Czy jesteśmy zmęczeni rewolucją seksualną? Zygmunt Bauman pisał o seksie osieroconym. Swobodna erotyka, zamiast poszerzać wolność, stała się kolejną formą obyczajowego przymusu.
Może tymi, którzy za jakiś czas odkryją ponownie dla świata
zapomnianą, głęboką tajemnicę ludzkiej seksualności,
będą właśnie chrześcijanie
(Tomáš Halík)
W sporach ideowych wokół seksu i erotyki, co ciekawe, prawie wszyscy mają poczucie przegranej. Konserwatyści ubolewają nad trwałymi zniszczeniami spowodowanymi przez rewolucję seksualną. Zwolennicy rewolucji skarżą się na wciąż istniejące zahamowania i normy, które uniemożliwiają pełną swobodną ekspresję seksualną. Fani teologii ciała zapoczątkowanej przez Jana Pawła II czekają, aż stanie się ona powszechną własnością – na razie wciąż jednak pozostaje raczej skrzętnie skrywaną tajemnicą, nawet w Kościele…
W jakim zatem kierunku będą toczyć się dalej przemiany świadomości? Czy czeka nas kontrrewolucja seksualna? A może rewolucja lat sześćdziesiątych „rzutem na taśmę” skutecznie zlikwiduje ostatnie przesądy i hamulce? Czy wybuchnie teologiczna bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem, jak George Weigel nazwał przełomowe rozważania Papieża-Polaka o ludzkiej cielesności, płciowości i seksualności?
Seks osierocony
Znaczącym zjawiskiem wpływającym na współczesny stan świadomości i sposoby myślenia o ludzkiej erotyce są – pojawiające się w różnych sferach kultury – przejawy przesytu wszechobecnością seksu, niechęci wobec hiperseksualizmu kultury masowej, dostrzegania seksoholizmu i innych ciemnych stron przemian obyczajowych.
Religijne wizje seksu od wszystkich ujęć świeckich odróżnia założenie, że podmiotem erotyki staje się para, a nie jednostka
Nawet otwarta protagonistka wyzwolenia seksualnego, Gabrielle Gillen, w eseju prezentującym historię tej rewolucji w tomie „Maj ’68. Rewolta” przyznaje, że utopii raju seksualnego nie udało się zrealizować: „Piewcy wolnej miłości nie docenili potrzeby poczucia bezpieczeństwa i zaufania partnera. […] swoboda seksualna często przeradzała się w dowolność i poczucie braku zobowiązań, a także niemożność zrozumienia drugiego człowieka w jego cielesności i duchowym wymiarze”[1].
W masowej prasie pojawiają się od jakiegoś czasu dramatyczne artykuły o ludziach uzależnionych od seksu. Smutny los „niewolników seksu” jest przedstawiany jako przestroga w reportażach i wywiadach w pismach o różnej proweniencji ideowej. Tytuły krzyczą o seksie nałogowym. Popularny „Poradnik Domowy” przestrzega przed „gorzkim smakiem seksu”. Magazyn psychologiczny „Charaktery” ukazuje sytuację seksoholików pod nagłówkiem „Seks jako źródło cierpień”. „Gazeta Wyborcza” przejmująco opisuje w reportażu tych, których „seks boli”. Polscy „anonimowi erotomani” zaczęli się spotykać w grupach wsparcia na wzór grup AA, korzystając gdzieniegdzie ze wsparcia Kościoła.
Nie próżnują także intelektualiści. Zygmunt Bauman ubolewa, że nasza kultura pozostawia po sobie nie artes eroticae, lecz scientia sexualis. Pisze o seksie osieroconym: „Eros bywa teraz wszędzie, lecz nigdzie nie zabawia na dłużej. Nie ma stałego adresu – jeśli chcesz go złapać, pisz na poste restante i uzbrój się w cierpliwość”[2]. Jego zdaniem, seks oderwany od miłości i odpowiedzialności nie jest wcale wyzwolony od zbędnych obciążeń, lecz wręcz przeciwnie – jest przeciążony, „przytłoczony ciężarem oczekiwań, którym nie jest w stanie sprostać”[3]. Bauman konstatuje wreszcie, że dawne powiązanie seksu z zobowiązaniami było raczej dowodem przenikliwości kultury niż symbolem jej zafałszowań: „być może ci starzy i ponoć staroświeccy towarzysze seksu [miłość, bezpieczeństwo, trwałość] byli jego niezbędnym wsparciem (niezbędnym nie dla technicznej perfekcji wykonania, lecz dla czerpania z niego satysfakcji”[4].
