Zagadnienie wigilijnej samotności jest poruszane wyłącznie w kontekście osób bezdomnych i starszych. Wigilijna samotność to jednak znacznie szersze zjawisko, znane setkom tysięcy polskich domów.
Gdy ktoś powie, że najważniejszym momentem świętowania Bożego Narodzenia jest dla niego dzielenie się opłatkiem przez wiernych po parafialnej pasterce, z dużym prawdopodobieństwem usłyszy: „puknij się w głowę, przecież święta to kolacja wigilijna”.
Duchowni, media i reklamy
Obserwując większość zwyczajów określanych kulturowo jak bożonarodzeniowe, łatwo można zauważyć, że nie należą one do istoty samych świąt, lecz jedynie stanowią odwołania do tego kulturowo ustalonego, jedynego słusznego momentu świętowania: zasiadania z liczną rodziną przy wigilijnym stole. Różne mniej lub bardziej uduchowione czynności, jak uczestnictwo we mszy świętej, słuchanie i śpiewanie kolęd, udział w spotkaniach opłatkowych, szykowanie (czasem własnoręczne) prezentów i choinki, udział w akcjach charytatywnych, składanie życzeń przyjaciołom, jest mniej istotne od tych „właściwych” świąt, czyli kilkugodzinnego biesiadowania z rodziną.
„Niech łamanie się opłatkiem przy wigilijnym stole zbliży do siebie członków rodzin i wszystkich mieszkających na polskiej ziemi” – mówił ustępujący krakowski metropolita kardynał Stanisław Dziwisz w słowie pasterskim z 18 grudnia. W świątecznych reklamach, choćby znanego producenta czekoladek z niespodzianką, radosne dzieci i ich rodzice rozpakowują pod choinką świąteczne prezenty, a na stół podaje się reklamowane produkty żywnościowe. „Z okazji Świąt Bożego Narodzenia pragniemy złożyć Państwu najserdeczniejsze życzenia. W ten szczególny czas niech dla nikogo nie zabraknie miejsca przy wigilijnym stole” – życzą władze gminy Bartoszyce. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Krakowie centralnym punktem swoich życzeń również czyni „radość z rodzinnego spotkania”. „Niech przy wigilijnym stole zwycięży prawda” – mówił w przedświątecznym swoistym orędziu Jarosław Kaczyński, prezes rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość. „Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia serdecznie życzę, aby w Państwa domach był to czas radości i rodzinnego ciepła” – to już słowa oponentki Kaczyńskiego z Nowoczesnej, Kamili Gasiuk-Pihowicz, która dodaje, że „te szczególne dni [są] tak bardzo związane z polską tradycją”.
Posłanka ma oczywiście rację. „Spożywana tego dnia wieczerza nazywana wigilią (…) to największa uroczystość o charakterze religijno-rodzinnym w Polsce” – pisze w książce „Zwyczaje, tradycje, obrzędy” Urszula Janicka-Krzywda (2013). O Wigilii jako kwintesencji polskości każe myśleć także opis różnic między polskim, a skandynawskim świętowaniem, przedstawiony przez Macieja Czarneckiego w książce „Dzieci Norwegii” (2016): „Kiedyś norweska sąsiadka z góry zaprosiła ich na Wigilię. Patrzą, a tam na talerzu pieczony ziemniak, trochę zieleniny i (…) galaretowany sztokfisz po skandynawsku. (…) [Natomiast] w salonie Wioletty Norweżka złapała się za głowę. – «Spodziewacie się wielu gości? Przecież starczy na pół roku!» A to była zwykła polska Wigilia: barszcz, pierogi, kapusta z grzybami i tak dalej”.
Kolacja wigilijna jawi się w powszechnym religijno-świeckim przekazie jako skok w nieznane, w którym będziemy przebywać w zupełnie innej rzeczywistości niż podczas przygotowań. Niekoniecznie jest to skok w rozumieniu ucieczki w jakąś idyllę, ale bardziej w rozumieniu decydującego, ostatecznego momentu – z jednej strony szczęśliwego, ale z drugiej nie bez przyczyny zamkniętego przed ucieczką w świat inny niż rodzinny (choćby poprzez zamknięcie sklepów i kawiarni, a w wigilijne popołudnie i wieczór także – uwaga – kościołów). Momentu, w którym dopiero sensu nabiorą wszystkie duchowe i materialne ceremoniały przygotowawcze, rzekomo nieposiadające znaczenia same w sobie, bez tej kolacji. Wigilia jest zatem według powszechnego przekazu wydarzeniem jednocześnie ze swojej natury pięknym i ciepłym (co nie zawsze jest prawdą z powodu np. konfliktów czy chłodu w rodzinie), jak i uznawanym za jedyne wydarzenie, w którym w pełni ujawnia się bożonarodzeniowa radość (co nakłada na świętujących pewien szantaż emocjonalny). Wszystko postawione jest na jedną kartę: kartę biesiady. Co nie pomaga osobom na różne sposoby przeżywającym świąteczną samotność.
