Zima 2024, nr 4

Zamów

Jezus, uchodźcy i bieguni

Wystawa poświęcona problemowi imigracji, z pracami imigrantów oraz ich przedmiotami, w tym wyłowionymi z morza kapokami. Syrakuzy, październik 2016 r. Fot. Jakub Halcewicz

Jezus jest uchodźcą. Nie tylko politycznym, który ucieka przed władzą, ale także teologicznym – bo wraz z rodziną uchodzi przed złem.

W trwającej internetowej debacie na temat statusu Jezusa jako uchodźcy pojawił się bardzo ciekawy wątek, jakim jest teologiczne rozumienie stanu uchodźstwa i bycia uchodźcą. O ile bowiem – wbrew temu, co twierdzi ks. prof. Józef Naumowicz – uważam, że społeczno-polityczny status Jezusa (i całej Świętej Rodziny) jako uchodźcy jest oczywisty, o tyle kwestia teologicznego sensu tegoż stanu nie jest taka oczywista. Teologia bowiem analizuje rzeczywistość sub specie aeternitatis – ze względu na wieczność.

Być może zrazu pytanie to wydaje się zbyt daleko posunięte, ale trzeba je postawić: co to znaczy być uchodźcą w perspektywie wieczności, ergo w odniesieniu do naszego zbawienia?

Uchodźca czy uciekinier?

Wróćmy jednak najpierw do kwestii statusu społeczno-politycznego. Jak wiadomo, iskrą, która wywołała nową falę w rzeczonej debacie, było podanie w wątpliwość, czy można mówić o Jezusie jako uchodźcy, biorąc pod uwagę wyłącznie słowa znajdujące się w polskim tłumaczeniu Biblii: „[…] oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić»” (Mt 2, 13).

Oczywiście, powoływanie się na jedno słowo Biblii, nawet tak wyraziste jak „uchodź” jest argumentem słabym. Grecki czasownik feugō ma wiele znaczeń: „uciekać, uchodzić, pierzchać, ratować się ucieczką, wymykać się”. Mógł więc równie dobrze anioł powiedzieć do Józefa – gdyby mówił po polsku – „uciekaj do Egiptu”. Byłby wówczas jedynie uciekinierem, a już nie uchodźcą? Tak też zrobił św. Hieronim, który (w łacińskim przekładzie) w usta anioła wkłada rozkaz:  fuge in Aegyptum. Czyżby należało powiedzieć, że Józef, a z nim Maryja i Jezus, to fugitivus, czyli „uciekinier, dezerter, zbieg”?

Jezus nie tylko utożsamia się z uchodźcą, ale sam rzeczywiście nim był

Sama analiza językowa może nas sprowadzić na manowce, zajrzyjmy więc do kontekstu. Według „Słownika języka polskiego” Witolda Doroszewskiego uchodźca to „ten, kto pod przymusem okoliczności wyjeżdża z miejsca stałego zamieszkania w celu stałego lub czasowego osiedlenia się w obcym państwie lub na innym terytorium własnego państwa; emigrant, uciekinier, wychodźca”. Oczywiście, można i tę definicję zakwestionować jako nieadekwatną, wszak Józef z rodziną uciekał z Betlejem, które nie było wcale miejscem ich stałego zamieszkania.

Tym, co czyni kogoś uchodźcą, nie jest jednak fakt opuszczenia dotychczasowego miejsca, ale powód, który go do tego zmusza, owe okoliczności. Uchodźca opuszcza swój dom pod ich wpływem, będąc przez nie przymuszonym. Nie trzeba dodawać, że muszą to być okoliczności negatywne, takie, które czynią życie w danej sytuacji i miejscu niebezpiecznym. Tak właśnie jest w sytuacji Jezusa. Herod chce Go zgładzić, bo – w jego mniemaniu – Jezus mu zagraża, jest dla niego polityczną konkurencją. Pozostanie na miejscu byłoby po prostu niebezpieczne. I nie ma żadnego znaczenia, że Jezus nie stanowił dla niego zagrożenia politycznego. Wystarczy, że Herod tak Go postrzegał.

W ten sposób Jezus staje się czasowym emigrantem, to znaczy kimś, kto wraz z rodziną wyjeżdża do innego państwa w celu osiedlenia się tam (trudno przyjąć argument ks. Naumowicza, że Cesarstwo Rzymskie było jednym organizmem państwowym, a w konsekwencji nie można mówić o uchodźstwie; przecież Egipt to nie Palestyna).

