Cała prawda o Pilchu? Raczej półprawda, prawda plotkarzy i grafomanów.
Lubię starą szkołę: kiwkę Garrinchy, papierosa w ustach Bogarta, biografię napisaną po śmierci autora, aby naświetlić na nowo jego życie wraz z dziełem. Szczere, mocne fakty, stwierdzenia i obrazy, dające choć namiastkę sensu istnienia. Wszystko inne zahacza, tak sądzę, o niskie pobudki, wydaje mi się hochsztaplerką, która ma zapewnić ukryty efekt: rozgłos, zarobek, tanie efekciarstwo.
Dlatego „Pilch w sensie ścisłym” Katarzyny Kubisiowskiej rozczarowuje już okładką, na której możemy przeczytać o babach i chlaniu, a na jej ostatniej stronie widnieje sporych rozmiarów napis: „Cała prawda o Pilchu”. Brakuje tylko informacji, że w środku znajdziemy czyjeś kompromitujące zdjęcia.
Pisarstwo Pilcha zawsze było autobiograficzne, w tej biografii nie znajdziemy nic nowego
Tłumaczenia autorki, że Pilch przecież wstępnie zgodził się na powstanie biografii o nim, uważam za niespecjalnie celne i naiwne. Że jakikolwiek autor książek – przysłowiowy megaloman i egocentryk – nie chciałby o sobie poczytać? W grupę pisarzy starczyłoby rzucić kamieniem, a ten trafiony od razu zgodziłby się na bycie bohaterem książki o nim. Ba, co ja mówię, większość z nich zaryzykowałaby wstrząśnieniem mózgu, byleby kamień odbił się od ich głów. Wspomnijmy tylko, jak niektórzy prozaicy czy poeci chętnie udzielają wywiadów, które nie dotyczą literatury. O duszy, wydają się mówić, to ja mogę godzinami, pani redaktor, ale też o polityce, Smoleńsku, Chinach i szpiegach, ponadto o gospodarce, aborcji, stanie wód gruntowych i księżach. Wywiad rzeka? Ze mną, czterdziestolatkiem, bardzo chętnie. Dziennik? Pewnie, jestem drugi Márai, choć nawet nie mam tylu lat, co Węgier, kiedy zaczął pisać swój memuar.
Oddajmy głos kobietom, głosi Kubisiowska, ale przecież uważny czytelników książek Pilcha sam wyciągnie z nich wnioski, bo to, co przemilczane przez autora, wcale nie ginie między literami. Nawet bywa ważniejsze niż napisane słowa. Tak, życie z alkoholikiem jest trudne, prawie żadna miłość, nawet największa – młoda i idealistyczna – nie pociągnie tego wózka, co skutkuje tragediami i cierpieniem, to fakty. I tyle, literatura nie ukryje tych dramatów za nawet najwybitniej zbudowanymi zdaniami. Jeśli zatem ta biografia przedstawia całą prawdę o Pilchu, to musimy raczej mówić o półprawdzie, która opowiada tę mniej ważną informację o świecie, o prawdzie plotkarzy i grafomanów, czyli nudziarzy.
Dajmy spokój tym tłumaczeniom, ponieważ nie ma to najmniejszego sensu. Do rąk dostajemy plotkarską opowieść o żyjącym pisarzu. Nieuważny czytelnik – nieznający książek Pilcha – będzie mógł wykrzyknąć z pogardą: kurwiarz, pijus, do tego neurotyk i beksa, jakbym miał talent, byłbym jak on. Łowcy anegdot, wymienianych przy pracowniczych biurkach, również znajdą coś dla siebie, ze zgrozą podzielą się historiami znalezionymi w książce, by skwitować, koniec końców, że im się to w drobnomieszczańskich głowach nie mieści. Pewnie znajdą się i badacze, którzy stworzą po tej lekturze esej cały napisany po francusku, tylko z polskim tytułem „Skurwysyństwo jako najwyższe i ostatnie stadium kurewstwa”.
Pisarstwo Pilcha natomiast zawsze było autobiograficzne, w biografii Kubisiowskiej nie znajdziemy nic nowego, więc czemu ma ona służyć? Trudno znaleźć odpowiedź na to pytanie, można tylko brzydko insynuować. Nie czułem się podczas czytania tej książki, jakbym babrał się w czyimś życiu, nie było obrzydzenia czy zażenowania, tylko poczucie znużenia, które odczuwamy, gdy ktoś opowiada po raz kolejny ten sam dowcip, tylko z innymi bohaterami. Lektura to bowiem całkowicie jałowa, obliczona na zysk i tani efekt, a że pisarz zdradzić i skrzywdzić potrafi, zawsze to jakaś puenta, ale nie potrzeba do tego ponad czterystu stron. Efekt tej pracy jest mizerny, u mnie w domu mówi się: cienkie to jak borszcz.
