Naprawdę istotną różnicę robi, czy przyjeżdżając, zostaniesz powitany dobrym słowem, syryjską kolacją, posiłkiem erytrejskim, czy też siatkami z drutu kolczastego, wysokim murem – albo po prostu zostaniesz odrzucony.
Tekst wystąpienia w dyskusji panelowej „Migranci i integracja” podczas międzyreligijnego spotkania „Pragnienie pokoju”, zorganizowanego przez Wspólnotę Sant’Egidio, Asyż, 19 września 2016 r.
Zacznijmy od dzieci. Fatah (imię zmienione), lat 8, jest małą uchodźczynią z Syrii. Do Włoch przyjechała w kwietniu z Lesbos, razem z papieżem Franciszkiem. W Rzymie szybko idzie do szkoły, rozpoczynając zdrową rutynę życia w pokoju, która bardzo pomaga dzieciom wydostać się z piekła wojny. Przez te pierwsze dni Fatah rysuje: zniszczone domy, bomby. Na jej obrazkach nie ma ludzi, lecz wielki czarny krzyż zatknięty nad domem – jej domem, którego teraz już nie ma. Nie trzeba być psychologiem, żeby zrozumieć traumę tych dzieci.
Nadchodzi jednak dzień wizyty na obiad u papieża. Prezentem, który Franciszek bardzo doceni, są właśnie rysunki dziewczynki. Zaczynamy je zbierać, także te z pierwszych dni. Ale Fatah już tych obrazków nie rozpoznaje: „Nie, to nie ja je zrobiłam!”. I rysuje od nowa: domy, kwiaty, mama, tata, przyjaciele. Znika kolor czarny, pojawia się miejsce na żółty, zielony, czerwony.
Minęły tylko trzy miesiące. Trauma na pewno nie została całkiem pokonana, ale byłam bardzo zaskoczona tym, jak wiele życia Fatah odzyskała w tak krótkim czasie. W trzy miesiące nauczyła się mówić w naszym języku. Rozmawiała z papieżem po włosku!
Mury wydają się nie tylko reakcją na imigrację, ale przede wszystkim efektem wewnętrznych problemów naszego społeczeństwa
Said (imię również zmienione), kiedy dowiedział się o zaproszeniu na obiad do papieża, także chciał coś dla niego narysować. Nie narysował jednak wojny czy swojego domu niedaleko Hasaki, w strefie wcześniej kontrolowanej przez tzw. Państwo Islamskie, obecnie wyzwolonej. Said przedstawił dwie osoby w wodzie – czyli to, co widział wokół siebie w dramatycznych chwilach ratunku z morza przy greckim wybrzeżu. Dwunastolatek ma za sobą straszną historię. O czym opowie papieżowi? O wojnie? O bombach? Nie. Najsilniej wyryte w jego pamięci są właśnie te dwie osoby zanurzone w wodzie, które ryzykują swoim życiem w Morzu Śródziemnym.
Morze Śródziemne stało się murem. Murem naturalnym, murem z wody, nieprzewidywalnym, połykającym mężczyzn, kobiety, dzieci. Uważane jest za najniebezpieczniejszą granicę na świecie. W pierwszych ośmiu miesiącach 2016 roku zginęło w nim 3196 osób. Życie straciła jedna na 42 osoby, które próbowały je przekroczyć. W poprzednim roku była to jedna na 52 osoby. Według danych Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców jest to najwyższy kiedykolwiek zarejestrowany wskaźnik śmiertelności w regionie centralnym Morza Śródziemnego. Te liczby skłaniają do refleksji, zwłaszcza w kontekście wysiłków dotyczących ratowania ludzi podjętych przez Unię Europejską, a w szczególności przez Włochy.
Aby spróbować zburzyć ten mur, Wspólnota Sant’Egidio, Federacja Kościołów Ewangelickich i Kościół Waldensów zainicjowały korytarze humanitarne. Do dziś przyjechało przez nie 300 osób, w kolejnej grupie w październiku dotrze następna setka. Łącznie około 1000 osób przyjedzie na terytorium Włoch dzięki porozumieniu podpisanemu z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Ministerstwem Spraw Zagranicznych.