Również w popularnej literaturze pojawiły się tendencje do dostrzegania nowych zniewoleń w dziedzinie seksu. Klaszycznym przykładem są powieści Michela Houellebecqa – „Poszerzenie pola walki”, „Cząstki elementarne”, „Platforma”. Wydawcy i księgarze przedstawiają go czasem jako „barda seksu” (bo to się lepiej sprzedaje), ale jego książki pokazują współczesnych, zupełnie zwyczajnych ludzi jako pustych, wydrążonych od środka, uzależnionych od seksu pozbawionego uczuć i niezdolnych do szczęścia. Są to często nałogowi konsumenci pornografii i/lub onaniści. Houellebecq – sam deklarujący się jako zwolennik rozkoszy dla wszystkich – wyśmiewa też naiwne przekonanie, że seks to sposób na zjednoczenie ludzkości.
Zmęczenie rewolucją seksualną dostrzec można nawet w twórczości filmowej. Piszę „nawet” – bo przecież film jest tą dziedziną sztuki, która ze względu na swój zasięg oddziaływania najbardziej oswoiła ludzi z najróżniejszymi przejawami seksualności. Ze względu na specyfikę magnetyzującego języka filmu właśnie w kinie najłatwiej przyciągać widza poprzez intrygującą nagość, subtelny lub bardziej wyuzdany erotyzm. Wydaje się, że we współczesnej sztuce filmowej – obok dominującego nurtu, który wciąż odsłania, podgląda i chce podnosić widzom poziom testosteronu, stając się czasami niemal ekranizacją Kamasutry – dostrzec można także przykłady ukazywania drugiej strony rewolucji seksualnej.
Coraz częściej w filmach oglądamy seks kompulsywny czy ludzi uzależnionych od seksu. Obrazy te w większości przypadków zbliżają się do pornografii i chcą jedynie epatować widzów zdehumanizowaną erotyką, sprowadzoną do roli zniewalającego nałogu. Tak czytać trzeba filmy w rodzaju „Intymności” Patrice’a Chéreau, „9 songs” Michaela Winterbottoma czy „Szamanki” Andrzeja Żuławskiego. Można jednak dostrzec, że niekiedy twórcom chodzi właśnie o dobitne pokazanie owego odczłowieczenia i głębokiej samotności, w jaką można popaść, sprowadzając wszystko do seksu. Taki wątek wyraźny był na przykład w debiutanckich filmach dwójki polskich reżyserów – „Sztuce masażu” Mariusza Gawrysia i „Wieży” Agnieszki Trzos, czy w, dokonanej przez Michaela Haneke, ekranizacji powieści Elfride Jelinek „Pianistka” i „Wiarołomnych” Liv Ullmann według scenariusza Ingmara Bergmana.
Pojawiają się też filmy pełne erotycznego napięcia, ale – co ciekawe – bez seksu na ekranie. I nie chodzi bynajmniej o telenowele, w których seksu się nie pokazuje ze względu na docelową porę emisji filmów, lecz poważne dzieła, np. „Spragnieni miłości” Wonga Karwaia czy „Życie ukryte w słowach” Isabel Coixet. Może niektórzy reżyserzy zaczynają dostrzegać, że sceny łóżkowe – tak wielokrotnie już nadużyte – spłyciłyby problem, bo uniemożliwiłyby ukazanie głębi napięcia między kochankami? Czyżby zauważyli, że ciało całkowicie odkryte traci swoją tajemniczą przyciągającą moc, że wirujący seks na ekranie to, jakże często, spłycenie i trywializacja filmowej opowieści[5]?
Charakterystyczne dla podsumowania tego nurtu w kinie mogą być gorzkie uwagi Piotra Bratkowskiego na marginesie filmu „Kinsey”, poświęconego amerykańskiemu seksuologowi, który stał się „ojcem” rewolucji seksualnej: „Bohaterami naszej kultury coraz częściej stają się nie namiętni kochankowie, lecz seksuolodzy. To dowód, że rewolucja seksualna lat 60. poniosła klęskę”. Bratkowski zwraca uwagę, że filmowy Kinsey „sam traci kontrolę nad procesem, który uruchomił. Jasno widzi, że swobodny seks, zamiast poszerzać wolność, staje się kolejną – często destrukcyjną – formą obyczajowego przymusu”[6].