Jezus uchodźca

Czy Jezus był uchodźcą w sensie, jaki nadaje się temu pojęciu we współczesnej demografii? Uchodźstwo – podobnie jak wysiedlenie, wypędzenie czy przesiedlenie – jest typem emigracji przymusowej. Jak pisze Beata Halicka w książce „Polski Dziki Zachód”, „motywacją migracji przymusowych są siły natury bądź przemoc ludzka”.

Ten przymus może być dwojakiego rodzaju: bezpośredni bądź sytuacyjny – jak to jest choćby w czasie wojny. Ci, którzy opuszczają domy w obliczu bezpośredniego przymusu, nie mają innego wyboru, choćby dlatego, że wygnano ich z domu przy użyciu broni. Przymus sytuacyjny ma miejsce, gdy dotknięte nim osoby nie były bezpośrednio zagrożone przemocą fizyczną, ale z różnych powodów nie widziały innej możliwości niż opuszczenie ojczyzny. Jeszcze nikt nie łomotał kolbą do drzwi, ale nieprzyjaciel był już niebezpiecznie blisko. W tym znaczeniu Jezus jest uchodźcą. Widmo zbliżającej się przemocy ze strony Heroda, o czym anioł informuje Józefa, jawi się już na horyzoncie. Nic mu więc nie pozostaje, jak uchodzić do Egiptu, do kraju, gdzie władza Heroda nie sięga, a więc gdzie jest bezpiecznie.

Wszyscy uchodźcy, podobnie jak Jezus i Jego Rodzina, muszą uciekać przed zagrożeniem życia

Czy status uchodźcy, jaki należy przypisać Jezusowi i całej Świętej Rodzinie, jest teologicznym argumentem za tym, by pomagać współczesnym uchodźcom, choćby tym uciekającym z ogarniętej wojna Syrii? I tak, i nie. Argumentem „za” byłoby stwierdzenie, że – świadomie czy nieświadomie – wszyscy uchodźcy naśladują to, co przytrafiło się samemu Jezusowi. Że – podobnie jak On – ich udziałem był status uchodźcy. Że – podobnie jak On i Jego Rodzina – musieli wraz ze swoimi najbliższymi uciekać przed zagrożeniem życia. Że – podobnie jak Józef – nie widzieli innego wyjścia, by ujść śmierci, jak uciekać do kraju, gdzie nie sięga władza tych, którzy tę wojnę rozpętali i wciąż ją prowadzą. Słowem – podobnie jak Jezus – udają się tam, gdzie jest bezpieczniej. Można więc powiedzieć, że historia Świętej Rodziny nieustannie się powtarza, a może nawet w jakimś sensie aktualizuje w życiu bardzo wielu ludzi następnych pokoleń.

Ale to tylko kolejny przyczynek do najważniejszego argumentu, poza którym de facto nie trzeba innego: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). I dlatego mamy prawo „dopowiedzieć”: „Byłem uchodźcą, a nie/przyjęliście Mnie”. Jezus nie tylko utożsamia się z uchodźcą – jak z każdym „najmniejszym”, ale sam rzeczywiście nim był.

Obcy

I tutaj dochodzimy do drugiego problemu związanego z kwestią uchodźstwa Jezusa. Do sensu teologicznego.

Błażej Strzelczyk napisał na fejsbuku, że „sposób, w jaki żył Jezus” określano (kto tak określał?) za pomocą greckiego czasownika paroikēiō, to znaczy „mieszkać jako obcy, przebywać jako obcy, być przybyszem” (słowo to pochodzi od para – „obok, blisko” oraz oikos – „dom”). To prawda, że Jezus jest tak nazwany, ale dzieje się tak w zupełnie innym kontekście. Pisałem o tym w książce „Emaus. Tajemnice dnia ósmego” (zob. s. 164). Otóż w drodze do Emaus Jezus objawia się uczniom jako paroikos – obcy, cudzoziemiec, przybysz. W Wulgacie Jezus nazwany jest peregrinus – obcy, który nie ma statusu obywatela (civis). Gdy zajrzymy jeszcze do Listu do Efezjan, to możemy powiedzieć, że uwierzyć to znaczy przejść ze statusu obcego i przychodnia do statusu współobywatela i domownika Boga (Ef 2,19).

