Ksiądz albo będzie świadomy, że trzeba człowiekowi towarzyszyć z miłosierdziem – albo będzie go ranił, samemu zresztą ulegając rozgoryczeniu.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2016
Podstawą dla zrozumienia wizji duszpasterstwa rodzin, jaką proponuje papież Franciszek, jest jego ujęcie pedagogiki chrześcijańskiej. Wizję tę bardzo przejrzyście przedstawia w posynodalnej adhortacji o rodzinie „Amoris laetitia”. Komentując adhortację, można więc odkrywać pedagogikę Franciszka i jego wizję duszpasterstwa.
Nie ma poznania bez miłości
Celowo nie napisałem, że jest to wizja nowa, ponieważ w wielu aspektach Franciszek wydobywa elementy teologii swoich poprzedników. Bardzo umiejętnie włącza je w swoje myślenie praktyczne. Będąc na wskroś pedagogiem, opiera się więc przede wszystkim na teologicznym kunszcie Benedykta XVI i intuicjach duszpasterskich Jana Pawła II. Warto zobaczyć we Franciszku kontynuatora innych XXI-wiecznych papieży.
Dwa pojęcia, których Benedykt XVI nigdy nie rozdziela, to miłość i prawda. Nie chce on, aby wiara była rozumiana jako abstrakcyjny akt intelektualny. Podkreśla, że prawda o Bogu może objawić się człowiekowi jedynie przez doświadczenie miłości. Oczywiście istnieją argumentacje filozoficzne, które uzasadniają racjonalność czysto intelektualnego przekonania o istnieniu Najwyższej Istoty. Jednak oblicze Boga, Jego natura osobowa i relacyjna, może być poznana jedynie przez doświadczenie miłości. Niejednokrotnie papież Ratzinger uzasadniał swoje założenie, odnosząc się do relacji międzyludzkich, przekonując, że poznanie innej osoby jest możliwe w sposób pełniejszy i autentyczny, tzn. dotykający jej istoty, tylko w miłości.
Nie ma więc żadnej relacji – także tej człowieka do Boga – w której wzajemne poznanie byłoby możliwe bez miłości. Mówiąc inaczej, jeśli spotkanie osób pozbawione jest miłości, trudno nazwać je relacją dogłębnego poznania.
Doświadczenie jakiejkolwiek miłości ludzkiej nosi w sobie zapowiedź Boga, istoty nie tylko najwyższej, ale doskonale kochającej
To gruntowne przekonanie Ratzingera, że miłość najpełniej odsłania prawdę, świadczy o niezwykle silnej inspiracji, jaką czerpie on z teologii św. Augustyna. Przypomnę bardzo znany fragment „Wyznań” tego autora, w którym odnosi się do interesującego nas zestawienia poznania prawdy z doświadczeniem miłości. O swoim odkryciu prawdy ostatecznej, którą jest Bóg, Augustyn pisał: „Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We mnie byłeś, ja zaś byłem na zewnątrz i na zewnątrz Cię poszukiwałem” („Wyznania”, księga 10, 27).
Bóg objawił się Augustynowi w postaci piękna ukrytego w jego własnym wnętrzu. Poznanie prawdy o Bogu było więc doświadczeniem estetycznym, pociągającym. Odkryciu tego piękna stawała na drodze pokusa bycia „na zewnątrz”, które autor rozumiał jako zatrzymywanie się na spełnianiu potrzeb, które odzywają się w zmysłach. Nie dlatego, że zaspokajanie potrzeb zmysłowych prowadzi nieuchronnie do zła. Skłania jednak do niego, jeśli zamyka na rozpoznanie pragnień głębszych. Zamiast komunikowania tego, co piękne, zmysły mogą zatrzymywać człowieka na tym tylko, co przyjemne. Człowiek staje się wówczas istotą samozaspokajającą się i w gruncie rzeczy nieszczęśliwą. To ograniczenie poznania do zmysłów było więc dla Augustyna uwięzieniem duszy w rzeczach zewnętrznych. „Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia” – pisał.
Miłość nie jest już przykazaniem
Używając języka Martina Heideggera, można powiedzieć, że Augustyn nie nauczył się jeszcze myśleć w sposób autentyczny. Rozumował w sposób powierzchowny i automatyczny, zmysłowy. Myślenie autentyczne, jak twierdzi Heidegger, jest bowiem zaangażowaniem człowieka w dialog z samym sobą, z tym, co najgłębiej w sobie wyczuwa na sposób raczej intuicyjny niż dający się ująć w przedmiot myśli.
