Zima 2024, nr 4

Zamów

Krajobrazy ciszy. Papież Franciszek widziany z bliska

Papież Franciszek 26 października 2016 r. Fot. Mazur/catholicnews.org.uk

Wiele dzisiaj mówi się i pisze o papieżu jakby z oddali. Gdy mu towarzyszyłem, zrozumiałem, że właściwa interpretacja jego osoby musi zakładać pewną bliskość.

Nie spodziewałem się, że spisanie moich wspomnień z pielgrzymki papieża Franciszka do Polski będzie dla mnie tak trudne jak w rzeczywistości się okazało. Jest wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Najważniejszy z nich jednak to fakt, że nie chciałbym naruszyć pewnej prywatności papieża, do której zostałem zaproszony z wielką serdecznością z jego strony. Wcale nie jestem zatem pewny, czy te przemyślenia, obserwacje, które de facto złożyły się na moje osobiste rekolekcje kapłańskie z papieżem Franciszkiem, powinny ujrzeć światło dzienne.

Efekt konklawe?

Nasza epoka charakteryzuje się jakąś dramatyczną inflacją słów, przekazów, wiadomości, opinii. Taka „gadatliwa” atmosfera wcale nie pomaga zrozumieć lepiej naszego świata, sprawia jedynie, że wszędzie jest głośniej, hałaśliwiej, że brakuje czasu na myślenie w ogóle.

Zupełnie contra corriente, pod prąd, wielcy mistrzowie życia duchowego nakazywali milczeć i zachowywać jak najdłużej w sercu i umyśle największe doświadczenia, jakie składają się na osobiste historie poszukiwania Boga. Z drugiej jednak strony coś każe mi myśleć, że powinienem się nimi podzielić. Szczególnie dlatego, że tak wiele dzisiaj mówi się i pisze o papieżu jakby z oddali. Nie chodzi o to, że źle czy dobrze – ale z oddali. Zresztą po moim osobistym spotkaniu z nim mam wrażenie, że zarówno liberałowie, jak i tradycjonaliści nie rozumieją papieża. Dni spędzone z papieżem Franciszkiem pozwoliły mi zrozumieć, że nie jest on osobą, którą można łatwo interpretować, a przede wszystkim, że właściwa interpretacja jego osoby musi zakładać pewną bliskość, powiedziałbym: sympatyczną bliskość.

Zarówno liberałowie, jak i tradycjonaliści nie rozumieją papieża

Franciszek jest papieżem bliskości; nie w opozycji do swoich poprzedników, ale w kontynuacji. Tischner przypominał, że aby zrozumieć kogoś, trzeba zanurzyć się w jego osobistym dramacie. Do zrozumienia potrzebna jest bliskość, sympatia, próba spojrzenia w tym samym kierunku. Zupełnie jak u Augustyna proszącego swoich czytelników o nutkę sympatii z autorem. Światowe Dni Młodzieży 2016 w Krakowie dały mi możliwość przeżycia takiej bliskości z papieżem, człowiekiem bardzo serdecznym, skromnym, nie narzucającym się, przyjmującym drugiego z otwartym rozumem i sercem. Chodzi o bliskość, która rodzi zrozumienie. Myślę, że to moje podstawowe doświadczenie papieża wręcz zmusza do napisania kilku słów. Nie tracę oczywiście świadomości, ze to były tylko cztery krótkie i obfite w wyjątkowe (niecodzienne) wydarzenia dni. Nie chcę mitologizować postaci papieża. Chcę jedynie podzielić się tym, co Pan Bóg bardzo wyraźnie, choć delikatnie pozwolił mi zobaczyć, usłyszeć, zrozumieć.

Przepraszam za metaforyczność; wiem że utrudnia lekturę, ale wydaje mi się ona bardzo odpowiednia do treści mojego doświadczenia mistycznych horyzontów papieża Franciszka. Proszę przy lekturze tego tekstu nie zwracać uwagi na jego powierzchownie egzaltowany styl. W myśleniu o Franciszku trzeba uniknąć „efektu konklawe”. Nie tylko, że ten, który na nie wszedł jako papież, wychodzi kardynałem, ale też: ten, który wychodzi jako papież, wychodzi de facto jako inny człowiek. W podwójnym znaczeniu: dokonuje się w nim jakaś zasadnicza zmiana, ale i jego dzieje zaczynają być interpretowane inaczej.