Nie tylko problem emerytów
Zagadnienie wigilijnej samotności jest poruszane wyłącznie w kontekście osób bezdomnych oraz ludzi starszych, pozbawionych troski ze strony swoich dorosłych dzieci. Wigilijna samotność to jednak znacznie szersze zjawisko, które zapewne występuje w setkach tysięcy polskich domów.
Samotności doświadcza choćby osoba wierząca, która podczas Wigilii sprowadzonej przez pozostałych domowników do zmechanizowanego rytuału, w którym zaproszenie gości tylko zakłócałoby „rodzinność świąt”, doświadcza duchowej pustki oraz braku poczucia wspólnoty. Osoby, dla których z powodów osobistych kolacja ta – poza rodzajami potraw – nie różni się zbyt wiele od innych kolacji, albo też jest pustym jednogodzinnym przedstawieniem odtwarzanym przez niereligijną resztę rodziny, znajdują się w niewątpliwym klinczu. Kulturowy kod, za sprawą którego Wigilia i Boże Narodzenie równa się wielopokoleniowa biesiada przy stole, nie pozwala w pełni uczynić uczestnictwa w pasterce czy osobistej modlitwy doświadczeniem bożonarodzeniowym równorzędnym wobec rodzinnej kolacji.
Nawet jeżeli ktoś sam przed sobą uzna, że to właśnie ta forma świętowania Narodzenia Pana jest dla niego pełnowartościowa i ważniejsza od wielopokoleniowego spotkania przy stole, dozna on niezrozumienia ze strony innych. Przykładowo, jeżeli ktoś powie, że najważniejszym momentem świętowania jest dla niego dzielenie się opłatkiem przez wiernych po parafialnej pasterce, z dużym prawdopodobieństwem usłyszy: „puknij się w głowę, przecież święta to kolacja wigilijna”. Co więcej, jego alternatywne doświadczenie Bożego Narodzenia będzie mu pewnie jawiło się jako „oszukiwanie samego siebie” czy też „pocieszanie się na siłę”, ponieważ teksty kultury, także religijne, czynią z rodzinnej kolacji symbol – a wręcz istotę – Świąt Bożego Narodzenia.
To właśnie osoby przeżywające podczas świąt szeroko pojętą samotność szczególnie dostrzegają absurdalny kontrast między ogromem bożonarodzeniowych wydarzeń przygotowawczych i towarzyszących a drobniutkim momentem tego „właściwego” świętowania. Pokładanie złudnej nadziei w wigilijnej kolacji, podczas gdy często przynosi ona stres i rodzinne kłótnie, stanowi temat wyeksploatowany w dotyczących świąt poradach psychologicznych. Nawet jednak gdy zebrana przy stole rodzina popada przy stole w spory – choćby o politykę – to poza drastycznymi przypadkami archetyp rodzinnej, uroczystej wspólnotowości jest spełniony, jak również często mimo wszystko daje poczucie radości.
W kontekście rozczarowania świętami dużo rzadziej wspomina się o sytuacjach, kiedy w wigilijnej kolacji próżno szukać niezwykłości, kiedy kolacja ta staje się mechanicznym powtarzaniem wyuczonych, oderwanych od religii czynności, kiedy cały dzień podporządkowany jest temu, że dziś zamiast w kuchni usiądziemy w salonie, złożymy sobie życzenia i zjemy barszcz z uszkami i gołąbki zamiast jarzynowej i fileta z kurczaka. Dotyczy to szczególnie świąt bez gości, które stają się po prostu kolacją prawie taką samą jak inne – nawet bowiem w czasie „ateistycznej” Wigilii przybycie gościa świadczy o wyjątkowości sytuacji: gość nigdy nie przyjeżdża bez powodu. Osoba wierząca podczas ateistycznej Wigilii może ratować się właśnie widokiem gościa – przybysz symbolizuje Jezusa, który przybywa do ludzkości w betlejemskiej grocie i pragnie być przez ludzi przyjęty z miłością.
Święta świętują same siebie
Ten rzadko wspominany fakt, że nie zawsze osoba wierząca może odnaleźć bożonarodzeniowe szczęście podczas wigilijnej kolacji we własnym domu, powinien skłonić ludzi Kościoła do zwrócenia uwagi na ten rodzaj świątecznej samotności. Co więcej, wskazywanie, że rodzinna kolacja nie jest ze swojej natury wyrazem bożonarodzeniowej transcendencji, powinno być silnym przesłaniem Kościoła! W obliczu zeświecczenia i trywializacji bożonarodzeniowych zwyczajów coraz częstsza jest sytuacja, w której podczas Wigilii tylko jedna czy dwie osoby religijnie przeżywają tajemnicę Bożego Narodzenia, mimo że reszta rodziny to formalnie także katolicy (według wielu sondaży około 90 proc. Polaków uważa się za katolików, a wedle danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego za rok 2014, tylko 39,1 proc. polskich katolików zobowiązanych do udziału w niedzielnych mszach bywa co tydzień w kościele, a 16,3 proc. zobowiązanych przyjmuje Komunię).