Tę samą zasadę myślenia, a zarazem drogę do odkrycia prawdy o Bogu za pomocą intuicji piękna, Augustyna ujął w słowa: „Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą”. (…) „Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę” (tamże). Językiem, w jakim piękno przemówiło, aby porozumieć się z intelektem Augustyna, by obudzić w nim myślenie autentyczne – były więc pragnienia. Dla lepszego zobrazowania porównam je do liter alfabetu. Najpierw było to więc zrozumienie pojedynczych słów, w których piękno wypowiedziało się przez pragnienia bardzo zwykłe, codzienne. Potem powstawały zdania, wyrażające pragnienia najgłębsze, które w końcu utworzyły opowieść o Bogu, który jest miłością.
Idąc za tą augustiańską inspiracją, Benedykt XVI napisał w encyklice „Deus caritas est”: „miłość nie jest już przykazaniem, ale odpowiedzią na dar miłości, z jaką Bóg do nas przychodzi”. Nie jest przykazaniem, bo nie przychodzi z zewnątrz, nikt nie może jej po prostu nakazać. Jeśli natomiast przychodzi z wnętrza człowieka, to musi ubrać się w formę jakiegoś doświadczenia estetycznego. Najsilniejszym z nich jest pragnienie miłości, i to miłości doskonałej. „Nie ma takiego człowieka, który by nie kochał – pisał Augustyn – ale cała rzecz w tym, co kocha”. Benedykt XVI idzie krok dalej, uzasadniając, że doświadczenie jakiejkolwiek miłości ludzkiej już nosi w sobie zapowiedź Boga, budzi intuicyjne przeczucie istnienia istoty nie tylko najwyższej, ale doskonale kochającej.
Każde ludzkie doświadczenie miłości – nawet to najbardziej zwykłe i zmysłowe – może być odczytane jako ikona odsyłająca do większego piękna, do większej miłości. Człowiek ma szansę odpowiedzieć na dar miłości Boga nie tyle słowami, ile podążaniem za tym wewnętrznym przeczuciem, które prowadzi go coraz głębiej. W końcu w postaci samego źródła miłości swoje istnienie odsłania Bóg.
„Nie ma żadnego ludzkiego doświadczenia, żadnej drogi człowieka do Boga, której światło [wiary] nie mogłoby przyjąć, oświecić i oczyścić” (LF 35) – przekonuje „po Ratzingerowsku” papież Franciszek w encyklice o wierze „Lumen fidei”, którą sam przedstawiał jako dokument pisany „na cztery ręce”, wspólnie z poprzednikiem. Nie ma więc żadnego przeżycia – szczególnie tego, które jest owocem relacji do innej osoby – w którym nie byłaby już obecna miłość Boga. Ta zaś domaga się zauważenia i uwierzenia w jej źródłową postać, która przekracza czy też – jak pisał papież senior – „wyprzedza człowieka”.
Uwierzenie jest więc swego rodzaju procesem rozeznania, czyli intelektualnego oddzielenia pragnień powierzchownych od tych najgłębszych. Dokonuje go umysł, który intuicyjnie zachwycił się czymś, co wydało mu się piękne, a więc wysoce pociągające. Już nie wystarcza mu bowiem ta miłość, której obietnicą jest człowiek, okazujący ją w sposób zawsze niedoskonały. Niezbędny jest Ktoś, kto przynosi obietnicę miłości doskonałej i w każdym wymiarze nieskończonej.
Odpowiednio do etapu
Nie da się więc jasno oddzielić doświadczenia miłości ludzkiej od przychodzącej w niej zapowiedzi miłości Boga – mimo że intelektualne uznanie, iż jest ona darem istoty wyższej, jest dla człowieka przeżyciem rewolucyjnym. Ukryte w człowieku pragnienie takiej miłości przekonuje umysł do wiary w tę objawioną prawdę. W konsekwencji trudno mówić, że takie odkrycie jest dla człowieka jakkolwiek odczuciem przymusu, zewnętrznym nakazem czy przykazaniem.
Potwierdzeniem istnienia tej wewnętrznej ścieżki, która prowadzi do odkrycia Boga miłości, są słowa, które papież senior zapisał we wspomnianej encyklice „Lumen fidei”. Mówi w niej o wierze Abrahama w iście augustiańskim stylu. „W głosie, który zwraca się do Abrahama, rozpoznaje on głębokie wezwanie, od zawsze wpisane w jego wnętrzu” (LF 11). Ponadto wyjaśnia, że w ten sposób Bóg „ukazuje nam swoją miłość, miłość nas uprzedzającą, na której możemy się oprzeć, by trwać niezłomnie i budować życie” (LF 4).
