W podsumowaniu kulturalnych wydarzeń roku w Polsce nie sposób nie wspomnieć o ceremonii Nagród Europejskiej Akademii Filmowej 10 grudnia we Wrocławiu.
To mocny akcent na zakończenie sezonu kulturalnego Europejskiej Stolicy Kultury, lecz także święto kina dla widzów. Po raz pierwszy w historii rozdania nagrody w dzień gali pokazano w Kinie Nowe Horyzonty wszystkie nagrodzone i nominowane filmy tegorocznej edycji (czyli ponad czterdzieści tytułów).
Wielu pokazom towarzyszyły spotkania z twórcami, a cała ceremonia była transmitowana na żywo w Kinie Nowe Horyzonty. Dzięki temu czuło się bliskość z filmowcami, którzy byli widoczni nie tylko w blasku fleszy na czerwonym dywanie. Szczególnie zapamiętam moment, w którym obecnemu przed pokazem Kenowi Loachowi członek widowni wręczył list otwarty z prośbą o nakręcenie filmu o ikonie ruchu na rzecz praw lokatorów Jolancie Brzeskiej. W geście tym widziałam oczekiwanie widza wobec filmowców, aby mówili o sprawach ważnych. Symbolem tego jest kino Loacha. Jedynym źródłem niedosytu były fizyczne limity – nie da się obejrzeć więcej niż kilka tytułów w ciągu jednego dnia.
Europa i kino potrzebują siebie nawzajem
Podczas gali wybrzmiał bardzo mocno apel o utrzymanie Europy jako wspólnoty wartości. Wielu z nagradzanych twórców w przemówieniach odwoływało się do kina jako tej siły, która może zachęcać ludzi do otwierania się na drugiego człowieka i otwierania granic. Europejski Film Dokumentalny Roku („Fuccoamare. Ogień na morzu” Gianfranco Rosiego) jest świadectwem aktów solidarności wobec Syryjczyków. Przypomniano także twórców, którzy prześladowani są za swoją sztukę. Masza Alochina z rosyjskiej, antyputinowskiej grupy artystycznej Pussy Riot zaapelowała o wsparcie dla ukraińskiego reżysera Olega Sencowa, który odbywa karę w kolonii karnej na Syberii, po tym jak został przez władze rosyjskie zatrzymany na Krymie pod zarzutem działalności terrorystycznej.
Nagrodzona Europejską Nagrodą za Koprodukcję Leontine Petit mówiła o filarze europejskiego kina, jakim są koprodukcje, obecnie zagrożone przez ograniczanie zasady swobodnego przepływu w Unii. Bez koprodukcji europejskie kino mogłoby stracić źródło swojej różnorodności i wrażliwości.
Polska tęsknota za Europą, europejska tęsknota za Polską
Prowadzący ceremonię Maciej Stuhr przywołał zdanie, które wypowiedział Krzysztof Kieślowski odbierając w 1988 roku pierwszą nagrodę nowo powstałej Europejskiej Akademii Filmowej za „Krótki film o zabijaniu”: – Mam nadzieję, że Polska jest jeszcze w Europie.
Było to nie tylko przepełnione gorzkim humorem nawiązanie do aktualnej sytuacji politycznej, lecz także przypomnienie, jak silne związki łączą polskie kino z Europejską Akademią Filmową. Polscy reżyserzy, Krzysztof Zanussi, Krzysztof Kieślowski i Andrzej Wajda, byli jej współinicjatorami. Przewodniczący Akademii Wim Wenders nie krył wzruszenia, kiedy wspominał Wajdę jako reżysera, który w 1990 roku otrzymał od Akademii nagrodę za całokształt twórczości, przez następne dwadzieścia pięć lat robił dalej filmy i wychował całe pokolenia twórców. W pokazanym krótkim filmie wspomnieniowym Andrzej Wajda mówi, że najwięcej uczył się nie oglądając swoje filmy, ale myśląc o nich i zastanawiając się, jak mógłby nakręcić je inaczej.
O polskim filmie nie zapomniała publiczność. Europejską Nagrodę Publiczności otrzymał film „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, który potrafił zadać pytania o relacje ze zmarłymi i przenikanie się życia codziennego z metafizycznym. Radosław Ochnio został nagrodzony za dźwięk do thrillera „11 minut”.