Dziś mamy mówić o migracja i integracji. Jestem pewna, że integracja to proces trwający lata, obejmujący naukę języka i kultury, pracę i adaptację w miejscu zamieszkania, relacje społeczne i wiele innych. Na czym zatem polega przyjęcie uchodźców? Proces ten zaczyna się od pierwszych chwil po przyjeździe. Naprawdę istotną różnicę robi, czy przyjeżdżając, zostaniesz powitany dobrym słowem, syryjską kolacją, posiłkiem erytrejskim, czy też siatkami z drutu kolczastego, wysokim murem – albo po prostu zostaniesz odrzucony. Te pierwsze momenty w pewnym stopniu decydują o mniej lub bardziej pozytywnym wyniku późniejszego procesu integracji.
W roku 2016, do końca sierpnia, przez morze dotarło do Europy 292 113 osób. To zdecydowanie mniej niż w ubiegłym roku, kiedy w tym samym okresie przybyło ponad 500 000 osób. Ale to jednak bardzo wiele.
Przez ostatni rok pojawiło się też w krajach Unii Europejskiej 9 nowych murów. Najnowszy ma stanąć w Calais. Ale mury, druty kolczaste, przegrody wyrastają w różnych częściach Europy. Rosną, aby uchronić nas przed tym wielkim niebezpieczeństwem: kobietami i dziećmi, które jak Fatah i Said uciekają przed wojną. Jakie to zagrożenie?
Mury nie są odpowiedzią na problem imigracji. Nie tylko w tym znaczeniu, że nie rozwiązują problemu – bo na pewno nie są jego rozwiązaniem. Przeciwnie, przez nie powstają sytuacje jeszcze bardziej niebezpieczne, przynoszące większą liczbę ofiar. Ale nie są odpowiedzią także w tym znaczeniu, że mury wydają się nie tylko reakcją na imigrację, ale przede wszystkim efektem wewnętrznych problemów naszego społeczeństwa. Mury są irracjonalną i uproszczoną odpowiedzią na lęki, na przeciwieństwa powstałe w naszej współczesności. Mury są w pewnej mierze produktem rozpadu tkanki społecznej i wspólnotowej, skrajnej ontologicznej samotności, która jest jedną z najgorszych chorób wytworzonych przez nowoczesność.
Piekło, w którym znajduje się bogacz z ewangelicznej przypowieści, nie wynika z obecności biednego Łazarza u jego drzwi. Głupotą byłoby tak twierdzić. Powiedziałabym, że piekło tego bogacza jest nieuniknionym efektem drzwi uparcie zamkniętych na ból innych. To jest dramat tego bogatego człowieka, który ma wszystko, ale nie jest w stanie być przydatnym nawet dla swoich bliskich.
Ewangelia jest realistyczna, kiedy opisuje przyszłość bogacza: piekielna samotność, pełna cierpienia. Ten bogaty głupiec przypomina nam Europę, która wznosi mury i nie widzi, że niebezpieczeństwo znajduje się wewnątrz murów, a nie poza nimi, Europę, która ostatecznie nie potrafi być przydatna swoim własnym młodym i starszym mieszkańcom. Dramatem, który przeżywamy, jest to, że Europa – bogata w wartości, prawa jednostek i zbiorowości – nie umie ich przekazywać i dzielić się nimi.
Obecność uchodźców i imigrantów jest darem dla naszych krajów, dla naszych młodych. Jest darem dla Europy. Rację ma Mattia Civico, radny prowincji Trydent, który pracował nad przyjęciem 35 uchodźców z Syrii korzystających z korytarzy humanitarnych. Na Twitterze przytacza słowa syna: „Tato, czy na moją imprezę zaprosimy moich przyjaciół z Syrii?” – i zauważa, że to właśnie jest prawdziwy dar korytarzy humanitarnych. Tak, przyjęcie innych jest wielkim darem dla naszych dzieci. Czy jest to tylko nieuleczalny optymizm naiwnych? Tych, którzy wciąż wierzą, że życie razem jest możliwe?
Warto przytoczyć jeden fakt: z każdego euro wydanego na przyjęcie uchodźców zwrócą się dwa. Badania Philippe’a Legraina z Fundacji Tent, która podaje te wyliczenia, opierają się na danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Przyjęcie uchodźców w Europie będzie początkowo wymagało inwestycji, zwłaszcza funduszy publicznych, w wysokości około 0,09 proc. PKB w 2015 roku i 0,11 w roku 2016. Tym początkowym nakładom w latach 2015 i 2020 odpowiadać może – wyobraźcie sobie – ogólny wzrost PKB o 0,84 proc.!
