Z okazji 60. rocznicy powstania Klubu przypominamy dyskusję, w której udział wzięli: Andrzej Wielowieyski, Wojciech Arkuszewski, Jan Tomasz Lipski i Wojciech Ostrowski.
WIĘŹ: W jaki sposób zaczęła w Klubie funkcjonować Sekcja Kultury?
Andrzej Wielowieyski: Początek Sekcji Kultury wiąże się z osobą Felka Sawickiego. To była barwna, wybitna postać, bardzo sprawny organizator o dużym autorytecie wśród młodych ludzi. W późnych latach czterdziestych był jednym z przywódców Sodalicji Mariańskiej. Organizowali wtedy ogólnopolskie spotkania gdzieś na Kielecczyźnie, a także u ks. Jana Ziei i u pani Anieli Steinsbergowej w Rowach nad Bałtykiem. Potem pojawił się w Warszawie w KIK i wpadł na pomysł stworzenia Sekcji Kultury. Sama idea, która wyszła od Felka Sawickiego, była omawiana z Jerzym Zawieyskim i Konstantym Łubieńskim, którzy dyskutowali o tym z władzami. Mnie przy tych rozmowach nie było.
Na początku było to grono około pięćdziesięciu osób. Najbliższymi współpracownikami Felka byli Krzysztof Byrski, Andrzej Paszewski, Władysław Brud. Kiedy był już bardzo chory, im właśnie pozostawił Sekcję Kultury i oni dalej ją prowadzili, później przejęło ją młodsze pokolenie, czyli — Wy.
Na czym polegał ich pomysł Sekcji Kultury? Czym miała ona być w ramach KIK?
Wielowieyski: To były lata sześćdziesiąte, kiedy trwała gwałtowna walka między Kościołem a peerelowską władzą. Przedstawiciele KIK są obecni w Sejmie, uczestniczą w pracach Koła Znak. Sekcja Kultury była wtedy, w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, nastawiona dość krytycznie do Koła Znak, uważała, że jego posłowie są nieskuteczni, zbyt miękcy, zbyt konformistyczni. Jednak to nie polityka stanowiła główne źródło zainteresowań Sekcji Kultury. Kiedy przyjrzymy się programom spotkań, zobaczymy przewijające się tam wątki ekonomiczne, społeczne i historyczne. Wiele dyskutowano wtedy o XIX wieku, odnosząc tamtą sytuację do współczesnej, analizowano i wspominano II wojnę światową.
Nazwa „Sekcja Kultury” oznaczała, że miało to być miejsce dyskusji o szeroko pojętej kulturze, ale to określenie było też pewnym kamuflażem, aby nie drażnić władz zestawieniem słów „studenci” i „katolicy”.
Kiedy jednak czyta się dokumenty z tamtych łat, można odnieść wrażenie, że z samej istoty Sekcja Kultury była krytyczna wobec starszego pokolenia i jego sposobów radzenia sobie z władzą…
Wielowieyski: Rzeczywiście, członkowie Sekcji mocno akcentowali swoje odrębne zdanie i swoją niezależność. Chodziło o to, żeby nie być drugim PAX-em, żeby stanowczo bronić się przed jakimkolwiek serwilizmem wobec władzy. Kiedy się spojrzy na nazwiska ludzi tworzących od początku Sekcję Kultury i przyjrzy się ich dalszym losom, widać wyraźnie, że byli to ludzie bardzo niezależni, nastawieni niepodległościowo i antysocjalistycznie.
Jak kształtowały się relacje między młodymi z Sekcji Kultury a Klubem w latach sześćdziesiątych ?
Wielowieyski: Jak wiadomo, był to okres, w którym toczył się w „Więzi” bardzo ostry spór ideowy między Januszem Zabłockim a Tadeuszem Mazowieckim o kształt naszego środowiska, o stosunek do władzy. Ten spór nie był na początku zrozumiały dla większości członków Klubu. Wydawało się, że jest to przepychanka między dwoma ambitnymi przywódcami i że nie ma powodu się w to angażować — niech sami to sobie wewnątrz redakcji załatwią. Felek Sawicki też miał takie stanowisko, także niektórzy jego następcy myśleli podobnie.