Cisza wnętrza

Moje podstawowe doświadczenie papieża Franciszka związane jest z jego trwaniem w ciszy. Nie chodzi o to, że papież nie mówi. Chodzi o to, że nawet wtedy, kiedy mówi ma się wrażenie, że nie przerywa On wewnętrznej ciszy, że nieustannie zanurzony jest w przestrzeni Boga. Bo ta cisza, to milczenie nie jest zwyczajną ciszą i zwyczajnym myśleniem. Papież Franciszek jest człowiekiem duchowym. W nim wszystko mówi o świecie ciszy, o czarującej, chociaż trudnej, sztuce spotkania z Bogiem. Wewnętrzna cisza, w której trwa papież, jest chyba najbardziej rzucającą się w bliskim spotkaniu cechą jego duchowości.

Papież Franciszek jest „routerem” Bożej bliskości

Pod tym względem Franciszek podobny jest do poprzednich dwóch papieży, których mogłem poznać osobiście. Każdy z nich zatopiony był w dziwnym rodzaju ciszy wewnętrznej, przebywał w świecie samotnego bycia przed Bogiem. Chodzi o tak zasadniczą ciszę i wewnętrzną przestrzeń, że nie są one konkurencyjne z jakimkolwiek zaangażowaniem zewnętrznym. Chociaż Franciszek nie jest aktywistą, zdecydowanie jest kontemplatykiem (zapisując to słowo, przerażony zdałem sobie sprawę jak rzadko jest dzisiaj w użyciu!). Pewnie stąd rodzi się przekonująca siła jego pastoralnego zaangażowania.

Cisza ta staje się najbardziej widoczna wtedy, kiedy papież sprawuje liturgię. Ma się wtedy wrażenie, że znika on dla siebie i dla świata. Mogę zaświadczyć, że robi to świadomie. Chce zniknąć. Ważny jest Jezus w swojej tajemnicy paschalnej ofiary z miłości. I chociaż nie może śpiewać, nie głosi wtedy płomiennych kazań czy „kultowych” katechez na falach młodych, to całym sobą próbuje być z Tym, którego celebruje na ołtarzu.

O ciszy w modlitwie papieża świadczy jego zdecydowana walka z tym, co uważa za największe herezje współczesności: gnostycyzm i pelagianizm. Obie spotykają się w przekonaniu, że zbawienie jest dziełem człowieka. Ostatecznie człowiek zostaje postawiony w tych poglądach w samym centrum świata duchowego. Cisza Franciszka świadczy o ruchu zupełnie odwrotnym: pierwszy jest Bóg, to On znajduje się w sercu rzeczywistości, to On jest Zbawicielem. Cisza świadczy o pokornej akceptacji tej prawdy. Człowiek, który nią żyje, nie kręci się wokół siebie, nie czyni siebie i swoich spraw miarą wszystkiego. Taki człowiek słucha, oczekuje, pragnie, otwiera się na Boga.

Lekcja aktówki: cisza jako wycofanie

Ciszy takiej nie przerywa nic, ona jest pewnym sposobem bycia. Cisza, o której mowa, nie jest brakiem słów, ale bardziej pewnym metafizycznym stanem bycia. Wiąże się ona istotnie z wycofaniem, z porzuceniem troski o siebie. Człowiek zanurzony w takiej ciszy jest wolny. Im bardziej skupiony jest na Bogu, tym bardziej wolny, spokojny, ukojony w istnieniu, usprawiedliwiony. Nie musi się już o siebie troszczyć. Papież Franciszek jest człowiekiem niezatroskanym o siebie. Jest od siebie wolny. Nie zauważyłem ani jednego momentu przez te cztery dni, kiedy myślałby o sobie. Wręcz mogę powiedzieć, że z całego „orszaku papieskiego” właśnie on najmniej był skupiony na sobie.