Nastrój zmęczenia rewolucją seksualną dostrzec można – jeśli dobrze poszukać – nawet na kampusach amerykańskich uczelni. Ciekawą diagnozę przedstawiła niedawno w „Tygodniku Powszechnym” Magdalena Rittenhouse, przywołując badania Donny Freitag[7]. Rzecz jasna, typowy amerykański student jest uczestnikiem „kultury szybkich spięć” (hook-up culture), w której przelotny niezobowiązujący seks jest obowiązkowym elementem życia towarzyskiego na kampusie.
Gdy jednak poszukać głębiej – jak uczyniła to Freitag – pewna część badanych przyznaje, że uczestnicząc w takim stylu życia, czuje się nieswojo. Choć wszechobecna zindustrializowana erotyka koncentruje ich zainteresowania na seksualnej samorealizacji, w głębi duszy niektórzy studenci rozumieją (albo tylko odczuwają), że tym, za czym naprawdę tęsknią, jest miłość głębsza i trwała.
Jesteśmy dziećmi pokolenia ‘68
Żeby uniknąć nieporozumień – nie chcę wcale twierdzić, że we współczesnej kulturze pojawiła się silna tendencja odwrotna do hiperseksualizmu. Próbuję jedynie pokazać, że przejawy takiego myślenia są coraz wyraźniejsze w różnych dziedzinach życia, i że nie jest to bynajmniej dzieło religijnych konserwatystów. Religijna tożsamość przywoływanych wyżej twórców i autorów jest mi bowiem zazwyczaj nieznana. Im wyraźnie chodzi o kształt współczesnej kultury, a nie o „interesy” jakiejś grupy religijnej. Pokazują, że gwałtowne dążenie do zaspokojenia seksualnego nienasycenia łatwo może zaowocować przesytem, co prowadzi do nowych, poważniejszych problemów, nie tylko z seksualnością.
I nie jest wcale tak, że zjawisko zmęczenia rewolucją seksualną dostrzegają wyłącznie jej krytycy – widzą to także jej zwolennicy. Wspomniana Gabrielle Gillen – choć w nowo-rewolucyjnym duchu nawołuje: „Niczego nie potrzebujemy bardziej niż nowej rewolucji seksualnej, nowego ruchu 68” – ma świadomość powodów, dla których rewolucjoniści mają dziś trudniejsze zadanie. Wymienia wśród nich „rozpowszechniony dziś lęk przed «przeciążeniem» seksem, przed tym, że przegrywamy w walce o miłość i seks”[8]. Skoro Gillen obawia się przegranej w walce o miłość i seks, to znaczy, że jednym z ważnych zjawisk w tej dziedzinie jest rosnąca świadomość, że nie da się rozmawiać o erotyce, całkowicie odrzucając kategorie winy i wstydu.
Jest więc nad czym się zastanawiać, myśląc o przyszłej ewolucji postaw wobec ciała i seksu w naszej kulturze. Nie łudzę się, że uda się pokonać wszechobecną erotyzację kultury masowej. Wiadomo przecież, że sex sells – zatem i w reklamie, i w plotkach o życiu celebrytów trwać będzie podkreślanie nagości i erotycznego uwodzenia. A pamiętać trzeba, że na zapleczu zjawiska mamy potężny biznes (pornograficzny, antykoncepcyjny, rozrywkowy)… Nawet reklama musi jednak reagować na zmieniające się gusta. A śmiem twierdzić (rzecz jasna, brak na to potwierdzeń w jakichkolwiek badaniach), że coraz częściej można spotkać się z reakcją przesytu na eksponowanie golizny na bilbordach i w spotach reklamowych przy każdej nadarzającej się okazji, a także bez okazji. Jak długo można powtarzać ten sam motyw atrakcyjnej, skąpo ubranej kobiety jako zachęty do kupienia czegokolwiek? Być może za jakiś czas – choćby na zasadzie przewrotności – skuteczniej zadziała reklama płynu do kąpieli, który zaprezentuje modelka szczelnie zapięta od stóp do głów…?