Wojciech Arkuszewski: Pojawiłem się w Sekcji trochę później, ale odnoszę wrażenie, że przed 1966 rokiem miała ona inny profil niż później. Były to raczej dyskusje z pogranicza filozofii i biologii, bliskie zainteresowaniom biologa Paszewskiego i orientalisty Byrskiego, była też bardziej, powiedziałbym, rozrywkowa. Potem stawała się coraz bardziej ukierunkowana na reformy soborowe, historię, politykę. Pamiętam, że na obozie w Pewli w 1965 albo 1966 roku w ostrej dyskusji doszliśmy do wniosku, że trzeba szybciej postarać się o wprowadzanie reform soborowych, niż robi to Kościół w Polsce. Wtedy właśnie zaczęły się spotkania u św. Jacka.
Jan Tomasz Lipski: Kiedy przyszedłem do KIK, miałem wrażenie, że jest to środowisko niezbyt upolitycznione, skupione głównie na kwestiach religijnych, etycznych, na reformie Kościoła — przede wszystkim liturgicznej i organizacyjnej.
Wielowieyski: Kilka lat później, na początku lat siedemdziesiątych, doszło do integracji Sekcji Kultury z Klubem. Najpierw była jednak ostra konfrontacja.
Wojciech Ostrowski: Dopowiedzmy to od razu: Sekcja Kultury ujawniła swoje znaczenie, doprowadzając do zdecydowanego przeważenia generalnej linii KIK i ruchu Znak w roku 1972, gdy jednoznacznie wsparła niezależność intelektualną i polityczną, opowiadając się przeciw próbom moralnego frymarczenia i paktowania z władzami PRL epoki wczesnego Gierka. Mieliśmy za sobą niezwykle ważne doświadczenie Marca ’68 i byliśmy wyczuleni na fałsz w życiu publicznym. Próby takiego paktowania w łonie KIK i wokół niego trwały potem jednak nadal, owocując takimi efemerydami jak neo-Znak czy PolKIK. Czy ktoś poza historykami jeszcze o nich pamięta…?
Drogi do oazy
Jak znaleźliście się w Klubie? Pytam o to, bo sądzę, że droga do KIK każdego z Was była inna, wywodzicie się z różnych środowisk, różnicie się pokoleniowo i pewnie trochę ideowo.
Wielowieyski: Ludzie skrzykują się pod pewnymi wyraźnymi znakami. Dla mnie KIK to była niezależność ruchu katolickiego, związek z Kościołem, udział w reformie soborowej i jednocześnie w odrodzeniu narodowym. Co roku cały Zarząd Klubu chodził na kilkugodzinne rozmowy do Prymasa Wyszyńskiego, który nam chyba dość szczerze opowiadał o swoich kłopotach z władza ludową i o tym, jak trudno wprowadzać w tej sytuacji w Polsce reformy soborowe, a my dzieliliśmy się z nim naszymi problemami. Myślę też, że byłem świadkiem i uczestnikiem tego, jak te pięknoduchowskie, zapatrzone w teologów i filozofów francuskich elity katolickie dochodzą do coraz większego zrozumienia tej jednak populistycznej wizji religijności, jaką miał Prymas Wyszyński i do obserwowania skutków społecznych — ożywienia religijnego i narodowego, które były jej wynikiem. Powoli zaczęliśmy się w ten nurt czynnie włączać, prowadząc konferencje na temat Soboru i papieskich encyklik, pielgrzymki i kursy przedmałżeńskie. Najbardziej zaangażowani w duszpasterstwo, zwłaszcza akademickie, byli Inka Słomińska, Bohdan Cywiński i ja. Kolejno dołączyli Krzysztof Śliwiński i Andrzej Paszewski. Potem Sekcja Kultury stopniowo nawiązywała stały kontakt z duszpasterstwami, ale są to już lata siedemdziesiąte.
Arkuszewski: Ze mną było zupełnie inaczej. W szkole podstawowej w zasadzie czytałem tylko książki i w ogóle nie wychodziłem z domu, nie miałem kontaktu z rówieśnikami. Moja Mama się tym zaniepokoiła i stwierdziła, że tak nie może być — muszę być w jakiejś grupie młodzieżowej i mam sobie wybrać: albo KIK, albo harcerstwo. Jako mniejsze zło wybrałem KIK, czyli Sekcję Rodzin. Miałem wtedy czternaście lat, byłem bardzo nieśmiały, bałem się publicznie zabrać glos.
Zacząłem jeździć na obozy. Pamiętam obóz w Bieszczadach w 1963 roku, na którym było około osiemdziesięciu osób. Jedną z grup prowadził Heniek Wujec. Tam właśnie poznałem Krzysia Jedlińskiego, który razem z Cześkiem Święcickim i Staszkiem Krasnowolskim zakładał grupę dyskusyjną Erystów.