Benedykt XVI nie pozostawia jednak człowieka bez zewnętrznego kryterium, które upewniałoby go w poczuciu odkrycia właściwego, tzn. będącego nośnikiem prawdy. Dlatego każe zwracać uwagę na doskonały obraz miłości, którym jest Chrystus ukrzyżowany. Pokazuje On pełne oblicze Boga, wzbudza w człowieku pragnienie daru Jego miłości, ale motywuje też do odpowiedzi według miary, jaką objawia Ukrzyżowany.
Obraz Jezusa na krzyżu paradoksalnie staje się więc połączeniem tego, co człowiek odkrył w sobie jako piękne, a zarazem wzywające do konkretnej postawy moralnej. Ukrzyżowany jest soczewką skupiającą szczyt moralnych norm. Człowiek z jednej strony pociągany jest nieustannie pięknem miłości Boga od wewnątrz, zderza się jednak z wymaganiami moralnymi, które ona stawia. Ta konfrontacja nie ma go poniżyć czy onieśmielić wobec odkrytej doskonałości. Raczej chce go zaprosić za pomocą doznania estetycznego, które go pociąga, aby do jej pełni chciał dojrzewać. Wiara w najpełniejszym sensie jest więc naśladowaniem Chrystusa, i to Chrystusa ukrzyżowanego.
Tam, gdzie jest mniejsza rozpoznawalność wartości chrześcijańskich, tam miłosierne towarzyszenie okazuje się jeszcze bardziej potrzebne
W adhortacji „Familiaris consortio” Jan Paweł II niejako wyjaśnia ujęcie Ratzingera w kontekście duszpasterskim, choć pisze ten tekst znacznie wcześniej: „Porządek moralny, właśnie dlatego, że ujawnia i przedstawia zamysł Boży, nie może być czymś, co utrudnia życie człowiekowi i co nie odpowiada osobie; wręcz przeciwnie, odpowiadając najgłębszym potrzebom człowieka stworzonego przez Boga, służy jego pełnemu człowieczeństwu z tą samą subtelną i wiążącą miłością, z jaką sam Bóg pobudza, podtrzymuje i prowadzi do właściwego mu szczęścia każde stworzenie” (FL 34).
W tym samym punkcie znajdujemy konkluzję, która może zadziwić krytyków obecnego pontyfikatu niezwykłą zbieżnością nauczania Jana Pawła II i papieża Franciszka. Papież Polak pisze, że „człowiek, powołany do świadomego wypełnienia mądrego i pełnego miłości zamysłu Bożego, jest istotą historyczną, która się formuje dzień po dniu, podejmując liczne i dobrowolne decyzje: dlatego poznaje, miłuje i czyni dobro moralne, o d p o w i e d n i o d o e t a p ó w swego rozwoju [rozstrzelenie moje – M.T.]” (FC, 34). Dlatego autentyczna pedagogia Kościoła, kontynuował Wojtyła, „ukazuje swój realizm i swoją mądrość tylko wtedy, gdy wytrwale i odważnie pomnaża wysiłki w celu stworzenia i podtrzymania tych wszystkich warunków życia ludzkiego – psychologicznych, moralnych i duchowych – które są konieczne do zrozumienia i przeżywania wartości i normy moralnej”.
Odkrywanie szczęścia
W „Amoris laetitia” papież Franciszek kontynuuje tę linię myślenia Benedykta XVI i Jana Pawła II. W punkcie 79 znajdujemy swego rodzaju most, po którym przechodzi on od teologii swoich poprzedników do zastosowania jej w swojej wizji duszpasterstwa opartego o rozeznawaniu. Pisząc o sytuacji stanięcia „w obliczu trudnych sytuacji oraz poranionych rodzin”, cytuje ogólną zasadę przedstawioną przez Jana Pawła II, który twierdził, że „dla miłości prawdy [duszpasterze] mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji” (FC 84). Idąc za papieżem z Polski, podkreśla dalej: „Stopień odpowiedzialności nie jest równy w każdym przypadku i mogą istnieć czynniki, które ograniczają zdolność podejmowania decyzji. Dlatego też należy jasno wyrażać naukę, ale trzeba unikać osądów, które nie uwzględniają złożoności różnych sytuacji i koniecznie zwracać uwagę na sposób, w jaki ludzie żyją i cierpią z powodu stanu, w jakim się znajdują” (AL 79).
