„Malaria” opanowała Warszawę. Irański film w reżyserii Parviza Shahbaziego zdobył główną nagrodę w konkursie międzynarodowym 32. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Wśród nagrodzonych znalazł się również „Toril” i polska „Komunia”.
Veni, vidi, vici. Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Wszystko się zgadza poza tym vici. Chociaż wysiedzenie kilkudziesięciu godzin na kilkudziesięciu filmach to jest jakiś wyczyn niewątpliwie. Mógłbym ponarzekać, że duszno w tym kinie na K. i ludzi za dużo. Suszarki w toaletach ulegały awariom. Ktoś wyszedł w trakcie, bo było mu niedobrze. Najważniejsze jest jednak zwycięstwo kina. Udowodniło, że wciąż ma sporo do powiedzenia.
Filmowcy opuścili już miasto. Niedobitki pakują torby, wzywają taksówki. Nieliczni dopijają drinki i zabezpieczają nagrody. Bilety wylądowały w koszu. Popcorn nie turla się już pod nogami.
„Malaria” zdecydowanie zaraża
Wybitnego filmu w tym roku nie widzieliśmy. Były filmy bardzo dobre, dobre, niekiedy poprawne. Główna nagroda w konkursie międzynarodowym pojechała do Iranu. I wszystko się zgadza, bo „Malaria” to spora dawka porządnego, nienachalnego kina. Młoda dziewczyna wysyła informację do ojca, że została uprowadzona. Prosi go, żeby przekazał pieniądze na okup. Spanikowany rodzic wraz z jej braćmi jadą do Teheranu, by odszukać dziewczynę. Nie są jednak świadomi tego, że tak naprawdę uciekła ze swoim chłopakiem, aby dobrze się bawić, a teraz spędza czas w towarzystwie przypadkowo spotkanych ulicznych muzyków. Kiedy lider grupy zostaje aresztowany, zakochana dziewczyna wkracza na niepewną ścieżkę.
Parviz Shahbazi to specjalista od filmów o młodych Irańczykach. Od lat fotografuje ich problemy, bezrobocie oraz brak perspektyw. Skupia uwagę na prawach i ograniczeniach, które utrudniają ich swobodne funkcjonowanie w społeczeństwie. W „Malarii” jest trochę jak w kalejdoskopie: od smutku do radości, pełna paleta barw i emocji. Wszystko to na pograniczu kultur Wschodu i Zachodu. Ważny w tym filmie jest właśnie kontekst kulturowy. To jego odcienie definiują tę historię. Pojawia się „farbowanie” piskląt, bo dzieci chętniej kupują i piosenka o telefonie. Jednocześnie należy zauważyć, że reżyser skutecznie ucieka od typowej bliskowschodniej „egzotyki”. Za pomocą spójnej koncepcji tworzy z Iranu miejsce niebanalne i interesujące. Film ogląda się lekko, jest zabawny i sprawnie zrealizowany. Równocześnie problematyka dotyka kwestii praw kobiet, a także w szerszym ujęciu – wolności.
„Malaria” to osobliwy film drogi, a wędrujemy w nim przede wszystkim po Teheranie. Charakterystyczny jest sposób opowiadania. Na pierwszym planie pojawiają się telefony komórkowe, za pośrednictwem, których bohaterowie nagrywają siebie nawzajem i dokumentują wydarzenia. Nawet strażnik robi sobie selfie z aresztantem. Iran jest tu zdecydowanie krajem komórek. Już pierwsza scena wprowadza w świat opowieści, gdy telefon trafia w ręce policji i powoli odkrywamy, co tak naprawdę się stało. Z kolei w finale kamera umieszczona w smartfonie penetruje przybrzeżne skały. – Młodzi nigdy nie rozstają się z telefonem komórkowym. Nie tylko w Iranie, ale na całym świecie. Ciągle mają go w dłoni. Kiedy cieszą się rzeczywistością, rejestrują ją. Nagrywają scenki z życia i dzielą się nimi z innymi, wyrażają siebie – mówił Shahbazi.
