Min, jakie ustawia dla widzów Frljić, jest wiele.
„Klątwa” w Teatrze Powszechnym, zainspirowana utworem Stanisława Wyspiańskiego, to rzecz o przekraczaniu granic, hipokryzji, probierz tolerancji, ale też spektakl, który wywołuje zdecydowany sprzeciw. Z pewnością jest to najgłośniejsza premiera nie tylko tego sezonu.
Skandalista z wyboru
Urodzony w Travniku Oliver Frljić, chorwacki reżyser teatralny i dramatopisarz, najwyraźniej nie chciał zapisać się w historii bałkańskiego teatru jako specjalista od udanych spektakli dziecięcych. To dawałoby mu jedynie lokalne uznanie. Znacznie szerszy rezonans wywołały jego przedstawienia polityczne. Już po pierwszym z nich – opowiadającym o śmierci byłego premiera Serbii Zorana Đinđicia – uznany został za skandalistę.
To określenie wyraźnie bardzo mu się spodobało, bo następne jego dzieła utrzymywane były właśnie w tym nurcie. „Śmierć Dantona” wywołała wręcz obrzydzenie i na skutek protestu służb weterynaryjnych została zdjęta z afisza. Aktorzy bowiem na scenie zabijali żywe kurczaki. W Bośni i Hercegowinie kontrowersje wywołał jego spektakl „List z 1920 roku” na podstawie teksów Iwo Andricia, w których literacki noblista prezentuje Bośnię jako ziemię nienawiści.
Jan Klata, kierujący Starym Teatrem w Krakowie – wiedząc, że Frljić ma za sobą studia z zakresu filozofii i kultury religijnej w jednej z uczelni jezuickich – zaproponował mu inscenizację „Nie-Boskiej Komedii” Zygmunta Krasińskiego. Reżyser postanowił skupić się w tym spektaklu na rozwinięciu tematu polskiego antysemityzmu. Na skutek sprzeciwu części zespołu próby wstrzymano i do premiery nigdy nie doszło.
Po tamtym przypadku wiadomo było, że każda następna próba zaproszenia Frljicia do realizacji przedstawienia może wywołać skandal. I tak jest właśnie w przypadku „Klątwy” w Powszechnym.
„Klątwa” po latach
Warto dodać, że sam utwór Wyspiańskiego nie miał wcale łatwej drogi na polskie sceny.
Leon Schiller w szkicu „Teatr Ogromny” zauważył: Wyspiański był prekursorem „teatru walczącego”, teatru politycznego – wyprzedził teatr Piscatora i wszystkie wysiłki organizowania w Europie teatru socjalnego”. A opisując dzieje wystawienia „Klątwy”, Schiller informuje, że utwór wydany w 1900 roku długo nie mógł trafić na scenę. O wystawieniu sztuki w Krakowie nie było mowy, ze względu „na jej fabułę kompromitującą, jak mówiono, życie intymne kleru katolickiego”. Dramat nie przekonywał zbytnio ani aktorów, ani dyrektorów teatru, ani ludzi, których nazywano wówczas reżyserami.
Po śmierci Wyspiańskiego jako pierwszy sięgnął po „Klątwę” w Łodzi Aleksander Zelwerowicz. Potem były teatry rządowe w Warszawie, zwykle z dopiskiem – ponoć sugerowanym przez Wyspiańskiego – że, jak wspomina Schiller, „rzecz dzieje się w wiekach średnich, aby nikt nie pomyślał, że podobne fakty są dziś możliwe”.
„Klątwa” Wyspiańskiego wraca na scenę warszawskiego Powszechnego po 60 latach. W 1957 roku jej inscenizacji podjęła się Irena Babel.
Frljić, jak to się często zdarza w dzisiejszym teatrze, z samego tekstu źródłowego wybrał niewiele fragmentów. Potraktował go raczej jako pretekst do dyskusji o polskiej religijności. Rzecz rozgrywa się właściwie na pustej czarnej scenie. Jedyną stałą dekoracją jest duży drewniany krzyż, przypominający nieco ten papieski, który stał na dawnym placu Zwycięstwa. Zaczyna się od sekwencji niby kabaretowej, w której grupa aktorów, przekrzykując się wzajemnie, dzwoni do Bertolda Brechta, by pomógł im zrozumieć, o czym w ogóle Frljić chce zrobić spektakl pod tytułem „Klątwa”, w którym oni mają brać udział.