Można powiedzieć, że uwierzyć to „u-domowić się”. I jest to logiczne. Naszym celem jest wszak niebo jako dom Boga, w którym jest mieszkań wiele. I jeśli by zastosować teologię słowa paroikos w odniesieniu do ucieczki do Egiptu, to trzeba by powiedzieć, że Jezus staje się „obcym” w Egipcie, na obczyźnie, na uchodźstwie.

Jeśli zaś chodzi o „teologię uchodźstwa”, to trafną intuicję miał nieżyjący już Ryszard Przybylski, którego nie można tu nie zacytować: „Urodziłeś się, więc będziesz uciekał. Przed niesprawiedliwością. Przed krwiożerczą władzą. Przed spitym pychą Kierownictwem. Do dobrych ludzi. Na pustkowie Boga. Ku wieczności. I nie trać nadziei, kiedy łykając kurz czasu, marzniesz nocą przy trwożliwie płonących ogniskach, bo z tobą ucieka również Chrystus. Kiedy za górą usłyszysz głuchy tętent wrogiego oddziału i krzyki żołdaków wysłanych za tobą przez władze, wówczas dojdzie do ciebie przytłumiony szept Jezusa: Zgaś ognisko, a Ja zgaszę księżyc. I otoczy cię nieprzenikniona mistyczna noc, w której rozpłyną się prześladowcy […]”. („Homilie na ewangelię dzieciństwa”, s. 249-250).

Uchodźstwo jest zawsze wyruszeniem od zła do miejsca czy stanu, gdzie to zło nie może już zagrażać. Już pisałem kiedyś, że w tym znaczeniu wszyscy jesteśmy uchodźcami albo powinniśmy być uchodźcami. Jeśli chcieć patrzeć na swoje życie z punktu widzenia wieczności, to: „Nie mamy tu przecież trwałego miasta, ale poszukujemy przyszłego” (Hbr 13, 14). Nietrwałość tego miasta (czy miejsca) polega także na tym, że żyjemy w nim w nieustannym zagrożeniu od zła. Trzeba więc od niego uchodzić. Uchodzić z miasta, by ujść od zła. Byleby nie nazbyt dosłownie.

Herod w sercu

W XVIII wieku na terenie Rosji Carskiej powstała sekta biegunów (ros. bieżeńcy, stranniki). Wierzyli, że szatan objął bezpośrednie rządy nad światem pod postacią cara rosyjskiego, co skutkowało tym, iż anarchia stała się artykułem wiary. Świat według nich podlega władzy szatana, na którego usługach są wszelkie instytucje, zarówno duchowne, jak i świeckie; otwarta walka z szatanem jest niemożliwa, toteż należy przed nim uciekać i ukrywać się. Trzeba biec od niego, od niego uchodzić.

Chyba nic tak nie zagraża życiu duchowemu jak stagnacja, „mała stabilizacja”

Przed kilkoma laty ich losy wskrzesiła Olga Tokarczuk w powieści „Bieguni”. Jedna z bohaterek powieści, Annuszka, mówi tak: „Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte, tylko wtedy mu uciekasz, kiedy się poruszasz. On zaś sprawuje rządy nad tym, co nieruchome i zmartwiałe, nad tym, co bezwolne i bezwładne. Więc ruszaj się, kiwaj, kołysz, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko się zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce, zamienią w kukiełkę, owieje cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, i wielkimi śmietnikami za miastem. […] Kto się zatrzyma – skamienieje, kto przystanie, zostanie przyszpilony jak owad, jego serce przebije drewniana igła, jego ręce i stopy będą przedziurawione i przybite do progu i powały. […] Ruszaj się, ruszaj. Błogosławiony, który idzie” (s. 291-294).

Bieguni byli w ciągłym ruchu, żyli przekonaniem, że bezruch jest stanem, gdy nad człowiekiem panuje szatan, a panuje za pomocą władzy, która chce człowieka osaczyć, unieruchomić, dać mu miejsce, stałość, identyfikację, przymus trwania w strukturze i instytucji. W dzisiejszym świecie coraz więcej jest „biegunów cywilizacyjnych”, którzy uciekają, jeśli tylko mogą, od technologii, struktur czy instytucji. Są też „bieguni polityczni”, a są nimi wszyscy tzw. antysystemowcy, którzy jednak – jak to bywa – negując jedną strukturę, tworzą nową. I antysystem staje się systemem.

