Mówiąc krytycznie o konkretnych osobach, Tadeusz Mazowiecki zawsze starał się wskazywać także na ich dobre cechy – a czasem, kiedy było to zbyt trudne, wybierał milczenie. Bynajmniej nie dowodziło to jego naiwności, lecz było świadectwem człowieka, który do końca trzyma się raz wybranych wartości.
W lipcu i sierpniu 2013 roku spędziłem z Tadeuszem Mazowieckim kilka tygodni w Ciechocinku, w tamtejszym dworku prezydenckim, ofiarowanym przez społeczeństwo w latach trzydziestych XX wieku Ignacemu Mościckiemu. Przyjaźniliśmy się z Tadeuszem od niemal półwiecza, jednak tym razem ze szczególną siłą uderzała mnie na każdym kroku obecność i trwałość tej cechy jego osobowości, jaką jest personalistyczny stosunek do świata. Temu spostrzeżeniu towarzyszyło niestety nieodparte przeczucie, iż mój kolega odchodzi.
Świadczyło o tym wyraźne ubywanie sił, a także to, że on sam, zawsze daleki od jakiegokolwiek ekshibicjonizmu, wielokrotnie napomykał o zbliżającym się kresie. Cyprian Norwid pisze o nadchodzącej śmierci jako dopełnianiu się „całości żywota dojrzałego”. Czas spędzony z Tadeuszem w Ciechocinku był dla mnie potwierdzeniem tej prawdy. I to w zwyczajnych sytuacjach wakacyjnej codzienności, kiedy często okazuje się, jacy naprawdę jesteśmy.
Wybieram niektóre zapamiętane obrazki. Codzienne rozmowy o polskim życiu publicznym, zwłaszcza o ważnej jego części, jaką jest Kościół. Powracało wciąż pytanie, czy i kiedy zagości w nim wreszcie klimat miłosierdzia, pojednania i domu otwartego dla wszystkich. Tadeusz uważał, że od odpowiedzi na to pytanie w dużym stopniu będzie zależał klimat polskiego życia publicznego w ogóle. Choć sam był krytyczny i często rozgoryczony, stanowczo strofował mnie za używanie negatywnych uogólnień w ocenie rzeczywistości społecznej. Prostował: nie wszyscy Polacy, nie całe ugrupowanie polityczne, nie wszyscy biskupi.
To była nie tylko dbałość o językową precyzję. Także w tym wyrażał się jego prawdziwie personalistyczny stosunek do życia zbiorowego, które tworzą wszak pojedynczy ludzie, zasługujący zawsze na nasz szacunek. „Personalizm właśnie człowiekowi przypisuje wartość najwyższą w otaczającym nas świecie, a nie narodowi, klasie, warstwie, rasie czy innym kategoriom zbiorowym” – pisał Mazowiecki w swojej książce „Rozdroża i wartości” z roku 1970.
Przeświadczenie to wyrażało się także w jego stosunku do przeciwników ideowych i politycznych, którzy często pojawiali się w naszych ciechocińskich rozmowach. Dzisiaj, kiedy słyszę, jak rządzący używają określeń typu „Polacy gorszego sortu” czy „element animalny”, wraca we mnie wspomnienie postawy Tadeusza wobec swoich przeciwników i krytyków. Mówiąc o konkretnych osobach, zawsze starał się wskazywać także na ich dobre cechy, na warte zapamiętania dokonania z przeszłości, a czasem, kiedy było to zbyt trudne, wybierał milczenie. Bynajmniej nie dowodziło to jego naiwności, o którą czasem go posądzano, lecz było świadectwem człowieka, który – choć z surową przenikliwością ogląda otaczający świat – do końca trzyma się raz wybranych wartości.
Któregoś dnia w Ciechocinku powiedziałem Tadeuszowi, że chciałbym choćby na krótko przenieść się w czasy młodości, poczuć zapach morza w Kuźnicy na Helu, zobaczyć miejsca w pejzażu zburzonej Warszawy, których już nie ma, zjeść jabłko zerwane w sadzie… Tadeusz obruszył się i wyraźnie zirytowany zareagował: „A ja chciałbym znów zobaczyć tych wszystkich niezwykłych ludzi, którzy już odeszli”. Ta banalna scenka zawiera w sobie istotny rys właśnie personalizmu Mazowieckiego. On nie tylko szanował drugiego człowieka, a szczególnie tak zwanych prostych ludzi, ale jednocześnie cieszył się ze spotkania z innymi i był ich naprawdę ciekaw. Ciekaw ich niezwykłości i jedyności.