My spotykaliśmy się u św. Jacka. Najpierw zajmował się nami o. Jacek Bojarski, dominikanin, z którym świetnie się rozumieliśmy. Potem przejął nas o. Jacek Salij i zaczęły się problemy, bo on miał inne poglądy niż my. Był sceptyczny wobec eksperymentów wokół liturgii, jakimi były na przykład kazania osób świeckich. Po pewnym czasie coraz bardziej zaczęliśmy sobie uświadamiać, że to nie jest to, co wydaje się polskiemu Kościołowi najbardziej istotne.
Czas mijał, dyskusje w Klubie i w Sekcji Kultury coraz bardziej się upolityczniały. Do apogeum doszło w 1968 roku, który bez wątpienia był dla naszego pokolenia cezurą. Jednak dla mnie KIK nigdy nie był instytucją polityczną — to było takie towarzystwo społeczno-religijne. Polityką zajmowałem się zawsze poza Klubem. Dlatego też dyskusje i napięcia wokół „Więzi” w tamtych latach, między grupami Zabłockiego i Mazowieckiego, mnie jako młodego szeregowego członka Klubu nie dotyczyły, nawet były niezauważalne. Na walnych zebraniach zawsze głosowałem za Mazowieckim, ale dlatego, że czytałem „Więź” i być może ulegałem wpływom starszej generacji.
Ostrowski: Dla mnie Klub od wczesnych lat szkolnych był bardzo długo instytucją rodzinno-towarzyską. To był swojski i przejrzysty świat kuzynów i przyjaciół, którzy z kolei byli dziećmi przyjaciół moich Rodziców. Pamiętam częste wyjazdy, wycieczki, zimowiska, wakacje letnie, bale. Niewątpliwie była w tym pewna staroświeckość co do form, pielęgnowanie przyzwoitości zachowań publicznych, gdzie takie sprawy, jak na przykład wstąpienie do PZPR czy jakikolwiek karierowiczowski serwilizm wobec władzy ludowej, nie wchodziły w grę. Była też scheda myślenia przedwojennego, fascynacje literaturą i filozofią francuską, otwartość na nowe intelektualne prądy, potem na Sobór, śledzenie jego przebiegu. W domu zawsze był „Tygodnik Powszechny”, „Więź”, często „Znak”.
W ówczesnej Sekcji Rodzin tworzono grupy formacyjne, prowadzono katechezę dla starszej młodzieży — za sprawą pani Ewy Bendych, spotykaliśmy się często z niewidomymi rówieśnikami z Lasek. W pewnym sensie funkcjonowaliśmy jako pewna enklawa w świecie peerelowskim. Andrzej Friszke nazwał zresztą w swojej książce Klub „oazą na Kopernika”. W moim przypadku tak trwało do 1968 roku i zgadzam się z Wojtkiem Arkuszewskim, że to był dla naszej świadomości punkt graniczny. Trochę wcześniej był pierwszy dla mnie pobyt na obozie w Pewli w 1967 roku, ale przyznaję otwarcie, że podejmowane tam wówczas tematy społeczne stanowiły dla mnie zbyt wysoką poprzeczkę intelektualną.
Wielowieyski: Musimy tu wyraźnie zaznaczyć, że w Klubie tworzyły się równocześnie i równolegle dwa środowiska —jedno to kilkadziesiąt osób skupionych wokół Felka Sawickiego, o którym już mówiłem, a drugie to kilkanaście rodzin związanych z jeszcze przedwojennym ruchem harcerskim, znających się sprzed wojny lub mających wspólne doświadczenia z czasów okupacji — Szare Szeregi, mających, jak mówi Wojtek Ostrowski, powiązania rodzinno-towarzyskie. Pierwsza grupa stworzyła Sekcję Kultury, druga — Sekcję Rodzin. Pierwsze z tych środowisk było bardziej skupione na przemianach społeczno-politycznych, drugie — na formowaniu środowiska młodzieżowego i na trzymaniu się razem, co było ważnym punktem oporu wobec coraz bardziej obcego, wrogiego świata zewnętrznego.
Ostrowski: Jeszcze w liceum w gronie kolegów, niezależnie od bardzo aktywnej grupy wycieczkowej — zwaliśmy się „Weekend-Klub”, z Ludkiem i Magdą Stommami czy Anią Glaser — poszukiwaliśmy nowych wzorów istnienia grupowego: między innymi ze wspominanym tu Krzysiem Jedlińskim, Staszkiem Krasnowolskim, Czesławem Święcickim i Kazikiem Chłapowskim stworzyliśmy samokształceniowy Klub Erystów. Byliśmy wtedy przed maturą zapraszani przez starszych z Sekcji Kultury i występowaliśmy na podium w Klubie na Kopernika prezentując nasz program, w którym były studia nad Gandhim, filozofią nauki, nad non violence, Simone Weil. Z miejsca nas zaakceptowano i przyjęto jak swoich.