Kino w poszukiwaniu empatii
Wszystkie pięć nominowanych do Filmu Roku produkcji („Elle” Paula Verhoevena, „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha, „Julietę” Pedro Almodóvara, „Pokój” Lenny Abrahamsona i „Toni Erdmann” Maren Ade) łączy temat zmagania się z samotnością, izolacją, odbudową więzi międzyludzkich i sił wewnętrznych. Odbierając główną nagrodę reżyser zwycięskiego filmu „Toni Erdman” Maren Ade powiedziała, że film jako forma sztuki „pozwala na odbycie podróży do głowy drugiego człowieka i rozwinięcia w sobie empatii”. Film zatriumfował też w pozostałych najważniejszych kategoriach (Scenarzysta Roku, Reżyser Roku, Europejski Aktor i Europejska Aktorka Roku).
Osią filmu jest relacja pomiędzy ojcem Winfredem Conradi (Peter Simonischek), który niespodziewanie przyjeżdża do Bukaresztu, aby spędzić kilka dni z córką Ines Conradi (Sandrą Huller), menedżerką wysłaną przez korporację do rumuńskiej filii firmy. Żartami i szaleństwami przewraca do góry nogami codzienność kobiety, ale i zmusza do zadania sobie najważniejszych pytań o sens jej życia. Z jednej strony film może być odczytany jako inteligentna i zabawna satyra na rzeczywistość korporacji, ale na głębszym poziomie zadaje pytanie o to, czym jest autentyczność i bliskość. Chociaż alter ego Winfreda, ekscentryczny coach Toni Erdman, wzbudza w otoczeniu Ines rozbawienie, to jednocześnie intryguje i pociąga. Może właśnie wyczuwają w nim jakąś szczerość i spontaniczność, której wokół brakuje? Co jednak musi wydarzyć się między ojcem a córką, żeby Ines sama dotarła do swojego głęboko skrywanego bólu i poczuła prawdziwą obecność, ojca, a nie tylko widziała błazenadę? Przepaść emocjonalna pomiędzy obiema postaciami została znakomicie odegrana. Simonischek jest drażniący, nieporadny i zabawny zarazem. Huller jako kobieta zasłaniająca swoją wrażliwość nieskazitelną elegancją i profesjonalizmem jest olśniewająca.
Trzeba jednak przyznać, że film Ade miał bardzo mocnych rywali. „Ja, Daniel Blake” Loacha to mocne i wyraziste kino społeczne, którego bohaterowie zmagający się z bezdusznym systemem pomocowym budzą nas podziw i sympatię. „Pokój” Lenny’ego Abrahamsona jest adaptacją powieści o wychodzeniu z traumy opowiedzianą z dwóch punktów widzenia: dorosłego i dziecka, którzy wracają do codzienności po siedmiu latach życia w zamknięciu. Wzajemna walka o siebie matki i dziecka porusza do głębi. Natomiast Pedro Almodóvar w „Juliecie” sięgnął po relacje matki i córki rozdzielonych w przeszłości i po raz kolejny pokazał, że jest mistrzem portretów kobiet w europejskim kinie.
Zwykłe szczęście fińskiego boksera
Jeszcze inne spojrzenie na szczęście i sukces pokazuje skromny, czarno-biały film Juho Kuosmanena „Olli Mäki. Najszczęśliwszy dzień jego życia”, który zwyciężył w kategorii Europejskie Odkrycie Roku. To oparta na faktach historia Olli’ego Mäki’ego (granego przez Jarkko Lahtiego), zdolnego boksera-amatora, który niespodziewanie staje do walki o mistrzostwo Finlandii. Chociaż chciałby wygrać, to jednak w przeciwieństwie do swojego managera, ambitnego Eelisa Aska (Eero Milonoffa), nie znosi medialnego szumu i kolacji ze sponsorami. Jest też coraz bardziej pochłonięty rodzącym się uczuciem do sympatycznej Raji (w tej roli Oona Airola). Film odwraca częsty motyw filmów sportowych, jakim jest schemat walki z samym sobą. Ważniejsza od pokonania barier własnego ciała staje się odpowiedź na pytanie, co to znaczy być sobą i co jest źródłem radości. To także zabarwiony łagodną melancholią portret lat sześćdziesiątych, nakręcony na taśmie 16 mm.
Słuchając laudacji wygłoszonych na rzecz nagrodzonych twórców i podziękowań laureatów, myślałam o tym, jak różnią się te wystąpienia od oscarowych, jak wiele trafnych myśli o kinie wyrażają. Odbierając nagrodę za Wkład w Światową Kinematografię francuski scenarzysta Jean-Claude Carrière (m.in. „Danton” Wajdy), opisał kino jako wiarę w to, że za górami otaczającymi symboliczną wioskę, dobrze znaną nam przestrzeń, kryje się fascynujący świat. Wydaje się, że Europa wciąż tę wiarę trzyma w sercu.