Problem emigracji
„Malaria” wyróżniała się na festiwalu kontekstem społecznym. W tym roku nie było wielu obrazów dotykających problemów zwykłych ludzi. Tym bardziej warto przywołać film o emigrantach w reżyserii Juana Andrésa Arango – „X500”. Maria przylatuje do Montrealu z Manili po śmierci matki. Żyje z babcią i toczy nierówną walkę o akceptację w nowym środowisku. Kolumbijczyk Alex zostaje deportowany ze Stanów Zjednoczonych do rodzinnego kraju. Jego okolica jest teraz kontrolowana przez gangi. David opuszcza meksykańską wioskę po śmierci ojca i przeprowadza się do Mexico City. Znajduje pracę na budowie i wnika w punkowe środowisko. Trzy historie rozgrywające się w trzech zupełnie różnych miejscach obu Ameryk. Emigracja jest tu czymś więcej niż zmianą otoczenia. To opowieść o transformacji wewnętrznej: emocjonalnej, mentalnej, a nawet fizycznej. To obraz o wpływie środowiska na życie, toksyczności, próbie dostosowania do otoczenia. Wszystko to, by przetrwać w brutalnym tyglu nowego świata, w którym z różnych powodów przyszło funkcjonować bohaterom.
W ramach konkursu międzynarodowego przyznano także dodatkowe laury za najlepszą reżyserię dla Gudmundura Arnara Gudmundssona oraz specjalne wyróżnienie dla aktora Baldura Einarssona. Oba wyróżnienia otrzymali twórcy islandzko-duńskiej produkcji „Serce z kamienia”. Nagrodę Specjalną otrzymał również Ahmad Thaher, jeden z aktorów grających w filmie „Błogosławione korzyści” w reżyserii Mahmouda al Massada (Jordania, Niemcy, Holandia, Katar).
Nie można nie wspomnieć udanego „Dziennika maszynisty”, serbsko-chorwackiej produkcji w reżyserii Milosa Radovica. To zabawna tragikomedia o przypadkowych mordercach, jakimi w filmie są właśnie maszyniści. Przyjmuje się, że statystyczny motorniczy zabija w ciągu swojej kariery średnio od 15-20 osób. Ilija jest jednym z nich. Zbliża się do emerytury. Na koncie ma rekordową liczbę 28 zabitych. W ślady ojca idzie jego 19-letni syn Sima. Za chwilę po raz pierwszy przejmie stery pociągu. Jest podekscytowany, ale i przerażony, że zostanie zabójcą. Mijają dni, a Sima nikogo nie zabija. Jak na złość nikt nie chce wejść pod jego pociąg. Napięcie staje się nieznośnie. Ojciec nie może patrzeć na jego męczarnie i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. „Dziennik maszynisty” to laureat nagrody publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie. W Warszawie pokazywany był w konkursie Wolny Duch. To pyszna porcja życzliwego dystansu do rzeczywistości. Ten piękny film okraszony jest solidną porcją czarnego humoru i równie świetnego aktorstwa.
Dojrzałe debiuty
W konkursie 1-2 przeznaczonym dla pierwszych i drugich filmów w dorobku reżyserów wygrał francuski „Toril”. Główny bohater Philippe decyduje się zawrzeć układ z dilerem narkotykowym, by ocalić rodzinną farmę po próbie samobójczej ojca. Bohater sam wplątuje się w sytuację bez wyjścia. Osaczony z każdej strony, bez realnych widoków na wyjście z impasu. Film jest udanym mariażem dramatu społecznego i kina gangsterskiego. To także przykład precyzyjnej inscenizacji, nieprzeciętnej struktury scenariusza oraz umiejętnego łączenia gatunków. To nad wyraz dojrzały debiut fabularny Laurenta Teyssiera.
