American Film Festival odbył się we Wrocławiu po raz siódmy. To podróż przez różne stany amerykańskiego kina, w całym jego bogactwie i różnorodności.
Dużym odkryciem była dla mnie dosłowna i metaforyczna podróż do Teksasu. O kinie amerykańskim myślimy często przez pryzmat Hollywoodu, ale jeden z ważniejszych reżyserów amerykańskich Richard Linklater (autor „Przed wschodem słońca” i „Boyhood”) od początku związany jest z niezależną produkcją w Austin, stolicy Teksasu. W filmie dokumentalnym „Richard Linklater. Spełnione marzenia” w reżyserii Karen Bernstein i Louisa Blacka śledzimy jego dojrzewanie jako artysty i stojące przed nim wyzwania.
Świadomie wybrał Austin jako miejsce, w którym będą powstawać jego filmy. To tu nakręcił swój debiut z kolektywem artystów, w czasach kiedy w mieście tym rodziła się niezależna scena artystyczna. W późniejszych latach korzystał z przyjaznego nastawienia otoczenia do budowania plenerów filmowych. Podejmował też próbę zaistnienia w wielkich studiach filmowych, jednak związki z Austin to część jego indywidualnej ścieżki, wierności sobie i swojej wizji, którą nie zawsze docenia Hollywood.
Od Teksasu do Paryża
W Teksasie zaczyna się również jeden z najważniejszych filmów niemieckiego reżysera Wima Wendersa, którego retrospektywę pokazano na festiwalu. Jako że w tym roku Wrocław jest Europejską Stolicą Kultury, tematem tegorocznej edycji festiwalu były związki kinematografii Starego i Nowego Świata. „Paryż, Teksas” (zdobywca głównej nagrody w Cannes w 1984 roku) zachwyca niespieszną, ale niezwykle intensywną narracją, pozwalającą w pełni skupić się bohaterach; nasyconymi czerwienią kadrami zdjęć Robby’ego Müllera oraz inspirowaną teksańskimi rytmami nastrojową muzyką Ry Coopera. Film łączy w sobie amerykańską formułę kina drogi i europejski topos Kaspara Hauserera, czyli człowieka, który zagubił swoją tożsamość.
Błąkający się po pustyni Travis, którego po czterech latach niewidzenia odnajduje brat, stopniowo wraca do życia i odtwarza fragmenty zagubionej przeszłości i przerwanych relacji. W rękach ściska zdjęcie działki z miejscowości Paris w Teksasie. Tytułowy Paryż ma w historii rodziny głównego bohatera znaczenie symboliczne. To miejsce, w którym Travis pragnąłby wybudować dom i osiąść z żoną i synkiem, z którymi rozstał się w dramatycznych okolicznościach. Rodzinna anegdota głosi, że jego ojciec zawsze z powagą mówił nowopoznanym znajomym, że żonę spotkał w Paryżu, aby potem dodać, że to Paris w stanie Teksas. Jednak ta gra słów dla kinomanów zyskuje kolejne znaczenie. Może być nawiązaniem do bliskich związków łączących kino amerykańskie i europejskie – ściślej ze sobą związane, niż by się mogło wydawać.
Na festiwalu zaprezentowano szereg filmów z ostatnich lat, które podejmują wątek fascynacji Stanami Zjednoczonymi. „Szukając Kelly” Thomasa Bidegaina, scenarzysty Jacques’a Audiarda, opowiada dramatyczną historię francuskiej rodziny, której córka znika pewnego dnia ze swoim chłopakiem, aby dołączyć do dżihadżystów. Rodzice są właścicielami rancza, na którym odbywają się festiwale country. Po zaginięciu córki ojciec zakłada swój kowbojski kapelusz i rusza w drogę, gotowy na wszystko, aby odnaleźć córkę. W podróż zabiera swojego nastoletniego syna. Reżyser wykorzystuje konwencję westernu, aby pokazać, jak rozpacz i gniew człowieka owładniętego samozwańczą misją może wpłynąć na relacje rodzinne. Nie ocenia swoich bohaterów, ale daje nam zauważyć pojawiające się rysy na obrazie dzielącym świat na dobrych i złych, tych, którzy gonią i uciekają. Być może dopiero drugie pokolenie będzie w stanie dostrzec całą złożoność stosunków między Zachodem a Bliskim Wschodem.
Terapeutyczna moc filmów Disneya
Zwracając się bardziej w kierunku inspiracji wewnątrz amerykańskiego kina, bardzo ciekawa była dla mnie możliwość innego spojrzenia na znany symbol, jakim są filmy Disneya. Chyba każdy ma swoje ulubione postacie disnejowskie z dzieciństwa, ale jako dorośli ludzie jesteśmy uczeni dystansu do nich jako wytworu kultury popularnej. W niezwykłym dokumencie „Życie animowane” Rogera Rossa Williama poznajemy ich terapeutyczną moc. Dla Owena cierpiącego na autyzm okazują się one drogą do kontaktu ze światem. Disneyowscy bohaterowie, których dialogi zna na pamięć, pomagają mu oswajać lęki, wyrażać emocje i znajdować radość.