„W tobie to drzewo szumi innym głosem (…). Ale dobrze, że jesteś, / świat jest jeszcze jeden”– napisał w wierszu „Inność” Janusz Pasierb. Te słowa księdza-poety, którego Tadeusz bardzo cenił – a który, dedykując mu kiedyś żartobliwie swój wiersz, nazwał go „polskim Gregorym Peckiem” – można by odnieść do Mazowieckiego i jego postawy wobec ludzi. Znamienne było sąsiadowanie w nim twardego trzymania się zasad najważniejszych z iście śródziemnomorską delikatnością i pokorą wobec tajemnicy drugiego człowieka, wobec splątanych ludzkich losów, wobec zagubienia, cierpienia.
Życzliwy polemista
Kiedyś w czasie ciechocińskich wakacji wracaliśmy późnym wieczorem z kawiarni do domu. Nagle z ciemności wyszła ku nam grupka ludzi, którzy wyraźnie oczekiwali przed wejściem na powrót Tadeusza. Wśród nich zrozpaczona kobieta. Tego dnia dotarła do niej wiadomość o wypadku samochodowym, w którym poważnie ucierpieli jej córka i zięć. Potrzebne było szybkie przetransportowanie rannych do innego specjalistycznego szpitala na południu Polski. Byłem sceptyczny co do celowości interwencji Tadeusza. Jacyś nieznani ludzie, bardzo emocjonalna i dość chaotyczna relacja matki, zupełny brak wiedzy na temat procedur medycznych mających zastosowanie w tym konkretnym przypadku… Tymczasem Tadeusz, bardzo przejęty całą sprawą, do późnej nocy wydzwaniał po różnych szpitalach, prosząc o udzielenie pomocy rannym.
Takiego właśnie Tadeusza Mazowieckiego zapamiętałem z tych naszych wakacji – jak się później okazało – na dwa miesiące przed jego śmiercią, która była w moim przekonaniu dopełnianiem się „całości żywota dojrzałego”. Właśnie dopełnianiem: ostatnim etapem podążania tą samą personalistyczną drogą wyborów etycznych – i w życiu prywatnym, i w służbie publicznej, we wszystkim…
Jana Pawła II i Tadeusza Mazowieckiego łączyła jakaś głębsza wspólnota w spojrzeniu na człowieka
Kierowana przez Mazowieckiego „Więź” na samym wstępie działalności, w 1958 roku, nieprzypadkowo przyjęła za swój program personalistyczny humanizm Emmanuela Mouniera, który najwyższą wartość w świecie przypisuje osobie ludzkiej, nie zaś jakimkolwiek kategoriom zbiorowym, ale jednocześnie mocno akcentuje potrzebę dążenia ku wspólnocie z innymi. Perspektywa personalistyczna wyrażała się na łamach pisma w różnych obszarach, także w sposobie pisania o ludziach i ich dziełach, w stylu uprawianej krytyki zjawisk społecznych i kulturalnych. Nawet w sposobie prowadzenia polemik – zawsze z życzliwością wobec osób.
Dla mnie szczególnie cennym znakiem tego „Więziowego” wyboru personalizmu była fascynacja II Soborem Watykańskim, o którym jeden z jego czołowych uczestników, ówczesny biskup Karol Wojtyła, powiedział wręcz, że był przede wszystkim „soborem personalistycznym” i że to właśnie personalizm powinien stać się kluczem w relacjach Kościoła ze światem współczesnym. W tym, trwającym latami, zainteresowaniu „Więzi” Vaticanum Secundum niezastąpioną rolę odegrał właśnie jej redaktor naczelny, który z wielkim sentymentem i wdzięcznością wypowiadał się zawsze o inicjatorze soborowego wydarzenia, czyli „dobrym papieżu Janie”.
W czasie naszych ciechocińskich rozmów parę razy pojawiał się wątek przygotowywanej wtedy kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II. Zapamiętałem radość Tadeusza z powodu spodziewanej wspólnej – właśnie wspólnej (co nie wszystkich w Polsce cieszyło) – kanonizacji obu papieży: inicjatora soborowego otwarcia na świat wraz z wielkim promotorem praw człowieka.
