Zima 2024, nr 4

Zamów

Ostatnie zwycięstwo Fidela

Czy śmierć Fidela Castro kończy XX wiek na zachodniej półkuli?

Przewodniczący Rady Państwa i pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Kuby generał Raul Castro Ruz siedzi w wysokim fotelu, opierając łokcie o masywny stół z litego drewna. Znad siwej głowy prezydenta oprawiona w czarną antyramę podobizna libertadora Jose Marti’ego (zginął od hiszpańskiej kuli w wieku 42 lat) zdaje się groźnie łypać wprost w oko kamery.

– Najdroższy ludu Kuby, z głębokim bólem powiadamiam nasz lud, przyjaciół z Ameryki i ze świata, że dziś, 25 listopada, o godzinie 10.29 wieczorem, umarł Wódz Naczelny Kubańskiej Rewolucji Fidel Castro Ruz… – czyta z kartki. – Hasta la victoria, Siempre! – 85-letni rewolucjonista kończy drżącym głosem. Tym samym „lud” i szeroki świat dowiedzieli się, że Fidel Castro jednak był śmiertelny. Właśnie minęła północ, w Miami kubańscy imigranci wylegli na ulice, a w Hawanie w pośpiechu gaszono światła w barach i dyskotekach.

Ewolucja mitu

„Historia mnie uniewinni” – po nieudanym ataku na koszary Moncada w 1953 roku, siedząc na ławie oskarżonych, tymi trzema słowami zakończył trwającą cztery godziny mowę obronną we własnej sprawie. Dla połowy ludzkości był dyktatorem: ucieleśnieniem bezwzględnej tyranii, w jaką przekształcił zdobytą przed 56 laty władzę. Dla drugiej połowy był romantycznym caudillo, mężem stanu i zwycięskim wodzem ostatniej wielkiej rewolucji w dziejach ludzkości. Dla setek milionów w Ameryce Łacińskiej symbolika rewolucji Fidela dawała paliwo do walki – politycznej i od czasu do czasu także tej zbrojnej – w imię sprawiedliwości, równości, braterstwa. A więc tych ideałów, których rewolucja Fidela odmówiła samym Kubańczykom bardzo szybko i równie brutalnie.

Dla przeważającej części zachodniej lewicy – od socjaldemokratów po komunistów – w tym zwłaszcza republikańskiej połowy Hiszpanii, stłamszonej pod autorytarnym butem generała Franco, symbol Fidela cementował i inspirował do działania. Trudno powiedzieć, ile znamienitych postaci politycznych i intelektualnych Zachodu wieszało na ścianach swoich pokoików plakaty z dzielnym brodaczem w oliwkowym mundurze. Duża część świata przez długie lata potrzebowała Fidela w charakterze mentalnego konstruktu i politycznego kostiumu wyciągniętego z zimnowojennej garderoby. – Myśmy gorąco popierali i witali TAM takie rewolucje, których wcale nie chcielibyśmy witać u siebie – powiedział mi kilka lat temu z rozbrajającą szczerością, szef katedry stosunków międzynarodowych czołowej madryckiej uczelni, w młodości aktywista nielegalnej opozycji przeciw dyktaturze Franco.

Z biegiem lat zachodnia lewica potrafiła zdystansować się wobec komunistycznej Kuby

Mity mają to do siebie, że upływający czas poddaje je impregnacji. A jednak kubański mit nieskalanej rewolucji Fidela – opornie, ale jednak – ewoluował: od niemal bezkrytycznej afirmacji przez moralny dylemat aż po przykre rozczarowanie. To droga nie tylko rzeczonego profesora z Madrytu, ale i szerokiego elektoratu oraz liderów zachodniej lewicy na Północy (od socjaldemokracji po eurokomunizm), w pewnym stopniu także dla intelektualistów i polityków Południa, których polityczną platformą był przez lata Ruch Niezaangażowanych, znakomicie wykorzystywany przez zręczną kubańską dyplomację. W naszej części Europy, wśród większości intelektualnych elit, wychowanych na etosie czeskiej Karty 77 i polskiego KOR-u, ten wieloletni romans z Fidelem powodował moralny sprzeciw i rozgoryczenie, zwłaszcza mając na uwadze rok 1968 i bezwarunkowe poparcie, jakiego Fidel Castro udzielił wówczas radzieckiej interwencji w Czechosłowacji. A jednak, z biegiem lat, zachodnia lewica potrafiła zdystansować się wobec komunistycznej Kuby.