Dokument z dużą wnikliwością pokazuje, jak rodzina i terapeuci starają się wspierać pasję Owena, a jednocześnie zdają sobie sprawę z ograniczeń świata opowieści, w których wszystko toczy się według ustalonego scenariusza. Co się na przykład stanie, kiedy pierwsza miłość nie potoczy się tak, jak w historiach z happy endem?
Głos ze smartfona
Kino niezależne może podejmować inspirujący dialog z kinem ambitnym, ale pozostającym w głównym nurcie. Udaną wariacją na temat filmu „Ona” Spike’a Jonesa (laureat Oskara za najlepszy scenariusz w 2014 roku) jest „Konsultantka” Logan Kibens. Młody programista wykorzystuje głos własnej żony, żeby uczynić bardziej empatycznym system operacyjny infolinii firmy ubezpieczeniowej. Coraz częściej zaczyna jednak słuchać kojącego głosu żony wgranego do aplikacji smartfona, zamiast rozmawiać z nią naprawdę.
O ile w filmie „Ona” android miał cechy ludzkie, a sama historia była futurystyczną wizją przyszłości, to w „Konsultantce” jesteśmy zanurzeni w teraźniejszości, a technologie poddane są człowiekowi. Film Kibens jest skromniejszy, bliższy ziemi, ale w błyskotliwy i trafny sposób potrafi uchwycić kontrast pomiędzy światem emocji pary głównych bohaterów. Dla Emily kontakt z drugim człowiekiem to obecność, uważność i wrażliwość na to, co się w nim dzieje, dla Joe – skuteczność, odpowiedni dobór słów i właściwy ton głosu, które można przewidzieć.
Odyseja jamnika
Warto też docenić sposób, w jaki o ludzkich relacjach mówią filmy ekscentryczne, pozostające na obrzeżach gatunku. „Jamnik” Todda Solondza operuje ostrą groteską i parodią. Tytułowy jamnik wędruje z rąk do rąk, trafiając w ręce kolejnych samotników i mizantropów. Każda historia stanowi mikronowelę, w której grają tacy znakomici aktorzy, jak Ellen Burstyn, Julie Delpy czy Danny DeVito. Wśród właścicieli jamnika są m.in. chłopiec, któremu rodzice kupują psa na znak, że wraca do normalnego życia po uzdrowieniu z nowotworu, ale którzy tak naprawdę traktują psa jak kolejny przedmiot w eleganckim domu; pielęgniarka weterynaryjna, która rzuca wszystko, aby ruszyć w podróż z chłopakiem, który kiedyś się jej podobał, a teraz bardziej przejmuje się jej psem niż nią oraz starsza pani, która nadaje mu imię „rak”. Pies ma w sobie pewien rodzaj stoickiego spokoju, który kontrastuje z rozedrganiem wewnętrznym i nieporadnością w wyrażaniu emocji u bohaterów.
Absurd i czarny humor dialogów wywołuje w widzu śmiech, który za chwilę więźnie w gardle. Pozostaje nieswoje uczucie, że oto dotknęliśmy ludzkiej rozpaczy.
Zwycięzcy wśród widzów
Zgodnie z tradycją festiwalu to publiczność oddała głosy na najlepsze filmy. Spośród 14 filmów fabularnych autorstwa niezależnych amerykańskich twórców, zaprezentowanych w konkursowej sekcji SPECTRUM, widzowie wybrali „Hunky Dory” Michaela Curtisa Johnsona. Sidney (w tej roli sugestywny Tomas Pais), prowadzący dyletanckie życie drag queen i próbujący zrobić karierę muzyczną, musi nagle zaopiekować się w pełnym wymiarze swoim synem. Film podejmuje motyw znany z chaplinowskiego „Brzdąca” – opiekuna, który z pozoru wydaje się niezdolny do zapewnienia dziecku bezpieczeństwa i stabilizacji, ale łączy go z dzieckiem silna i pełna czułości więź.
Najlepszym konkursowym dokumentem festiwalu, zdaniem publiczności, okazał się film „Udław się tym pytaniem. Frank Zappa własnymi słowami” Thorstena Schütte – portret obrosłego legendami bezkompromisowego muzycznego eksperymentatora, złożony z wypowiedzi Zappy z różnych okresów jego twórczości.
Poezja codzienności
Z Festiwalu pozostaną ze mną także obrazy z refleksyjnego filmu Jima Jarmuscha „Paterson”, który wkrótce będzie można obejrzeć na ekranach polskich kin. Główny bohater odnajduje radość w przeżywaniu codzienności swojego miasta i w pisaniu poezji. Codziennie przemierza miasto, obserwując je przez szyby prowadzonego przez siebie autobusu i widzi to, co innym być może umyka w pośpiechu.
Może się czasem wydawać, że kino amerykańskie jest nam dobrze znane i szeroko rozpowszechnione. Warto jednak zatrzymać się nad nim dłużej i odkryć to, co kryje głębiej.
Wrocławski American Film Festival trwał od 25 do 30 października.