Współistnieją obecnie obok siebie trzy główne świeckie wizje erotyki: wulgarna, sportowa i humanistyczna oraz trzy wizje religijne: podejrzliwa, sakralizująca i sakramentalna
Nie mając zatem złudzeń, trzeba uznać trwały charakter przewrotu w hierarchii wartości współczesnego świata, jaki rozpoczął się przed 40 laty od młodzieżowego buntu. Współcześnie wszyscy jesteśmy dziećmi pokolenia ’68 – musimy określać się wobec tego zestawu wartości, on stał się bowiem dominujący, nawet jeśli nie realnie w powszechnej świadomości, to w mediach, które na tę świadomość wywierają znaczący wpływ. Zmiany są więc dość trwałe, ale trwały jest też pluralizm w tej dziedzinie. Nie sądzę, aby w dającym się przewidzieć czasie jakikolwiek jeden tylko sposób myślenia zmonopolizował współczesną kulturę europejską. Nieprzypadkowo, jak pisałem na wstępie, wszystkie strony mają dziś poczucie przegranej. Nawet bowiem gdy zwolennicy jakiegoś podejścia są obiektywnie (ilościowo) w przewadze, i tak są niezadowoleni, bo inny nurt wydaje im się zbyt mocny.
Współczesne wizje erotyki
W podejściu do erotyki współistnieją zatem obecnie różne style myślenia, próbujące kształtować świadomość zbiorową. Poniższa próba ich systematyzacji jest zaledwie szkicem, może jednak pomóc w zrozumieniu istniejących różnic.
Ze świadomością dokonywania wielu uproszczeń zaryzykowałbym tezę, że współistnieją obecnie obok siebie trzy główne świeckie wizje erotyki: wulgarna, sportowa i humanistyczna oraz trzy wizje religijne: podejrzliwa, sakralizująca i sakramentalna.
Wizja wulgarna. Na jej opisywanie szkoda właściwie miejsca. Znamy ją dobrze, od napisów nagryzmolonych w szkolnych i publicznych toaletach poczynając, a kończąc na wpisach „czytelników” pod jakimkolwiek materiałem w internecie zawierającym wątek erotyczny. W tym myśleniu jedyną wartością jest rozładowanie napięcia seksualnego. Liczy się tu tylko mężczyzna. Kobieta (nawet jako żona) jest całkowicie uprzedmiotowiona, sprowadzona do roli narzędzia. Nie ma tu miejsca nawet na emocje, a cóż dopiero na misterium. Seks to właściwie tylko fizjologia, reszta jest dodatkiem.
Wizja sportowa. Wyróżnikiem tego podejścia jest traktowanie aktywności seksualnej w kategorii osiągnięć. W środowiskach pielęgnujących ten styl myślenia mamy do czynienia ze swoistym kulturowym przymusem nieustannego potwierdzania swej wartości przez kolejne zdobycze erotyczne. W tej wizji nie ma miejsca na żadną mistykę seksu, tu liczy się bieżące przeżycie, najważniejszy jest kolejny orgazm. A najlepiej – kilka orgazmów jednej nocy! Partner/partnerka jest kimś niezbędnym do osiągnięcia szczytowania, ale nie można się z nim/nią wiązać zbyt mocno. Gra w tenisa stale z tym samym partnerem łatwo się przecież znudzi, podobnie w życiu intymnym… W skrajnym przypadku pojawia się tu seksualna bulimia – pragnienie bliskości i chorobliwa niemożność jej zaspokojenia. Wizja sportowa była pierwotnie prezentowana niemal wyłącznie przez mężczyzn, ale stopniowo kobiety – w ramach równouprawnienia – nadrobiły braki i dziś równie swobodnie wybierają sobie partnerów (por. kształtujący styl życia serial „Seks w wielkim mieście”). Niektórzy twierdzą, że tego typu postawy łatwiej spotkać na łamach kolorowych czasopism czy ekranach telewizorów niż w realnym życiu, ale to chyba zbytni optymizm.
Wizja humanistyczna. Aktywność seksualna jest tu ujmowana z perspektywy praw człowieka. „Prawa seksualne są fundamentalnymi i uniwersalnymi prawami człowieka” – głosi Powszechna Deklaracja Praw Seksualnych[9]. Dążenie do seksualnego spełnienia to jedna z kluczowych sfer samorealizacji człowieka. Cenionymi wartościami są tu swobodna ekspresja seksualna i maksymalizacja zadowolenia. Wszystko wolno – seks ma być wreszcie pozbawiony poczucia winy. Nie ma ogólnych zasad moralnych, ograniczeniem może być jedynie wola partnera/partnerki: nie wolno do niczego zmuszać. Kluczowe znaczenie ma prawo do przyjemności seksualnej – ona bowiem, „włączając w to zachowania autoerotyczne, jest źródłem fizycznego, psychologicznego, intelektualnego i duchowego dobra”[10]. Stopniowo w tej wizji coraz wyraźniej pojawia się kategoria odpowiedzialności. Podmiotem seksu jest nadal jednostka, ale „humanistyczni” doradcy coraz więcej mówią o potrzebie szacunku dla potrzeb emocjonalnych partnera/partnerki i dążeniu do jego/jej zaspokojenia. Mistyka seksu bywa w tych rozważaniach obecna, ale tylko jako ciekawostka, rodem z obcej kultury, i źródło egzotycznych ilustracji. Z teorii tantrycznych „do wzięcia” dla „humanistów” są jeszcze ewentualnie pewne wskazówki co do pozycji seksualnych, ale już nie rozważania o duchowości seksu.