Lipski: Do KIK trafiłem, podobnie jak obaj Wojtkowie, przez Sekcję Rodzin i organizowane przez nią wakacyjne wyjazdy, tyle że jeszcze w klasie maturalnej — 1970-1971 — zacząłem chodzić na spotkania Sekcji Kultury. Od początku robiły na mnie duże wrażenie czwartkowe spotkania u Św. Jacka. Kaplica, do której szło się przez ciemny dziedziniec, Msza święta odprawiana inaczej niż gdzie indziej, już według nowej, posoborowej liturgii. Wierni zgromadzeni wokół ołtarza, kanon po polsku, każde słowo głośne i zrozumiałe.
Na mszy „u Jacka” — w klasztorze św. Jacka, odprawianej przez o. Jacka Bojarskiego — poczułem, że jestem we właściwym miejscu. Za pierwszym razem trafiłem na wykład Adama Stanowskiego, dotyczył jakichś fundamentalnych spraw światopoglądowych, bardzo tego potrzebowałem.
Muszę powiedzieć coś, co z dzisiejszej perspektywy może wydawać się dziwne. Będąc uczniem szkoły średniej, w środku Warszawy, później studentem UW, jako katolik czułem się trochę, jakbym żył w diasporze. Większość moich kolegów może była wierząca, ale tacy, co sprawy religii traktowaliby poważnie, byli w wyraźnej mniejszości. Brakowało wzorców łączenia wiary z refleksją. Czytywałem od zawsze „Tygodnik Powszechny”, ale to nie to samo, co kontakt z żywymi ludźmi. To właśnie znalazłem w KIK.
Kiedyś, gdy kierownikiem Sekcji był Michał Wroniszewski, a sekretarzem Anula Rewkiewicz, okazało się, że Anula rezygnuje z funkcji i nie ma komu zorganizować spotkań na najbliższy miesiąc. Ktoś zadzwonił do mnie z prośbą, żebym się tym zajął. Uznałem, że nie ma rady — i tak zostało na następnych parę lat.
Po marcowym przełomie
Powiedzieliście zgodnie, że Marzec ’68 byt dla Was doświadczeniem przełomowym. Na czym to polegało?
Ostrowski: To był głęboki wstrząs, doświadczenie znalezienia się we wspólnocie animowanej tym samym odruchem wewnętrznego sprzeciwu wobec publicznego kłamstwa. Było to wielkie przeżycie wspólnoty studenckiej, pierwsza w życiu konfrontacja z ZOMO na ulicach, pierwsze pisane w domu ulotki, pierwszy raz też wtedy siedziałem w areszcie, ale to nie było związane z Klubem. On istniał dla mnie jakoś w drugim planie, choć dobrze wiedziałem o interpelacji Koła Znak, o tym, że publicznie była ogłoszona w Klubie na Kopernika. Wątek kampanii antysemickiej w Marcu był przeze mnie boleśnie odbierany i dumny byłem z postaw i zachowań publicznych naszych reprezentantów w Sejmie. Ale to było w dalszym tle.
Arkuszewski: Na początku wydawało mi się, że to nie jest nic wielkiego —jakieś przedstawienie w teatrze, ktoś coś tam krzyczy… Kiedy jednak zdecydowałem się być na strajku na Uniwersytecie — studiowałem wtedy II rok fizyki — i wróciłem do domu, zobaczyłem, jak potworne kłamstwo leje się z telewizora, z każdej gazety, zewsząd. Poczułem się bezradny. Wszystko, co mówiono wtedy publicznie, było nieprawdą. Miałem tak straszne doświadczenie wszechogarniającego zakłamania, że przez kilka lat nie chodziłem na polskie filmy, nie czytałem gazet, nie oglądałem telewizji. Jednak podobnie jak w przypadku Wojtka moje zaangażowania polityczne były poza Klubem. Zorganizowaliśmy z Heńkiem Wujcem seminarium na temat przemian społecznych w Polsce. Brali w nim udział między innymi Marek Tabin, Ludka Wujec, Wiesiek Celiński, Krzysztof Szymborski, zresztą wszyscy kilka lat starsi ode mnie.