Modlitwa jest dotknięciem się Boga i człowieka – a to dokonuje się w absolutnej ciszy

Osławiona aktówka, którą często nosi ze sobą, stała się dla mnie osobiście znakiem jego wolności. Tak jakby mówiła o nim, że jest gotowy iść tam, dokąd pośle go Pan; że jest przygotowany, spakowany. To zaś znaczy: wolny od wszystkiego, co dzisiaj robi. Proszę mnie dobrze zrozumieć, w tej wolności nie chodzi o lekceważenie, ale o jakąś wyjątkową dyspozycyjność, która sprawia, że człowiek jest bardziej dla Pana niż dla jakiegokolwiek dzieła, które Pan mu wyznacza. Takie odwiązanie od miejsca, czasu, formy, od samego siebie pozwala przywiązać się do Pana, a w Nim odnaleźć stokroć więcej. Czyż nie o tym właśnie wielokrotnie mówił Jezus? Czyż nie takie było ostatecznie Jego przesłanie dla każdego człowieka? W papieżu, osiemdziesięcioletnim mężczyźnie z Argentyny, widziałem nieustannie człowieka, który po wielu różnych kolejach życia, wierzy z doświadczenia i wie, że Jezus ma rację, kiedy zapraszająco przemierza drogę „odwiązania” się od siebie (por. Flp 2).

Papież Franciszek sprawił, że zrozumiałem więź między ciszą a takim wywłaszczeniem z samego siebie. Ciszę i milczenie można tłumaczyć stanami depresyjnymi, związanymi z utratą, z powolnym nabywaniem świadomości, że nikt z nas nie jest w centrum świata, że – chcemy czy nie – wszyscy przemijamy. Wtedy cisza i milczenie stają się oznakami melancholii zamykającej człowieka w nim samym. Ale istnieją też inne cisza i milczenie, których istotą nie jest melancholia, ale radosne przeczucie otwierającej się pełni. Coś jakby stara modlitwa: przyjdź, Panie! Wymaga ona odwiązania, uwolnienie się od siebie i własnych wizji świata na rzecz oczekiwania.

Zamiast melancholii znakiem takiego oczekiwania jest radosna walka, bycie w miejscu, w którym postawił nas nadchodzący Pan i czujne wypatrywanie z tego miejsca Jego wielopostaciowego nadchodzenia. Mówiąc prosto: odwiązaniem jakiego uczy swoją ciszą, swoim wewnętrznym życiem papież Franciszek to wyraz wpatrywania się w Nadchodzącego. To nie jest żadna negacja, zaparcie się siebie dla zaparcia, sztuka cierpienia dla cierpienia. To jest oczekiwanie Pana, które czyni wolnym od niezmiernej ciążącej nam lekkości nas samych; to jest oczekiwanie, w którym człowiek świadomie odnajduje i wybiera swoje centrum w Bogu.

Tak, papież Franciszek nauczył mnie, mówiąc najprościej, że cisza – zarówno ta wewnętrzna, jak i zewnętrzna – bez opuszczenia siebie nie jest jeszcze prawdziwą ciszą. Bo wycofanie i cisza stanowią jedność.

Prostota spojrzenia, albo o prawdziwej teologii Franciszka

Cisza stwarza okazję do obserwacji i myślenia. Papież jest człowiekiem spostrzegawczym, pilnie obserwującym, zaangażowanym w to, co widzi.

Pewnie zdziwi niejednego fakt, że – wbrew rozpowszechnianej opinii – Franciszek jest człowiekiem książki. Jego lektury są przeróżne: od klasyków światowej literatury aż po największe dzieła Ojców Kościoła i współczesnych teologów. Opowiadał mi o swoich lekturach von Balthasara i de Lubaca. Z wielką radością w oczach dzielił się interpretacjami teologii zamkniętej w rzeźbionych kamieniach portyku bazyliki w Vezelay. Za swojego ulubionego kompozytora uważa Wagnera. Kiedy wspomniałem mu, że ponoć Woody Allen stwierdził, iż słuchając muzyki tego niemieckiego kompozytora, nabiera ochoty napaści na Polskę – papież rozbrajająco się uśmiechnął, jakby chcąc ocalić niemieckiego geniusza muzyki przed zawłaszczeniem ideologicznym.