Oglądając przedstawienie, ma się wrażenie, że ta podana żartem wątpliwość położyła się cieniem na całym spektaklu. Spodziewałem się ważnego, czasem bolesnego głosu w prowadzonej od lat dyskusji na temat tolerancji, rozdziału państwa i Kościoła, hipokryzji oraz tzw. słabej wiary przechodzącej w dewocję. Frljić, wychowanek jezuitów (wsparty przez trójkę dramaturgów), postanowił jednak zastosować terapię szokową. Przedstawienie jest niezwykle dynamiczne.
„W duszy wsi polskiej, jak każdej wsi zapewne – gdzieś pod powłoką religii czai się pogaństwo. W zwykłych warunkach znajduje ono dość niewinny wyraz w dawnych gusłach, wierzeniach niepodobnych do wyplenienia; w okolicznościach niezwykłych może ono wydobywać się na wierzch i ogarnąć duszę jak groźna żywiołowa potęga” – pisał Boy we „Flircie z Melpomeną”.
Spektakl pełen min
Frljić w swym spektaklu – warto podkreślić – nie wyśmiewa Boga, tylko Jego ziemskich urzędników. W sposób wyjątkowo obsceniczny kpi z kultu, jakim otoczona jest w Polsce od lat postać Jana Pawła II , czego wyrazem są setki, jeśli nie tysiące nie zawsze udanych papieskich pomników.
Jeden z takich pomników staje się na scenie Powszechnego obiektem szczególnie prostackiej „adoracji”. Figura Papieża pojawia się ze sterczącym fallusem i oto jesteśmy świadkami sceny fellatio wykonanego przez jedną z aktorek. Jednocześnie słyszymy autentyczny głos Karola Wojtyły i jego piękne kazanie o miłości. Nic z tej „miłości” nie pozostało, tylko obrzydliwe pomniki, symbol bezmyślnego kultu… Frljić – świadomy, gdzie robi ten spektakl – przekracza kilkakrotnie granicę dobrego smaku, choćby w przypadku sceny, kiedy jeden z bohaterów podciera się papieską flagą.
Tego typu artystyczne rozwiązania – co było do przewidzenia – wywołają skrajnie negatywne reakcje niektórych widzów. I choć same w sobie stanowią niewielką część spektaklu, to jednak ich wydźwięk jest na tyle silny, że nadaje ton całej wypowiedzi. Tego typu „obsceny” spychają na drugi plan przemilczany przez lata, a poruszany w spektaklu, temat księży pedofilów, odsuwają na bok pozostałe tematy: rozdział państwa i Kościoła, decydowanie przez kobiety o własnym losie i problem aborcji.
Bezmyślna, żeby nie powiedzieć bezduszna dewocja – zamiast rozumnej wiary – pokazana jest w scenie, w której aktorzy po każdym wyklepanym pacierzu pobierają z pudełka kolejny krzyżyk. Potem zaś składają z nich karabiny mające służyć do walki z przeciwnikami ideologicznymi .
Cały spektakl pomyślany jest jako rodzaj gry z publicznością. Mocne wrażenie robi scena, w której każdy aktor – przedstawiając się z imienia i nazwiska – opowiada o tym, jak w dzieciństwie był ofiarą molestowania przez księży. Albo kiedy aktorka Karolina Adamczyk wali się po brzuchu, mówiąc że jest w drugim miesiącu ciąży – i choć nie ma zagrożenia dla jej płodu, zdecyduje się na aborcję w Holandii, bo to ona jako kobieta ma prawo decydować o sobie, a nie żaden lekarz czy ksiądz.
Po tego typu szokujących wyznaniach zespół przypomina, że jesteśmy w teatrze i uczestniczymy w sztuce. Słowa wypowiadają więc postacie i nie muszą one współgrać z opiniami samych aktorów. To jedna z min, na które łatwo wpada publiczność.
Tych min, jakie ustawia dla widzów Frljić, jest oczywiście więcej. Największą jest „nawoływanie do zabójstwa Jarosława Kaczyńskiego”. Aktorka mówi wyraźnie, że gdyby chciała – nawet w ramach eksperymentu – zebrać pieniądze na zabicie prezesa PiS, to nie pozwalają jej na to konkretne przepisy.
Frljić z lubością drwi z postaci, jakie pojawiają się w naszych mediach. Jacek Beler gra księdza-narodowca, którego pies wywąchuje ukrytych wśród widzów muzułmanów. Członek (!) zespołu Teatru Powszechnego Michał Czachor spółkuje z fotografią reżysera. Po scenach mocnych pojawia się groteska i czasem nienajlepszy kabaret.
