Trudno się dziwić, że faryzeusz, jako człowiek „dufny w siebie”, gardzi celnikiem. Silni słabymi gardzą. Zadufani własną sprawiedliwością gardzą grzesznikami.
Faryzeusze samych siebie tak nie nazywali. To inni tak o nich mówili – faryzeusze. To znaczy: oddzieleni, separatyści. Faryzeusze bardzo dbali o tradycję i przestrzeganie zwyczajów, które gwarantowały im czystość rytualną. Dystansowali się do wszystkich, którzy mogli tę czystość naruszyć. Ich drogi nie krzyżowały się więc z tymi, po których chodzili celnicy i grzesznicy, o co przecież mieli żal do Jezusa. Jego uczniowie nie przestrzegali przecież wielu przepisów, choćby tych o postach, o szabacie czy o rytualnych obmyciach przy spożywaniu posiłku. A On sam „jadał z celnikami i grzesznikami”, czego nie mogli Mu wybaczyć.
Przypowieść o faryzeuszu i celniku bardzo dobrze pokazuje kryteria tego oddzielenia. Dwie są metody, aby się poczuć lepszym od innych i sobie powiedzieć: „nie jestem jak inni ludzie”. Po pierwsze, trzeba innych zobaczyć wyłącznie jako gorszych. Ci dookoła to przecież zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, celnicy. Dzisiaj można by tę listę wydłużyć: aborcjoniści, łapówkarze, zdrajcy. I nie jest to zupełnie przecież bezzasadna lista, wszak w tych czynach nie ma nic dobrego. Po drugie, w sobie trzeba zobaczyć wyłącznie dobro: posty i dziesięcinę – zapewne „z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny” – jak to faryzeuszom sam Pan Jezus wypomniał. I nie ma w tym nic nagannego, post i dziesięcina to chwalebne uczynki. Problem faryzeusza nie polega na tym, że widzi dobro u siebie, a u innych zło. Problem polega najpierw na wyłączności w widzeniu dobra po jednej tylko stronie, a zła po drugiej. Ale i to może jeszcze nie byłoby takie złe. Najgorsze jest to, jakie faryzeusz wyciąga stąd wnioski.
Przez lata słyszałem w kościele, że Jezus kieruje przypowieść o faryzeuszu i celniku do tych, „co ufali sobie, że są sprawiedliwi”. Ale dzisiaj rano usłyszałem, że chodzi o tych, którzy „dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi” – jak to jest w nowym tłumaczeniu liturgicznym. „Dufni”? – pomyślałem. Kto dzisiaj mówi o kimś „dufny”? I w dodatku „dufny w siebie”? „Zadufany” to owszem, ale „dufny”? Przyznam, że zabrzmiało mi to dość archaizująco. Nawet w Korpusie Języka Polskiego „dufnych w siebie” znalazłem tylko u Reymonta i Arkadego Fiedlera. Google też wielu dufnych nie mają. Jak mówią słowniki, „dufny” to ‘pewny siebie, zarozumiały, pyszny’. A „dufny w siebie” to ktoś, kto wyłącznie w sobie pokłada ufność i nadzieję. Co więcej, robi to z poczuciem wyższości. Dufność ma bowiem w sobie coś z hardości, pewności siebie. W jakimś komentarzu przeczytałem, że jeden z łotrów na krzyżu pozostał do końca „dufny w siebie”. Taki jest właśnie stojący w świątyni faryzeusz. Nie tylko ufający swej sprawiedliwości, ale dufny z tego powodu. I trudno się dziwić, że jako człowiek „dufny w siebie” gardzi celnikiem. Przecież jako notorycznemu grzesznikowi nic mu nie pozostaje, jak tylko liczyć na Boże miłosierdzie, a to już oznaka słabości. Silni słabymi gardzą. Zadufani własną sprawiedliwością gardzą grzesznikami.
Z przypowieści opowiedzianej przez Jezusa wynika, że faryzeusz rozglądał się po świątyni. Musiało tak być, skoro zauważył obecność celnika. Co tu dużo mówić, modlitwa „na pokaz” była specjalnością faryzeuszy. Chcieli, aby ich widziano, więc może sprawdzał, czy go kto widzi. Celnik – inaczej – „stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu”. Na obrazie James’a Tissota celnik stoi nieco schowany za kolumnę, prawą ręką podpiera głowę, a lewą bije się w pierś. Być może faryzeusz zauważył go, kiedy sam wchodził do świątyni. Z reguły grzesznicy nie zajmują pierwszych miejsc i raczej chowają się „za filar”, by ich nikt nie widział. Dobrze wiedzą, że Pan widzi w ukryciu i dlatego stamtąd wołają do Niego, a nie gdzieś – że tak powiem – z prezbiterium. „Modlitwa biednego przeniknie obłoki” – zapewnia mędrzec Syracydes. Także modlitwa o zmiłowanie. I nie jest ważne, skąd będzie wznoszona. A zdarza się też, że modlitwa tych z „pierwszych miejsc w synagogach” od obłoków się raczej odbija. Dzieje się tak wówczas, gdy wznoszą ją niby ku Bogu, ale jednocześnie „zadufani w siebie, że są sprawiedliwi”. Wszak sprawiedliwi żadnego usprawiedliwienia już nie potrzebują.
Dzięki za celny (to nie od cła, tylko od celu) komentarz. Mam tylko dodatkowe pytanie do Księdza Profesora – o tego nieszczęsnego celnika. Mówi Ksiądz, że celnik jest „notorycznym grzesznikiem”. Z tego, co wiemy o „ustawieniu” funkcji celnika w Palestynie okupowanej przez Rzymian, można przyjąć hipotezę, że celnik nie widział dla siebie wyjścia z sytuacji poniekąd przymuszającej go do grzeszności: do zdzierania z ludzi, by zaspokoić żądania władzy (obcej w dodatku).. Ciekawi mnie jedno słowo: „nie śmiał” podnieść oczu do nieba… Jak to brzmi w oryginale greckim? Wydaje mi się, że tam jest po prostu powiedziane: nie chciał podnieść oczu do nieba. Może nie tyle z pokory i onieśmielenia Bożym majestatem, ile z poczucia, że nie ma prawa spojrzeć Bogu w oczy, bo wie, kim jest i jak postępuje? Proszę o zwrócenie większej uwagi na celnika! Jak wielkie jest Boże miłosierdzie w przypowieści Jezusa!
Rzeczywiście, tekst mówi dosłownie, że „nie chciał podnieść oczu” i za tym idzie wiele współczesnych tłumaczeń. Czy to jakoś zmienia sens w stosunku do „nie śmiał podnieść oczu”? Nie wiem. „Nie chciał” nic nam nie mówi o powodzie, a skądś musiało mu się to „niechcenie” wziąć, być może z owego poczucia zawstydzenia, niegodności, stąd polskie tłumaczenie-interpretacja „nie śmiał”, która wskazuje na jego stan duchowy. A onieśmielenie majestatem nie sprzeciwia się temu, jaką celnik miał świadomość swego postępowania. Wobec kogoś innego głowę zapewne podnosił i chciał ją podnieść.