Publiczna działalność Tadeusza Mazowieckiego na rzecz praw człowieka to ważny, rozpoczęty wyraźnie już w połowie lat siedemdziesiątych rozdział w jego własnej biografii. To głównie dzięki niemu „Więź” stawała się wtedy coraz bardziej pismem i środowiskiem opozycyjnym wobec komunistycznego reżimu. Pamiętam moją pierwszą audiencję u Jana Pawła II, wkrótce po jego wyborze na Stolicę Piotrową. Było to 16 listopada 1978 roku. Tadeuszowi Mazowieckiemu polskie władze odmówiły wydania paszportu na wyjazd do Rzymu na inaugurację nowego pontyfikatu, podobnie jak innym kolegom z naszego środowiska. Tak się fortunnie złożyło, że ja akurat miałem już paszport w kieszeni, ponieważ wybierałem się prywatnie na stypendium do Paryża. W ten sposób znalazłem się w Rzymie jako jedyny przedstawiciel „Więzi”.
Podczas audiencji zaskoczyło mnie, że zaraz na wstępie rozmowy papież nawiązał z dużym uznaniem do niedawnej sesji w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej pt. „Chrześcijanie a prawa człowieka”, zorganizowanej głównie dzięki Tadeuszowi. Już podczas tej rozmowy nie miałem wątpliwości, że łączy ich obu jakaś głębsza wspólnota w spojrzeniu na człowieka, na obowiązki polskiego Kościoła wobec zniewolonego społeczeństwa.
Piękni ludzie u początków wolnej Polski
Umacniałem się w tym przekonaniu przez kolejne lata, kiedy już jako ambasador mogłem z bliska obserwować stosunek Jana Pawła II do Mazowieckiego i jego zaangażowań w życiu publicznym. Na przykład w przypadku pamiętnej misji Mazowieckiego jako specjalnego wysłannika Komisji Praw Człowieka ONZ do pogrążonej w wojnie Bośni i Hercegowiny. Wiadomość o powierzeniu mu tego mandatu dotarła do nas latem 1992 roku podczas naszych wspólnych wakacji w Purdzie na Warmii. Tadeusz po krótkim wahaniu natychmiast wrócił do Warszawy. Papież wysoko oceniał trwającą trzy lata misję Mazowieckiego na Bałkanach, dzięki której opinia publiczna na całym świecie dowiadywała się o zbrodniach, obozach koncentracyjnych i czystkach etnicznych w tym rejonie. Jak wiadomo, w sierpniu 1995 roku Tadeusz zrezygnował z mandatu na znak protestu po masakrze w Srebrenicy, kiedy to serbskie wojska wymordowały, przy biernej postawie żołnierzy holenderskich, osiem tysięcy bośniackich muzułmanów. Rezygnacja ta była krzykiem rozpaczy przeciwko polityce kunktatorstwa i aprobowania faktów dokonanych ze strony rządów i organizacji międzynarodowych.
Zapamiętałem reakcję Jana Pawła II na ten desperacki gest Mazowieckiego. Byłem wtedy świeżo akredytowanym ambasadorem RP w Watykanie. Papież najpierw powiedział mi, że ubolewa nad tym, co się stało – i że Tadeusz powinien był dalej trwać na posterunku. W chwilę później jednak – chwaląc moralno-polityczne kwalifikacje Mazowieckiego, jakie wykazał on podczas wypełniania bałkańskiej misji – z dużym uznaniem ocenił tę rezygnację jako świadectwo wewnętrznej wolności i determinacji, jako dowód odwagi i niezależności wobec wielkich tego świata, co nie jest przecież normą w polityce. Miałem świadomość, że słowa te wyszły z ust człowieka, który nie tylko w kwestii Bałkanów miał odwagę samotnie przeciwstawiać się kunktatorstwu rządów i instytucji międzynarodowych. W parę lat później, kiedy w naszej rozmowie pojawiła się postać Tadeusza Mazowieckiego, papież z nostalgią w głosie powiedział: „Jacy piękni ludzie byli u początków tej wolnej Polski…”.
Tadeusz troszczył się, by sposób łączenia „katolickości” z „polskością” nie zamykał nikomu drogi do narodowej wspólnoty
„Piękni ludzie” – język trochę staroświecki i jakby nie z tego świata… A jednak sylwetka Tadeusza – także za sprawą wyraźnej we wszystkim, co robił w życiu prywatnym i publicznym, komponenty autentycznego personalizmu – jawi się dzisiaj, na tle polskiej rzeczywistości, jako trochę anachroniczna i nie z tej epoki. Choćby wspomniany już stosunek do ideowych i politycznych przeciwników, wierność przyjaźniom, twardy realizm w ocenie procesów i zjawisk społecznych – a jednocześnie wiara w człowieka i tkwiące w nim pozytywne możliwości angażowania się na rzecz wspólnego dobra, niezgoda na jakikolwiek populizm, tak wyraźna hierarchia spraw i rzadka u nas sztuka odróżniania rzeczy zasadniczych od zupełnych marginaliów, wreszcie także umiejętność publicznego przyznania się do błędów.