Sumienia na wierzch wydobywa
Stanisław Wyspiański pisał w „Studium o Hamlecie”: „Powiadają, że zatwardziali złoczyńcy, obecni na przedstawieniu okropnych widowisk, tak silnie zdjęci byli wrażeniem, że sami swoje wyznawali zbrodnie. I oto urasta scena i sala widzów – teatrum do sali sądowej, gdzie sztuka, dramat, artyzm sądzi i takie bierze nuty – że jak na wędę sumienia na wierzch wydobywa”.
Czy spektakl w teatrze Powszechnym poruszy sumienia księży pedofilów? Wątpię. Czy będzie ważnym głosem w dyskusji na temat relacji państwo-Kościół, czego obrazem jest ostatnia scena (ścinanie krzyża, który, jak się okazuje, zasłaniał godło Polski)? Też mam poważne wątpliwości.
Na razie spektakl wywołał ogromną wrzawę i jeszcze większą hipokryzję. Jeden z posłów – który wielokrotnie dawał w swych publicznych wypowiedziach wyraz własnemu chamstwu i nietolerancji – zawiadomić miał prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa.
Rzecznik Episkopatu Polski – wysuwając liczne zastrzeżenie pod adresem spektaklu – zaapelował, aby odpowiedzią na przedstawienie, które, jak zaznaczył, wypacza pojęcie sztuki i piękna, była modlitwa wynagradzająca za bluźnierstwo oraz promocja wartości, m.in. w środkach społecznego przekazu, w myśl słów: „Zło dobrem zwyciężaj!”. Czy ktoś posłucha tego apelu?
Trwają protesty, a opinie przeciwników, nawet te najdelikatniejsze, nie nadają się na zacytowanie. Kilku aktorów grających w spektaklu straciło pracę w serialach. Wielu wypowiadających się zachowuje się jak politycy – mówią o tym, o czym nie mają pojęcia. W Ewangelii możemy wprawdzie wyczytać słowa Chrystusa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Warto jednak przypomnieć, że skierowane one były do niewiernego Tomasza, a nie do tych, którzy łatwo ferują wyroki na temat książek, których nie czytali, spektakli czy filmów, których nie widzieli, czy zdarzeń, których nie byli świadkiem. Tu raczej może być mowa o fałszywym świadectwie wynikającym z pychy.
Choć niektóre fragmenty spektaklu budzą we mnie zdecydowany sprzeciw, gdybym zobaczył przed teatrem płonący stos przeznaczony dla aktorów – jako pierwszy pobiegnę po gaśnicę. No, może drugi, bo pierwszy powinien być dyrektor Paweł Łysak.
Moje gratulacje. Coraz lepiej. Nie poznaję – kiedyś mojej – „Więzi”. Rąbanie krzyża, seks oralny z figurą Jana Pawła II, profanacja flagi watykańskiej, wzywanie do mordu wymienionego z imienia i nazwiska człowieka – cóż z tego, że opatrzone obłudnym niby-zdystansowaniem się – to tylko „fragmenty budzące” w Szanownym Recenzencie „zdecydowany sprzeciw”. A może niebudzące? Może to inne budzą, a te nie? Gratuluję raz jeszcze. Co się z Wami zrobiło…
Zaglądałem tu kilka dni spodziewając się czegoś podobnego, ale mimo wszystko nie spodziewałem się czegoś tak miałkiego intelektualnie i pustego w treści. W zasadzie szkoda słów na polemikę, kiedy dzieli wszystko – estetyka, etyka, poczucie granic, których się nie przekracza, elementarna wrażliwość oraz rozumienie roli słowa pisanego i mówionego. Choć Pan Krytyk być może jak Sztabrowski (wywiad w GW) uważa, że w tzw. sztuce „nie ma granic” i wobec tego nienawiść do czegoś, przekształcająca mózgi w fekalia i te fekalia wylewająca też jest sztuką (na końcu co prawda pisze, że nie wszystko mu się podoba wspominając jednocześnie o możliwych stosach (ach ci krwiożerczy katolicy)). Kilka lat temu na podobnym poziomie wypowiadała się w wywiadzie dla GW dyrektor MOCAK-u (dotyczyło to jednak głównie estetyki i sensu), zachwalając pewnego „artystę”, który publicznie zrobił kupę – „Zrobienie kupy jest łatwe, jeśli ktoś nie ma zatwardzenia,…,zrobił kupę publicznie, nie było to wcale takie proste, ponieważ pracował ponad tydzień z dietetykami, by móc to