Lipski: Cóż, w 1968 roku byłem na początku liceum. Marzec oglądałem oczami mojego ojca —Jana Józefa, który był uczestnikiem wielu związanych z tym wydarzeń i o wszystkim opowiadał w domu. Więc dla mnie sympatia dla tego ruchu i dla środowiska, które je organizowało, była oczywista.
A czym był Marzec ’68 dla Waszego pokolenia, które przeżyło Październik?
Wielowieyski: Byliśmy dumni z tych młodych. Mieliśmy poczucie, że całe nasze społeczne zaangażowanie ma jednak sens, że coś ważnego z tego wynika. To był moment przełomu. Pamiętam niezwykle ciekawe spotkanie u Tadeusza Mazowieckiego z Anną Morawską, osobą niezwykłą, o ostrym, błyskotliwym umyśle. Już wiedzieliśmy, że młodzież ma świadomość tego, co się w Polsce naprawdę dzieje. Zastanawialiśmy się, co zrobić, żeby ta świadomość stała się również udziałem robotników.
Czy razem z Waszym wewnętrznym przebudzeniem po Marcu zmieniała się sytuacja w Sekcji Kultury, jaki mięliście na nią pomysł?
Wielowieyski: Te przemiany miały duże znaczenie dla całego Klubu. Mimo że Sekcja Kultury nie angażowała się politycznie, a jej kierownikiem był Piotr Tuchołka, bliski ideowo ówczesnemu sekretarzowi KIK Wacławowi Auleytnerowi, Sekcja Kultury na swym walnym zebraniu postanowiła zaangażować się w sporze ideowym o orientację KIK i przedstawiła własną listę dziesięciu kandydatów do władz Klubu. Lista ta, zgłoszona w imieniu Sekcji przez jej sekretarza, Anulę Rewkiewicz, zwyciężyła.
Arkuszewski: Nasze zaangażowania polityczne oddzielaliśmy od tego, co robiliśmy w Klubie. Na przykład wszyscy trzej, Janek, Wojtek i ja, byliśmy współpracownikami KOR, ale nigdy do niego nie wstąpiliśmy, właśnie z uwagi na KIK i Sekcję Kultury. Jako członkowie Zarządu KIK nie mogliśmy być jednocześnie członkami KOR. Sytuacja społeczno-polityczna zmieniała się pod koniec lat sześćdziesiątych, a zwłaszcza w latach siedemdziesiątych. To było dość dziwne: z jednej strony zaostrzano cenzurę, nie wydawano pozwoleń na zebrania otwarte KIK, dokręcano śrubę elitom intelektualnym, a z drugiej strony zwykłym ludziom z roku na rok można było coraz więcej.
Ostrowski: Mieliśmy wsparcie ze strony dużej części starszych członków KIK. Wśród wielu inicjatyw wychodzących poza ramy formalne Klubu warto przywołać choćby wylansowaną przez nas — pomysłodawcą był, o ile mnie pamięć nie myli, Krzysztof Śliwiński — akcję porządkowania dramatycznie zapomnianego i zapuszczonego Cmentarza Żydowskiego przy Okopowej. Zaczęliśmy chyba w roku 1971/1972 i kontynuowaliśmy przez wiele lat. Najpierw była fizyczna praca przy nagrobkach, potem — Msza święta u Zmartwychwstanek na Żoliborzu, a po kolacji tamże spotkania poświęcone tematyce żydowskiej. Warto te działania zachować w społecznej pamięci. Nazywaliśmy tę coroczną — w końcu czerwca — akcję „obozem na kirkucie”.
Lipski: W historii Sekcji Kultury z lat siedemdziesiątych, którą najpierw prowadził Krzyś Jedliński, byli jeszcze Krzysztof Łoskot i Michał Wroniszewski, przy którym sekretarzowałem, jak później przy Wojtku. Potem kierował nią Wojtek Ostrowski przy mojej pomocy, wreszcie Janek Chomicki. Rzeczywiście funkcjonowaliśmy trochę jak „oaza”, ale takich „oaz” w ustroju komunistycznym było więcej. Działy się rzeczy niezwykłe i nowe, nie tylko w sensie religijnym, czy odnowy soborowej. Na mapie intelektualnej Warszawy z lat siedemdziesiątych Sekcja Kultury była jednym z niewielu miejsc, gdzie podejmowało się pewne tematy i stawiało trudne problemy.