Pisząc tutaj o personalizmie Tadeusza Mazowieckiego, starałem się nie opatrywać go wcześniej przymiotnikiem „chrześcijański”. A to dlatego, że jego głęboko ugruntowany, pogłębiony intelektualnie katolicyzm zawsze był jak najdalszy od dewocyjnego pokazywactwa i zewnętrznych manifestacji własnego światopoglądu. Stąd brała się szczególna w przypadku Tadeusza troska o to, by sposób łączenia „katolickości” z „polskością” nie zamykał nikomu drogi do narodowej wspólnoty. Stąd jego absolutna niezgoda na wartościowanie ludzi wedle kryterium ich wiary czy niewiary i szczególne wyczulenie na potrzebę dialogu z inaczej wierzącymi czy przeciwnikami politycznymi. W pełni podzielał przekonanie prof. Adama Krzyżanowskiego z książki „Chrześcijańska moralność polityczna”, że dzisiaj potrzebne jest wyjście poza myślenie o Polsce w kategoriach „współplemieńców” i społeczeństwa „wyznaniowego”, a także akceptacja dla pluralizmu tegoż społeczeństwa.
Coś z katechumena
Na zakończenie chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na wyjątkowe miejsce, gdzie ugruntowała się personalistyczna czy w ogóle moralna kultura Mazowieckiego. To Zakład dla Ociemniałych Dzieci w podwarszawskich Laskach, który już na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku stał się ważnym ośrodkiem bezinteresownej służby cierpiącym, ale też jedyną w swoim rodzaju przystanią dla osób, często o głośnych w polskiej kulturze nazwiskach, poszukujących sensu życia, intelektualnego pogłębienia wiary, własnego miejsca w Kościele.
O Laskach tak pisał w latach trzydziestych, po pobycie w Polsce, wybitny szwajcarski teolog i późniejszy kardynał Charles Journet: „Spotkaliśmy w pewnym zakątku Polski (…) Kościół prawdziwie franciszkański. (…) Nie ma on twardości ni wzgardy dla Żydów (…). Umie myśleć o komunistach, nie by ich przeklinać, lecz by ich nawiedzać w więzieniu, by gromadzić nad ich głowami węgle miłości i roztopić gorycz i bunty ich dusz”…
W klimacie Lasek i obecnego w nich personalistycznego chrześcijaństwa ugruntowywała się w Tadeuszu Mazowieckim pokora wobec rzeczywistości religijnej i w rezultacie – wobec tajemnicy drugiego człowieka. Pokora jakże daleka od postawy pysznego „posiadacza prawdy”, skorego do łatwych uogólnień na temat ludzi, środowisk i ich ideowych wyborów. Tam też – w miejscu, w którym po śmierci swojej drugiej żony, Ewy, znajdował duchową pociechę i siłę do życia – napisał znamienne słowa o Dietrichu Bonhoefferze: „Nauczył się wierzyć pośród tęgich razów”. Także właśnie w Laskach utwierdzał się na trudnej drodze, o której tak pisał we wspomnianej już książce „Rozdroża i wartości”:
„W każdym chrześcijaninie, który nie podda się całkowicie socjologicznemu utożsamianiu z własną grupą wyznaniową, istnieć będzie zawsze coś z katechumena, to znaczy coś z człowieka, dla którego identyfikacja wartości chrześcijańskich i wartości ludzkich nie dokonuje się raz na zawsze przez sam akt wyboru światopoglądowego, ale jest zadaniem, które zawsze stoi przed nim i ciągle domaga się spełnienia”.
Dlatego czymś naturalnym i symbolicznym jest to, że po przebyciu długiej drogi człowieka, chrześcijanina i polityka Tadeusz Mazowiecki spoczął właśnie na wiejskim cmentarzyku Zakładu dla Ociemniałych w Laskach. W Laskach, które – jak wielu innych – nazywał swoją „duchową ojczyzną”.
Tekst przygotowany do książki pod redakcją Aleksandra Halla, jaka ukaże się wiosną 2017 r., w 90. rocznicę urodzin Tadeusza Mazowieckiego, nakładem Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak. Dziękujemy wydawcom i redaktorowi tomu za zgodę na publikację tekstu.