Odpowiedzialność moralna człowieka za jego czyny nigdy nie jest więc i nie powinna być sprawą oczywistą. Nie można przecież wniknąć w serce drugiego człowieka, aby się przekonać, na ile rzeczywiście nawiązał on głęboki dialog z własnym wnętrzem. Nie wiemy też, czy zostały stworzone odpowiednie warunki, aby ten dialog w nim zaistniał. Czy rzeczywiście relacje międzyludzkie, w których wzrastał, pomagały mu w doświadczaniu miłości prawdziwej? Czy spotkał ludzi, którzy swoją postawą pomogli mu odkryć wartość miłości wzajemnego oddania, jaka swoją miarę odnajduje w Chrystusie ukrzyżowanym? Dlatego Franciszek bardzo wyrozumiale wobec ludzkiej kondycji moralnej pisze: „Z trudem dajemy miejsce dla sumienia wiernych, którzy pośród swoich ograniczeń często odpowiadają najlepiej jak potrafią na Ewangelię” (AL 37).
Papież jest świadomy zagrożeń, jakie kryją się w społeczeństwach zlaicyzowanych, w których „wszystkie systemy upadają” (AL 37), a rodzi się pokusa wymuszenia postaw moralnych za pomocą wzbudzania lęku i nacisku władzy. Paradoksalnie: tam, gdzie jest mniejsza rozpoznawalność wartości chrześcijańskich, tam miłosierne towarzyszenie okazuje się jeszcze bardziej potrzebne. „Wiele razy – pisze Franciszek – działaliśmy w postawie defensywnej i trwoniliśmy energie duszpasterskie, powielając ataki na dekadencki świat, z niewielką zdolnością proaktywną, aby wskazać drogi szczęścia” (AL 38).
Odpowiedzialność moralna człowieka za jego czyny nigdy nie jest i nie powinna być sprawą oczywistą. Nie można przecież wniknąć w serce drugiego człowieka
Chodzi więc o odkrycie miłości, która zapowiada szczęście. Tę miłość wydobywa się z człowieka przez rozeznawanie, czyli oddzielanie potrzeb powierzchownych od głębokich pragnień. Tylko człowiek wrażliwego sumienia – czyli ten, który przyzwyczaja się do nieustannych prób zrozumienia źródeł swoich najgłębszych pragnień – może zanurzyć się w sobie na tyle mocno, aby odkryć Boga. Tym bardziej, że chodzi o Tego, który w nim mieszka i chce go do siebie przyciągnąć więzami miłości. Tylko taki Bóg będzie dla niego Bogiem wolności.
„Jesteśmy powołani do kształtowania sumień – pisze Franciszek – nie zaś domagania się, by je zastępować”. W ten sposób otwiera się „drzwi do duszpasterstwa pozytywnego, gościnnego, umożliwiającego stopniowe pogłębianie wymagań Ewangelii” (AL 37, 38).
W kulminacyjnym momencie adhortacji papież uzasadnia konieczność zastosowania modelu towarzyszenia i rozeznawania: „Zarówno Pasterze, jak i wszyscy wierni towarzyszący swoim braciom w wierze lub na drodze otwierania się na Boga nie mogą zapominać o tym, czego z taką jasnością naucza Katechizm Kościoła Katolickiego: «Poczytalność i odpowiedzialność za jakieś działania mogą zostać zmniejszone, a nawet zniesione, na skutek niewiedzy, nieuwagi, przymusu, strachu, przyzwyczajeń, nieopanowanych uczuć oraz innych przyczyn psychicznych lub społecznych». […] Dlatego też, nie pomniejszając wartości ewangelicznego ideału, należy z miłosierdziem i cierpliwością towarzyszyć możliwym etapom rozwoju osób formujących się dzień po dniu. […] Do wszystkich powinna dotrzeć pociecha oraz impuls zbawczej miłości Boga, działającej tajemniczo w każdym człowieku, niezależnie od jego ułomności i upadków” (AL 44).