Ale co to znaczyłoby być współczesnym biegunem religijnym – w tym dobrym znaczeniu? W jednym zgadzam się z Tokarczuk. Tym, co stanowi doskonałą glebę dla wszelkiego zła, jest bezruch czy bezwład – oczywiście w sensie duchowym. Chyba nic tak nie zagraża naszemu życiu duchowemu jak stagnacja, zatrzymanie się, „nasza mała stabilizacja”, do której tak łatwo się przyzwyczaić. I nie chcieć tego stracić.

Tadeusz Różewicz w dramacie „Świadkowie albo nasza mała stabilizacja” pisał:

ON A wiesz boję się trochę
boję się że mogę to stracić
ONA co
ON no właśnie to nic
boję się o to
że mogę stracić to
coś niecoś
OBOJE naszą małą stabilizację.

Wesprzyj Więź

Oczywiście Jezus nie ucieka przed stabilizacją. Nie jest też biegunem, który w ruchu fizycznym widzi jedyne zbawienie przed złem. To byłoby daleko manichejskie. Jezus jest uchodźcą. I to nie tylko politycznym, który ucieka przed władzą, ale także teologicznym – wraz z rodziną uchodzi przed złem.

Naśladowanie Jezusa jako uchodźcy politycznego dokonuje się pod przymusem. Nikt dobrowolnie nie wybiera takiego uchodźstwa. Ale naśladowanie Jezusa jako uchodźcy przed czyhającym złem – uchodźcy teologicznego – nie inaczej się dokonuje, jak dobrowolnie. Zniewolenie polityczne jest o wiele bardziej oczywiste niż zniewolenie moralne. Może dlatego wolności zewnętrznej bardziej strzeżemy niźli tej wewnętrznej? A ci, którzy chcą zabić ciało, łatwiej są rozpoznawalni niż ci, którzy czyhają na duszę?

A przecież Pan mówił: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,28). Cóż, niejednego Heroda sami sobie w sercu hodujemy, a przecież najtrudniej być uchodźcą przed samym sobą.

Podziel się

2
Wiadomość

ks. Józef Naumowicz: Cieszę się bardzo, że moja krótka wypowiedź spotkała się z tak obszernym komentarzem i może przyczyni się do większego otwarcia się na cierpiących, bo o to nam wszystkim chodzi. Dziękuję za wszystkie uściślenia historyczne, na które nie było miejsca w mojej wypowiedzi i które wydawały mi się oczywiste. Pozostaje mi więc za ten komentarz wyrazić wdzięczność, nawet jeśli nie mówiłem o uchodźctwie teologicznym Jezusa (co to znaczy?), tylko o religijnym kontekście, w jakim możemy spokojnie mówić o Jezusie, który jako niemowlę musiał być chroniony przed siepaczami Heroda, i o konsekwencjach tego faktu w naszym życiu i naszym myśleniu. Zabolało mnie natomiast przyzwolenie na wykorzystywanie tego faktu do bieżącej walki politycznej. Jeżeli papież Franciszek i tylu innych wybitnych biskupów czy teologów mówi o Jezusie jako uchodźcy, radykale czy rewolucjoniście, to wiem, co mają na myśli. Ale są takie konteksty, w których nazywanie Jezusa rewolucjonistą czy komunistą jest irracjonalne i mam podstawy wątpić w dobre intencje autorów tych wypowiedzi. Podobnie, jeśli chodzi o określenie “uchodźca”.
PS. Osobiście mam wiele serca zwłaszcza dla Bliskiego Wschodu, który zjeździłem wszerz i wzdłuż i dokąd bardzo chętnie powracam. To główny obszar moich historycznych zainteresowań naukowych, ale także bardzo pilnie śledzę, co się teraz tam dzieję. Ponieważ dobrze znam tamte kraje, tym bardziej się z nimi utożsamiam.

Zgadzam się absolutnie, że pytanie o status uchodźczy Jezusa bywa wykorzystywane doraźnie i instrumentalnie, dlatego w moim tekście napisałem, że to jest argument i nie. Miłość bliźniego jest argumentem wystarczającym.
Zapewne będziemy się różnić w szczegółowych interpretacjach, np. sens religijny (?). Pewno trzeba by wiele kwestii definiować. Dlatego też w moim tekście poszerzam perspektywę, by to nie był element przepychanki.
Serdecznie pozdrawiam Księdza Profesora!