W Ameryce Łacińskiej długo istniała swoista symbioza między światem kultury a kubańską rewolucją (jeśli jedna strona była pasożytem, to nie bardzo wiadomo – która). Niektóre wielkie osobistości, jak Vargas Llosa, przeszły długą drogę od zachwytu kubańska rewolucją po otwartą krytykę systemu despoty z Karaibów; te przewartościowania z pewnością ułatwiała wielka fala demokratyzacji, jaka przeorała Amerykę Łacińską w latach 80., o kilka lat wyprzedzając tę naszą, środkowoeuropejską. A Kuba stała w miejscu.

W 1990 roku z Fidelem spotkał się Felipe Gonzalez, europejski mąż stanu i pierwszy socjalista u steru odrodzonej hiszpańskiej monarchii (który zdążył porzucić marksizm-leninizm i wprowadzić Hiszpanię do Unii Europejskiej i NATO, ku nieskrywanej wściekłości Fidela, przez jakiś czas żyjącego mrzonkami o dobrych stosunkach z „neutralną” Hiszpanią). Rozmawiali w cztery oczy. Na argumenty Felipe o konieczności rozpisania wolnych wyborów na wyspie, Fidel miał tylko wycedzić przez zęby: – A jaka u was panuje demokracja, skoro naród nie może wybrać króla?

Majstersztyk ekipy Raula

Od upadku żelaznej kurtyny Rewolucja stała się ekonomiczną czarną dziurą i skansenem idei („wyspą w rozumieniu historycznym”), pozostając przy tym ponurą i siermiężną dyktaturą, państwem skrojonym na miarę jednego człowieka, kapryśnego megalomana, dla którego jego własny kraj był zawsze za mały. Sam kraj zaś, po odcięciu radzieckiej pępowiny, nagle zbankrutował: z braku paliwa na pola wyszły woły, a z braku mydła Kubańczycy myli ciało wodną zawiesiną z popiołu. Od wczesnych lat 90. mainstream europejskiej polityki (nie licząc zakochanej w Kubańczyku żony Françoisa Mitteranda) nie miał o czym rozmawiać z Fidelem. I tak, pod koniec ubiegłego stulecia, Fidel został sam.

Przeżył 638 zamachów na swoje życie, wodził za nos 11 prezydentów USA

Można się zastanawiać, co stałoby się z reżimem Castro i co stałoby się z Kubą, gdyby nie dojście do władzy w Caracas Hugo Chaveza we wczesnych latach minionej dekady. Wtedy to najpierw Fidel, a po 2008 r. formalny sukcesor starszego brata, Raul Castro, zdołali podpiąć Kubę do wenezuelskiej kroplówki. Dzięki przymierzu z Chavezem przez 14 kolejnych lat Wenezuela wysyłała na Kubę 100–120 tys. baryłek ropy dziennie, przy rekordowo wysokich światowych cenach surowca. Kuba płaciła w naturze: tym, co miała najlepszego, a wiec usługami specjalistów od medycyny (oficjalnie) oraz know-how tych od szpiegostwa i budowy aparatów represji (nieoficjalnie).