Duszpasterstwo skoncentrowane na rozeznawaniu
Franciszek w ten sposób proponuje, aby nie umieszczać zakończenia procesu rozeznawania moralnego na etapie szkolnej edukacji, zakładając, że osoba dorosła już go nie potrzebuje. Zbyt pochopnie generalizujemy, twierdząc, że przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka, w którym potrzebuje on jedynie intelektualnej argumentacji. Zakładamy, że dorosły doskonale radzi sobie ze swoimi uczuciami oraz potrafi je rozeznać i panować nad nimi za pomocą intelektu. Usilnie argumentujemy, dlaczego zachowanie norm w konkretnych sytuacjach jest dla dobra człowieka. Jest to jednak w gruncie rzeczy droga przeciwna do tej, o której pisał św. Augustyn i którą rozwinęli w kontekście współczesnym Benedykt XVI i Jan Paweł II.
Umysł człowieka, który nie jest w dialogu z sercem, staje się bowiem niezdolny do akceptacji norm. Odczytuje je jako opresyjne i obce swoim pragnieniom. W konsekwencji wielu ludzi wierzących, którzy nie mieli okazji poznać Boga przez wewnętrzne doświadczenie estetyczne, czysto zewnętrznie zachowuje wymagania, jakie stawia im Kościół. A w większości podobnych przypadków samo zachowanie norm staje się dla nich nieznośne i de facto osłabia motywację, aby rzeczywiście ich przestrzegać.
Franciszek wyraźnie podkreśla, że duszpasterze nie mają pełnej wiedzy o kształtowaniu małżeńskich i rodzicielskich relacji. Nie mogą więc udawać, że w tych sprawach mogą wszystko właściwie uargumentować i doradzić na podstawie wiedzy czysto teoretycznej
W naszej wyobraźni symbolicznym wyrazem tej postawy jest ksiądz w biurze parafialnym lub konfesjonale, który albo będzie świadomy tego, że trzeba takiemu człowiekowi towarzyszyć z miłosierdziem – albo będzie go ranił, samemu zresztą ulegając rozgoryczeniu, a nawet postawom agresji.
Duszpasterstwo skoncentrowane na pomocy człowiekowi w rozeznawaniu wymaga ogromnej cierpliwości. Człowiek musi mieć przecież czas, aby dojrzewać w przekonaniu o autentycznej wartości norm moralnych, które proponuje mu Kościół. Każde przyspieszenie jest tu iluzją, ale też każde świadome spowalnianie prowadzi do braku moralnego rozwoju.
Takie duszpasterstwo wymaga nawrócenia języka, który zamiast osądzać, będzie zachęcał do rozeznawania własnego rozwoju moralnego w sumieniu. Nie po to, aby człowiek siebie sam potępił, ale żeby odkrył, że pod warstwą własnych egoistycznych doświadczeń, ukryte jest pragnienie miłości doskonałej – miłości, której miarą jest Ukrzyżowany.
Dla większej skuteczności duszpasterskiej sprawą niezbędną jest także umiejętność korzystania przez duszpasterzy z porad małżeństw i rodziców, którzy mają bogate doświadczenie rozeznawania. Wiele par nosi przecież cały bagaż uczuć, które trzeba było wzajemnie sobie tłumaczyć i wybaczać, aby zachować jedność i wierność w małżeństwie i rodzinie. Franciszek wyraźnie podkreśla, że duszpasterze nie mają pełnej wiedzy o kształtowaniu małżeńskich i rodzicielskich relacji. Nie mogą więc udawać, że w tych sprawach mogą wszystko właściwie uargumentować i doradzić na podstawie wiedzy czysto teoretycznej. Mogą jednak towarzyszyć w rozeznaniu, nie ulegając przy tym pokusie przyjmowania pozy mentorskiej. Nie mogą przecież udawać, że poznali tę wiedzę, która jest wynikiem miłości między dwiema konkretnymi osobami (w przypadku duszpasterzy celibatariuszy jest to zawsze ograniczone).
Rzeczą najważniejszą, zdaniem papieża Franciszka, jest jednak pomoc w odnajdywaniu Boga, w odkrywaniu Go przez doświadczenie miłości. On przecież zawsze wyprzedza to, co następuje później, kiedy człowiek chce dojrzewać moralnie, a nawet uczy się naśladowania Chrystusa ukrzyżowanego. Przekonany o miłości Boga, pomimo całego wewnętrznego zagmatwania i złych doświadczeń, które mogły tej miłości przeczyć, będzie on zdolny do zaufania tej drodze, po której Kościół chce go prowadzić. I nawet, jeśli nadal musi to być droga dojrzewania, będzie na niej postępował bardziej optymistycznie. Będzie mógł się na miłości Boga rzeczywiście oprzeć.
Przeczytaj też: Klucz do „Amoris laetitia”