Wizja podejrzliwa. To podejście jest kontynuacją tradycji popularnego manicheizmu. Wedle niej o seksie należy milczeć jako o rzeczywistości wstydliwej albo traktować go represyjnie, bo to sfera podejrzana, pełna zagrożeń. Paradoksalnie, tu też nie ma mowy o duchowym wymiarze erotyki, chyba że à rebours – w przyjmowanym milcząco założeniu, że uleganie zmysłowym namiętnościom jest „drogą do piekła”. Takie myślenie jest często pokusą dla ortodoksyjnych środowisk chrześcijańskich, które – słusznie odrzucając kulturę nachalnej wszechobecności seksu – niesłusznie spychają całą ludzką cielesność i seksualność do sfery lęków i zagrożeń. Podejrzana jest dla nich także przyjemność seksualna, bo przecież życie moralne nie może polegać na szukaniu przyjemności. Dość często osoby myślące w ten sposób, w poczuciu zagubienia, oczekują od duszpasterzy precyzyjnych katalogów określających, co wolno, a czego nie wolno w pożyciu małżeńskim.
Wizja sakralizująca. Pojawił się też ostatnio w kulturze zachodniej nurt dążący do sakralizacji czy ubóstwienia erotyki. Tendencja ta nawiązuje do dalekowschodniej tradycji tantry, ukazującej seksualność jako drogę do duchowości. Erotyka staje się tutaj „bramą do nieba”. W wersji uproszczonej można po prostu powiedzieć, jak Paulo Coelho: „seks jest święty sam w sobie”[11]. To on otwiera na transcendencję, pozwala człowiekowi na przekroczenie samego siebie. Takie myślenie trafia na podatny grunt w zsekularyzowanej kulturze współczesnej – rzeczywiście dla niektórych ludzi przeżycie erotycznego spełnienia to wręcz jedyne dostępne doświadczenie transcendencji. Dlatego tak łatwo znaleźć dzisiaj w Europie chętnych do słuchania opowieści pochodzących z zupełnie innej kultury o wyzwalaniu przez seks potencjału wewnętrznej mocy człowieka i poszukiwaniu Jedności. Przyciąga też inna cecha odróżniająca wizję sakralizującą od wszystkich świeckich ujęć seksu – tutaj podmiotem erotyki staje się para, a nie jednostka. Realizacja wskazówek tantry wymaga bowiem głębokiej znajomości siebie nawzajem: własnych potrzeb, pragnień i emocji. Zmieniający się partnerzy tego dać nie mogą.
Wizja sakramentalna. Nowa chrześcijańska wizja ludzkiej cielesności i seksualności – dzięki Janowi Pawłowi II, a także w pewnej mierze Benedyktowi XVI – zyskała rangę oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego. Dla potrzeb tej klasyfikacji nazywam to nowe podejście sakramentalnym rozumieniem seksu. Tak jak w wizji sakralizującej, podmiotem seksu jest tu para, tyle że małżeńska. Mówi się tu o erotyce rzeczy wielkie: wzajemne oddanie dwojga osób w małżeństwie staje się obrazem wewnętrznego życia Boga. Skoro Bóg-Miłość to Jedność Trojga – ponadczasowa wspólnota oddawania i przyjmowania – nic bardziej nie przybliża do zrozumienia Jego tajemnicy niż trwała i nierozerwalna jedność dwojga w małżeństwie. W tym ujęciu mistyka i erotyka są sobie bliskie. Więź małżeńska, stając się więzią sakramentalną, nabiera szczególnego charakteru religijnego. Pojawia się tu mistyczny wymiar erotyki małżeńskiej: seks może być święty, bo miłość małżeńska wyraża Miłość większą, największą. Współżycie małżeńskie może być święte jako wyraz świętej, sakramentalnej miłości małżeńskiej, jako „szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem” – jak głosi tytuł książki kapucyna, o. Ksawerego Knotza, autora znakomitej polskiej monografii teologicznej na ten temat[12].