W konkursie Wolny Duch – dla pełnometrażowych filmów niezależnych, nowatorskich i buntowniczych – nagrodę otrzymał „Olbrzym” w reżyserii Johannesa Nyholma (Szwecja, Dania). Obraz opowiada historię 30-letniego autystycznego Rikarda. W dzieciństwie został odseparowany od matki i cierpi z tego powodu każdego dnia. Dziś mieszka w domu opieki. Jego ucieczką jest wyimaginowany świat – metafora wewnętrznego życia. Jest w nim gigantem żyjącym w harmonii z ukochaną matką. Rikard jest przekonany, że mama zabierze go znów do siebie, jeśli wygra Mistrzostwa Skandynawii w grze w bule. Dokona niemożliwego, byle tylko zrealizować swoje marzenie. „Olbrzym” gra na emocjach i robi to wyjątkowo skutecznie. Partnerujemy głównemu bohaterowi do samego finału, trzymamy kciuki za spełnienie marzenia. Wzruszająca historia. Jury argumentowało wybór filmu jako „dojrzale podchodzącego do swojego tematu i w wymowny sposób grającego z konwencją, a jednocześnie niosącego ze sobą ważnego, płynącego z głębi serca przesłania, ukrytego za pozornie nieskomplikowaną historią”. Warto zapamiętać Johannesa Nyholma. To również pełnometrażowy debiut reżysera na co dzień mieszkającego w Goteborgu.
Polskie wyróżnienia
Nagrodę za najlepszy film dokumentalny otrzymała Anna Zamecka za „Komunię”. „Zakochaliśmy się w 14-letniej Oli, którą oglądamy na ekranie. W jej sile i energii, w tym bardzo intymnym filmie, w tragedii i komedii” – argumentowało jury. 14-letnia Ola zajmuje się domem, opiekuje ojcem i niepełnosprawnym bratem, dba również o relacje z mieszkającą osobno matką. Film jest opowieścią o próbie scalenia rozbitego domu przez nastoletnią dziewczynkę. Pretekstem do tego staje się tytułowa komunia. Dokument Anny Zameckiej to przyspieszona lekcja dojrzewania, która uczy, że żadne porażki nie są ostateczne. Ta z pozoru smutna historia pełna jest jednak nadziei i humoru. Debiut Anny Zameckiej to film przemyślany, wyjątkowo dojrzały i precyzyjnie zrealizowany. Zdecydowanie wart uwagi.
Short Grand Prix, nagroda za najlepszy film krótkometrażowy, także trafiła do rąk polskich twórców. Statuetkę za „Pierwszego Polaka na Marsie” odebrała reżyserka produkcji Agnieszka Elbanowska. Film doceniono za „ryzykowny pomysł formalny na granicy gatunku, którego rezultatem jest ironiczny film, błyskotliwie komentujący Polskę, ale też absurdy współczesnego świata” – zauważyło jury. „Baraż” w reżyserii Tomasza Gąssowskiego został doceniony jako najlepszy aktorski film krótkometrażowy.
Plebiscyt Publiczności
W plebiscycie publiczności 32 Warszawskiego Festiwalu Filmowego zwyciężyły następujące filmy:
w kategorii filmów fabularnych:
„Nazywam się Cukinia”, reż. Claude Barras (Szwajcaria, Francja)
w kategorii filmów dokumentalnych:
„Tancerz”, reż. Steven Cantor (Wielka Brytania)
w kategorii filmów krótkometrażowych:
„Pozdrowienia z Kropsdam”, reż. Joren Molter (Holandia)
w kategorii filmów dla dzieci:
film krótkometrażowy – „Pan Toti i czarodziejska różdżka”, reż. Grzegorz Handzlik, Jaroslav Baran (Polska)
film pełnometrażowy – „Louis i Nolan – Wielki wyścig z serem”, reż. Rasmus A. Sivertsen (Norwegia)