Nie jest to książka źle napisana, ma swoje lepsze momenty, szczególnie te związane z Wisłą i przodkami Pilcha, ale jest też kompletnie niepotrzebna. Autor „Wielu demonów” nadal tworzy, robi to coraz lepiej, umierać chyba nie zamierza, więc nie wtrącajmy się w jego opowieść. Na to bowiem jeszcze przyjdzie czas, będzie można jeszcze dogłębniej i dokładniej poszperać w jego życiu. Po co komu teraz informacje, że Pilchowi zdarza się, że tak powiem, bekać, płakać i dłubać w nosie?
„Nie wystarczy na dzieło patrzeć wyłącznie pod kątem tego, co w nim jest. Równie ważne, a nieraz ważniejsze są rzeczy, których tam nie ma, najbardziej zaś nęcące i przez to najważniejsze są te, których tam ani nie miało być, ani nie było” – pisał Pilch w swoim „Dzienniku”. W ten sposób można też czytać książkę Kubisiowskiej, ale z drugiej strony, żeby dojść do podobnej wiedzy, wystarczy identyczna interpretacja powieści Pilcha. Wszystko inne to niepotrzebna plotka. Pewnie ciekawa, kiedy jest opowiadana przez trzy osoby w kawiarni, ale wypuszczanie jej do opinii publicznej wydaje się niestosowne.
Na koniec – jest sprawa i pytanie, jak również nawiązanie do poprzedniego akapitu. Pewien dziennikarz wspomina w tej biografii o niezrealizowanym pomyśle wynajęcia dla Pilcha czarnoskórej prostytutki (czarnej dziwki – to słowa dziennikarza). Czy panowie chcieliście za nią zapłacić zdefraudowanymi środkami pochodzącymi ze sprzedaży niewolników? Ta anegdota pewnie setnie ubawiłaby mnie przy piwie, ale nie wszystko musi iść w świat. Czasami lepiej milczeć.
Panie Dawidzie, w przeciągu tygodnia-dwóch ukaże się polemika z takimi głosami jak Pański – to będzie wyższa szkoła jazdy. Stay tuned.
Panie Dawidzie, powiedzieć, że nie do końca zgadzam się z tezami Pana artykułu, to nic nie powiedzieć. Myślę jednak, że zgodziłby się Pan na taki oto wykaz stwierdzeń, pod którymi mógłby się Pan podpisać:
1) Biografia Pilcha nie jest książką ani bardzo wybitną, ani bardzo złą.
2) Miłośnikowi prozy Pilcha ta książka na pewno nie zaszkodzi (tak jak uważałem „Bezpowrotnie utraconą leworęczność” za arcydzieło, tak uważam dalej).
3) Na pewno inaczej (bardziej neutralnie) odbierać ją będą czytelnicy „zwyczajni” (ups, tak naprawdę to każdy czytelnik jest nadzwyczajny), a inaczej (bardziej emocjonalnie, krytycznie…) osoby ze środowiska literackiego Krakowa i Warszawy. Mam wrażenie ( z zachowaniem proporcji oczywiście), że tak było też ze słynnymi „Dziennikami” Kisiela.
Pozdrawiam serdecznie!
Ma Pan szczęście, że nikt poza Pana kolegami z instytutu nie wziął się do recenzji Pana twórczości.
Panie Robercie, Panie Jacku Wiaderny,
dziękujemy za komentarze i bardziej niż chętnie usłyszymy głosy przeciwne w naszym serwisie, opublikujemy je w rubryce „listy od czytelników”. Tylko prosimy bez argumentów typu „ma Pan szczęście…”.
Dobrze,ze powstala ta ksiazka.Pewnie powstana nastepne,a gdyby Pilch zostal no lists,to byloby.
Z przyczyn redakcyjnych dużo później niż chcielibyśmy, ale jest – zapowiedziana polemika z tekstem Dawida Szkoły i innymi: http://www.ha.art.pl/projekty/felietony/5055-wszystkie-ciotki-pilcha.html