Seks szczęśliwy ≠ seks święty
Przedstawiając powyższą klasyfikację, nie usiłuję wcale udawać bezstronnego obserwatora. Piszę bowiem o sprawie, która głęboko leży mi na sercu. Wielokrotnie deklarowałem się jako gorący zwolennik ostatniego z opisanych wyżej ujęć, zależy mi więc na jego rozprzestrzenieniu.
Ze smutkiem muszę jednak stwierdzić, że – jak do tej pory – zwolennikom papieskiej teologii ciała nie udało się dotrzeć z jej przesłaniem tak daleko, jak ona na to zasługuje. Często mówimy i piszemy o przełomowym nauczaniu Jana Pawła II, ale dzieje się to prawie wyłącznie we własnym gronie. Charakterystyczne, że wszyscy niekatoliccy autorzy ankiety o bilansie rewolucji seksualnej, jaką publikujemy w tym numerze „Więzi”, nawet słowem nie zająknęli się na ten temat. Dla nich ten rodzaj refleksji jest kompletnie nieznaczący, czyli… nie istnieje.
Seks nie tyle jest ze swej istoty święty, ile może być święty. Według tantry miłość jest bogiem, a dla chrześcijan: Bóg jest Miłością, więc miłość jest z Boga
Z jednej strony może to dziwić, bo każda z tych osób potrafiłaby sensownie skomentować tantryczne ujęcie seksu. Może teologię ciała uważają za coś przeznaczonego tylko dla katolików? Jest to prawdopodobne, zwłaszcza że do tej pory spotkałem tylko jednego niewierzącego autora, który potrafił docenić znaczenie papieskiej teologii ciała dla współczesnej kultury, a nie tylko dla Kościoła: „Żaden człowiek Kościoła, a na pewno żaden papież, nie wygłosił podobnych hymnów na cześć ludzkiej pary […] Nie da się już sięgnąć wyżej”[13].
Ale z drugiej strony, cóż się dziwić, że niekatolicy nadal uważają, że w sprawach seksualności Kościół nie ma światu nic ciekawego do powiedzenia, bo jest nastawiony głównie, jeśli nie wyłącznie „anty” – skoro nawet wśród katolików teologia ciała wciąż nie jest przyjmowana za swoją[14]? Coraz bardziej aktualne jest zadanie przedstawione przez o. Knotza po śmierci Jana Pawła II jako jedno z najważniejszych dla uczniów Karola Wojtyły: „Czy zdołamy ukazać chrześcijańską wizję małżeństwa jako wizję najgłębiej ludzką, jako «dobrą nowinę» dla wszystkich, jako spełnienie wielkiej tęsknoty człowieka za miłością, która nie przemija?”[15]. Trzeba zatem dużego wysiłku, aby wizję sakramentalną uczynić zrozumiałą i atrakcyjną dla nieprzekonanych[16].
Kontynuatorzy teologii ciała powinni, moim zdaniem, umiejętnie wykorzystać dobre elementy innych koncepcji erotyki, zarazem podkreślając swoją odmienność. Rzecz jasna, całkowicie do odrzucenia są wizje wulgarna i sportowa. Podejście sakramentalne zdecydowanie zrywa też z podejrzliwością wobec seksu. Powinno jednak zachować świadomość, że będąc wyjątkowo piękną stroną człowieczeństwa, erotyka jest też wyjątkowo ryzykowna. Łatwo tu o błąd fundamentalny, gdy człowiek już nie panuje nad swoją seksualnością, lecz seks zaczyna rządzić człowiekiem.
Wizja sakramentalna jest też odmienna od humanistycznej i sakralizującej, choć może z tych stylów myślenia umiejętnie i mądrze korzystać, np. podkreślając potrzebę wiedzy, troski o szczęście współmałżonka czy konieczność głębokiego zrozumienia pary małżeńskiej. Nie sposób jednak pominąć faktu, że nowa chrześcijańska wizja erotyki nieuchronnie pozostaje w ostrym napięciu z wizją humanistyczną, jeśli chodzi o stosunek do autoerotyzmu, homoseksualizmu, seksu przed- i pozamałżeńskiego oraz antykoncepcji.
