prostu żywiołem – jak chce Wajda? Jeśli jest żywiołem, to powinno charakte­ryzować się spontanicznością wykluczającą manipulację, tak widoczną w «Człowieku z marmuru»”.

W czym przejawia się owa manipulacja Wajdy? Zdaniem partyjnego krytyka, „w konkluzjach generalnych sprowadza się ona (…) do sta­wiania znaku równości między okresem błędów i wypaczeń (trwającym kilka lat) a ostatnim trzydziestoleciem. Jakie to da­je następstwa? Wszystko, co jawi się przed naszymi oczyma, jest skarykaturowane. Używając określenia Witkacego, powie­dzielibyśmy — przepotwornione. Jest też taki stopień koncentracji zjawisk nega­tywnych, że niemożliwa staje się różnicu­jąca oceny skala wartości. Odnosi się to do ludzi i rzeczywistości”.

To były groźne słowa; na szczęście narodowi komuniści nie mieli w 1977 roku tak mocnej pozycji, jak w 1968. Mocniej podnieśli głowy, też na chwilę, po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku. Mieli wtedy swoje pismo „Rzeczywistość”, w którym regularnie odkrywano „nie-Polaków” i zdrajców socjalizmu. Sam Bohdan Poręba, który na komisjach kolaudacyjnych tępił filmy Zespołu „X” Wajdy i Zespołu „Tor” Różewicza, a szczególnie bezwzględnie „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, już w wolnej Polsce stał się działaczem narodowo-katolickim. To też są ciekawe dzieje. Stał się bohaterem niektórych pism prawicowych; nikt mu nie wypominał, że po kolaudacji „Przesłuchania” napisał w konkluzji: „Kategoria – czwarta, zasięg rozpowszechniania – nikt, festiwale – nie, jestem przeciwny ukazaniu się filmu”.

Wesprzyj Więź

Powróćmy do „Człowieka z marmuru”. W „Trybunie Ludu”, głównym organie KC PZPR, także nie szczędzono Wajdzie razów. Przeprowadzano wywiady z dawnymi przodownikami pracy, którzy śrubowali rekordowe normy. Po latach pisano o Pstrowskim, Ożarskim i innych: „To oni w czasie pierwszomajowych pochodów z dumą demonstrowali ordery na odświętnych garniturach, zapraszani na trybuny przez przywódców partyjnych. Ale wkrótce moda na przodowników pracy minęła i dawni bohaterowie przestali być potrzebni. Odtrąceni i pozostawieni sami sobie – nie potrafili – a często nie mogli wrócić do zwykłego murowania. Stanęli w pierwszym szeregu oszukanych”. Niektórzy próbowali wbrew faktom zaklinać rzeczywistość i bronić swojej „romantycznej” przeszłości. Zarzucali więc Wajdzie, że odziera ich przeszłość z jakiegokolwiek piękna. Wajda pokazuje Birkuta z szacunkiem, nie ma jednak wątpliwości, że był on ofiarą nieludzkiego systemu stalinowskiego.

W „Człowieku z marmuru” młodych widzów porywała Krystyna Janda, debiutująca na ekranie. Grana przez nią Agnieszka, dziennikarka i dokumentalistka, ubrana w bluzę dżinsową i spodnie też dżinsowe (charakterystyczne wtedy, modne dzwony), energiczna, niezależna, trochę opryskliwa, irytująca, bezczelna, dążąca do prawdy, ale nie za wszelką cenę – stała się bohaterką pokoleniową. A sama Janda od tego filmu rozpoczęła swój marsz triumfalny po ekranach kin i scenach teatralnych.

Wajda tymczasem szedł na całość. Następny ważny film, „Bez znieczulenia”, był także bardzo gorzkim rozliczeniem z PRL-em „pomarcowym” i gierkowskim.

Podziel się

Wiadomość

Andrzej Luter, gratulacje za ten artykuł literacko interesujący! Nie myślę się rozpisywać na temat doskonale już znany, ale bardzo ważny dla Narodu Polskiego. Odwaga w wykonaniu tego filmu w tych tak trudnych latach kraju, dokonała wiedzy dla ludzi i wzorowego postępu w kinie polskim. Brawo za dobrą współpracę reżysera ze scenarzystą i ogólnie z całą ekipą aktorów itd..! Jest to jeden z najbardziej wartościowych filmów historii Polskiej i bardzo ważny, i doceniony z pozytywnym spojrzeniem, na dzieło wzorowego przykładu człowieka. Wspomnę, że kinem polskim są zainteresowani po za granicami i nawet w niemal tutejszym czasie, będzie udostępniona doktoracka teza na temat kina Polskiego. Osobiście i niecierpliwie czekam na przeczytanie tej pracy, ponieważ jestem polką i to dotyczy mojej ojczyzny. Wiem tylko jako; Doktorska praca Gabriela Laverdiere z Uniwersytetu Laval, Québec. Canada. Kino polskie jest co raz bardziej dostępne dla innych krajów i to już od dawna. Dzięki dziełom i artystom naród się uświadamia. Jest to zaletą kulturalną w ciągłym oczekiwaniu. Dziękuję za ten bardzo dobry artykuł i serdecznie pozdrawiam !!! Jestem tylko czytelniczką i wielbicielką literatury, teatru i kina.