Nie były to spotkania w małych grupach — przychodziło na nie najczęściej około 150 osób. Wachlarz tematów był szeroki — rozmawialiśmy z germanistami o Goethem, było spotkanie z gen. Tatarem podejmujące tematy wojenne, odbyła się wielka dyskusja z francuskim dziennikarzem Steinerem, który przedstawił symulacje politycznych rozmów i motywacji z okresu Powstania Warszawskiego. Odbywały się też dyskusje historyczne, np. z profesorem Aleksandrem Gieysztorem. To było miejsce, gdzie warto było przyjść, gdzie gromadziła się młodzież, działacze różnych niezależnych środowisk. Można się tu było czegoś dowiedzieć, razem szukać, czegoś się nowego nauczyć. Myślę, że swoiste apogeum Sekcji Kultury przypada na lata 1972-1980.
Ostrowski: Rzeczywiście w latach siedemdziesiątych w Sekcji Kultury KIK nastąpiła zmiana jakościowa i instytucjonalna. Dotychczas Sekcja była jedną z części Klubu, teraz się autonomizowała. Stała się w miarę niezależnym ciałem, także topograficznie. Korzystaliśmy przez lata z gościny dominikanów na Freta i tam w czwartkowe wieczory mieliśmy swoją mszę i salę na spotkania. Zapraszaliśmy gości z elit warszawskich, ale także z Krakowa, Wrocławia, Poznania. To u nas mógł istnieć jako erudycyjny wykładowca pełen swady profesor Bartoszewski, Jan Józef Lipski, Leszek Moczulski czy Jean-Marie Domenach z „L’Ésprit”.
Na swobodzie
Ostrowski: To pewne emancypowanie się od KIK niosło ze sobą różne zagrożenia, napięcia wewnętrzne, ryzyko, ale z perspektywy lat wydaje się, że były to słuszne decyzje, które wpłynęły również na zmianę pejzażu politycznego w kraju. Mieliśmy szczęście, że urodziliśmy się w takim momencie historycznym i dzięki temu mogliśmy więcej działać niż nasi poprzednicy. System komunistyczny przechodził ewolucję, skupił się na kwestiach protestu robotniczego i podwyżek cen. Coraz bardziej dryfował ideologicznie. Paradoksalnie, choć nie wiedzieliśmy tego a priori — dzięki temu otwierał się przed nami coraz większy margines swobody poszukiwań. Wchodziliśmy w dorosłe życie z fenomenem nowej kultury, „Studentem”, „Salonem Niezależnych”, kinem moralnego niepokoju. To wszystko pozwalało nam diagnozować nasze własne niepokoje, próbować bardziej świadomie analizować otaczający nas świat i szukać wzorców ideowych. Przestała nam wystarczać szacowna i skądinąd wspaniała spuścizna klubowa, w jakiej zostaliśmy wychowani, szukaliśmy nowych grup, chcieliśmy kształtować nowe środowiska. Tak zaczęły się coraz bliższe kontakty z tak zwanymi „komandosami”, chociaż wśród nas nigdy się tak nie mówiło. Mówiliśmy: „grupa Jacka” albo „grupa Adama”.
Mieliśmy jednak poczucie ciągłości i staraliśmy się o zachowanie kontaktu z poprzednikami. Pamiętam, jak w 1973 roku zorganizowaliśmy spotkanie z poprzednimi szefami Sekcji i stawili się już wspomniani Byrski, Paszewski, Brud, ale też Zosia Kozłowska, Piotr Tuchołka, Krzyś Jedliński, mój bezpośredni poprzednik Michał Wroniszewski. Pomagała nam — Jankowi i mnie — Magda Raszewska.
Po mnie szefem został Zbyszek Dziembowski. Z nim właśnie wiąże moja pamięć nasze próby zorganizowania kolejnego obozu w Pewli na przełomie 1975/1976, po oficjalnym zakazie z MSW i Urzędu do spraw Wyznań w grudniu 1975, kiedy narastała akcja protestu wobec poprawek do Konstytucji, i pierwszego Listu 59. W kuluarach Sejmu PRL odbyliśmy we dwóch męską rozmowę z posłami Konstantym Łubieńskim i Wacławem Auleytnerem, zwracając się do nich o wstawiennictwo w naszych staraniach o złagodzenie zakazów. Obaj posłowie, jeszcze Znaku i już neo-Znaku, dość pokrętnie wyłuszczali nam — bliskim już przyszłej jawnej opozycji politycznej wobec PRL— swój poddańczy stosunek do Edwarda Gierka, „męża opatrznościowego i prawdziwego polskiego socjalisty”…
Jak doszło do tych nowych spotkań i jaką nowa jakość wprowadziły one w Wasze funkcjonowanie?