Teologia jest egzystencjalna, albo jej nie ma

Jak określiłbym papieską teologię? Po pierwsze, nie ulega dla mnie wątpliwości, że papież jest teologiem. Nie w znaczeniu uniwersyteckim – ale trzeba pamiętać, że w tym znaczeniu teologia zaczęła być uprawiana dopiero gdzieś w XIX wieku! Papież jest teologiem, bo zna dzieje teologii; bardziej jeszcze dlatego, że z wielkim szacunkiem dla Tradycji mówi o Bogu; najbardziej zaś z tego powodu, że zdaje się uważnie słuchać Boga! Takie jest moje doświadczenie czterech dni spędzonych z nim.

Już podczas pierwszej rozmowy, w samochodzie z lotniska w Balicach, Franciszek zapytał, czym w teologii się zajmuję. Z tego pytania zrodziła się dłuższa rozmowa, trwająca również w następne dni: opowiadał o swoich przemyśleniach, fascynacjach, pytał, słuchał. Rozmowa o teologii sprawiała mu radość. Nie jak człowiekowi, który zainteresowany jest tylko ideami, bo nie widzi świata, do którego się odnoszą, ale jak człowiekowi pragnącemu wierzyć, kochać i dobrze mówić, o Tym, który pierwszy kocha, zaskakując swoją bliskością.

Przypomniałem sobie podczas tych rozmów Anzelma z jego „wiarą poszukującą zrozumienia”, ale także pewnego brytyjskiego teologa, Grahama Warda, który z uporem dopowiada Anzelma, twierdząc, iż teologia to nie tylko wiara, ale też miłość i nadzieja poszukujące zrozumienia. Widziałem w papieżu Franciszku toczące się dzieje, te same, które codziennie studiuję: dzieje myślenia o Bogu, myślenia – pozwolę sobie na parafrazę Newmanowskiej formuły „wierzymy, bo kochamy” – z wiary, nadziei i miłości.

Tylko kiedy weźmie się pod uwagę wszystkie te aspekty teologii Franciszka, można zrozumieć, że papież i jego myślenie pozostają w nurcie praktycznego rozumienia teologii. Z natury swojej teologia przeznaczona jest do wspomagania życia. Teologia jest egzystencjalna, albo w ogóle jej nie ma. Nawet jeśli posługuje się wyrafinowanymi spekulacjami, zawsze, jeśli jest prawdziwa, musi mieć jako adresata właśnie ludzkie życie z całą jego dramaturgią, która jest sceną naszego poszukiwania Boga.

Mogłem z wielką radością obserwować, jak papież Franciszek łączy w spójnej syntezie duchowość i dobrą teologię. I miałem wrażenie, że to połączenie dawało pewien tajemniczy impet jego ciszy, która, jak już napisałem, zdawała się nieprzerwanie trwać nawet wtedy, kiedy mówił.

To połączenie tłumaczy dla mnie prostotę spojrzenia papieża Franciszka, prostotę która nadaje temu spojrzeniu głębię serdeczności. Myślenie po chrześcijańsku to nie tylko połączenie duchowości i dobrej refleksji teologicznej, lecz również – wynikające z tego połączenia – oglądanie człowieka w Bogu i Boga w człowieku. Chyba nie potrafię lepiej wytłumaczyć tych setek spojrzeń papieża, których byłem świadkiem, spojrzeń świadomych, serdecznych, uczestniczących i mądrych jednocześnie. Franciszek potrafi patrzeć, a jego spojrzenie jest z gruntu teologiczne i  w tym znaczeniu prorocze, to znaczy prześwietlające i dające nadzieje. Dziwne i rzadko spotykane spojrzenie.

Bliskość i dotyk

Cisza, w której trwa papież Franciszek, jest formą oglądania, kontaktu, doświadczania. Ma się wrażenie w bliskim kontakcie, że ten kontakt jest gęsty, realny, wręcz namacalny. Podczas jednej z naszych rozmów zaproponowałem mu pewną metaforę, która moim zdaniem tłumaczy tajemnicę działania świętych: chodzi o hot spot. Świeci są jak „gorące połączenie”: tam, gdzie się znajdują, wytwarzają sieć połączeń. Ich kontakt z Bogiem pozwala innym doświadczyć bliskości Boga, ich ludzka bliskość względem drugiego człowieka wytwarza braterską wspólnotę. Papież Franciszek jest właśnie takim routerem Bożej bliskości.