zrobić w odpowiednim momencie”. Ciekawe, że również u tej Pani pojawiły się odkrywcze uwagi na temat wierzących katolików: „Nie ma czegoś takiego jak wartości katolickie w kulturze. Nikt nie żyje według religii katolickiej. Ona już w ogóle nie jest obecna w życiu codziennym, co najwyżej w formie ceremonii polegających na jedzeniu, piciu i dawaniu sobie prezentów. Zapewne nikt z protestujących (chodziło o Kozyrę) nie żyje w dziewictwie do ślubu i nie ryzykuje spłodzenia dziecka przy każdym stosunku, jak to nakazuje religia.” Pan Krytyk pisze o kulcie JPII przez pryzmat brzydkich pomników, nie zauważając, że JPII został ogłoszony świętym. Pisze też o słabej wierze (słaba wiara jednak zanika, a nie przeradza się w dewocję). Rozumiem, że sugeruje płytkość wiary wśród polskich katolików – to teza statystycznie uprawniona na podstawie badań uznawania prawd wiary, ale co to ma wspólnego z przedmiotowym spektaklem, pewnie wie tylko on. Autor w zasadzie nie napisał nic na temat Klątwy, poza luźnymi frazami powielającymi „inwokację” dołączoną do spektaklu na stronie TP w jakiś sposób się z nią utożsamiając. Sugeruje też, że aktorzy są neutralni i tylko odtwarzają wizję reżysera – nie wierzę, że Autor sam w to wierzy. Pisze o chamstwie Tarczyńskiego, ale nie pisze o chamstwie przekazu płynącego z tego spektaklu – zwracają na to uwagę nawet ateiści (nieliczni, ale jednak) w dyskusjach na portalach GW itp używając właśnie słowa „chamstwo” w odniesieniu do treści i formy tego czegoś. Pisze również protestach i opiniach, „z których nawet najdelikatniejszych nie da się zacytować”, kłamiąc świadomie – nie wierzę bowiem, że żyje w bańce informacyjnej i niczego nie czyta poza opiniami, z którymi się zgadza (byłoby to kompletnie kompromitujące). Kłamie więc świadomie – opinia P. Zaremby na portalu Wpolityce jest po pierwsze niezwykle kulturalna wobec poziomu tego „spektaklu”, a ponadto jest opinią kogoś kto widział to „coś” i opisuje (niestety, ale daje to obraz innym) pewne szczegóły; podobnie delikatna jest opinia (nie recenzja) Agaty Puścikowskiej w Gościu N. i wiele innych zwracających uwagę na raniącą formułę Klątwy. Kręci tłumacząc Wyszyńską w kwestii frazy o zabójstwie Kaczyńskiego (sama przyznała, że reżyser zaproponował jej tą kwestię znając jej poglądy). Sugeruje, że wiele osób wypowiada się o tym o czym nie mają pojęcia nie podając żadnych przykładów co ma na myśli, ale wyraźnie ustawiając protestujących jako niezbornych intelektualnie gamoni i, co już trąci komizmem, imputuje im pychę. Zaiste przydałoby się lustro. Niestety jak już zaznaczyłem taki przekaz na tym portalu już nie dziwi. Swoją drogą ciekawe byłoby prześledzenie ewolucji Więzi, TP i Znaku – czytałem to w czasach licealnych na początku (i nie tylko) lat 80-tych. Teraz tylko sporadycznie zaglądam coraz bardziej przecierając oczy ze zdumienia (to co zrobiła Kozłowska ze Znakiem szczególnie irytuje).
Polecamy też komentarz ks.Andrzeja Draguły. Najpierw opublikowaliśmy recenzję pióra krytyka teatralnego, który spektakl widział. A następnie – komentarz pióra teologa (specjalisty m.in. od tematyki bluźnierstwa), który spektaklu widzieć nie mógł. Mamy wrażenie, że układają się one w spójną całość.
http://laboratorium.wiez.pl/2017/02/26/dlaczego-tak-trudno-dyskutowac-o-klatwie/
Podzielam zastrzeżenia dwóch poprzedników, ale i tak jesteście już jedynym znakowskim pismem, które można czytać bez obrzydzenia. To co się stało z TP i Znakiem przekracza pojęcie zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Zdrada, zaprzaństwo. Ciekawe, co dzisiaj powiedzieliby o tych „periodykach” śp. Sapieha, Wyszyński i Jan Paweł II. A może nie jest to ciekawe, przecież wiadomo co by powiedzieli i co by zrobili.