Nowa teologia ciała nie jest zwykłą zachętą, by katolicy kochali się często, dużo i namiętnie. Nie jest też „chrześcijańską tantrą”. „Pytanie o mistyczny wymiar erosa nie jest pytaniem o to, czy podczas orgazmu można osiągnąć niebo” – pisał na naszych łamach przed czterema laty o. Jacek Prusak, inny polski duchowny, który potrafi z powodzeniem mierzyć się z trudnymi problemami erotyki[17]. Dla chrześcijan pytanie o duchowość odsyła do osobowego Boga. Tantra to zaproszenie do przeżywania we dwoje kosmicznego orgazmu i roztopienia w nieskończoności; seks po chrześcijańsku to zaproszenie do odkrywania, że w pięknie miłości małżeńskiej można zbliżyć się do tajemnicy Boga, który jest Miłością i Źródłem tej ludzkiej miłości.
Najbardziej charakterystyczna różnica podejścia sakramentalnego w porównaniu z wizją sakralizującą dotyczy kategoryczności twierdzenia. Seks nie tyle jest ze swej istoty święty, ile może być święty, może być doświadczeniem duchowym czy wręcz mistycznym. Chrześcijański seks święty to przecież dużo więcej niż seks szczęśliwy. Można by rzec, że w ujęciu tantrycznym miłość jest bogiem, podczas gdy dla chrześcijan odwrotnie: Bóg jest Miłością, a skoro tak – to miłość jest z Boga, miłość jest w Bogu. Jak pisze Benedykt XVI w encyklice „Deus Caritas est”, „obrazowi Boga monoteistycznego odpowiada małżeństwo monogamiczne” (11). Także eros jest z Boga – podkreśla obecny papież – i nie należy odłączać go od agape ani przeciwstawiać sobie tych dwóch rodzajów miłości.
Umiejętnie przedstawiana nowa sakramentalna wizja erotyki może znaleźć zwolenników we współczesnym świecie. Jak już pisałem, nie wierzę w nadejście „kontrrewolucji seksualnej”[18]. Nie jest obecnie możliwe wywrócenie do góry nogami dominującego systemu wartości, można natomiast doprowadzić do sytuacji, w której odpowiednio rozwinięta, prezentowana i przeżywana papieska teologia ciała stanie się wyraźnie obecna społecznie jako alternatywny, znany i atrakcyjny sposób myślenia, życia i wartościowania – inspirujący także dla osób patrzących obecnie z dystansem na katolickie podejście do erotyki[19].
Rewolucja seksualna, jak się wydaje, nie pójdzie dalej do przodu, bo nie ma dokąd iść – przełamała już właściwie wszystkie możliwe tabu. Stosunek do erotyki we współczesnej kulturze będzie się zmieniał pod wpływem rozmaitych procesów. Przemysł erotyczny – bądźmy realistami – będzie trwał, choćby i w podziemiu. Seks zawsze będzie w jednych środowiskach demonizowany, w innych – ubóstwiany, a w jeszcze innych – banalizowany i wulgaryzowany.
Sęk w tym, że ludzie współcześni przyzwyczaili się już do zasady wolnego wyboru stylu życia. Szanse dla sakramentalnej wizji erotyki zależą zatem przede wszystkim nie od potęgi jakichkolwiek instytucji, ale od umiejętności dotarcia do ludzi, i to na poziomie duchowym – tam bowiem zapadają rozumne decyzje o wyborze tego, co w życiu najważniejsze. Moralnej przemiany nie osiągnie się przecież moralizatorstwem. Zatem nie kontrrewolucja przed nami, lecz mozolna praca u podstaw – budowanie przekonującej alternatywy.
[1] Gabrielle Gillen, „Cud miłości. Krótka historia rewolucji seksualnej”, w: „Maj ’68. Rewolta”, pod red. Daniela Cohn-Bendita i Rüdigera Dammanna, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008, s. 114.
[2] Zygmunt Bauman, „Razem osobno”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 129.
[3] Tamże, s. 139.
[4] Tamże, s. 139-140.
[5] Dziękuję Katarzynie Jabłońskiej i Ewie Karabin za konsultacje z dziedziny filmu.
[6] Piotr Bratkowski, „Seks i rewolucja”, w: „Newsweek Polska”, 27 lutego 2005.
[7] Magdalena Rittenhouse, „Seks i dusza”, w: „Tygodnik Powszechny” 2008 nr 23. Autorka obszernie omawia badania Donny Freitag, autorki książki „Sex and the Soul”.
[8] Gabrielle Gillen, art. cyt., s. 115.