Wielowieyski: Pamiętam, jak kiedyś, na początku lat siedemdziesiątych Mazowiecki pokazał mi na ulicy Michnika mówiąc: „To jest Adaś Michnik, który stworzył klub Poszukiwaczy Sprzeczności, to bardzo ciekawa grupa”. Poznał ich gdzieś wcześniej i bardzo się nimi zainteresował.
Lipski: Te kontakty rozpoczęły się dzięki pośrednictwu Teresy Boguckiej i Krzysztofa Śliwińskiego. Kiedyś zabraliśmy na letni obóz Sewka Blumsztajna i kilka osób z tego środowiska, świeżo wypuszczonych z więzień po Marcu.
Arkuszewski: Byliśmy wtedy razem w górach. Oni byli zupełnie odizolowani, nie mieli praktycznie znajomych. Większość ich przyjaciół wyemigrowała w 1968 roku, zostało kilka osób, które nie studiowały, tylko poszły do pracy. Czuli się w gruncie rzeczy zepchnięci na margines w większym stopniu, niż się do tego przyznawali. Na tym obozie Blumsztajn z zapałem misjonarza przekonywał nas do zaangażowania w sprawy publiczne. Część uczestników wyjazdu miała poczucie, że Blumsztajn traktuje nas z góry, tak że raczej ich zniechęcił, niż przekonał.
Ostrowski: Zostali osamotnieni i nurtowało ich mnóstwo życiowych pytań dotyczących wzorców patriotyzmu i tego, co z nim robić po Marcu. To był też nasz problem, po całej strasznej czkawce pomarcowej i nijakości polskiej małej stabilizacji wczesnych lat gierkowskich. Tworzyły się wzajemne fascynacje — nasze nimi, ich odpornością, nieugiętością wobec wydarzeń 1968 roku, a ich tym, co mieliśmy im do zaproponowania, czyli wspólnym poszukiwaniem w przyszłości, kształtowanymi wspólnie nowymi ideami. W roku 1974 odbyliśmy na obozie w Pewli wielką debatę nad tradycjami, jakie nami rządzą duchowo i politycznie. Sławny był, ostatni zresztą, obóz w Pewli w roku 1975, na który zaprogramowaliśmy dysputy nad manifestami ideowymi dla naszego i młodszego pokolenia. Wśród paru innych, zamówiliśmy u Jacka Kuronia manifest. Zaczynał się od słów: „Nikt już nie krąży po Europie, tylko byt wciąż jeszcze kształtuje świadomość”…
Czyli na początku lat siedemdziesiątych rozpoczęto się otwieranie na nowe grupy i łączenie środowisk kształtujących nową opozycję?
Ostrowski: Nie, to nie było łączenie środowisk. Odpowiadaliśmy za Sekcję Kultury KIK na różnych etapach jej ewolucji i mieliśmy świadomość jej atrakcyjności dla innych, choćby z powodu debat teologicznych, duszpasterskich czy nowatorskiego sposobu stawiania problemów. Sekcja Kultury przyciągała ludzi z zewnątrz, którzy wcześniej nigdy nie byli w KIK. W swoim zasięgu mieliśmy kilkudziesięciu stałych członków-uczestników. Naszą własną działalność opozycyjną, jak już mówiliśmy, prowadziliśmy poza Klubem. Nasz problem polegał na tym, żeby umiejętnie funkcjonować w różnych światach i nie łączyć zaangażowań.
Najczęściej szefami Sekcji Kultury byli studenci. Kiedy skończyłem studia, zrezygnowałem z funkcji, bo uważałem, że powinni to już przejąć młodsi. Po nas przyszli Janek Chomicki, Boguś Luft, Piotr Kapela. My byliśmy zdecydowanie bardziej pogrążeni w działaniu korowskim, nieoficjalnym, nielegalnym i podziemnym. Ale gdy ruszała akcja pomocy represjonowanym po Radomiu i Ursusie w czerwcu 1976, właśnie Sekcja Kultury żywo włączyła się do pomocy — jeżdżenia do represjonowanych i ich rodzin, zbiórki pieniędzy, zbierania informacji o skali represji. W tej akcji pomocy ze strony Sekcji Kultury brało udział co najmniej 30 osób. Wspomnijmy przynajmniej tych co odeszli: Łukasza Kądzielę i Kasię Cywińską, później — Konopkę.