Można by dłużej mówić o racjonalności, także ekonomicznej, przyjmowania uchodźców. Ale sądzę, że musimy porozmawiać przede wszystkim o naszych motywacjach etycznych. Królowa Jordanii Rania podkreśliła je w niedawnym pięknym wywiadzie z Antonio Ferrari dla „Corriere della Sera”. Mówiła w nim o milionie trzystu tysiącach uchodźców syryjskich przebywających obecnie na terenie Jordanii (nawiasem mówiąc – jest to mały kraj z 6 milionami mieszkańców): „Gdybyśmy oparli się tylko na myśleniu logicznym i racjonalnym, nie przyjęlibyśmy żadnego uchodźcy. Po prostu dlatego, że nie mamy wystarczających zasobów, aby się nimi podzielić. Nasza decyzja była wyborem humanitarnym i moralnym”.
Jeśli weźmiemy pod uwagę całościową falę migracji w UE w roku 2015 i w pierwszych miesiącach 2016 roku, dojdziemy do miliona pięciuset tysięcy uchodźców, co oznacza 0,29 proc. populacji europejskiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę całą populację imigrantów w krajach europejskich, dojdziemy do 34 milionów, wśród nich także samych Europejczyków mieszkających w krajach przyjmujących już od długiego czasu. Mówimy zatem o liczbach możliwych do opanowania dla dużego i bogatego kontynentu, liczącego prawie 500 milionów mieszkańców, nie uwzględniając Wielkiej Brytanii.
Ataki terrorystyczne z dwóch ostatnich lat uwypukliły lęk przed imigrantami, zwłaszcza przed muzułmanami. Ale należy pamiętać, że muzułmanie stanowią tylko 4 proc. populacji europejskiej. Większość migrantów to chrześcijanie, zwłaszcza prawosławni.
Jak sądzę, niektóre kraje chrześcijańskie z Europy Wschodniej boją się wrogiej inwazji także z powodu swojej historii związanej z utratą tożsamości, wywołaną długim okresem dominacji sowieckiej. Pozwolę sobie powiedzieć, że przyjdzie czas, w którym zmienią swoje podejście. Jest to oczywiście zaskakujące, ponieważ kraje te z demograficznego punktu widzenia wymierają – jak Węgry, które odnotowały gwałtowny spadek liczby ludności oraz postępujące i niepowstrzymywalne starzenie społeczeństwa. Podobna sytuacja, choć nieco łagodniejsza, jest w Polsce. Imigracja wydaje się więc niezbędna dla przetrwania tych populacji. Jest to prawda także w przypadku Włoch – w tym roku po raz pierwszy liczba ludności Włoch spadła, pomimo obecności imigrantów.
Europa wznosi mury i nie widzi, że niebezpieczeństwo znajduje się wewnątrz murów, a nie poza nimi
Bliska jest mi wizja papieża Franciszka dotycząca budowania mostów, a nie murów, jak również jego wizja Europy. Z pewnością budowanie mostów jest najlepszą drogą do budowania świata pokoju.
Dyskutuje się obecnie o modelach przyjmowania uchodźców. Ktoś minionego lata zaproponował „koszary, szkoły, zasady”. Według tej koncepcji powinien przeważać model publiczny, scentralizowany, z wielkimi ośrodkami zorganizowanymi w sposób rygorystyczny itd. Być może jest to reakcja na skandale czy niejasne interesy, jakie nagromadziły się wokół sytuacji kryzysowych związanych z przyjmowaniem uchodźców, o czym dużo mówi się we Włoszech.
Niektórym wydawać się może, że procedury niezbędnych kontroli da się pogodzić wyłącznie z modelem biurokratycznym, zdepersonalizowanym, widzącym społeczeństwo obywatelskie jako rzeczywistość akceptowalną, ale w miarę możliwości trzymaną na dystans i pełniącą dodatkową funkcję „wsparcie”. To jednak nieprawda: wiara w to, że podejście zbiurokratyzowane umożliwi uniknięcia korupcji, wydaje się naiwnością.
Jaki zatem model przyjąć? Andrea Riccardi określił włoski model inkluzji imigrantów jako „model adopcyjny”. Chciałabym się nad tym zatrzymać.
Włochy mają w swojej historii tradycję adoptowania dzieci, tak na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. Już od ponad 35 lat ten sam model „adopcyjny” przynosi dobre owoce w zakresie imigracji. Pomyślmy o tym, że, z mniejszym lub większym trudem, ponad połowa imigrantów (w dużej mierze kobiet) weszła do domów rodzin włoskich, pracowała z osobami starszymi, dziećmi i niepełnosprawnymi – i w ten sposób narodził się „system adopcyjny” integracji, gdyż imigranci weszli do serca kultury i rodzin.