Jego koncepcja modlitwy do złudzenia przypomina tą zaproponowaną przez Teresę z Avila. Chodzi o osobowy kontakt. Podczas obiadu z młodymi w sobotę, ktoś zapytał o papieską definicję modlitwy; jaka jest twoja modlitwa, papieżu Franciszku? Nastała chwila ciszy, skupienia – nie takiego, które rodzi się, gdy nie wiadomo, co powiedzieć, ale skupienia, które zdradzało zakłopotanie na zasadzie „jak powiedzieć krótko o tym cudownym kosmosie, jakim jestem modlitwa?”.

Swoją odpowiedź papież rozpoczął, jak przystało na teologa, od tego, kim jest Bóg: Mówił, że Bóg to nie sprite czy coca-cola; Bóg to nie rzecz. Bóg to Osoba. Bóg to trzy Osoby – szybko się poprawił. Parafrazuję teraz Jego słowa: „Kiedy się modlę, to rozmawiam z Ojcem, Synem i Duchem; każdemu przedstawiam inne sprawy”.

Franciszek potrafi patrzeć, a jego spojrzenie jest z gruntu teologiczne i prorocze

Wszyscy wiedzą, że papież Franciszek ma dobry kontakt z ludźmi. Jeszcze raz jednak chciałbym podkreślić, ze wygląda na to, że najważniejszą rzeczą w jego życiu jest osobowy kontakt z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Zgodnie ze słowami papieża, jego modlitwa to spotkanie z trzema boskimi Osobami. Kiedy Franciszek mówił o tym wszystkim, miałem silne poczucie, że mówi o bliskości, że chodzi mu o coś, co Jan od Krzyża nazywał el toque, dotknięciem. Modlitwa jest dotknięciem: Bóg dotyka człowieka, człowiek w tym boskim dotyku nie tylko jest dotknięty, ale i sam może dotknąć Boga. A wszystko to dokonuje się „pośród nocy”, w absolutnej ciszy.

Genialnym połączeniem ciszy, modlitwy i dotyku była papieska wizyta w Auschwitz. Najpierw długa modlitwa: Bóg dotyka papieża, Franciszek usiłuje odwzajemnić ów dotyk. Zewnętrzna sceneria przepełniona światłem; poranne, ciepłe promienie słoneczne kołyszą się w cichym szumie drzew skrywających w sobie tajemnicę. Następnie, po długiej modlitwie, nie przerywając jej, papież podchodzi do rampy, na której wieszano skazańców. Obejmuje ją, dotyka. Dotyk Boga prowadzi go do pragnienia dotknięcia tajemnicy człowieka, jego losów, dramatu walki między dobrem i złem. Spotkania z ocalonymi stanowią dalszy ciąg dotykania Boga i człowieka. Wszystko w ciszy. Oni mówią, on słucha.

Wesprzyj Więź

Niektórzy komentatorzy pisali, że papież milczał, bo nie miał nic do powiedzenia. Nie mogę się z tym zgodzić. To milczenie było zamierzonym kazaniem o modlitwie, ciszy i dotyku. Było słowem o tym, bez czego nie można zrozumieć nic z naszego ludzkiego świata dźwięków i relacji. Mnie nauczyło ono, że dotykanie Boga w modlitwie i dotykanie człowieka zawsze idą w parze. Modlitwa, spotkanie z Bogiem w ciszy, odsyła nas wprost do serca dramatów sióstr i braci.

Przywołując w pamięci tamte chwile z papieżem, wydaje mi się, że najczęstsze zdanie, jakie słyszałem z jego ust, to była prośba o modlitwę. O tej prośbie chcę powiedzieć tylko jedno: nie zapomnę jej pokory i mocy. Ta prośba była wyrazem serdecznego pragnienia odwzajemnionej bliskości i dotyku.

Autor był tłumaczem papieża Franciszka w trakcie Światowych Dni Młodzieży 2016. Tekst pierwotnie został opublikowany w półroczniku „Teresa z Lisieux” wydawanym przez Fundację Pustelnia.pl. Dziękujemy redakcji i autorowi za zgodę na przedruk. 

Podziel się

Wiadomość