Lipski: Sekcja Kultury przypominała cebulę. Było stałe jądro i różne grupy wokół niego, silniej bądź słabiej zaangażowane w prace. To się zmieniało, przechodziło z pokolenia na pokolenie, kończąc studia przekazywaliśmy Sekcję młodszym i wycofywaliśmy się do innych zajęć, czasem już tylko wpadając na spotkania. Każdy z kolejnych szefów był dość silną osobowością i za kadencji każdego z nich Sekcja ewoluowała trochę w inną stronę. Różne były tez grona wokół tego głównego jądra, mające różne zainteresowania. Staraliśmy się, żeby wymiar religijny, kulturowy i polityczny były w równowadze. Czasem to wychodziło, czasem nie.
Arkuszewski: Można było wyróżnić kilka grup. Jedna z nich nastawiona była na jednostkę, na kulturę. Wtedy bardzo dużo czytało się literatury iberoamerykańskiej, odkrywaliśmy Cortazara. Była grupa nastawiona społecznie, zajmująca się strukturami społecznymi, ideologiami. Pamiętam świetne spotkania na ten temat z Irkiem Krzemińskim, Stefanem Bratkowskim. Zapraszaliśmy Jerzego Turowicza, Tadeusza Chrzanowskiego, Jana Zarańskiego, który reprezentował powojenny „Tygodnik Warszawski”, Stanisława Szwalbe z powojennego PPS. Była też grupa nastawiona przede wszystkim na problemy religijne. Należeli do niej Małgosia Chmielewska, Marysia i Marek Pieńkowscy, Teresa Kieniewicz, która potem została karmelitanką, Krzysztof Jedliński i Małgosia Cywińska.
Lipski: Powstała też spora grupa zajmująca się historią najnowszą. Spotykaliśmy się poza Klubem w domach. Pamiętam, że prócz obu Wojtków, Małgosi Piotrowskiej, Heńka Wujca był też tam Sewek Blumsztajn i Antoni Macierewicz. Czytaliśmy stare gazety i opracowania historyczne. Dzięki temu podczas spotkań z uczestnikami tych wydarzeń przynajmniej kilka osób na sali było przygotowanych do rozmowy. Spore wrażenie zrobił na mnie wykład Adama Stanowskiego o Sodalicji Mariańskiej, o tym, że dzięki okupacyjnemu doświadczeniu pracy w niedużych zespołach stworzono całkiem sensowną organizację wychowawczą.
Andrzej Friszke stawia hipotezę, że później, po roku 1976, w Sekcji Kultury nie wydarzyło się już nic tak mocnego, intensywnego jak w Waszych latach siedemdziesiątych. Czy też macie podobne odczucia?
Arkuszewski: To już nie nam oceniać, bo przestaliśmy intensywnie działać w Sekcji. Przeszliśmy do nowych zajęć i tylko czasem bywaliśmy na spotkaniach. O to trzeba już pytać tych, co ją po nas po kolei przejmowali.
Lipski: Nie jestem pewien, czy była to taka wyraźna cezura. W Zarządzie KIK byłem jeszcze w 1977 roku, podobnie obaj Wojtkowie i Heniek Wujec. Teza, że po nas nic specjalnie ciekawego się nie działo, nie jest chyba sprawiedliwa, choćby wobec zespołu Janek Chomicki i Piotr Kapela. Wtedy było sporo ciekawych spotkań, szczególnie na tematy filozoficzne.
Oprac. Anna Karoń-Ostrowska
Wojciech Arkuszewski — ur. 1948, polityk. Członek prezydium „Solidarności” (1990-1992), poseł na Sejm (1991 -2001), szef doradców premiera Jerzego Buzka. Członek Rady Redakcyjnej „Więzi”. Mieszka w Warszawie.
Jan Tomasz Lipski — ur.1953, socjolog, publicysta, działacz opozycyjny, współpracownik KOR.W KIK od 1970 roku, sekretarz Sekcji Kultury w latach 1973-1975. Mieszka w Warszawie.
Wojciech Ostrowski — ur. 1949, ekonomista, politolog, dyplomata. W KIK od 1960 r., szef Sekcji Kultury w latach 1973-1975. Od 1972 związany z opozycją, współpracownik KOR, członek TKN. Pracuje w MSZ. Mieszka w Warszawie.
Andrzej Wielowieyski — ur.1927, prawnik i ekonomista. Żołnierz AK, członek ZMW „Wici”. Od 1960 roku we władzach KIK, od 1964 wiceprezes, od 1972 sekretarz. Redaktor „Więzi”, obecnie członek Rady Redakcyjnej. Ekspert „Solidarności”, uczestnik rozmów Okrągłego Stołu. Po roku 1989 m.in. senator i poseł. Mieszka w Warszawie.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” 10/2006 pod tytułem „Oaza na Freta. Sekcja Kultury warszawskiego KIK w latach siedemdziesiątych”.