Drugim ogromnym obszarem, na którym odbywa się integracja, jest szkoła. Mamy model inkluzywny, który nie był pomyślany dla imigrantów, ale zrodził się w latach 1975-1976, kiedy prawnie zagwarantowano możliwość nauki w szkole dla dzieci niepełnosprawnych. Ten sam system okazał się odpowiedni także dla dzieci imigrantów.
Nie twierdzę, że nie ma problemów. Jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Ale wydaje mi się, że w ogólnym rozrachunku takie podejście okazuje się pozytywne. Model adopcyjny angażuje społeczeństwo obywatelskie, tak jak tego doświadczyliśmy po śmierci małego Aylana Kurdiego w zeszłym roku.
Jako Wspólnota Sant’Egidio doświadczyliśmy w tym roku przyjmowania uchodźców dzięki korytarzom humanitarnym. Wiele osób, rodzin, stowarzyszeń, przedsiębiorców, parafii poszukiwało nas, żeby zaoferować gościnne miejsce, dom, ludzkie wsparcie. Integracja może się udać, jeśli będzie wspierana przez społeczeństwo obywatelskie.
Sama Komisja Europejska zachęca państwa członkowskie, żeby decydowały się na legalny przyjazd migrantów, uwzględniający prywatny sponsoring, który „tworzy atmosferę bardziej gościnną, ponieważ zwykle bardziej zaangażowane są wtedy społeczności lokalne”. Pewien mieszkaniec regionu Veneto, który razem z żoną gości rodzinę syryjską, powiedział mi: „Dziękuję, że pozwoliliście nam zrobić jedyną naprawdę poważną rzecz w życiu”. Dni przyjazdu uchodźców były zdominowane przez emocje, telefony, konsultacje, przygotowania. Problemy były i są, ale integracja jest pozytywnym zjawiskiem, które angażuje włoskie rodziny przyjmujące i syryjskie rodziny przyjmowane. Jak adopcja.
Mówiąc o modelu adopcyjnym, chciałabym jeszcze podzielić się refleksją Marileny Piazzoni, mojej drogiej przyjaciółki, która zmarłą kilka lat temu. Napisała wiele ważnych publikacji na temat psychologicznych aspektów adopcji. Lęki, obawy rodziny adopcyjnej podobne są do lęków kraju przyjmującego. Jaka będzie przyszłość? Jak i w jakim stopniu zmieni się nasze życie po przyjeździe tej nowej osoby?
Marilena Piazzoni opisała pierwsze spotkanie kambodżańskiego dziecka, Khima, z nowymi adopcyjnymi rodzicami. To poruszająca chwila. Khim przygotowywał się uważnie, a także jego rodzice chcieli pokazać się z najlepszej strony na spotkaniu, które miało zmienić ich życie. Jak opowiada Piazzoni: „zastałam chłopca gotowego, stojącego niedaleko łóżka. Wzięłam go za rękę i próbowałam zażartować, żeby zmniejszyć napięcie. (…) W alejce przed ostatnim zakrętem Khim ściska mi dłoń, prostuje plecy, bierze głęboki oddech i rzuca się jak do nurkowania. Przez chwilę, która wydaje się wiecznością, rodzice i dziecko patrzą na siebie, zbliżają się. Matka delikatnie się pochyla, patrzy mu w oczy, bierze go za rękę i mówi do niego w jego języku: johm riab sua – cześć, jestem twoją mamą. W jednej chwili wszyscy mamy łzy w oczach”.
Brytyjski psychoanalityk Donald Woods Winnicot potwierdza – jeśli adopcja przebiegnie dobrze, staje się zwykłą ludzką historią. Parafrazując, możemy powiedzieć, że jeśli przyjęcie uchodźców przebiegnie dobrze, zapiszemy piękną stronę w historii ludzkości. Ale jaka to będzie historia? Co będzie z Fatah, co będzie z Saidem? Wciąż trudno powiedzieć. Wiem jednak – doświadczyłam tego osobiście – że w poruszeniu i emocjach spotkania jest zapisany sekret przyszłości, jaką będziemy razem tworzyć. Zmieni nas, nie wiemy jak, ale na pewno na lepsze.
Tłum. Agnieszka Nosowska
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2016 pt. „Mosty i mury w Europie”