[9] Deklaracja ta została przyjęta podczas XIV Światowego Kongresu Seksuologów w Hongkongu, 26 sierpnia 1999 roku, a w roku 2002 została przyjęta i rekomendowana przez Światową Organizację Zdrowia. W Polsce publikowała ją w roku 2008 „Gazeta Wyborcza” w swoim dodatku „Jak się kochać, czyli co chcielibyście wiedzieć o seksie”, jest też dostępna na kilku stronach internetowych.
[10] Tamże, punkt 5.
[11] „Seks jest święty” Wojciech Eichelberger i Tomasz Jastrun rozmawiają z Paulo Coelho, w: „Zwierciadło” 2004 nr 5.
[12] Zob. Ksawery Knotz OFMCap, „Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”, Wydawnictwo M, Kraków 2001. Zob. także wortal internetowy, którego redaktorem jest o. Knotz: www.szansaspotkania.net (dostępne tam są m.in. zasadnicze treści wspomnianej książki).
[13] Jan Ross, „Jan Paweł II. Papież stulecia”, tłum. Paweł Masłowski, Centrum Myśli Jana Pawła II, Warszawa 2008, s. 62-63. Autor, niemiecki dziennikarz, określa się jako liberalny agnostyk.
[14] Wystarczy przypomnieć publikowane w ostatnich latach na łamach miesięczników „Znak” i „W drodze” teksty solidnie wykształconych zakonników, którzy uważają, że aktywność seksualna w małżeństwie jest przeszkodą do świętości: Krzysztof Paczos MIC, „O powszechności cnoty dziewictwa”, w: „Znak” 2006 nr 11; Krzysztof Broszkowski OP, „Teologia ciała czy teologia wyzwolenia seksualnego?”, w: „W drodze” 2008 nr 6.
[15] Ksawery Knotz OFMCap, „Teologia ciała – dla wszystkich”, w: „Więź” 2005 nr 5-6, s. 137.
[16] Obok prac o. Knotza warto polecić m.in. nowo wydaną po polsku książkę francuskiego filozofa – owocne połączenie głębi ujęcia z talentem popularyzatorskim: Yves Semen, „Seksualność według Jana Pawła II”, tłum. Zofia Denkowska i Jakub Urbaniak, Wydawnictwo Świętego Wojciecha, Poznań 2008.
[17] Jacek Prusak SJ, „Obcość i swojskość w świecie płci i mistyki”, w: „Więź” 2004 nr 8-9, s. 59.
[18] Zob. np. hasło okładkowe tygodnika „Ozon” w czasie, gdy był on redagowany przez Grzegorza Górnego: „Nadchodzi kontrrewolucja seksualna” („Ozon” 2006 nr 6).
[19] Por. Zbigniew Nosowski, „Pokolenie JP2 – inaczej”, w: „Tygodnik Powszechny” 2007, nr 15.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7-8/2008. W wersji rozszerzonej został później opublikowany w książce Zbigniewa Nosowskiego „Parami do nieba. Małżeńska droga świętości”.
Przeczytaj także: Ks. Alfred M. Wierzbicki, Teologia ciała i teologia czułości
Miło pomarzyć! Dość dawno, chyba w latach osiemdziesiątych, miałem w ręku książkę bardzo polecaną katolickim rodzicom jako pomoc w „uświadamianiu” ich dzieci. Przeżycie orgazmu było przedstawione jako „przyjemne mrowienie”, może to geniusz tłumacza, ale faktem jest, że w nauczaniu parafialnym mimo upływu lat, nadal jesteśmy na poziomie owego „przyjemnego mrowienia”. Pewien ks. biskup (niestety nie pamiętam nazwiska) przytaczał instrukcję katolickiej dyskoteki, gdzie kochane siostry zakonne zaleciły uczestnikom, by w czasie tańca chłopaka z dziewczyną byli na tyle daleko od siebie aby „zmieścił się miedzy nimi Duch Święty”. Rezultaty takiej nauki powodują, że wśród młodych faktycznie „Duch Święty się nie mieści”.Odbyłem setki spotkań z młodzieżą w czasie lekcji religii jeszcze w salkach parafialnych, ale z nielicznymi wyjątkami byłem „zapchajdziurą”, „niech pan, panie magistrze coś im powie”. To samo na osławionych kursach przedmałżeńskich. Z tego co do mnie dociera (to żadne badania oczywiście) poziom tych pogawędek, jest nierzadko dość żenujący, a prowadzą je osoby hm, hm, niekoniecznie odpowiednie. Bez właśnie gruntownego uświadomienia (tym razem bez cudzysłowu) czym jest teologia ciała, wizja sakramentalna wydaje się być dość odległa.