Jednak nie tylko ateizacja sprawia, że „paradygmat kolacji” winien być negowany. Po prostu utożsamienie świętowania Bożego Narodzenia z mitycznym „wigilijnym stołem” sprawia, że święta świętują same siebie, a zatem spełnia się to, o czym z przekąsem pisał ks. Józef Tischner w 1985 roku: „Znamienne, jaką karierę robi ostatnio w języku religii pojęcie «przeżycia religijnego». Czym jest modlitwa? Jest «przeżyciem» modlitwy. Czym jest wiara? Jest «przeżyciem» wiary. Nawet komunia jest «przeżyciem» komunii, a kościół miejscem, w którym powstają owe «przeżycia». Z języka religii znika idea prawdy”. Słynna rodzinna kolacja, mimo że jest istotna i piękna, nie zasługuje na aż takie wywyższenie, jak ma to miejsce w obecnej narracji, ponieważ nie zawsze to wielopokoleniowe ucztowanie jest najlepszym miejscem do przeżywania tajemnicy Narodzin Syna Bożego: skupiamy się często na owych „przeżyciach”, takich jak poziom „rodzinnej” atmosfery, stopień odczuwanej radości i „magii świąt”, dbałość o wystarczająco dobry nastrój, smak potraw, porównania z poprzednimi Wigiliami.
Tradycyjne polskie sprowadzanie Bożego Narodzenia do „świąt rodzinnych” jest także daleko niepraktyczne: oto najlepiej zrobimy, jeżeli zamkniemy się na trzy dni – 24, 25 i 26 grudnia – w domu rodzinnym, bo tylko tam ponoć możemy najpełniej odnaleźć świąteczny wyjątkowy czas. Oznacza to jednak nie tyle pogłębianie wiary, co po prostu – jak pokazują choćby zdjęcia na portalach społecznościowych – trzydniowe siedzenie przy stole z pełnym brzuchem wśród papierków po odpakowanych prezentach. Trudno w to uwierzyć, ale niektórzy Polacy naprawdę na czas Świąt przez trzy dni nie wychodzą z domu! W obliczu tej silnie prorodzinnej narracji, promowanej przez Kościół i świeckie media, nie tylko spotkanie ze znajomymi 26 grudnia czy samotne zwiedzanie kościelnych szopek jest herezją, ale także zachowania i rozmowy religijne podczas świąt Bożego Narodzenia paradoksalnie zaczynają być postrzegane jako dziwaczne.
Brak pozadomowej polskiej tradycji świątecznej dobrze słychać w komentarzu, jaki usłyszałam od ojca, obwieściwszy przy czteroosobowym wigilijnym stole, że chcę iść na pasterkę: „daj sobie spokój!” (czego na szczęście nie posłuchałam). Z kolei moja znajoma, młoda psycholog i kulturoznawczyni z Warszawy, opowiada o praktykowanym w domu jej rodziców zakazie poruszania tematów religijnych przy świątecznym stole: „Spokój podczas Wigilii jest najważniejszy. Momentami myślę, że jestem bardziej zaangażowana religijnie niż te osoby u mnie w rodzinie, które regularnie chodzą do kościoła. Z moim narzeczonym lubimy dyskutować o sprawach związanych z wiarą, omawiać kazania, ale nieraz coś krytykujemy czy się nie zgadzamy. I na tego typu rozmowy jest szlaban” – opowiada mi Patrycja.
Ratunek dla pani Stanisławy
W grudniowym „Znaku” Angelika Kuźniak w felietonie „Wizjer” opisała smutek swojej sąsiadki, pani Stasi, która od 12 lat co roku przeżywa nieobecność swojej mieszkającej za granicą rodziny na Wigilii. Przed całkowitą samotnością kobieta ratuje się obserwowaniem przez wizjer w drzwiach ludzi, którzy odwiedzają swoich mieszkających w tym bloku bliskich. Być może gdyby w polskiej kulturze zakorzenione były – jako pełnowartościowe, a nie tylko jako dodatki – inne sposoby przeżywania świąt Bożego Narodzenia niż rodzinna, wielopokoleniowa biesiada, jak na przykład udział w mszy, rozmowa z Bogiem na uroczystej osobistej modlitwie czy pomaganie ubogim, osoby samotne takie jak pani Stanisława nie miałyby aż tak dużego problemu ze świąteczną samotnością. Pozbawiona kulturowej presji świętowania z własną (nieobecną) rodziną, mogłaby na przykład przyjąć zaproszenie na Wigilię, jakie co roku otrzymuje od redaktorki „Znaku”.
Gdyby święta Bożego Narodzenia nie były powszechnie utożsamiane z biesiadowaniem w dużym rodzinnym gronie, osoby, których sytuacja osobista nie pozwala na spełnienie wigilijnego archetypu, nie miałyby także związanego z tym niespełnieniem poczucia winy czy też niskiego poczucia własnej wartości. Warto także zastanowić się nad pewnym paradoksem: w dzień Bożego Narodzenia nikt nie powinien czuć się samotny już choćby z samego powodu, że narodził się Bóg i jest On przy każdym z nas. Błędem jest więc wmawianie osobie na różny sposób samotnej, że jej Święta są w pełni „zaliczone” jedynie wtedy, gdy będzie je ona celebrować w wielkim, ciepłym rodzinnym gronie.