Ponieważ od śmierci Chaveza rozrywana paroksyzmem przemocy Wenezuela znajduje się w stanie rozkładu struktur państwa i gospodarczej agonii, bracia Castro musieli szukać dalej. Mimo że często nie widać tego, co człowiek ma przed dziurkami w nosie, Raul Castro zdołał zobaczyć problem. Dziś trudno jeszcze stwierdzić, czy za gospodarczo motywowaną détente między Kubą a „odwiecznym wrogiem” z Północy stał konsensus między braćmi, czy też Raul postawił na swoim mimo sprzeciwu Fidela. Odmrożenie relacji z USA – mimo utrzymania embarga przez Waszyngton – było majstersztykiem ekipy Raula i cenną lekcją pragmatyzmu dla dyktatorów w innych częściach świata. Na Kubie sprzedaż chorągiewek z flagą USA w okamgnieniu przeskoczyła popyt na te watykańskie, i to mimo niedawnej wizyty papieża Franciszka. 

Śmierć Fidela skończy XX wiek?

Stany Zjednoczone są wyjątkiem na tle reszty Zachodu w tym sensie, że jednoznacznie pochlebne słowa o rewolucji kubańskiej byłyby tam uznane za kompromitujące (od bardzo niedawna granice publicznej kompromitacji są tam definiowane na nowo). Patrząc wstecz, paradoksalnie to „lewicowi” Demokraci najbardziej zaleźli Fidelowi za skórę: Demokratami byli Kennedy, odpowiedzialny za wprowadzenie gospodarczego embarga na Kubę i nieudaną inwazję w 1961 r. (Zatoka Świń) oraz Clinton, który zaostrzył embargo w 1996 r., przy okazji stawiając USA i Europę na skraju wojny gospodarczej.

Bogata historia waśni między Waszyngtonem a Hawaną sięga XIX wieku, a jednak od dawna to nie historia ani ideowe afiliacje kształtują politykę USA wobec Kuby w takim stopniu, jak prosta matematyka. Jeśli Kuba może boksować powyżej wagi, to przede wszystkim dlatego, że na politykę Waszyngtonu wobec Kuby przemożny wpływ zachowuje kubańska mniejszość. O wpływie na podobnym poziomie mniejszości włoska, irlandzka, polska, a nawet meksykańska mogą dziś tylko pomarzyć. Z 1,3 miliona Kubańczyków żyjących w USA milion mieszka i glosuje na Florydzie z jej 29 głosami elektorskimi. Key West leży przecież raptem 90 mil morskich od kubańskich plaż.

Wesprzyj Więź

Dzisiejsza Kuba nie ma swojego Wałęsy. Ma za to rozbitą i słabą opozycję. Kościół dawno ułożył się z władzą i nie jest bezpieczną przystanią dla opozycji, jak polski Kościół w PRL. Jednak młodzież – ta w Hawanie, i ta w Miami – mają do siebie dziś najbliżej; pierwszy raz od 1959 r., o czym świadczą reakcje na śmierć Fidela.

Raul – doberman systemu i człowiek armii, która jest największym kubańskim biznesem – ogłosił, że w 2018 r. odejdzie. Zanim to nastąpi, będzie starać się przede wszystkim utrzymać w ryzach aparat władzy i partię (w tym wielu tzw. fidelistów, przeciwnych pragmatyzmowi młodszego Castro), o co może być trudno w realiach chronicznej zapaści gospodarczej, której nie zatrzymały nieśmiałe reformy ostatniej dekady, a którą pogłębia wciąż przyspieszająca emigracja ludności do USA. Czy Raula zastąpi technokrata Miguel Díaz-Canel? Jakkolwiek by było, w kręgach kubańskiego reżimu przestaje brzmieć głos Fidela – ojca, którego nie wypada irytować… Ojca, który w sierpniu tego roku skończył 90 lat, przeżywszy 638 zamachów na swoje życie, w tym jeden z użyciem wybuchowego cygara. Wodził za nos 11 prezydentów USA. Dokonując żywota we własnym łóżku, odniósł ostatnie już zwycięstwo.

Zapewne śmierć jednego z symboli świata lat „zimnej wojny” zamyka wreszcie XX wiek na zachodniej półkuli. Odejście wielkiego rewolucjonisty, który został dyktatorem, to bez wątpienia także początek końca Kuby, jaką dziś znamy.

Podziel się

Wiadomość